Sunday 17 July 2011

(9) ślub

Wakacje za pasem, ale Ana Martin nigdzie nie jedzie na wywczasy, byli tylko z Romanem na ślubie takiej jednej Eli. Ela z Luksemburga, mąż nie wiadomo skąd, nie dosłyszałam, z daleka na pewno jednak, a ślub - nigdy byście się nie domyślili - w samym centrum Warszawy! Podobno na placu Trzech Krzyży! Boże, jak tam pięknie musi być, bo nie dość, że polski kościół, to i reprezentacyjny, więc pewnie gustownie przystrojony, tak jak się należy na wesele, i ksiądz pewnie nie za głupi, prostaka by nie puścili, by Polsce wstyd przynosił.
Ubłagałam jakoś Anę, by coś o tym weselu powiedziała, no i teraz nie wiem, czy mnie nie zrobiła w konia i zamiast tego nie opowiedziała o jakiejś imprezie, bo na wesele to mi nijak ten opis nie pasuje. Owszem, panna młoda podobno na biało, ale już sukienka krótkawa, bez fiszbinów i tiuli, no i nie było welonu! Można by powiedzieć, że się w gości wystroiła. On, zagraniczny mąż, w garniturze, jak się patrzy, więc pytam Any, jakie prezenty, a ona, że nie wie, bo ani jednego nie widziała. Pytam więc dalej, ile kopert, czy mina ojca i teścia zadowolona, a ona, że nie było kopert. To już mnie zupełnie zdezorientowało, no bo jak to, gości przyszli najeść się i napić za darmo? Toż to wbrew tradycji i wesele się nie zwróci! Roman zaśmiał się i mówi, że oni też mieli bez kopert, wszystko szło bankiem i przekazem pocztowym. Ja oburzyłam się nieco i mówię, że przecież to nie sposób sprawdzić, kto ile dał i czy jakos dyskretnie nie przypomnieć, a na to Roman, że koszty nie były aż tak duże, u nich też nie, bo śluby szybkie, a imprezy w klubach, bez stołów, mięch, zup, prosiaka. Ja na to, że może to i się bardziej opłaca, takie nowoczesne wesele, ale czy nie żal, że rodzina nie zasiądzie w komplecie, pozna się, zatańczy do przebojów młodości? A Ana mi na to, że to wesele państwa młodych i rodzina się ma dopasować do nich, a nie oni do rodziny. I że oni też tak mieli. W Warszawie trochę się napili, pogadali ze znajomymi, wysłuchali plotek o polsko-niemieckich skandalach i poszli.
Ja na to, że w teorii to może i pięknie, ale przecież wiadomo, że wesele nie jest dla państwa młodych bynajmniej. A dla kogo, pyta Roman? A dla wszystkich wokół, dla ulicy, miasta, znajomych, rodziny wreszcie. By wiedzieli i widzieli, że stać. W Łapach tak jest, i nie tylko, sama Ana nieraz mówi, jak koleżanki z pracy na rzęsach stają, by się pokazać. Można i tak, kwituje Ana, tylko po co? Czy myślę naprawdę, że jak najbogatsze wesele jest ważne? ja oburzam się, że jak to, wcale nie, no ale tak bez tradycji? Ela miała przynajmniej księdza, ale Ana i Roman nie! Czyli jakby ślubu wcale nie wzięli! Cieszę się, że przynajmniej Ela poszła po rozum do głowy i tego Australijczyka czy innego Amerykanina na dobre do siebie przywiązała. Facetów trzeba pilnować, każda mądra babka to wie. Ja tam zrobię wszystko, by było, jak pan Bóg przykazał. Wtedy Zbyszek nie ucieknie, a ja odetchnę.

