Thursday 20 December 2018

6:1,5

Wszystko płynie. Sanżil musi ulec zmianie, no musi. Na Ukle.
Ale tramwaj ten sam, mamusiu, bo my lubimy stib!
Owszem, tramwaj musi być. Taki był warunek Any. Z tramwajem to Ukle ujdą. Ujadą wręcz.

Byle nie Woluwy ani Stokle, plizzz. Ani Owerajz, ani Hujart, a Waterlo to w ogóle odpada.
A twój tatusiu? Warunków.
O, tatuś ma dużo warunków. Co najmniej tyle, co lat. Czterdzieści i cztery w czech króli osiągnie.
No ale życie, zwłaszcza to ulubione w Polsce D, zmusiło nawet Romana do zmniejszenia tej liczby. 44. I podpisał.
Ana też podpisała. Ho ho, i to nie jeden raz, dobrze, że komputer to moja sprawa, a ona wciąż sprawna w rękach, bo napisać to się przy takich aktach czeba, oj czeba, aż ta ręka odpada właściwie, a głowa się zastanawia, czy dobrze robi.
Akt, jak akt.
A w komplecie z aktem- jakieś ważniaki w garniturach. Męskie.
Ksenio, podkreślmy: było to bardzo niefeministyczne doświadczenie. Przy stole zasiedli: Ana- Roman - notariusz Ananiasz. Potem: notariusz Walerek. Dobił do nas sprzedawca o minie Króliczka. Potem - Rodrigo o miękkim uścisku dłoni, jak żaba, fuj. A na koniec na motorze zjechał sam główny budowniczy.
Czyly policzmy: jedna Ana z pasażerką, sześciu chłopa.
Inne panie - a jakże, gdzie jak nie w sekretariacie. Niemiłe dość, oceniła Ana, ale usprawiedliwia: uciemiężone w patriarchacie notarialnym, w tym to biurze to wyżej nie wyskoczą. To i siedzą niezadowolone.
I to wszystko w Belgii. No nie na Sanżilu co prawda, ale Iksel niedaleko.
Feminizm za to daleko. 6: 1, i połówki - przypomnijmy.
A jak skakali, jak Ana o mało nie zasłabła i wodę czeba było podawać! Dżentelmeni na zawołanie, że hej. Trochę garnitury przeszkadzały, więc wygrał Walerek, co to u siebie był i wiedział, gdzie ta woda.
Roman tylko siedział jak król i korzystał, że nie musi usługiwać Anie i połówce. Nie ma tego złego.

Thursday 13 December 2018

marże i marsze

Wieści takie sobie, zwłaszcza z przeróżnych marszy de nołel, w co staranniejszej wymowie zwanych marżami. Którego to słowa Ana Martin, czego nie zapomni chyba nigdy, była się nauczyła od sklepowego Pawła, i pojąć umysłowo nijak nie mogła, póki romanowy teściu był nie zjechał i w lot nie przetłumaczył na nasze. Co jednak umysł ryzyka fizyka to nie Any, zdań dwóch nie ma.
Ale Roman też niezły całkiem, fajny i niegłupi - że się ujmę za nim, całkiem jak jedna znajoma, co to go wczoraj na głos zachwalała tylko na podstawie mojej lektury. Taktownie przemilczała, że prasa kłamie - ale przecież nie zawsze no!
Więc wracając do marży i marszy - to smutno, szczególnie za granicą, za to w Brukseni interesa idą, słońce świeci, może nawet upragniona śnieżynka Grocha spadnie z tego zimna. A propos - ta z Aromy zachwalała też yntelygencję dzieciarni. No tu trafiła, rzec by można.
I prawie by już można mieć nadzieję, że w Brukseni karta pozamachowa się odwróciła, turyści na marże i marsze wrócili, pogoda piękna - gdyby nie ta polytyka.
O czym gazety piszą - tego to nawet teściu ryzyk fizyk by nie pojął, a my z naszą sanżilowską yntelygencją - to już na pewno. Z grubsza chodzi o to, że przez emi-imi, którymi my wszyscy tu jesteśmy w większości w okolicznościach - rozpadła się brukseńska kolacja. 
A było uważać, pisali, że tre frażil.
Koalicja Ksenio, koalicja.
Niech będzie. Bo premier Karol Michał był pojechał do Maroka, co dla wielu mieszkańców Sanżila jest równie naturalnym kierunkiem podróży, co Łapy lub Sokółka, heloł, a co to, kompleksa mają mieć, że palmy u nich? - i tam zapowiedział, że jego kraj, Belgia znaczy się, czyly Labelżik nasza, choć o Beldżiam mówił - nie zapisze się w historii haniebną kartą i podpisze konwencję Oenzetu, zwanego tu o ówdzie Onem, Onu, bo nie One od dzieciarni przecie.
O traktowaniu emi-imi - w skrócie. Wiem, dużo trudnych słów, ale tak mi Ana tu tłumaczy i każe spisywać.
Na to ci bardziej na prawo wystąpili z kolacji. Tre frażil, wspominałam.
A ci od drugiego języka poszli dalej. Marszem. Zapowiedzieli marsz. Nie, nie marże nołelowe żadne tym razem, tylko marsz z krzykami na ustach. Bo oni chcą się zapisać haniebną kartą. Właśnie tak. Byle by tu, w Brukseni i okolicznościach, było jak najbialej.
Ale nie od śniegu bynajmniej. 
W niedzielę ruszy. Adwentową, a jakże.
We wtorek było już 9300 zapisanych osób. Jak pogoda dopisze - będzie i z 20 tysiaków, prognozuje Ana. Niedobrze.
Bo to wszystko ludzie przeciw ludziom przecie. A tu nołel za pasem.
Wesołych świąt. 

