Sunday 29 May 2011

(5) desdemon

Jezu, co mi się przydarzyło! W piątek Roman zaprosił mnie i Anę Martin do teatru na prawdziwy spektakl dla dorosłych! Bardzo mi się podobało, mimo że to w czterech obcych językach (amerykański i afrykański w mowie, a francuski i belgijski wyświetlany na ekranie), a ja radzę sobie tylko po francusku, tak więc nie dałam rady wszystkiego zrozumieć, ale co tam, ważne, że Ksenia z Łap, co rok temu pierwszy raz raz poszła do multipleksu w Warszawie, zasiadła w eleganckiej sali na pluszowym fotelu, obok ufryzowanych pań i panów, i aktorzy grali dla niej, zupełnie jakby była jakąś lepszą damą.
Przedstawienie zaczęło się od przedmowy bardzo śmiesznie uczesanego faceta w koszuli w ciapki i naszyjniku z kości dzikich zwierząt. Z tego, co Roman zdołał mi przetłumaczyć na ucho, zrozumiałam, że sztuki nie napisał stojący przed nami podstarzały punk, tylko autor Hamleta, chyba Anglik, a poprawiła to jakaś laureatka Nobla z Nowego Jorku, a może laureat, bo nazywa się Toni Morrison, ewentualnie Morrison Toni. Aby nie było nudno, do zespołu zaprosili śpiewaczki i muzyków z Afryki, i stąd wzięło się to całe językowe zamieszanie.
A potem zaczął się spektakl. Aktorzy byłi niepoprzebierani, mimo że Ana Martin wyjaśniła mi, że Desdemon żył dawno, tak więc na zdrowy rozum aktorzy powinni występować w bufiastych strojach i perukach. Tytułowego Desdemona w ogóle nie było na scenie, za to przez bite dwie godziny przemawiała jakaś babka, o ile zdołałam się zorientować, zmarła żona Desdemona Otella, a może Otylia, to by bardziej pasowało, jest przecież takie imię, o, nosi je nasza Otylia Jędrzejczak i u nas w Łapach też się powoli robi popularne, dobrze, bo ładne i książkowe, jak widać.
Roman twierdzi, że akcja się rozgrywa w Wenecji, czyli we Włoszech, ale chyba mu się coś pomyliło, tam przecież nie było ani jednego słowa po włosku! I nikt na Włocha nie wyglądał, wśród publiczności też raczej nie, wiem, bo się zdążyłam rozejrzeć po twarzach, nigdy nie wiadomo, jaka okazja się zdarzy. Więc ci niby-Włosi, Desdemon i Otylia, oraz zupełnie niewłoscy Murzyni, wszyscy są bardzo smutni, a potem chyba nawet umierają, myślę, że te lampki wszędzie na scenie to miały być znicze, ładnie to wyglądało i tradycyjnie. Ludzie klaskali jak nakręceni, niektórzy nawet na stojąco, ale moim zdaniem też dlatego, że chcieli szybciej wyjść. Wysiedzieć dwie godziny, to nie byle co! Mnie w każdym razie bardzo się podobało i mam nadzieję, że niedługo znowu pójdę coś obejrzeć, może tym razem coś spokojniejszego, bliższego życiu, bez diabłów, demonów i zaświatów, to i więcej zrozumiem i się jeszcze bardziej wzbogacę wewnętrznie.

Friday 27 May 2011

(4) ogórki

I kto miał rację? Może i nie znam się na tej całej Unii, ale o zakupach co nieco wiem! Sama z siebie uratowałam nas przed ogórkową zarazą, a Ana Martin o mało co nie przypłaciła tej swojej tolerancji dla obcych śmiercią.
Jak tylko przyjdzie z pracy, od razu jej powiem, jak przezorna byłam, rezygnując z zakupów u Araba. Bo oto okazało się, że przywlekli nam tu ogórkową zarazę, z jakiejś Andaluzji czy innego kraju Bliskiego Wschodu. Kto? Nie wiadomo, ale nasi nie, bo tam Polacy nie zbierają.
Ludzie u Niemca mrą jak muchy, bo takich bakterii przecież nie widać, a na Zachodzie warzywa sprzedają na oko czyste i błyszczące, aż od razu chce się w nie wbić zęby. Bez mycia, po co, woda z kranu też leci brudna, chociaż w Belgii mniej, sama widziałam, jak piją z kranu i żyją. U nas w Łapach to chyba by brzuch rozbolał, zresztą u nas to może i nie za mocno, mało przemysłu, ale w Warszawie to na pewno, śmierdzi na kilometr, mówią, że chlorem, czyli niby czystością, ale kto ich tam wie, tato zawsze mówi, że od tych, co przy korycie, prawdy sie nie dowiesz, a ja myślę, że to i lepiej, za dużo wiedzieć nie warto. Na przykład taka Ana Martin: dwa kierunki studiów, jest doktórką nawet, a Roman adwokatem albo prokuratorem. Razem po 10 lat nauki na głowę, jemu to nawet włosy od tego myślenia wypadły, jej jeszcze nie, na szczęście dla niej i niego. W każdym razie efekt taki, że wszyscy jesteśmy w Brukseli, w jednym domu, tak samo na legalu, dobra, pieniążków mam mniej, ale przecież też wystarcza, jeszcze Zbyszkowi poślę i na ślub odłożę. A im od tego studiowania tylko lat przybyło.

