Thursday 18 October 2018

kler

Kogo to nie było w niedzielę w kinepolisie! Cały Sanżil i okoliczności, to za mało powiedziane. Tam się zjawiła chyba cała Belgia Labelżik! Bo i Prezesostwo w przededniu kongresu, i ministerialni, i Wezembek kogoś wysłał, a ci wszyscy, com to ich nawet nie dostrzegła, to mówić nie będę.
A jak żem ich niby miała dostrzec, skoro cztery seanse na raz w 4 salach puścili, no jak? Co to ja po ciemku widzę, jak jakieś zwierzę dosłownie, co to jego nazwy nawet nie znam? Wąż zapewne?
Co dawali.
Ana, gdzie ty żyjesz. Kler normalnie, bo co by innego.
O jezu - co pasuje normalnie - w podróży byłam.
No to pozwól, że cię zaskoczę. Kler klerem, wiadomo, chyba nic, o czym byśmy od lat nie wiedzieli, tam nie uświadczymy. Ale i tak dobrze, że lud ogląda. Kinepolis ma dochody - Belgia zadowolona, bo multikulti się szerzy - Sanżilaki zadowlone, bo nie czeba do Polski D drałować, by coś w normalnym języku zobaczyć, bez napisów do tego, kto by to dał radę czytać, i do tego w dwóch dialektach, oczy skaczą i pląsawica z tego, o szybkości zmian nie wspominając.
Same korzyści czyly.
Ale największe korzyści odniosłam ja, Ksenia. Ze stibu. Bo film na stadionie - daleko czyly. Jechało się i jechało. A potem gadało i gadało. Kul.
Jakie korzyści?
Kul.
Kul korzyści?
Nie. Kulturyści. A właściwie - kulturysta jeden.
To oni jeszcze istnieją, dziwi się Ana Martin? Myślałam, że minęli z latami 80. Filmami z jakim - im tam - Arnim i Sylwkiem.
A nie. Dobrze się mają. Mój kulturysta był młody. I tego tam, no gej po prostu, nie bójmy się tego słowa. Dość wyluzowany.
Nasz?
Przecie, że nasz. Mówię przecie, że w kinie był. Na klerze.
Co tu robi?
Uczestniczy w zawodach! Miszczu! Bo trenuje od 10 lat. W Polsce zaczął, A B i C jeszcze, po czym po latach pracy w saunie, gdzie napaczył się głównie na tych, co o nich film był - uciekł był do Londka.
A teraz jest z nami. Na Sanżilu. Od miesiąca dokładnie.
I do dalej?
A co niby. Chce zostać specjalistą od jedzenie i ćwiczenia. Fitnes, wszyscy lubią fitnes, a co najmniej uprawiają. I wiecie co? Zaproponował mi, bym mu wysłała swoje zdjęcie. Przyjrzy się mojemu ciału i ułoży mi jakiś kul program. Kul.