Tuesday 11 December 2018

mika

Poszedł Roman na imprezę mikołajkową w pracy, co to ją z góry narzucili byli w ramach wzmacniania zaufania do dyrektorów i kierownictwa - no i jest teraz problem.
Bo już imię miało być pa ruski albo po naszemu własnemu, jak najbardziej sanżilowsku - a tu się okazuje, że nie da się tak. Same problemy z tym sannikola!
Wyszło, że tych ruskich to w ogóle nikt nie zna. Anie to nie przeszkadza, możesz wnieść kaganiec oświaty w komisje, radzi Romanowi, tym bardziej że zbliża się takie jedno święto takiej jednej świętej, co to je szczególnie w Szwecji światłem obchodzą. Ruskie byłoby więc jak ulał, a nawet Mika by przeszło, gdyby przy okazji, po drugim kieliszku wina, bo dwa to nic jak na normę belż lub międzynarodową - w poszczególnych uczestnikach nie odezwała się narodowa duma.
Grek więc na propozycję Romana przystał - z uwagą, że sama Mika to nie, musi być Maryja, w pisowni Maria - bo po grecku Mika to Maryjka właśnie. On osobiście jako Grek takiej imiennej zniewagi nie zniesie, nawet jeśli to córka niewłasna ani trochę, lecz kolegi, to co, on kolegę szanuje i na Mikę nie przystaje.
Na to Finka, że ona jako Finka też by chciała wystąpić przeciwko Romanowi, bo Mika na północy to tylko i wyłącznie facet. Nawet, jeśli tylko mały - zawsze facecik, nigdy facetka.
Na to zgodnym chórem Węgierka, nie śliwka, za to szefowa - że ona , owszem, murem za Romanem stoi, ale to wiemy i tak, szepce Ana poniekąd.
Holender i Niemka zgodnie i dumnie milczeli, po czym w ramach kompromisu zaproponowali Emmę.
Zrezygnowany Roman, wypiwszy czeci kieliszek wina, czyly niby ponad normę, ale ekute, sawa, se sannikola, alle! - wypił i poszedł z wieścią na ustach na Sanżil, że Emma mogłaby być.
I tego to się naprawdę nie spodziewał, że tym razem zaprotestuje Ana - bo to najpopularniejsze imię dla dziewczynki we Flandrii i poza tym - że ładne owszem - to ona nie chce wcale a wcale.
Roman resztką sił przypomniał sobie, że Hiszpan proponował jeszcze Milę - ale widząc minę Any, że ona owszem, Milę by polubiła, ale jednak pa ruski i tyle i nie będą jej międzynarodowi tu nic mówić - poszedł do tych, co już po tej stronie brzucha.
I w ogóle nikt nie zauważył, że sannikola to też Mika. Nikola - Mikołaj - Mika.

Monday 10 December 2018

blokery

Na Sanżilu i w okolicznościach i w ogóle w świecie nastał kolejny powendowy dzień. Słoneczny. Mimo że to Belgia i naprawdę byłoby na co na zapas pogodowo ponarzekać.
Wendowniczki myślą. O blokerach i nie tylko. Trawią i przeżywają.
Ale nie ma co. Ziemniaczki jak diamenciki powoli się obierają. Damskimi rękami, na wszelki wypadek, aż takiej wolności, by po jednym łykendzie on robił i befsztyczki, i ziemniaczki - no na to jeszcze nie możemy pozwolić. Ale powoli tak.
Aha, jeszcze tylko do polskiego sklepu po ogóreczki i śmietanę, na wszelki wypadek, jakby syn jednak sam nie wiedział, co dobre, i tej śmietany jednak mu tak przemycić nieco.
Skoro owsianki nie chce.
Dla zdrowia i z troski to wszystko.
Jak nie chce, niech do Afryki jedzie, albo na kolonie, gdzie Anę wysyłali.
Bo na pewno nie na dyskotekę  - w takiej sukience do tego.
Matki i siostry dzwonią ze wszystkich kierunków. Trzeba odebrać, wysłuchać, przytaknąć nawet jeśli to tato z dalekiej Polski D z ofertą finansową, którą chce się odrzucić.
Ja jako Ksenia może bym tak nie odrzucała zresztą, ale wiadomo, zasada wendo: nie pouczamy.
Trudno, samo się nie zrobi, nawet te rowery z klatki same się nie ustawią i znów pewnikiem zahaczą o rajtuzy, pardą - rajstopę. No chyba że by na tego z parteru jeszcze raz porządnie huknąć swym nowo odkrytym teatralnym głosem. Ana głosu zazdrości.
Jedno co pewne - to w Owerajze było jeszcze obficiej jedzeniowo i ciszej. Namęczyły się wendowniczki na koniec, że hej, bo te uwolnienia to jednak nie jest takie byle co, więc i we Flandrii było ciszej, i dobrze, jakby Pisarce robót drogowych było mało na co dzień doprawdy.
Kobiety specjalizują się w pretensjach, starsi mężczyźni zwłaszcza w dobrych radach. Eksperckich. Tu Ana nie jest pewna aż tak, bo ona dobre rady, sprawdzone wiekiem i tradycją, dostaje od płci obojga, w tym feministek na ef. I chce to odrzucić teraz jeszcze mocniej.
Boję się, co po tym wendo wyjdzie. Z Any i naszego domu i z Sanżila w ogóle. O okolicznościach Szumana nie wspominając. A nawet Luksemburgu.