Do tego, jak przyjdzie do zarazy, to Ana Martin mądra tyle, co ja, przecież bez mikroskopu nie dojrzysz. I jeszcze z rana mówiła, by kupić pomidory u Aliego, a ja niby grzecznie kiwam głową, tak tak i buzia w ciup, a potem lecę do Adriana albo do tego nowego Polaka na rogu, co mu nie podłączyli lady chłodniczej. Pomidory może i niewielkie, pewnie krajowe szklarniowe wożą, brudnawe, ale to chyba specjalnie, od razu widać, że trzeba umyć i już pierwszy krok do zdrowia. A te arabskie, choćby i rok szorować, okazuje się, że jednak zabijają. I kto tu miał rację?

Wednesday 25 May 2011

(3) zakupy

Ana Martin już w pracy, a ja jak zawsze: śniadanie, zmywarka, ścierka, zakupy. Ana Martin zleciła mi, co kupić u Araba na rogu, ale ja i tak idę do Adriana, bo na ryżu to może się ten cały Ali czy Mustafa zna, ale na prawdziwym jedzeniu to ho ho! na pewno nie. Rany, ile ja się muszę codziennie nagimnastykować, by minąć niezauważona jego sklepik i nie narazić się na przymilne uśmiechy! A tego jego :Kśeńa! Kśeńa! to już nienawidzę najbardziej ze wszystkiego. Tak jakby mu nie wystarczały jego żony, jedna młodsza od drugiej, ale w sumie nie wiadomo, bo wszystkie trzy od stóp do głów w kolorowych szmatach. A nie, jedna na czarno, widziałam raz. I tylko oczyma łypią, wielkie te oczyska, brązowe, podkreślone na czarno. Jakby się przyjrzeć, to może one i by nawet ładne były, ale nie ma jak. Ali też nie wiem, czy im się przyjrzał kiedyś, ale mi to na pewno, obleśny jest z tym sumiastym wąsem, podkoszulkiem w serek na opasłym brzuchu i paskiem próbującym podtrzymac to wszystko. O nie, za nic tam nie pójdę.
U Adriana za to babka miła, akcent ma taki śpiewny, jak u nas w domu, a nawet bardziej, spytam Any Martin, czy to może aby nie Polka jest, tylko dalej ze Wschodu. I klienci się czasami trafiają całkiem całkiem, z naszych stron głownie, to i zagadać uprzejmie idzie, co w domu słychać, i na komplement można odpowiedzieć po ludzku, a czasem nawet i uśmiechnąć, nie zaszkodzi, bo co prawda Zbyszek esemesuje, że kocha i czeka, ale kto go tam wie, co on w sobotę po dyskotece wyrabia, trzeba bedzie zlecić Izce, by sprawdziła.
Ana Martin też czasami chodzi do Adriana, po kapustę kiszoną i ogórki, bo mówi, że te tutejsze do niczego się nie nadają, no ja nie wiem, ale na moje oko, to jak przychodzą do niej różni ludzie z pracy, nie nasi, to spokojnie można na stół dać, bo przecież i tak nie wiedzą, jak to ma smakować, a mniej zachodu. Tak więc u Adriana i ogórki są, i kapusta, i wszystko, co się zamarzy, nawet jaja mazowieckie ostatnio widziałam, no wiecie co, naprawdę nawet przez chwilę nie pomyślałam, ze ja w Brukseli będę zajadać krajowe jaja. Jak jej to pokazałam, to Ana Martin skrzywiła się, ona chyba nie tęskni za Polską, i powiedziała, że to już głupota, jaja wozić 1,5 tysiąca kilometrów, albo jeszcze więcej, i żebym się nie łudziła, że to jaja warszawskie, bo jej zdaniem to tutejsze, belgijskie, tylko zapakowane w foremki z polskimi naklejkami. Oj, ta Ana Martin to czasami naprawdę z czymś wyskoczy, przewróciło się jej w głowie od tych lat w Belgii, ona nawet już nie wie, jak takie polskie jajo smakuje, ale ja dobrze pamiętam, i to od Adriana smakowało właśnie tak, a arabskich jaj w życiu do ust nie wezmę i już!

