Thursday 21 December 2017

(nie) święta

Myślałaby kto, w tym ja, że nowe idzie, z 8. w tle, czyly dobre idzie i będzie radość. Pozytywnie, jak z tych dzwonków reklamowych w polskim radiu, co to je Ana Martin pamięta z Polski A, a co i w Polsce D wesoło przygrywają i w sumie są najlepszą częścią programów.
Bo przetrwały niezmienione.
Na co to przyszło, że reklama jest główną atrakcją radia. Czeciego. Jezusie, wzdycha Rita z Sąsiadką nad szarlotką zwaną jabłecznikiem, a w Polsce A, dziś D też, jak wszędzie tam, Fjotra - pewnie jeszcze inaczej. Tam zwykła temperówka - według Any i Romana (choć raz Ana się zgadza ze ślubnym, on z nią za to częściej) - strugaczka- według Rity - nazywa się ostrzałką. Oszczałką czyly, jak to się dziś okazało, gdy dzieciarnia nie dała dokończyć sanżilowskiej szarlotki.
Bo nastąpiła oszczałka, że hej. Co zabawy nie popsuło. I to było najweselsze w tym przedświątecznym spotkaniu, co wcale świąteczne nie było, tylko normalnie dzielnicowe, fajne, z kuchnią dobrą, a nie wymuszoną tradycją.
Dobrze, że się bawią, tak to widzi Ana. Nawet niech się kłócą, to se pogadamy przynajmniej, dodaje Sąsiadka. Reszta albo smęci o pogodzie - co zawsze nie ta w Belgii, pamiętajmy, w Polsce to dopiero były śniegi, których nikt nie widział zresztą, ale to nic, zawsze można się Belgią posłużyć, jak tematu braknie; albo o rajanie, co to loty odwołał, ale jednak nie i czeba gnać do Szarlerła, tylko jak, skoro wszyscy chcą autobusem, a autostrady zapchane, to chyba wcześniej wyjdziemy i tyle; albo o świętach, co to wcale niewesołe, a już na pewno raczej nie w niewesołej Polsce D; o korkach wreszcie, w których swoje czeba odstać, by na te niewesołe - wesołe dojechać.
Więc choć ani na Sanżilu, Anderlechcie, Ikselu, na Uklach, Montgomerach, Woluwach i w innych okolicznościach nikomu się nie chce - wszyscy powoli karnie ruszają, a jakże. Bo rodzina - nielubiana, nudna i obgadująca oraz obgadywana; bo pogoda - choć gorsza niż na Sanżilu chwilami, a już w okolicznościach włoskich czy hiszpańskich - to na pewno raczej; bo sylwek- choć nikt nie lubi spędów, a tiwi to już broń boże, zwłaszcza tej ze słowem polska w tytule, bo to żadna polska, tylko denna; bo jedzenie - choć nikt nie lubi tego nie-eko-nie-bjo-ani-trochę, źle się czuje większość, odmówić nie idzie, nie wypić - hańba dla takiego Romana czy Fjotra na przykład, pantofle jedne, pić im te Rity i Any nie dają, już zupełnie odjechały na tym Sanżilu, czy gdzie to one tam se protestują i pstrykują; bo - dzieci, wnuki, prezenty, choinka, tradycja, zakupy, deszcz tu, ciemność wieczorem tam, rano tu, jezusie aaaa! krzyczy Ana.
Koniec!
Koniec roku, zgadza się.
Jezusie, paczysz na to? chce ci się?
Kto to Jezus?
Taki pan, co ma urodziny wtedy, jak Groch.
O rany, ale ma dobrze! To dużo prezentów dostanie! I może go pan stjuardes do kabiny weźmie! Mamusiu, kiedy lecimy na święta?