Wednesday 5 December 2018

marciny

Ana Martin przekazała mi gorące zimowe słowa zachęty,by pisać, więc se tak myślałam z rana, czym by was tu uraczyć i żem nie wiedziała zupełnie. Bom zakręcona i zapomniała o okolicznościowej tematyce świątecznej.
Która spóźniona jest poniekąd, bo dotyczy świętego, co to go świętowaliśmy wraz z aniną 40. i dwójką, nikomu lat, wiosen i jesieni nie wypominając zresztą, bo po co, gołym okiem bezbronnym też widać, zwłaszcza Ana - w lustrze.
Ksenia, święta? Jakie?
Ano marcinowe. Zapóźnione. Wczoraj się odbyły. W ambasadzie chyba jakiejś.
U nas na Sanżilu?
No nie, nasze okoliczności raczej nie słyną z nadmiaru aliganckich przybytków, naśmiewa się Roman, dwojga imion święty - tak na marginesie. Na Szumanie, co Ksenio?
A gdzie niby. Tam to się żyje, panie!
Ale ty nie byłaś przecie, choinkę ubierałaś, to skąd wiesz?
Z przystanku! Bom tam napotkała była po nocy porannej Sąsiadkę, co tam się wczoraj - przymuszona - zabawiła.
Jak to?
Ano wypchnęła ją rozbawiona młodzież polonijna z komisji i nie było jak się wymsknąć. No wiecie, radosne 30-latki, jak ja prawie, co to do dzieciarni nie muszą. I mówią: chodź na rogala, nie bądź taka sztywna, chono.
A że ona w dalekiej przeszłości z innej części Polski D, wtedy A - to i poszła. Rogala ciekawa.
Zadowolona?
Głównie zadziwiona. Bo oto tłum walił taki po darmowe niby-krłasanty, że na schodach omal się nie pozabijali. A tym bardziej, że wydarzenie to zostało ani chybi uznane za towarzyski iwent roku, ważniejszy nawet niż noc kabaretów albo jakieś Andrzejki. I zgodnie z tym - każdy, a głównie każda - się wyfryzowała, ubrała, w suknie balowe i rajtki z takimi brylantami. Do tego poszły w ruch makijaże, prostownice i tipsy.
I szpilki obowiązkowo.
Jasne, stąd te kłopoty z ustaniem na schodach, rozumie Roman, jakby sam w szpilkach chadzał.
Podobno najgorsi byli jednak mądrale w rodzaju męskim. Objaśniający wystrojonym płci dwóch świat. Bo wiadomo, mężczyzna wie.
Zapewne mądrze złożywszy dłonie, jak każą w piarach.
Niekoniecznie, bo w czym kieliszek czymać wówczas? Rogalem można się napchać, ale wina całego naraz nie wlejesz, choć próbować można.
Fakt.
Branie, polonijne branie, wzrusza ramionami Ana. A te rogale niedobre gnioty do tego! 
Sąsiadka też tak twierdzi. To i się zmyła. 

Tuesday 4 December 2018

rumunia

Wyczytałam ci byłam dzisiaj o brzasku, który wcale nie był brzaskiem, tylko głęboką nocą, że nasi, głównie z Sanżila i nie tylko, bo jeszcze główniej z wysokich komisji, a najgłówniej - to z Polski D wogle i w ogóle - z wielkim zgorszeniem mówią, że gorzej niż w Polsce to może być tylko w Rumunii, a z jeszcze większym - że w Rumunii może być lepiej.
No to gratulacje dla naszych, składa gratulacje Ana. Polak Polakowi wilkiem, ale Rumunowi jeszcze bardziej, oprócz Romana, bo on po rumuńsku w tej komisji to na co dzień praktycznie zasuwa, choć to właściwie nie rumuński, jak niejeden Rumun twierdzi, bo włoski prastary, a tak wogle łacina w ogóle. Dzięki Romanie, że chcesz się bratać z Rumunem!
W sumie nasi przy tym gardzeniu nie myślą za bardzo, bo o takiej pogodzie to na przykład nie: że może tam by im wreszcie było dobrze, jakby im poświeciło w łepetyny, wygolone lub nie, koło Włoch czy innej łaciny, że zaproponuję?
A ja mam inną propozycję: pokazać Rumunom, jak to lebelż prawdziwi, w formie lesłara, przyrównują się ze zgrozą do naszych. Sanżilaków i w ogóle Polaków wogle, oraz Białychrusinów, czy też z osobna ma być. Mianowicie pod względem samobójstw.
Bo wyszło z badań, że Belgia, tak, nasza labelżik najprawdziwsza, ma się w tym względzie dobrze. Wysoko się mają. Plasują, że powiem po sportowemu. 8. miejsce wśród krajów rozwiniętych.
Za Rumunią co prawda, za to na równi z Polską. I Białąrusią. Co lesłar ze zgrozą wychwycił. Bo jak to,  Polak może remontować, czasami nawet tłumaczyć, jak Ana, ale umierać jak Belg? W tych samych kategoriach liczbowych?
No co to to nie.
I co, łyso? Przyjemnie? 