Wednesday 17 October 2018

wpadło

Dzieje się na dzielnicy, oznajmia Roman, gdy nieco zajechany robotą dociera po 12 godzinach na komisji do domu. Jest afera.
Jest żyrafa tatusiu? Duża? pyta znad dimsumów Groch - swego typowego poniedziałkowego, targowego pożywienia na Sanżilu i w okolicznościach, choć już po nazwie widać, że polskie i swojskie to ci ono ani trochę, oj nie, heloł!
Fera Grochu, głuptol jesteś, to nie żyrafa żadna. Tatusiu, co to jest fera?
Afera. Wydarzenie takie.
A to dlatego karetki za oknem jechały, tak?
Nie Ksenio, to coś typowo sanżilowskiego, czego ktoś spoza Brukseni łatwo nie zrozumie.
A my zrozumiemy? Co się stało?
Zaparkować u nas nie łatwo, jak wiadomo, zaczyna ślubny.
Wiadomo, kiwamy głowami. Ale jest stib, wtrącam. Kto mądry - jeździ.
Jest, ale czasami jednak wypada ruszyć wozem. I zdarzyło się to siostrze pani z bloku obok. Tej, co sprzedała mieszkanie. Pojechała, wróciła - a tu niestety nie ma gdzie parkować.
Jako że do siostry tylko wpadła tym razem, pomyślała se widać, że tak na szybko to może se zostawić auto na garażach. Co zrobiła i biegiem do windy.
Winda obok - nie raz nią jeździliśmy - to nie lada atrakcja.
Ta stara tatusiu z kratami? W której mamusia spadła do piwnicy, a jak dzwoniła po pomoc, to my myśleliśmy, że trąbią na ulicy i wesoło dalej krzyczeliśmy?
Otóż ta.
I ta pani siostra też spadła?
Nie. Spadły jej za to klucze do auta. Do szczeliny.
I co?
I klops, bo w międzyczasie właściciele garażu chcieli wyjechać, i zaczęli do niej dzwonić, bez lapolis na razie, bo mili byli, a ona zostawiła numer telefonu. A ona, że dezole, ale nie ma kluczy do auta.
Co brzmi śmiesznie w sumie nawet, zauważa Ana Martin.
Ale wyjęła już te klucze?
Przecież nie Grochu. One są w tej dziurze głębokiej, co mamusia w nią wpadła. To pan musi przyjechać.
Przyjedzie?
Tu się zaczyna niewiadoma. Bo paczcie, która godzina. Ósma! Wieczorem! A jak się rano dzwoni, o ósmej, to naprawiacz przyjeżdża za kilka godzin. Znacie to: bjan note, madam, on fe notr mejer.
Czyli niby robią, co mogą.
A teraz?
Teraz to w ogóle nie odpowiadają. Stąd afera! Klucze w dziurze - pani w rozpaczy - auto w garażu. Chyba przepychać będą. Jak za dawnych czasów.
A mówiłam, że telefony do niczego niepotrzebne? Siła rąk i tyle!

Tuesday 16 October 2018

wc

Mam dla ciebie temat Ksenio, proponuje Roman. Dźwięczny i nieobrabiany dotąd.
Są takie względy na Sanżilu, powątpiewam, com ich nie opisała?
Są. Mianowicie: toalety publiczne. Tłalety. Wuce, z lokalnych dialektów: wece. A po naszemu: ubikacje.
Po naszemu prawdziwemu, to jest inaczej, zaczyna się na ki, a kończy na bel, zauważa słusznie Ana. Ta to się zna jednak na odmianach języka, sprytna, osłuchana,  nic jej nie zaskoczy.
Co nowego słychać w tym to temacie, zagaduję?
Nic konkretnego, ale proszę, w tygodniu wyborczym lesłar zamieścił - dla rozrywki chyba - garść tłaletowych refleksji, bo jak to inaczej nazwę. 
Co od razu rzuca się oczy: temat jest znany, jak najbardziej pilny do załatwienia, jednak nie nadano mu w obecnych wyborach nijak pierwszeństwa.
Aha, widzę, irżą, me pa prjoriter. Urgent, pas prioritaire po literach.
Nic nowego. Wiecie, dlaczego tak jest? pyta nas Ana Martin.
No nie bardzo, bąkamy kątem.
Bo temat dotyczy głównie kobiet! Bo faceci zawsze se jakoś tam poradzą!
Chyba masz rację, przyznajemy.
Oczywiście, że mam rację, obwieszcza Ana. Paczcie sami, co tu mamy na zdjęciach, i to zebranych w całej Belżik. Urynały! Publiczne! A dla pań - nic a nic.
Stwierdzam okiem brak propozycji w temacie. Coś tam darmowego pokazują niby w Mons, coś tam w innym kącie kraju - ale na szerszą skalę - nic. Pas prioritaire.
A suche toalety z tego tu zdjęcia? Jak w parku Duden?
Nie przyjęły się, póki co. Jak lud przyciśnie - to korzysta - ale na ogół obchodzi szerokim łukiem.
A tu co?
A to ciekawostka. O karze za publiczne sikanie.
U nas?
W Lież. Zasądzili 70 ojro.
No proszę. I zapłacone?
Nie! Bo sikający protestuje, że nie było urynału, mu się chciało, to co, ulżył se.
Więc w czym nadzieja?
W wyborcach i wyborczyniach! Że zażądają tłaletowej równości. Że im zacznie śmierdzieć, jak na Sant Katrin nie przymierzając, gdzie cała ściana obszczana.
A i tak nie przez kobiety. 