Wednesday 20 December 2017

sztafeta

W temacie strajków i walki o prawa, oprócz takiej na ef, feministyczno-czarnoprotestowej, nieustającej dla kobiet od urodzenia do śmierci właściwie, zdaniem Any - to i ja, Ksenia,  jestem w temacie cała sobą. Podobnie jak Sanżil i Anderlecht, czego dowodem brancz w sobotę na wysokościach, że hej.
Tyle pięter w windzie, że naprawdę się można pomylić, z dwadzieścia, albo i sto, powiedział Groch.
Myśleliśmy, że on ci kodowy był. Branczyk. Kod: kod. Ale taki z zacięciem na ef.
Kot śmiesznie bardzo, Groch się śmieje znów.
Choć nie ma się z czego śmiać, nie ma rymu, nie ma poematu. Jest za to sztafeta. Polska. Kodowa już nie, kotowa może?
Sztafeta to lagrew? Bo mamusiu strajk dziś. Szkoły nie ma i robimy urodziny Grocha! A dlaczego ten strajk lagrew mamusiu w ogóle? A sztafeta?
Sztafeta światełek koło tatusia pracy. To jest na stacji metra Szuman. Tam miłe osoby z Polski ustawiają teraz światełka na schodach jednego budynku, gdzie siedzą trochę mniej miłe osoby.  
I oni cieszą się z tych świateł? Ci mniej mili?
Nawet jak cieszą, to nie mogą tego pokazać.
A dlaczego? To piękne, tyle świec, mamusiu! Nie rozumiem.
Polski nikt nie rozumie synku coś. Lepiej ci opowiem, po co jest strajk.
Wiem, tata mi mówił! Panowie i panie, co to też byli na branczyku w sobotę, pamiętasz, tam gdzie jest tyle pięter w windzie, że naprawdę się można pomylić - więc oni i ich koleżanki i koledzy nie zgadzają się, by dostawać mało pieniędzy, jak się jest starym i chorym szczególnie i zwłaszcza.
A wy się zgadzacie? 
Ależ skąd. Dlatego mamusia pracuje na manifestacji często. I w sztafecie, tylko dziś nie, bo nie ma was z kim zostawić w lagrew.
Ale to dla pań ta sztafeta i lagrew?
Dziś lagrew jest też dla panów. Starszych ludzi.
Aha, jak babcia i dziadek?
Albo mama i tata kiedyś. A nawet wy.
Aha, a dlaczego stib jeździ?
Bo panie i panowie ze stibu byli mili, zobaczyli, że jest zima, a nawet jesień przez dwa ostatnie dni -  i żeby te osoby z lagrew i sztafety nie szły w zimno - postanowili ich podwieźć. A przy okazji postanowili pojechać wszystkim innym.
Ale oni mili są, prawda mamusiu?
Bardzo mili. Lubią światełka. 

Monday 18 December 2017

sprost(ytuo)wanie

Dzieje się na dzielnicy, w szerszym pojęciu tego słowa, które zahacza tym samym o Bruksenię -  czyly całość nas tutaj, choćby nie wiem, jak się nam wydawało, że jednak mieszkamy w Polsce A B C i D. D ostatnio wręcz wyłącznie, zdaniem Any.
Skandal na całego. Mianowicie powstało święte oburzenie, bo jeden z ministrów uznał, że Bruksenia to prosta prostytutka.
Bo kobiety są uważane przez niektórych za proste, kiwa głową Ana. Dno.
Pan Smet. Paskal w wymowie, w pisowni przez c, tak się popisał.
No i poszedł skandal w miasto, szczególnie, że nic ostatnio skandalicznego ponad to się nie zdarzyło, więc i lud chętnie podchwycił, nieco znudzony przedświątecznymi jarmarkami, bo ile można świętować przed świętami, a i po świętach trzeba będzie pójść, heloł, kiedy to wszystko obskoczyć!
Na jarmarku pod Bursą, w centrum Brukseni i wszędzie indziej też - głośno o skandalu. Bo Bruksenia to podobno wcale nie prostytutka. A prosta - to już na pewno nie. O nie, podniósł się protest. z lewa i prawa, z prawa i lewa, że hej. U nas feministyczny na ef, a w mieści - świętoszkowaty. Tak to Ana ocenia.
Wnet z komisji czy pałacu prezydenta, sama nie wiem skąd, nadeszło sprostowanie za prostytutkę naszą, bo polityk żaden nie może sobie pozwolić na takie słowa, szczególnie w grudniu, wartości rodzinne i hipokryzja świąteczna, że jest super, wydyma wargi Ana Martin, nieubłagana w ocenie świąt. Żałosne to tłumaczenie, ocenia Ana dalej. Naprawdę jakieś takie ani feministyczne na ef, ani męskie, tylko dziecinne.
Mianowicie minister uznał, że wszystkiemu winna jego słaba znajomość angielszczyzny. Jako że normalnie gada w miejscowych dialektach, bardziej nawet tym jednym, sfrancuziałym, to on z angielska słabo. I dlatego zaskoczyli go, jak mu po obcemu kazali mówić. Już sam nie wiedział z tego wszystkiego, co powiedzieć. Języka w gębie zabrakło normalnie, więc tak se palnął.
Że Bruksenia to prostytutka, że powtórzę ; i dobił lud drugim, gorszym słowem, ale tego to już doprawdy i zaprawdy nie napiszę, jednak te wartości itepeitede.
Bo nie wolno tak podobno, bo to nie my, takie głosy słychać. I że tak mówić nie wypada, też jeszcze.
I brnął dalej, pogrążając się, zdaniem Any tylko i wyłącznie, w dziecinadzie. Ana to nam pięknie przetłumaczyła z rana:
Bruksenia jest piękna i odpychająca zarazem. Podniecająca i ohydna. Zarazem przyciąga i odpycha. Jest brzydka w swojej urodzie i piękna w brzydocie. To miasto nie ułatwia zadania, ale jak się człowiek raz w niej zakocha, to przepadł raz na zawsze.
Jak my na zawsze. Po uszy zakochani.