Thursday 22 November 2018

mieszkanka

Trochę już o tym wczoraj wspominałam, ale wieśc jest zaprawdę taka, że wypada mi to ogłosić ponownie: już wiadomo, że niedługo będzie można zamieszkać w więzieniu na Sanżilu.
Zamieszkać w naszym więzieniu? Ksenio, ze złodziejami? I tymi panami, co nocami krzyczą przez mury? Sam słyszałem. Ale jak to?
Niekoniecznie synku. Najpierw ci panowie i panie zresztą też, bo od razu zlikwidują 2 więzienia, wyjadą prawie że poza Bruksenię. O tam, gdzie Iwonku byłeś gościem honorowym w zajezdni tramwajów. Harent czyly. Znów mają budować. Potem na Sanżil zjadą budowlańcy i ruszą roboty.
Plany już są! Sam wczoraj widziałem w lesłarze. Nowocześnie się zrobi na Sanżilu, że hej. Trochę wyburzą, trochę dobudują i będą mieszkanka jak malowanie.
Wiadomo już, ile nabudują?
W zabytkowej części, czyly tej naszej jakby, planują 293 mieszkania. A w nowszej - uwaga uwaga: aż 730!
Łał! Nie wiedziałam, że tam jest tyle miejsca! Roman, to ilu tam jest więźniów?
Nie wiadomo dokładnie, wiadomo tylko, że zdecydowanie za dużo i stąd częste protesty - więźniowie skarżą się na przeludnione cele, mało światła, stare, wszystko stare. Strażnicy - że muszą pilnować. Na pewno w grudniu znów będą strajkować i palić ogniska.
A teraz proszę bardzo. Jaka piękna akcja zaludniania Sanżila. Komuna już zakłada, że trzeba będzie wybudować żłobek, a być może uda się wyciągnąć z budżetu forsę na szkołę.
No tak, taka głośna budowa, to i będzie reklama.
Ale najlepszy element reklamowy zostawiłam na koniec.
No nie wiem, czym przebijesz żłobek. Okoliczni przyszli rodzice już się ustawiają w kolejce, w końcu warto na kilka lat do przodu, to wszyscy wiedzą.
Więzieniem przebiję! Bo oto obok tych wszystkich atrakcji dla mieszkańców, mieszkań, parków, żłobków - zaplanowano, że jednak po sąsiedzku, za ścianą jakby, powstanie nowe więzienie dla pań! I co wy na to?

Wednesday 21 November 2018

najgorzej

Najgorzej już było! Wyczytał Roman z rana. Jednak naprawdę, kto rano, w nocy wstaje, to coś mu to daje.
Wiedzę.
Więc nie lękajcie się, bo najgorzej było naprawdę dawno. Na Sanżilu i w okolicznościach też, rozumiem, że nie wszyscy mieszkacie na dzielnicy, no bo jak, mieszkania w więzieniu koło Alberta dopiero pobudują w końcu.
Dokładnie w 536 r. Naszej ery krzyścijanskiej, to owszem, ale naprawdę, jak to chcieć policzyć na palcach, to rąk braknie. Wstecz czy jakoś.
To jakieś 1500 lat temu. Wtedy to nie świeciło słońce, tylko jakiś taki dzienny księżyc. Nic nie rosło. Do tego dżuma.
Z Egiptu przyszła, donosi Ana, co to też na te wieści się rzuciła, bo zawsze przyjemnie dowiedzieć się, że wiatr w oczy to raczej komuś, a nie nam.
Skończyło się to na dobre dopiero w XIV w. Wyobrażacie sobie? Tyle lat pod chmurą ołowiu, bo to też podobno latało po świecie w wielkich ilościach, kto by to dał radę.
Dobrze, że naszym się udało przetrwać.
Przodkom, znaczy się, bo nie tylko Sanżilakom przecie.
A teraz znów ołów wszędzie. Samochodowy.
Ana, relatywizuj! Pomyśl, jak to bez słońca. Co to za problem przy tym, że tylko 4% płatności w Belgii robią się, że tak przetłumaczę na szybko, kontra 47% w Ojropie. To co, żeśmy zacofani, skoro żyjemy?


Tuesday 20 November 2018

format

Niezła jazda, powiedziałam, spoglądając z samosiowego okna na koński przejazd. Na cześć Makarona, co to nam wczoraj przyleciał, przeleciał i wyleciał wraz z jesienną wichurą, która jednakże została na Sanżilu i w okolicznościach.
Czego nie widać, to że za koniczkami i ułanami podąża ekipa sprzątająca kupy. Końskie, w formacie makro.
A Ana ma cichą nadzieję, że po gościu w ąbasad de poloń też dawno pozamiatane. Na dobre.