Monday 15 October 2018

ekolo

Naprawdę i doprawdy nie jest to prawda, że nic się nie zmienia. Że w polytyce zawsze tak samo.
Dowodem są wybory lokalne, zwane też komunalnymi. Na Sanżilu i w okolicznościach.
Bo kto wygrał tak naprawdę, no kto? 
Zielone. 
Ekolo dali czadu po Brukseni, potwierdza Roman. Sam na nich zagłosowałem. Zadowolonym. Może idzie nowe.
Mamusiu, a wiesz że tatuś prawie się spóźnił? Dobrze, że umie czytać, i ja też już trochę, to jeszcze zdążyliśmy?
Jak to?
No bo stare się czyma jednak mocno, tłumaczy się Roman. I we względzie wyborczym zostałem jeszcze widać w Polsce, wtedy A B i C, kiedy to lokale wyborcze były czynne do 20. co najmniej, albo i dłużej.
Siedzę więc ja se spokojnie w domu z chłopakami, staram się ułożyć atrakcyjny kolorystycznie obiad, ciągnie Roman, i nagle coś mnie tknęło, że może jednak warto sprawdzić, do której to ja mogę się pojawić w lokalu. A lokale były czynne tylko do 16!
Lokal mamusiu to moja szkoła! Grocha znaczy się, bo moja już nie! Ekol trła!
I wiesz, co zrobiliśmy mamusiu?
Nie, skąd?
Ksenia została z Grochem, bo on spał, nie chciał widocznie głosować, a ja z tatą szybko rowerem! I głosowałem, a ty nie.
No wiem, że ja nie, wstydzę się bardzo. Na usprawiedliwienie powiem, że działałam, oj działałam. Dla pań.
Mamo - ale nie zagłosowałaś! A my tak!
I co, były panie i panowie przy stolikach? 
Nie, dlaczego? Były maszyny! Klikało się, potem brało taką kartkę i do urny! To się urna nazywa.
Ja wrzuciłem!
I ekolo wygrali! 

Thursday 11 October 2018

znajomość

Wchodzi se Paryska do Piotra, jak już się odważyła, po tych wszystkich akcjach z matką. Nie rozgląda się zbytnio, bo po co, jeszcze ktoś przyuważy podobieństwo do matki, tej co tak naprawdę oj naprawdę nie odpuściła z tym twarogiem.
Więc Paryska kieruje się na mrożonki. No wiecie, z tyłu są. I właśnie łowi wytrwale w ladzie pierogi czy inne kalafiory, a tu nagle:
- Cześć. Znamy się z Sokółki przecie.
Paryska nie reaguje, tylko łowi, w końcu w Sokółce nie była, albo przynajmniej nie pamięta za nic.
W tym momencie głos się przybliża widocznie, gdyż w ladzie ląduje druga głowa.
 - No cześć, nie poznajesz mnie?
Paryska podnosi głowę i widzi, że to niechybnie do niej, więc:
- Eee...eee...przepraszam, pan do mnie?
- No tak. No nie udawaj, znamy się z Sokółki. Chodziłaś do klasy z moim bratem.
- Że skąd?
 - Z Sokółki. Ze szkoły.
- A nie, to nie ja. Ja tam nie byłam.
Po drugiej stronie zastanowienie i porada u kolegi. Paryska próbuje dotrzeć do kasy, ale wiadomo, u Piotra ciasno, tak to się na pewno nie uda.
- Kolega też mówi, że cię pamięta.
- Ale skąd, z Sokółki?
- No tak.
- Ale ja mówię, że ja tam nie chodziłam do szkoły. W ogóle tam nigdy nie byłam!
I Paryska postanawia nie być już tak po parysku aligancka, tylko po szumanowsku asertywna, czy jak to się teraz mówi, i wali do kasy. Co jej tam. Matka nie matka, twaróg nie twaróg, byle uciec.
A wtedy kolega na cały głos wpada na pomysł:
 - To że w Sokółce nie była, to nic. To co, już telefonu nie może dać?