Thursday 14 December 2017

literalnie

Belgia literalnie podzielona na dwoje. I to wzdłuż granicy językowej. Mianowicie na ciepło i na zimno, na białe i na przezroczyste od deszczu, na wietrzne i bezwietrzne.
Takie to nowiny przyniósł nam grudzien na meteobelżik.
Anie się bardzo to literalnie podoba, dlatego tak żem dla was zapisała. No i że litery łączą się z językiem, to już w ogóle ogarnął nas zachwyt.
Ale nie tylko takie. Bo jak żyję na Sanżilu i w okolicznościach, a trochę to już jednak trwa - nie widziałam, by grudniowej pogodzie poświęcono aż osiem linijek. Prawie miejsca zabrakło, bo przwidzieli go, miejsca tego, na dwie. Bo o o czym tu było pisać niby,
A teraz to tak się dzieje za oknem, że ho-ho! Księgi powstaną literalnie.
Ho ho doprawdy!
Osiem to tyle mamusiu, dopytuje Iwonek. Dwa kółka? 
Ja wiem, z powagą potwierdza Groch.
Tymczasem przedostatni tydzień szkolny mamy ci tu na Sanżilu taki, że dosłownie z godziny na godzinę nie wiadomo, czego by się jeszcze spodziewać. Od poniedziałku licząc mieliśmy: śnieżycę - odwilż - deszcz - wichurę. Ponownie śnieżycę, lodowisko, deszcz, bez odwilży pomiędzy. Śniegi i deszcze kolejne, tyle, że nie zliczę ich aż, a wszystko w wichurze, że głowy o mało nie urwie.
Troszkę słońca, ale naprawdę zaledwie troszenieczkę, nie liczmy go nawet.
Już śnieg by łatwiej policzyć, przynajmniej jak linijkę wbić, to widać gołym, zmarzniętym okiem, że 10 lub 15 cm. Podobno tak ma już zostać, choć o końcu świata nikt nie mówi.
Na meteobelżik nadal się rozpisują, co to się nie będzie działo mianowicie w niektórych prowincjach, prowansjach czyly, takich dzielnicach, na poziomie miasta zwanych gminami lub komunami. Literalnie tak piszą.
Jest dobra wiadomość - literalnie tak napisali. Mianowicie, że na podstawie statystyk 30-letnich, czyly starszych ode mnie, wypada, że Noel jest częściej biały, niż nie-biały.
Tak, a błyskawicę widziałaś? informuje na gorąco Sąsiadka.
Nie no co ty, błyskawica w grudniu? Statystycznie i literalnie to niemożliwe przecież.