Monday 19 November 2018

makro

W Brukseni dziś makro, informuje nas Roman.
Co makro? Sklep otwierają? W Polsce D zostawiłam takie nazwy, gdzieś tam na trasie busika Łapy - Sanżil. Migało za oknem. Ma-kro, że posylabizuję jak Iwonek.
Makaron u nas w domku? To dobrze, jak zawsze, chyba że Samosia lazanie zrobi, to to jej akurat wychodzi, nie to co francuski akcent belż, który ja mam najlepszy, a potem Groch, a potem nikt.
A ja?
Ty też synku. A dziś w Brukseni nie makro, Ksenio, tylko Makrą. Macron się pisze. Prezydent czyly.
Taki szef, tak tatusiu?
Szef Francji, tak.
No i co niby, ja i tak chcę makaron, wydyma wargi Iwonek. Co ten makrą może?
Zakłóci nieco ruch koło tatusia pracy, ot co. Metro nie będzie jeździło. Polis tyle, że do Samosi nawet nie dotrą, choć obiecali sprawdzić z rana czy mieszka, gdzie mieszka. Kontrola za kontrolą. 
Format makro po prostu.
Ale czy dziś czasem nie 19 na kalendarzu, przypomina se Ana?
19,  a owszem.
No to nie tylko ten Makro zjeżdża na Sanżil i do okoliczności. Przecie to na dziś Roman dostałeś to zaproszenie z błędem. Z ambasady ho ho.
No tak, zgadza się, dziś Polska D wysyła do Brukseni swoich synów.
Synków? jak my?
Niestety nie jak wy, chłopaki. Taki jeden syn niemiły przyjeżdża. 
Do nas?
Na szczęście daleko od domku na Sanżilu. 
A mamusia go nie lubi?
Bardzo nie lubi nawet. Nie chcę na niego patrzeć.
A brzydki jest?
Tak, raczej nie za ładny i brzydko mówi przede wszystko. Takie brzydkie usta mu się od tego mów nie głupot robią.
To niech on sobie w Polsce zostanie, a nie tatusia zaprasza! Tato, nie idź do ambasady! Nie słuchaj go!
Nawet mi w głowie nie postało. Już wyrzuciłem to zaproszenie z orłem.  Tak w ogóle to nawet nie tatusia zaprosili, bo tacy oni niemądrzy w tej Polsce D, że nawet bez błędów nazwisk nie potrafią przepisać.
To wiesz co tato? Ty idź lepiej do tego szefa Francji, a jak nie bedziesz rozumiał, to ja ci będę tłumaczył, nie martw się!

Tuesday 13 November 2018

eksport

Wracam se właśnie z maternela, zwanego także szkołą, i myślę tak se, co będzie, jak nam Grocha wyeksportują do innej dzielnicy.
Wyeksportują Grocha?
No tak, tak pisali w lalibr. Że Bruksenia pęka w szwach od dzieci. Szczególnie tych najmniejszych. Nie wie nikt, gdzie je wysyłać, by każdemu zapewnić miejsce w maternelu.
Ale co ma do tego eksport? Do tego dzieci? Jak to brzmi zresztą?
To już Roman zwykła urzędnicza nowomowa, a co ty, dziś się narodziłeś, i gdzie ty robisz wogle i w ogóle, jak nie na komisjach, by na takich językach się nie znać?
Eksport - bo w Brukseni są takie okoliczności, gdzie tych dzieci jest jednak nieco mniej, a miejsc w szkołach - nieco więcej. Dotyczy to szczególnie gminokomun na obrzeżach. Więc by jakoś sprostać chyba nawet konstytucyjnemu obowiązkowi umieszczenia wszystkich chętnych w maternelach - komuny wysyłają maluchy niejako do innych komun.
Co się nazywa eksportem.
Uspokoję was nieco, choć czas płynie szybko, że dotyczy to jednak głównie sekonderów. To tam kumuluje się górka chętnych do edukacji. Ale warto się przygotowywać, gdyż będzie gorzej, bo maluchów - czyli tych na dole drabiny - coraz więcej. Z wiekiem pną się w górę, no i przy wejściu do sekondera - powstaje zator.
Z zatoru bierze się eksport.
Oczywiście nikt nie zadba o autobusy itepeitede. Takie luksusa to już tylko w ojropejskiej szkole.
Szok normalnie.
I kto to mówi, jak nie Ana, co sama się do tej górki dokłada.