Wednesday 10 October 2018

koguty

Są. Na zakończenie sezonu wakacyjnego, przed rozdaniem prezentów gwiazdkowych - spadły na nas, labelż i lebelż, jakem tu wszyscy tkwimy na Sanżilu i w okolicznościach - dane o 20. najlepiej zarabiających CEO.
Kto to jest - do końca nie wiadomo, wiadomo tylko, że niby zarządzają czymś tam, są niezastąpieni i  - przede wszystkim - baaardzo bogaci. Dlatego naród czeka na te dane.
A o czym tu chcesz Ksenio nowym napisać, wzrusza ramionami Ana Martin. Co tu się może wogle i w ogóle nowego zdarzyć, oprócz tego, że bogaci będą jeszcze bogatsi?
Może jest więcej kobiet na ten przykład, podpowiada Roman.
No a jest? Sprawdźmy.
Są dwie.
Dwie bogaczki na 18 bogaczy. Zero postępu. To się nazywa równouprawnienie? Parytety feministyczne na ef? Ech, naprawdę jestem zawiedziona, pokazuje dobitnie swoje niezadowolenie Ana Martin. 
I to jeszcze obie pewnie na szarym końcu? Który to - w tym przypadku - nie jest jednakże taki szary, lecz raczej złoty mimo wszystko.
A nie! Niespodzianka! Wyobraźcie sobie, że liście przewodzi kobieta! Spisuję po literach: Dominique Leroy, która w 2017 r. zgarnęła rowniusieńskie 936 tysiaków i 903 ojro.
Olala, bo co tu innego powiedzieć.
Za nimi lesłar publikuje pięknie 18 zdjęć mniej lub bardziej ufryzowanych panów, każdy biały i każdy z krawatem, choć mówi się, że jest pod nim - a kończy ten marsz kogutów zdjęciem Brigitte Buyle z Ethiasa, która zgarnia 306 pełnych tysiaków, do których rzucają jej ochłapem 817 ojraków.
Dodajmy, że jej koledzy z tego to ethiasa zarabiają prawie tyle, co Dominika z nr 1.
Ale ich splafonują podobno!
Tak, już to widzę. Od lat to zapowiadają, i plafonują w ten sposób, że mniej dają oficjalnie, a więcej w bonusach.
Już lepiej liczmy na wepchnięcie lub wepchnięcie się do dwudziestki kolejnej pani na ef. Ile to lat ma jeszcze trwać, no ile?