Tuesday 24 May 2011

(2) ślub

Całą noc oka nie zmrużyłam i zastanawiałam się, jak to możliwe, że ja, Ksenia Bożek, stałam się prawdziwą pisarką! Jak tylko Ana Martin przyszła z pracy, od razu pochwaliłam się, że bloguję, jak ona mówi. Czuję, że - oprócz tego, że ona ma 35 lat, a ja 22 - właściwie teraz niewiele już nas różni. Aha, jeszcze to, że ona ma męża, a ja mojego Zbyszka, no ale w jej wieku to w końcu naprawdę wypada! I tak się jej udało, po trzydziestce! Ślub był dopiero rok temu, nie tak, jak u nas w kościele co prawda, tylko na urzędzie za granicą, no ale podobno już nie trzeba przed księdzem, a nawet to modne, by nie wierzyć? Hmmm... Ja jeszcze nie wiem, co zrobię, jak Zbyszek w końcu zgodzi się poprosić mnie o rękę, w końcu to już dwa lata, ale myślę, że jednak u nas w Łapach na parafii, bo chcę mieć białą sukienkę i by było pięknie i by wszyscy widzieli!
Ana Martin mówi, że to nieważne, jakiego koloru jest sukienka, ważne, by pan młody był właściwy. Nie rozumiem, o co chodzi, jak tak na mnie patrzy, w końcu Zbyszek mówi mi, że kocha, i nawet dla mnie poszedł do pracy, bym się nie wstydziła, że cale dni wystaje na przystanku i piwko za piwkiem, a ja tu na stałce w Brukseli. Ktoś musi! A mi to nie przeszkadza, jak on czasem się w kolegami zabawi za moje, raz się żyje, sama Ana Martin to mówi, wzdychając.
Ja tam wiem swoje i mama też zawsze powtarzała, że panna młoda ma być, jak się patrzy, by nie było wątpliwości, że to porządna rodzina córkę wydaje i że stać i na to, i na tamto, a co! Ana Martin krzywi się, i mówi, że lepiej pojechać w długą podróż poślubną, niż wydawać na ślub w remizie, widać od razu, że trochę jej żal, że ona tak nie miała! Zresztą gdzie bym miała pojechać, jak nie mam paszportu? Ana Martin mówi, że przecież do Brukseli też na dowód jechałam, ale to co innego, tu w końcu prawie jak w domu, tyle znajomych twarzy, to i nie dziw, że o paszport nikt nie pyta.
Ana Martin wznosi oczy do sufitu i mówi, że jak wiem lepiej, to ona się nie wtrąca. Zresztą Zbyszek o rękę nie poprosił, to po co strzępić język po próżnicy! Lecę po pranie.

Monday 23 May 2011

(1) imiona

Niektórzy twierdzą, że Ksenia nie pasuje do Bożek, ale Ana Martin mówi zawsze, żeby się nie przejmować i dalej robić swoje. Zresztą jak tu teraz być kims innym? Przecież jakby matka znowu rozdarła się z okna: "Ksenia do domu!" od razu bym wiedziała, że chodzi o mnie. A jak bym miała inaczej na imię, to już nie. Chyba żebym się przyzwyczaiła, ale kto to wie.
Ana Martin mówi też, że to nie moja wina, że mam takie dziwne imię i że w sumie powinnam się cieszyć, że rodzice wpadli na ten pomysł. I że to ładnie brzmi. Ona na przykład, ciągnie Ana Martin, ma na imię jak dziesięć milionów kobiet, albo i więcej, sama nie wie ile, i ja też nie wiem. Jeśli dodać to tego wszystkie nieżywe Anny, to zbierze się milion milionów. A Ksenii jest mało. Ja, ta czarna z filmu i może jeszcze pięć.
Cieszę się bardzo, że Ana Martin pokazała mi, jak działa blog. Spytałam się, dlaczego ona nic nie pisze, skoro ma tyle czasu, ale to nie było dobre pytanie, bo znowu się zdenerwowała i zasmuciła i mruknęa coś, czego nie zrozumiałam, bo że niby nie tak łatwo. No, jak nie łatwo, skoro sam widzę, że łatwo? W sumie to samo się wszystko pisze, nawet nie muszę patrzeć!
Ana Martin mówi, że jeszcze sama zobaczę, ale na razie nie ma czasu, bo leci do pracy, a ja też powinnam, bo w końcu przyjechałam tu się uczyć życia, a nie byczyć!