Wednesday 13 December 2017

ąket

Miała Ana w czwartek ulewny, ale deszczem, nie śniegiem, wysiąść na Parwisie naszym sanżilowskim, ale nie ukrywajmy, z wygody zwykłej mieszczańskiej, jak to sama samokrytycznie przyznaje, nie wysiadła  nawet naleśnik ten, co to go chciała skonsumować tam właśnie w tajemnicy przez Romanem i chłopakami, nie wygrał był z mokrością spływającą z nieba.
Krepy i galety - a nasze jedno słowo - naleśnik. A szkoda, zdaniem Any, bo to co innego. Mąka insza czy coś tam, jajka może.
Dojechała więc Ana porządnie do domu, trochę nawet zadowolona, bo kłamać nie czeba było, a tu okazuje się, że to był jakiś znak niebios tak naprawdę. Oprócz deszczu znak kolejny, ma się rozumieć.
Bo naleśników na Parwisie nie było. A i to nie dlatego, że padało. Nie - to żadna przeszkoda. Wypiekający krepy i galety są z kraju takiego, gdzie dużo pada, Ana Martin mówi, że to nie ta Anglia co prawda, tylko jakaś inna Bretania, po naszej stronie morza, ale w to to akurat w tej całej historii najmniej wierzę, heloł, bez przesady, ile tego może być w świecie w końcu.  Bretanii tych, wielkich i mniejszych.
W każdym razie nie deszcz ich przegonił z Parwisa. Krepowo-galetowych
A kto gonił ich mamusiu?
Złodzieje.
O rany, co się stało?
Bardzo niemiłe zdarzenie. Wyjęli torebkę pani naleśnikowej, z dokumentami, kluczami, prawkami jazdy -  z kabiny.
Z kabiny pilota? dziwi się Groch.
Z kabiny ciężarówki, Grochu, to też jest kabina, wiesz, mądrzy się Iwonek
O rany, i co dalej?
No jak tamci wyjęli, to ci na policję. Polis. Sanżilowską. No i się zaczęło.
Bo oto okazało się, że owszem, dobrze im się pomyślało, że mają iść na sanżilowską, ale tylko w sprawie kradzieży. W sprawie kluczy do domu - to już Forest, bo tam mają adres. Czyly ganianie bez końca. Kolejki bez końca. Deszcze bez końca do tego.
Polis otwarła ankietę, ąket, i powiedzieli, że sawa dure. Ale że pani płakała bardzo, bo i pracować nie ma jak, i dzieci małe w domu, w garderi wręcz, i leje z nieba, i co oni teraz zrobią - to i polis się żal zrobiło, w końcu sami lubią te krepy i galety - i powiedzieli: madam, sawa dure, ale chyba nic z tego.
Pocieszyli tak po swojemu. A la belż.
A kamery są, pyta przytomna Ana.
No kamery są podobno, ale słabo na nich widać. Mięsna i apteczna, co na nic nie wpływa i nie wpłynęło by zapewne także, gdyby to tam akurat pod samym nosem, albo raczej: okiem - kamery kradli.
Bo a la belż.
Sawa dure.