Tuesday 9 October 2018

frekwencja

Jużem myślała, że Ana Martin zleci mi znów pisanie o sklepach, podrywie pewnym tym razem, polskości zeń wychodzącej - a tu proszę, Sanżob uratował sytuację.
Czytamy więc obie, o czym tento link, zwany podobno w polszczyźnie matczyźnie łączem, traktuje; Sanżob informuje, że obywatele wszyscy i wszędzie poniekąd tacy sami, i migają się od wyborów .
Anie Martini wychodzi jednakże matematycznie, że na Sanżilu jednak inaczej.
Bo podobno -  jeśli w okolicznościach by nie było przymusu - czyly 100% wyborców z list do urn, a jak nie - kara - to labelż i lebelż, potraktowani ogólnie  z podziałem na poszczególne dialekty oraz pochodzenia - wcale by tak chętnie nie głosowali.
Mianowicie, frekwencja - bo tak to się uczenie zwie - sięgałaby nieco ponad 60%.
60%? Z własnej woli? Toż to bardzo dużo,wykrzykuje Roman. We Francji, za miedzą czyly, potrafi być co prawda i z 80, i to bez groźby kary - ale przecież w Polsce A B i C wtedy jeszcze to 60 mieliśmy tylko jeden jedyny raz, jak tego wybierali, co tu teraz siedzi na komisjach. A poza tym - marne 40%. Góra!
Właśnie. Z własnej woli 60 % - u belż - i 40% w tzw. tym kraju - no to jednak nie jest to samo. Ana nie widzi punktów wspólnych dla Sanżila i Polski D. Niestety! Jeszcze trzeba kilka pokoleń poczekać, a może i lat świetlnych. Sory, Sanżob, sory! Mimo że stoimy po jednej stronie barykady zazwyczaj.
A teraz szok normalnie. Różnica taka, że woła o pomstę do nieba.
Bo na końcu łączymy wzrokowo się z łączem do innego artykułu, niedarmowego, więc go nie badamy, same i sami se zań płaćcie; i z tego to tytułu Ana wnioskuje, że labelż i lebelż są bardziej przywiązani do wyborów lokalnych niż narodowych.
Czyly co, nie rozumiem?
Czyly że ludzie wolą wybierać swoich faworytów w wyborach w gminie, co w Polsce można porównać do miast, miastek i miasteczek! Na które w Polsce mało kto chodzi, a przynajmniej chadzał. 20 % obecnych to norma.
A 30 - marzenie.
Ludzie nie wierzą, że mogą tworzyć państwo, ot co. A tu - chyba wierzą bardziej.
Wiara czyni cuda- dodaję uczenie.
Może teraz w Polsce D w wyborach  będzie inaczej, ale i tak to lata gwiezdne od świadomości obywatelskiej na Sanżilu i w okolicznościach. Sori, Sanżobie, sori doprawdy!

Monday 8 October 2018

twaróg

Chodzi ci o ten sklep na Wanderkindere? Ten polski?
O tento właśnie, w samej rzeczy, przytakuje Ana Martin.
To ja się tam pokazać nie mogę, obwieszcza Paryska. Wszystko przez moją matkę.
Jak to, obie żeśmy ciekawe.
No by wyobraźcie sobie, że moja matka jest w pełni komunistyczna. Po sto razy potrafi pójść dziennie do sklepiku, bo tego zapomniała, a to owego, i tak cały dzień schodzi.
Moja też tak ma, potwierdza Ana.
I moja, mimo że mało komunistyczna ci ona, wtrącam; ja już dorosłam i nawet na Sanżil zdążyłam zjechać, lecz matuś niewiele starsza od Any Martin, co to późno rodziła, oj późno, a co to teraz będzie z tym rodzeniem w tym wieku, to już w ogóle nie wiadomo, sodomiaigomoria, kler by powiedział.  W każdym razie - matuś w Łapach i też tak ma, na tym chodzeniu do sklepu cały dzień zejść potrafi, a potem można westchnąć, że cały dzień znów zeszedł był na tym ganianiu, potwierdzam więc.
No i moja matka, ciągnie Paryska, poszła do Piotra na zakupy. Po twaróg na pierogi. I pyta Andżeli, czy jest pełnotłusty. Ta - że nie, że przecie widać, co wyłożone. Matka - czy nie można by jednak sprawdzić na zapleczu. Andżela - że nie, bo oczy ma i widziała, co wykładała. A dostawa w czwartek
No to matka była kupiła twaróg chudy chyba i do domu, co było robić. Ale że zapomniała czegoś tam, to za godzinę leci znów do Piotra, bo tak ma, jak już mówiłam. I co widzi? Twaróg pełnotłusty! Jak się nie wkurzy i na cały sklep: proszę pani! Pani mnie okłamała! Pani mi powiedziała, że nie ma i nie będzie pełnotłustego i kazała mi robić pierogi z chudym, a wiadomo, że wyjdą gorsze.
O nie, ale ja się tak łatwo nie dam, moja panno, o nie! Pójdę teraz po domu, dobrze, że córka po sąsiedzku, i przyniosę pani ten twaróg chudy i pani mi wymieni na pełnotłusty. O nie, nie ze mną takie numery!
I poszła, i wymieniła, i jeszcze resztę dostała.
Małej uszy się aż trzęsły.
Tylko jak ja się u Pawła teraz pokażę?  Sama musisz mi gazetkę przynieść. Proszę!