Monday 12 November 2018

czaoczesku

No rozumiesz Ali, rozumiesz, co oni do mnie mówią - słyszę nagle niejako w dialekcie sanżilowskim francuskim owszem, lecz brak odmiany pozwala się domyślać poniekąd, że mówi ktoś z naszych. O akcencie nie wspominając, co zdradza pochodzenie prosto z Polski D, proszę bardzo, co to kiedyś była A B i C, a mimo to też niepodległa.
Ali kiwa głową, że rozumie, a jakże. Szczególnie, że chce naszemu coś sprzedać.
Nie coś, tylko codzienne pifko. A nawet dwa, kiwa głową Ana Martin. A Ali to pewnie żaden Ali, bo to przecież nie Arab, tylko Hindus, zwany tylko Arabem.
Owszem, pifka już skasowane.
Ale rozumiesz, Ali, że oni cały czas czegoś ode mnie chcą. Rozumiesz. Dwadzieścia lat na Sanżilu, a języka się nie nauczyly. I teraz jak spadł już na dobre na budowie, Darek, znasz go Ali, to nie rozumie, co do niego mówią w mutuelu. A ja nie mam czasu z nim chodzić, Ali rozumiesz.
Tak rozumiem, ciężka sytuacja. Madam?
A Zenek to samo przecie. Zenek, znasz go, też tu mieszka. Tylko by przychodził i coś chce.
Me łi, me łi, madam, ke sa?
Okej, Ali, widzę, że nie masz czasu. To cześć Ali, to cześć, do jutra. A to znasz, bo sobie przypomniałem? Cześć Cześku Czaoczesku?
Ną, że ne kone pa. Madam, trła wan silwuple.
Ali, to szybko wyjaśnię. Czesiek to polskie imię, de sze mła, poloń. Czesiek, od Czesława. A Czaoczesku to się inaczej pisało co prawda, ale podobnie mówiło. Za komuny to było i on był Rumunem. Tu kone?
Non, je krła pa. Mersi madam!
No więc Polska i Rumunia to nie to samo, ale fajnie brzmi. Cześć Cześku Czaoczesku. Więc ci to mówię, panią już puszczam do wyjścia też, i a deman!

Wednesday 7 November 2018

GPA

Nie wiecie, co to znaczy? Giepea? Żepea, że się pochwalę znajomością alfabetu, że bumcykcyk?
Nie szkodzi, ja też nie. 
Ana Martin właśnie czyta na ten temat. Wielkie bukwy i jużem myślała, że to jakiś kraj lub nowa choroba, alem się zaczymała na czas, bo nagle jakiś brzuch widzę. Na nim moneta. Ojro, a jakże, w końcu to Belgia, heloł!
Surogatka, domyśla się Ana z mojej głupiej miny. Bo jest tydzień płodności.
Suro co?
Gatka. Noszenie w brzuchu dziecka dla kogoś innego. A la belż - dla bliźniego. Lub bliźniej. Lub blizny, skoro poród.
Tak się to nazywa ładnie.
I to na legalu jest?
To jest na szaro.
Czyly?
W szarej strefie. Pieniężno - prawnej. Ale że o tym piszą - pewnie się będzie dziać niejedno w temacie. Płodna jesień, nie ma co.


Tuesday 6 November 2018

tusan

A kapusta kiszona, ale ta dobra, z beczki, jest? pyta Ana Martin z resztką nadziei w głosie, bo wiadomo, Tusan, i tak cud chyba jakiś nieziemski dosłownie, że sklep otwarty. Polski do tego!
No i Andżela do najłagodniejszych nie należy, nie raz i nie dwa zbeształa Anę wzrokiem, spiorunowała bynajmniej, za dziwne pytania stawiane u Piotra, jakby to nie był polski sklep, najpolski, a jakiś kerfur co najmniej. Choć od ślubu i tak złagodniała nie wiadomo jakim sposobem.
Jest, tylko nie wyjmowałam, przez te święta to zupełnie nie wiadomo, czy klyjenci przyjdą czy nie, odpowiada Andżela. Nie idzie przewidzieć w ogóle. Wczoraj na ten przykład nikogo nie było, a dziś proszę, przynajmniej pani jest.
No tak wpadłam właśnie, bo na Montgomery jadę, a tam koleżanka właśnie kapustę lubi, to jej zawiozę.
Tak w święta pani jedzie? A to rodzina?
Nie, nie rodzina.
No nie wiem, ja tam bym nie jechała w Tusan, jak nie rodzina, wyrokuje Andżela i już Ana się kuli, bo znów źle, i do kasy zmierza. Byle wyjść. Ale tu już blokada! Ratunkowa co prawda nieco - w Any sytuacji - bo od progu wesoła gromadka woła: jeść, pani Andżelo, jeść! I rzuca się do wyboru salcesonów, kiełbas i boczku, koniecznie boczku. To co jemy?
Pierogów pani da, i sernika, jak został, i coś do popicia też, dla ciebie Józek. Wybierz, co chcesz. Święto!
Tusan jak malowanie.