Tuesday 12 December 2017

ulewa śnieżna

Tompet de neż jak nic, oznajmił Iwonek. Bo nie trompet przecież mamusiu, to by było śmieszne, mamusiu. Trutututu.
Tak, śmieszne, śmieje się Groch. 
Ulewa śnieżna Ksenio, przetłumaczył od razu dla mnie.
Liczymy, czy były do dziś: niedzielna, poniedziałkowa, wtorkowa, na rower mam wsiąść, ulala!
Zalało, zawiało nas ze wszystkich stron straszliwą pogodą grudniową, co to w niej tyle dobrego tylko, że przyjemniej się siedzi pod choinką, przytarganą z targu resztką sił organizacyjnych, by stanęła 5. i cierpliwie czekała na sannikola, co to przyleciał już 6. rankiem. Zdaniem Iwonka i Grocha - był na pewno, bo przecież zjadł i wypił, co mu tam przygotowali.
Ulewa datowo spóźniona, ale to nic. Bałwana łykendowo można robić. Dwa nawet. W ogródku na Woluwach, bo tam żeśmy trafili. Nawet szybko żeśmy z Sanżila mknęli, bo i z góry na pazury, i nikogo na drodze; jak mają jeździć, skoro prawie nikt nie zmienia opon na zimowe?
No to żeśmy z tej okazji sobie nieźle ponarzekali na lebelż. Prawdziwa, polska, sanżilowska satysfakcja, że my oto sobie suniemy bezpiecznie auto ondą, a oni - góra 20 kilometrów na godzinę, wolniuteńko, krok po kroczku, i to nie ondy żadne, tylko beeemki, merco, suwy i inne olbrzymiaste. Albo stoją, bo się boją, albo i ruszyć już nie mogą. Było myśleć!
My natomiast przez przypadek czysty, wypadek z kołem wręcz, a nie żadną ludzką przezorność, już od złotej jesieni jeździmy na zimowych gumach. Tego też się w śniegowy łykend nauczyłam, bardzo pouczająca, taka ulewa śnieżna!
Lebelż drobnili kic kic wolniutko, a my koło nich jak paniska, z 40 na liczniku mieliśmy. I z wyższością wymijaliśmy rodowitych oraz wszelkiego rodzaju afrykańskich byłych i obecnych obywateli, co to śniegu jeszcze mniej się spodziewali, niż my tu, bo w Afryce, wiadomo, śniegu jeszcze mniej, niż na Sanżilu i w okolicznościach.
W radiu mówią, że biały strach padł na lud, i że nie tylko autostrady i tunele stoją, ale i kolejki pod tzw. garażami, by wybłagać zmianę.  A garażyści, królowie życia - ręce tylko rozkładają, że nie da się, no nie da się panie, pacz pan, ile mam tu aut, wszyscy chcą zmieniać.
Czeba było myśleć!

Monday 11 December 2017

katal(ana)

Dużo ich było, oj dużo, tych protestujących wczoraj w ulewie, widziałyście? - pyta Roman z rana w piątek, praca na odległość pomaga rodzinom w odbyciu normalnej rozmowy przy śniadaniu, nie tylko o tym, o której do szkoły, co czytamy do płatków, czy ta miska, czy inna, czy ta łyżka, czy inna, czy ten numer okienka z kalendarza adwentowego, czy inny, czy ta czekoladka dla tego lub owego i dlaczego tak się kłócicie chłopaki, o rany, przestańcie już, do szkoły trzeba wychodzić, bo się spóźnimy i nie zaniesiesz swojego colasjon Groszku, a dzieci i madam czekają.
Więc dzień, kiedy Roman pytał o protestujących, należał do tych, kiedy on jest chwilowo w domu i może użyć mózgu z rana do bardziej dorosłej rozmowy.
A więc widziałyście ich, czy nie, pyta jeszcze raz.
Kogo?
Katalończyków. Bardzo zmokłych. Owiniętych namokłymi flagami. Zmarzniętych i skulonych, ale butnych i bitnych mimo to.
Czego, bo nie rozumiem za bardzo? Jakich czyków? Kolończyków?
Holonia to tam gdzie byłem, z Grochem, pamiętasz Grochu? Taki kraj w Mięczech, jak Polska Ksenio. Taka jest prawda, Ksenio.
Synku, chodzi nie o Kolonię, lecz o Katalonię.
Co to, pytamy jednocześnie z Iwonkiem. Co to mamo, dodaje on że.
Katalonia. Taki kraj, co jest połączony z innym krajem, Hiszpanią.
To źle im tam w tym połączeniu, nie rozumiem, bo ja tam uważam osobiście, że można być gorzej połączoną niż z Hiszpanią. Hiszp-aną. Co oni chcą, ci Katalanie? Katalończycy, ups. Z Polską byliby połączeni, to by dopiero zobaczyli, co to znaczy niefajny kraj. Co to im postało w katalańskich głowach?
Katalońskich.
Postało to, że oni nie chcą być z nikim powiązani.
To po co tu przyjeżdżali, do Brukseni, nic już nie rozumiem. Do tego w straszliwą pomikołajkową ulewę?
Przyjechali - bo Bruksenia rządzi, wysokimi komisjami i takimi tam. Decyduje o losach Ojropy. Nie sama, no ale dużo tu od nas zależy, od Sanżila i okoliczności. Poza tym, co ci się może Ksenio obiło o uszy, mamy tu, nawet na Sanżilu chyba, premiera Katalonii, co tu musiał stamtąd uciekać i stąd rządzi. Tak się porobiło w Ojropie. Też mi się wierzyć nie chce.
Jezusie, tu Katalany rządzą teraz, koło Any Katalany, że se zrymuję?
Nie rządzą. Protestują.
Żeby pokazać światu, że jest ich dużo i że chcą być osobno.
Od Hiszpany?
Od Hiszpany głównie, tak.
Sami sobie?
Ano.
A po co im to?
Twierdzą, że będą wtedy bogatsi - to głównie to. Oraz takie inne polityczne sprawy. Z grubsza - nie chcą płacić.
I po to tu przyjeżdżali? Bo ta Katalonia daleko, rozumiem? To po co, i jak w ogóle się tu dostali?
Autokarami, Roman na to. Podobno całe Terwuren, że hej, zastawione autokarami. Aż poza miasto sięga korek.
To ja robię korek, cieszy się Groch.
Grochu, cicho, karci go Iwonek. Tato, bo to prawdziwe autokary, tak?
Prawdziwe synku.
A jakiego koloru?
Jak te flagi. W czerwono -żółte pasy, do tego trochę granatowych gwiazd na kwadracie.
To piękne, tato! Możemy zobaczyć?
Chyba już pojechali. Dwa dni krzyczenia w deszczu starczą. A w Katalonii- raczej ciepło i słońce.
Oj, a ja chciałem zobaczyć taką flagę!
Pewnie synki niedługo zobaczysz. Jak na dobre nam tu zawiśnie.