Thursday 4 October 2018

szok

Szok, i to jaki!
Co, zmiana w Polsce D? cieszymy się od razu na zaś.
E tam, zaraz takie halo. Inne halo. Szokowe. Demograficzne. Pieją gazety przedwyborczo. Tu, pod nosem. Na Sanżilu i w okolicznościach. Dodajmy - tym razem obejmujących całą Belgię. No - połowę, bo to lalibr, więc podliczyli tylko Walonków i Brukseniaków.
Nie rozumiem, za dużo nas? Sanżilaków, Szumanów i Woluwów wręcz?
Wszystkich razem do kupy. A głównie - malców. Nie tych najmniejszych, o przyroście wśród krasnalków już było. I o brakujących miejscach w żłobkach, przedszkolach, czyly kreszach i maternelach. Ile można o tym w końcu, no powiedzcie same i sami. Teraz, w przededniu wyborów, sprawa stała się jednak polytyczna, a jak polytyczna - sięgnęli po szkoły. Tak, owszem, wczoraj po kobiety, ery feminizmu na ef i takie temu, dziś natomiast - podliczono brakujące miejsca w szkołach. W prymerach i sekonderach.
Mamusiu, a prawda to, że moja szkoła to największa szkoła w Belgii?
Być może synku, być może. A już na pewno - jedna z najtłoczniejszych.
I jak się to przedstawia cyfrowo - liczbowo?
Proszę bardzo: jeżeli będzie taki wzrost dzieci, a będzie, bo czemu nie, Sanżil też się do niego na wiosnę dołoży w osobie Any Martin - do 2024 r. w Walonii i Brukseni czeba na cyto, już bumcykcyk, stworzyć 13709 miejsc. Dokladnie tyle, z dziewiątką na końcu.
No nieźle. A jak chcą się do tego zabrać?
To na razie wielka tajemnica. Zaczęto od liczenia. Ostrożnego, bo kto zabroni mieć chętnym więcej dzieci, samam wczoraj dostrzegła na Markonim kilka nowych bardzo młodych brzuchów, owszem, może to poramadanowe obżarstwo, ale raczej jednak nie, bo poprzednie dziecię już chodzi, no to wolność tworzenia dla tatusiów nastała, hejże hola!
Ej, Ana, nie mów tak. Każda, jak chce.
Oczywiście, ale tu chyba to bardziej każdy, jak chce. I jakiś ktoś tam w przestworzach.
Kto mamusiu? Ten duch malowany na niebiesko?
Podobno. On, albo jego kolega o innym imieniu.
A co robią na razie, jak brakuje miejsc? Ciekawam.
Otóż eksportują dzieci do mniej zaludnionych szkól w innych komunach.
Co robią z dziećmi mamusiu?
Wożą je autobusami do innych miast.
Ojej, tak daleko? Bo ja jeżdżę z wiewiórą, to szybko idzie. Czy moja szkoła pozostanie największa, jak te wszystkie dzieci?
Bardzo możliwe, szczególnie że mamusia zwiększy swój wkład, więc Martinów w niej nie zabraknie.
No i Groch kiedyś ze mną wsiądzie do autobusu. Kiedy, no kiedy?