Saturday 16 July 2011

(8) furnisor grosista

Nie sądziłam, że język polski jest tak bogaty! Wszystko pomieści, byle by być kreatywnym, tu coś dodać, tu coś inaczej przeczytać i już jest nowe słowo. Bardzo to zajmujące, że nawet tu, w Brukseli, człowiek cały czas się czegoś uczy, i to we własnym polskim języku, chociaż można by pomyśleć, że po gimnazjum najpóźniej naprawdę się go zna jak własną kieszeń. Przykładowo powiem, że Ana Martin mówi jakoś tak płasko, bez akcentu, Roman już bardziej śpiewnie, a najbardziej zaciągam ja. Do tego Ana Martin, bo ona, wiadomo, wszystko wie najlepiej, naśmiewa się z biednego Romana i Ady, krakowianki, że oni cały czas chcą iść na pole, i zaklina się, że w życiu się nie przyzwyczai, no bo kto to słyszał naprawdę. Mnie też się dostaje co i rusz, bo Ana nie znosi, jak mi się myli odmiana i zamiasta na "dworze" mówię "na dworzu". Chociaż w sumie nie wiem, kto ma rację, bo Ela, co brała niedawno ślub, inna przyjaciółka, jest z samiutkiej Warszawy, żadna tam przyjezdna, i też jej się wymyka "dworzu". Ale jej to się zawsze upiecze, Ana Martin jej nie poprawia, bo twierdzi, że jedynaczki i tak wiedzą lepiej NAWET OD NIEJ. Ha ha, akurat już to widzę, jak w to wierzy.
Co do języka, to wczoraj byłam świadkiem, jak Ana Martin zrywa boki ze śmiechu. No bo fakt, śmieszne to było, przyszedł taki jeden, zamówiony do roboty przez Romana, a że już w Belgii siedzi ze 20 lat, to i mu się zapomniało, jak po polsku się nazywa to i owo. No i leci lokalną gwarą, a ja obserwuję Anę i widzę tylko, jak jej oczy wychodzą na wierzch ze zdumienia i z radości kopie w kostkę Romana, który biedny musi zachować powagę, bo przecież rozmawia z panem Antosiem jak mężczyzna z mężczyzną! Wiadomo, w Polsce interesów z babą nikt nie załatwia, to rozumie się samo przez się, nawet Ana to pojęła z miejsca i prawie w ogóle się nie wtrącała, zupełnie jak nie ona. Oj, pewnie będzie kolejna pogadanka o feminizmie, ale już bez pana Antosia.
Roman też chyba się trochę pod nosem uśmiechał, bo co oznacza furnisor czy grosista to nie od razu wiadomo, ale jakoś można zrozumieć. W końcu dogadali się na jakiś termin i pan Antoni zostanie naszym furnisorem, jak mu grosista sprzeda dobrą farbę. Tyle zrozumiałam. Mam tylko nadzieję, że jak przyjdzie co do czego, to pracować będą Polacy bez rachunku, a że po akcencie słychać, że ekipa z naszych stron, to od razu dam znać do Łap, że jest szansa na pracę dla Zbyszka.

Monday 4 July 2011

(7) rodzina

Ana Martin poleciała do Polski tanim samolotem, choć stać by ją było i na normalny, lotowski albo przynajmniej niemiecki, oszczędza, jakby musiała, a nie musi, a więc poleciała do domu z Charleroi, a jest z zachodu, z samiutkiego Wrocławia. Jejku, to tak daleko od nas, nigdy tam nie byłam! Od nas z Łap to nawet nie było jak dojechać, pewnie z 1000 km i to przez całą Polskę, jak nic doba by zleciała. Nikt od nas tam nie jeździł, zresztą ze stron Romana też, podpytałam, on ze Wschodu też, tylko z dołu, z Karpat chyba. Chociaż chętnie bym pojechała, w takiej podróży można nieźle się ubawić, podpatrując ludzi, wiem, bo codziennie PKSem jeździłam, i co się napatrzyłam, naobgadywałam, wystałam i wysiedziałam, to moje. Ale nie żałuję, taka szkoła życia nie trafia się każdemu. I to za darmo! A w dzisiejszych czasach, wiadomo.