Thursday 7 December 2017

cynk

Jeśli ktoś myślała, że po kongresie se poczyta, to się myliła. Kiedy czas, no kiedy, jak choinkę trzeba ubierać?
Właśnie w temacie cynk dostaliśmy, że cynk dostał nagrodę. Cynk książkowy, nie taki inny, co to nawet nie wiem, do czego by służył. I nie policyjny, bo to Belgia przecież i swoje języki oraz dialekty mają, w tym policyjny, heloł, nikt by się nie połapał, że cynk dajemy, nawet jeśli.
Za cynk dają za to nagrodę dziś jednemu panu, co to wcześniej pisał o kingu.Wysokie komisje i takie tam rozdają ją. Ją rozdają.
Nie o kingu, tylko o Kongo. Kongu ewentualnie? Kraju takim Ksenio, w Afryce się on mieści, a czasami - fragmentami - nawet nie za daleko od nas, kolo Porte de Namur lub Namen. Matonga. O nim ten pan autor Dawid napisał z tysiąc stron. Dużo i mądrze.
To ten kraj, co to król tu jeden tutejszy uważał, że mu się należy w całości, od stóp do głów, by po literacku zapisać, czyli we wszystkich kierunkach?
Owszem, a do tego jego bogactwo, czyli kauczuk. Czyli guma.
Ale to było w Kongo lub Kongu. A teraz ten pan autor napisał o cynku. 
Grochu, słuchaj dobrze: o cynku, bo na pewno nie cynko, prawda mamo?
Prawda Iwonku.
A co to ten cynk w ogóle?
Opowieść o panu, który przez całe życie mieszkał w jednym małym domku w jednym małym miasteczku, a koło niego przetaczała się wielka historia. Emil Rixen. Bardzo ładnie się nazywał. Międzynarodowo, łatwa wymowa, nie to co Groch. Grosz czyli chwilami.
Historia, un istłar, jak w szkole? Jak o Mikołaju? Nie świętym, tylko tym od kumpli?
Nie synku, historia, istłar przez duże H lub I po francusku lub belż. O Emilu, ale nie tym z płyty z samochodu, co robił psikusy, tylko takim, co się nazywał Rixen przez x jak Bruksenia, x lub ks. I ten Emil nie ruszył się z wioski, a kolejno miał różne obywatelstwa. Paszporty czyly.
Cuda takie. Nie-mikołajowe wcale.
A miły był ten pan Emil? I dlaczego to się tak zmieniało?
Bo tak wygląda istłar synku!