Thursday 18 October 2018

kler

Kogo to nie było w niedzielę w kinepolisie! Cały Sanżil i okoliczności, to za mało powiedziane. Tam się zjawiła chyba cała Belgia Labelżik! Bo i Prezesostwo w przededniu kongresu, i ministerialni, i Wezembek kogoś wysłał, a ci wszyscy, com to ich nawet nie dostrzegła, to mówić nie będę.
A jak żem ich niby miała dostrzec, skoro cztery seanse na raz w 4 salach puścili, no jak? Co to ja po ciemku widzę, jak jakieś zwierzę dosłownie, co to jego nazwy nawet nie znam? Wąż zapewne?
Co dawali.
Ana, gdzie ty żyjesz. Kler normalnie, bo co by innego.
O jezu - co pasuje normalnie - w podróży byłam.
No to pozwól, że cię zaskoczę. Kler klerem, wiadomo, chyba nic, o czym byśmy od lat nie wiedzieli, tam nie uświadczymy. Ale i tak dobrze, że lud ogląda. Kinepolis ma dochody - Belgia zadowolona, bo multikulti się szerzy - Sanżilaki zadowlone, bo nie czeba do Polski D drałować, by coś w normalnym języku zobaczyć, bez napisów do tego, kto by to dał radę czytać, i do tego w dwóch dialektach, oczy skaczą i pląsawica z tego, o szybkości zmian nie wspominając.
Same korzyści czyly.
Ale największe korzyści odniosłam ja, Ksenia. Ze stibu. Bo film na stadionie - daleko czyly. Jechało się i jechało. A potem gadało i gadało. Kul.
Jakie korzyści?
Kul.
Kul korzyści?
Nie. Kulturyści. A właściwie - kulturysta jeden.
To oni jeszcze istnieją, dziwi się Ana Martin? Myślałam, że minęli z latami 80. Filmami z jakim - im tam - Arnim i Sylwkiem.
A nie. Dobrze się mają. Mój kulturysta był młody. I tego tam, no gej po prostu, nie bójmy się tego słowa. Dość wyluzowany.
Nasz?
Przecie, że nasz. Mówię przecie, że w kinie był. Na klerze.
Co tu robi?
Uczestniczy w zawodach! Miszczu! Bo trenuje od 10 lat. W Polsce zaczął, A B i C jeszcze, po czym po latach pracy w saunie, gdzie napaczył się głównie na tych, co o nich film był - uciekł był do Londka.
A teraz jest z nami. Na Sanżilu. Od miesiąca dokładnie.
I do dalej?
A co niby. Chce zostać specjalistą od jedzenie i ćwiczenia. Fitnes, wszyscy lubią fitnes, a co najmniej uprawiają. I wiecie co? Zaproponował mi, bym mu wysłała swoje zdjęcie. Przyjrzy się mojemu ciału i ułoży mi jakiś kul program. Kul.

Wednesday 17 October 2018

wpadło

Dzieje się na dzielnicy, oznajmia Roman, gdy nieco zajechany robotą dociera po 12 godzinach na komisji do domu. Jest afera.
Jest żyrafa tatusiu? Duża? pyta znad dimsumów Groch - swego typowego poniedziałkowego, targowego pożywienia na Sanżilu i w okolicznościach, choć już po nazwie widać, że polskie i swojskie to ci ono ani trochę, oj nie, heloł!
Fera Grochu, głuptol jesteś, to nie żyrafa żadna. Tatusiu, co to jest fera?
Afera. Wydarzenie takie.
A to dlatego karetki za oknem jechały, tak?
Nie Ksenio, to coś typowo sanżilowskiego, czego ktoś spoza Brukseni łatwo nie zrozumie.
A my zrozumiemy? Co się stało?
Zaparkować u nas nie łatwo, jak wiadomo, zaczyna ślubny.
Wiadomo, kiwamy głowami. Ale jest stib, wtrącam. Kto mądry - jeździ.
Jest, ale czasami jednak wypada ruszyć wozem. I zdarzyło się to siostrze pani z bloku obok. Tej, co sprzedała mieszkanie. Pojechała, wróciła - a tu niestety nie ma gdzie parkować.
Jako że do siostry tylko wpadła tym razem, pomyślała se widać, że tak na szybko to może se zostawić auto na garażach. Co zrobiła i biegiem do windy.
Winda obok - nie raz nią jeździliśmy - to nie lada atrakcja.
Ta stara tatusiu z kratami? W której mamusia spadła do piwnicy, a jak dzwoniła po pomoc, to my myśleliśmy, że trąbią na ulicy i wesoło dalej krzyczeliśmy?
Otóż ta.
I ta pani siostra też spadła?
Nie. Spadły jej za to klucze do auta. Do szczeliny.
I co?
I klops, bo w międzyczasie właściciele garażu chcieli wyjechać, i zaczęli do niej dzwonić, bez lapolis na razie, bo mili byli, a ona zostawiła numer telefonu. A ona, że dezole, ale nie ma kluczy do auta.
Co brzmi śmiesznie w sumie nawet, zauważa Ana Martin.
Ale wyjęła już te klucze?
Przecież nie Grochu. One są w tej dziurze głębokiej, co mamusia w nią wpadła. To pan musi przyjechać.
Przyjedzie?
Tu się zaczyna niewiadoma. Bo paczcie, która godzina. Ósma! Wieczorem! A jak się rano dzwoni, o ósmej, to naprawiacz przyjeżdża za kilka godzin. Znacie to: bjan note, madam, on fe notr mejer.
Czyli niby robią, co mogą.
A teraz?
Teraz to w ogóle nie odpowiadają. Stąd afera! Klucze w dziurze - pani w rozpaczy - auto w garażu. Chyba przepychać będą. Jak za dawnych czasów.
A mówiłam, że telefony do niczego niepotrzebne? Siła rąk i tyle!