Wednesday 3 October 2018

era kobiet

Paczcie sami, pogoda taka sama się szykuje, jak dwa lata temu - prognozuje z rana Ana Martin, po ciemku jeszcze, autobus rusza w mroku w końcu. Takie samo słońce. Znów by ładnie nam kontrastowało na Szumanie z błękitem nieba. 
Rocznica czarnego. Protestu.
Może by dziewczyny nawet licznie wyszły z biur? Wymówki deszczowej by nie było, a sprawa w końcu wciąż ta sam, polska jak najbardziej, kobieca jeszcze bardziej, czyli ogólnie światowa, marzy se Ana?
I mężczyźni?
Mężczyźni lokalni, brukseńscy o dziwo coś dziś zrobili. Małego, ale cieszy.
Nasi właśni? Polskie Sanżilaki? No co ty, rocznicowo się zebrali do kupy czy też w sobie w inny sposób? Protestują?
E tam, zaraz Polacy. Żadni Polacy. Belż najprawdziwsi. Oto lesłar donosi, że wicepremier, brukseński chyba, stworzył dzieło. Nie byle jakie. Nazwał je na nasze: era kobiet.
W dialekcie: era kobiety jednej. Zbiorowej czyly.
I przedstawił dziś światu.
Kobietę? 
Książkę!
No wicepremier, to mu to drukują wiadomo z pocałowaniem ręki. A co go skłoniło do wzięcia pióra?
Feminizm.
Feminizm na ef? Ten nasz codzienny?
Tak. Twierdzi, że dopiero w pracy, ministerując na maksa działem współpracy i rozwoju, dostrzegł, ile zależy od kobiet. I jak upośledzone społecznie są kobiety.  Co sprawiło, że z feministy nieuświadomionego przeszedł na pozycję zaangażowaną.
Aha, to o tym pisze właśnie? W erze kobiet owej.
Tak jest. Że kobiety muszą być w promocji.
Hmm. Że kupuje se punkty wyborcze - to jedno. Ale może to szczere? No i wolimy takie punkty, niż inne. Na takich głosować, niż na innych.
Ja myślę, że każda akcja wspierająca kobiety jest ważna. Szczególnie w rocznicę czarnego i szczególnie, jeśli dochód planuje przekazać na działalność prokobiecą.
A planuje?
O tym ani słowa. Ale przecież można mu to delikatnie zasu-tego-rować. Dlaczego nie?
Purkła pa właściwie. Kobiety dla kobiet. Mężczyźni dla kobiet. 



Monday 1 October 2018

wąż z piersiami

Kogo to nie było w ten łykend w Owerajzie, no kogo, wylicza Ana Martin, gdy wyżęta jak przysłowiowa dętka w końcu ląduje na Sanżilu?
Wendo raduje i męczy, zauważa Roman.
Że se pozgaduję: na pewno nie zabrakło feministek na ef lub takich, co ewentualnie myślą, że nimi nie są, a tak naprawdę są, bo przecież wszystkie i wszyscy nimi jesteśmy. Na pewno byli i skauci albo skautowie - za płotem, bo nie z nami przecież, heloł, przecież to tylko dla pań! - co to wykorzystali złotą podbrukseńską jesień i udali się na zbiórkę w szortach, bo jakże inaczej. Na pewno nie zabrakło scenek, a w nich teściowych, psów, koleżanek i kolegów z pracy, toalety i kamataranu, czy jak to ma być; kolejkowiczów z lotniska, wspaniałego nauczyciela angielskiego, Nelsona i schabowego (choć później wyleciał, bo jednak nie pasował geograficznie, choć Nelson by nic nie miał przeciw zapewne).
Do tego uśmiechnięty banan, gorąco, bardzo gorąco w każdym pytaniu, kopniaki, ciosy, czochrające się niedźwiedzie, obowiązkowa palma, tarzan, bo lejdi dżejn to chyba jeszcze jednak nie. Wyższa szkoła jazdy, taka lejdi w blenderze.
Wąż z piersiami zdecydowanie przebija jednak wszystkich obecnych. Oraz wujka, co to dyktuje przekleństwa przez telefon.
Ach, i ta rozkosz w głosie, gdy przez zaciśnięte zęby można wycedzić: nienawidzę, jak się do mnie mówi Amela!
Wendo. Co tu więcej powiedzieć, uśmiecha się Ana Martin i idzie spać.