Wednesday 6 December 2017

starość

Najstarsze państwo świata? Państwo Gucwińscy, znasz Ana ten kawał, żartuje se Roman z rana, bym czymś wypełnić mikołajowy ranek.  Ha ha. 
Długi ci on, ten ranek, bo przynajmniej z wstaniem w środku nocy nie było dziś najmniejszego problemu, wiadomo, kto to ci nastał.
Święty wpadł, zostawił kalendarze z rysunkiem różowej lali, mandaryny, cukierki i wypadł. Wielkie zdziwienie, że był, no i wiara, ach ta wiara. Że dobrze będzie.
Nie ma to jak dzieckiem być.
No, starszym zdecydowanie gorzej. Z wiarą też na bakier nieco. A najstarszym to już w ogóle słabo.
I nie tylko o choroby chodzi.
Oto okazuje się, że emerycka rzeczywistość daje w kość nawet na Sanżilu i w okolicznościach. Nie czeba do Polski D jechać, zresztą kto by chciał zresztą naprawdę.
Ejże, na Uklach to chyba nie tak źle? Takie domiska tam, jest za co żyć.
Ale to mniejszość. Większość starszych osób, przepytanych w Brukseni i Walonii, tak dobrze się nie ma. Paczcie sami.
W 32 % gospodarstw domowych emerytów do wydania na miesiąc jest mniej niż 1672 ojro na dwie osoby. Czyly poniżej progu ubóstwa.
Większość przepytanych uważa, że dodatkowe 443 ojro na rękę załatwiłoby sprawę. Przymykam tu oko na takie żądania, jak fundusze na podróże czy rozrywki; to ważne, ale nie najważniejsze. Głupio czyta się natomiast, że 20 % spośród z tych osób oszczędza na zdrowiu, jedzeniu (10,5%) lub mieszkaniu (8%)
Wyliczono, że para belż na emeryturze wydaje średnio 1998 ojro na miesiąc, co oznacza wzrost aż o 500 ojro od 2010 r. Ceny pędzą, a my z nimi.

Teraz uwaga, bo dotyczy nas to wszystkich, starszych, nie starszych, młodszych, a najmłodszych to już w ogóle, bo ceny spadać nie będą: najdroższe sa mieszkania: 725,7 ojro (ok. 580 ojro w 2010 r.); jedzenie 542,4 ojro = + 25 %), ubezpieczenia (171,4 ojro), zdrowie (164,3 ojro), przejazdy (159,4 ojro), ubrania (56,6 ojro).
Zepsułam wam nieco mikołajowe nastroje, co?
Dobrze, mów! Mikołaj też stary i zainteresowany.

Tylko co my zrobimy z tą starością? Ksenio masz czas, ale Roman i ja? 

Monday 4 December 2017

teatr

Iwonek i Grochu udzieli mi praw do teatru. Nie byle jakiego. Chłopięcego. Feministycznego..
To i zamykam się i piszę dla potomnych.
---------
Wykonawcy: narrator lat 5, asystent prawie 8, asystent asystenta - prawie 3. Publiczność damska, lat łącznie ok. 120.
Aktorzy - pod stołem nakrytym kołdrą z krecikiem. obok walają się lalki barbi i plejmobile (występują w kolejnych sztukach, jak się okazało).

Zaczyna się:

Narrator - odświętnym tonem, jak Janusz Gajos w Puchatku: 
dawno temu żyła sobie pewna pani, która bardzo chciała mieć dzidziusia, ale nie mogła! 
(spod stołu wysuwa się lalka - bobas, znaleziony na ulicy w czasie wyprzedaży brokant- bradrie, niech żyje Sanżil i okoliczności)

Ucieszony głos z publiczności, lat ponad 30: to zupełnie jak ja!

Narrator, niezrażony, ciągnie dalej: Cisza!
I położyła się do łóżka z jednym panem. Pewnej nocy zaczął ją jednak strasznie boleć brzuch i zupełnie nie wiedziała, dlaczego. Wstała, patrzy, a ona rodzi dzidziusia.
Ale jakiego!

I tu asystent asytenta prezentuje publiczności prosiaczka.

Narrator ucieszony: więc wszystko dobrze się skończyło!

Gdzie taki teatr, jak nie na Sanżilu, no gdzie?