Ja Bruksenię bardzo lubię, oznajmia Ana na wstępie wywiadu. By nie było, no. Nigdzie nie chcę wyjeżdżać.
Za kolory. Za różnorodność. Za to, że nie tylko biała siła. Że równość mimo wszystko większa.
Ja też, ja też, deklaruje z zapałem Młoda, co to się u nas zjawiła, by porozmawiać o bezgranicznie feministycznych i o dżenderach. Pracę o nich pisze.
O nas, Ksenio, poprawia Ana. Nie nich. To my.
O nas, jasne. Fju fju. Do nauki trafię.
A gdzie mieszkasz Młoda, chce wiedzieć Ana. Tu się urodziłaś, co? Sądząc po akcencie, a raczej jego braku.
No może nie mam aksą, tak, akcentu, przepraszam, po francusku, ale mam za to po polsku.
Malutki. Co tam, stąd jesteś, to możesz mieć. Dobrze o tobie świadczy.
Więc najpierw mieszkałam na Ewer. Potem na Skarbku fą/fę, na granicy. Potem na Fore, a teraz z chłopakiem w centrum. Ale rodzina cała na Ewer została.
Dużą masz tu rodzinę?
Ciotki, wujkowie, kuzyni. Wszyscy zjechali kiedyś i zostali.
Wszyscy mówią po francusku?
Ależ skąd! Niektórzy 20 lat tu siedzą i ani be, ani me. Z Polakami pracują, spotykają się, wszystko po polsku.
Śluby w Polsce oczywiście, chrzty też. Komunie po brukseńsku, bo w roku szkolnym , ciężko by było zorganizować.
No i wszystkie moje kuzynki już albo po ślubie, albo zaraz. Dzieci przed trzydziestką. Itede itepe. Na studia praktycznie nikt nie idzie. Tylko ja.
Dziwią się?
No tak. Że po co mi. A teraz te dżendery do tego. W ogóle nie wiedzą, jak to ugryźć, więc cicho siedzą. Nie mam z kim o tym po polsku porozmawiać. Tylko z wami! Ale fajnie!