Taka Ana Martin na przykład, od razu widać, że uczona, ale życia nie zna i cały czas próbuje na nowo pogadać z rodziną o ważnych tematach, a przecież wszyscy wiedzą, że z rodziną to co najwyżej można sobie fotkę pstryknąć. W Łapach u naszych jeść było co, chodziliśmy umyci, oprani, szkoły pilnowali, ale na tym koniec! I tak ma być. Uczucia to można sobie pooglądać w amerykańskim filmie, wzruszyć się i popłakać, że tak pięknie i sprawiedliwie, a w życiu, jak to w życiu: byle przetrwać. A potem wyjechać. Jak ja. Powiedziałam o tym Romanowi, bo sama z nim zostałam w Brukseli (powiem Anie, że głupio tak bez męża jeździć trochę, pilnować trzeba! dobrze, że ja jestem), by - jak Ana Martin mu płacze przez telefon - to jej kazał robić swoje i nie oglądać się na innych. Co z tego, że bliscy? Zawsze będą bliscy, ale gadać można z kimś innym.

Roman mówi, że oni tak nie do końca potrafią, tak ich wychowali, a Ana Martin to już w ogóle, pierwsza się rodziła, to i odpowiedzialność większa. I wymagania. I to, że ona by chciała. Co by chciała? Pytam ja. Zrozumienia by chciała, wzdycha Roman. E tam, śmieję się, lepiej od razu telewizję włączyć. Jedno wiem, choć krócej od nich żyję i do szkół nie chodziłam, że niech się cieszą z tego, co mają, do kraju jeżdżą na krótko, a z rodziną wszystko się samo ułoży (ale na wszelki wypadek i tak napiszę do Izki, by na Zbyszka miała oko). Ach, bogaci, to się głupstwami martwią.

Sunday 3 July 2011

(6) Niepisanie

Ksenia, oj Ksenia, powtarza Ana Martin, i co? Miałaś pisać codziennie i jak, znów przestałaś? Ile można czytać te głupie gazety, patrzeć w telewizję, przeszukiwać internet? I co ty tam dziewczyno chcesz wypatrzeć? Czas Ci przecieka przez palce i tylko narzekasz, żeś taka zdolna, że wszyscy chwalą bloga, żeś w ogóle ach i och, a tu nic! Boże, myślę sobie, ta Ana Martin, naprawdę nie wie czasami, czego się czepić! Pewnie, jak się ma już swoje lata, to łatwo krytykować młodych. Nawet jej nie przyjdzie na myśl, że ja po prostu szukam inspiracji w prawdziwym życiu, a nie tu wokół. Teraz, gdy już jestem sławna i wszyscy chcą mnie znać, dnia i nocy czasami nie starcza, by odpowiedzieć wszystkim znajomym i nowym przyjaciołom, a także skomentować z grzeczności to, co wypisują.
Ana Martin twierdzi, że to nie ma najmniejszego sensu, takie opowiadanie obcym o szczegółach dnia, ale ja pytam, jakim obcym? Przecież ci wszyscy ludzie mnie już znają! Niech no tylko Roman da się uprosić i pokaże mi, jak ładować zdjęcia, to poznają i Anę Martin, i wtedy już nie będzie miała wymówek, też będzie ślęczała przed ekranem i klikała, że lubi, albo i nie. Ana Martin macha ręką i śmieje się, że przecież wszyscy znają ją i bez zdjęć, no to niech poczeka, aż poznają lepiej. E tam, mówi ona, za stara jestem, i tu ma akurat rację.
Ale wracając do tematu niepisania, Ana Martin przyznała się, że mnie tak pilnuje, bo sama tylko wzdycha, jak to by coś porobiła innego, pobyła gdzieś indziej, spróbowała sił ..i nic nie robi. Aż mi szczęka opadła. Ona? Taka obeznana w świecie, popularna, z mężem u boku? I bogata do tego? Czego tu można by chcieć? A Ana Martin wzdycha i ze smutnym uśmiechem mówi, że to właśnie cała ona, wydaje jej się, że jest kimś innym, a już na pewno powinna… Żal mi jej się nawet zrobiło, że tak się męczy w tej Brukseli w porządnej pracy, a ona by chciała nieporządnej! Chciałaby być inna! I podobno dlatego mnie pilnuje, bym też nie odpuszczała tego, co mi dobrze wychodzi, nawet w imię utraty popularności. Niesłychane.
Morał z tego taki, że znowu zaczynam pisać.