Tuesday 16 October 2018

wc

Mam dla ciebie temat Ksenio, proponuje Roman. Dźwięczny i nieobrabiany dotąd.
Są takie względy na Sanżilu, powątpiewam, com ich nie opisała?
Są. Mianowicie: toalety publiczne. Tłalety. Wuce, z lokalnych dialektów: wece. A po naszemu: ubikacje.
Po naszemu prawdziwemu, to jest inaczej, zaczyna się na ki, a kończy na bel, zauważa słusznie Ana. Ta to się zna jednak na odmianach języka, sprytna, osłuchana,  nic jej nie zaskoczy.
Co nowego słychać w tym to temacie, zagaduję?
Nic konkretnego, ale proszę, w tygodniu wyborczym lesłar zamieścił - dla rozrywki chyba - garść tłaletowych refleksji, bo jak to inaczej nazwę. 
Co od razu rzuca się oczy: temat jest znany, jak najbardziej pilny do załatwienia, jednak nie nadano mu w obecnych wyborach nijak pierwszeństwa.
Aha, widzę, irżą, me pa prjoriter. Urgent, pas prioritaire po literach.
Nic nowego. Wiecie, dlaczego tak jest? pyta nas Ana Martin.
No nie bardzo, bąkamy kątem.
Bo temat dotyczy głównie kobiet! Bo faceci zawsze se jakoś tam poradzą!
Chyba masz rację, przyznajemy.
Oczywiście, że mam rację, obwieszcza Ana. Paczcie sami, co tu mamy na zdjęciach, i to zebranych w całej Belżik. Urynały! Publiczne! A dla pań - nic a nic.
Stwierdzam okiem brak propozycji w temacie. Coś tam darmowego pokazują niby w Mons, coś tam w innym kącie kraju - ale na szerszą skalę - nic. Pas prioritaire.
A suche toalety z tego tu zdjęcia? Jak w parku Duden?
Nie przyjęły się, póki co. Jak lud przyciśnie - to korzysta - ale na ogół obchodzi szerokim łukiem.
A tu co?
A to ciekawostka. O karze za publiczne sikanie.
U nas?
W Lież. Zasądzili 70 ojro.
No proszę. I zapłacone?
Nie! Bo sikający protestuje, że nie było urynału, mu się chciało, to co, ulżył se.
Więc w czym nadzieja?
W wyborcach i wyborczyniach! Że zażądają tłaletowej równości. Że im zacznie śmierdzieć, jak na Sant Katrin nie przymierzając, gdzie cała ściana obszczana.
A i tak nie przez kobiety. 

Monday 15 October 2018

ekolo

Naprawdę i doprawdy nie jest to prawda, że nic się nie zmienia. Że w polytyce zawsze tak samo.
Dowodem są wybory lokalne, zwane też komunalnymi. Na Sanżilu i w okolicznościach.
Bo kto wygrał tak naprawdę, no kto? 
Zielone. 
Ekolo dali czadu po Brukseni, potwierdza Roman. Sam na nich zagłosowałem. Zadowolonym. Może idzie nowe.
Mamusiu, a wiesz że tatuś prawie się spóźnił? Dobrze, że umie czytać, i ja też już trochę, to jeszcze zdążyliśmy?
Jak to?
No bo stare się czyma jednak mocno, tłumaczy się Roman. I we względzie wyborczym zostałem jeszcze widać w Polsce, wtedy A B i C, kiedy to lokale wyborcze były czynne do 20. co najmniej, albo i dłużej.
Siedzę więc ja se spokojnie w domu z chłopakami, staram się ułożyć atrakcyjny kolorystycznie obiad, ciągnie Roman, i nagle coś mnie tknęło, że może jednak warto sprawdzić, do której to ja mogę się pojawić w lokalu. A lokale były czynne tylko do 16!
Lokal mamusiu to moja szkoła! Grocha znaczy się, bo moja już nie! Ekol trła!
I wiesz, co zrobiliśmy mamusiu?
Nie, skąd?
Ksenia została z Grochem, bo on spał, nie chciał widocznie głosować, a ja z tatą szybko rowerem! I głosowałem, a ty nie.
No wiem, że ja nie, wstydzę się bardzo. Na usprawiedliwienie powiem, że działałam, oj działałam. Dla pań.
Mamo - ale nie zagłosowałaś! A my tak!
I co, były panie i panowie przy stolikach? 
Nie, dlaczego? Były maszyny! Klikało się, potem brało taką kartkę i do urny! To się urna nazywa.
Ja wrzuciłem!
I ekolo wygrali! 

Thursday 11 October 2018

znajomość

Wchodzi se Paryska do Piotra, jak już się odważyła, po tych wszystkich akcjach z matką. Nie rozgląda się zbytnio, bo po co, jeszcze ktoś przyuważy podobieństwo do matki, tej co tak naprawdę oj naprawdę nie odpuściła z tym twarogiem.
Więc Paryska kieruje się na mrożonki. No wiecie, z tyłu są. I właśnie łowi wytrwale w ladzie pierogi czy inne kalafiory, a tu nagle:
- Cześć. Znamy się z Sokółki przecie.
Paryska nie reaguje, tylko łowi, w końcu w Sokółce nie była, albo przynajmniej nie pamięta za nic.
W tym momencie głos się przybliża widocznie, gdyż w ladzie ląduje druga głowa.
 - No cześć, nie poznajesz mnie?
Paryska podnosi głowę i widzi, że to niechybnie do niej, więc:
- Eee...eee...przepraszam, pan do mnie?
- No tak. No nie udawaj, znamy się z Sokółki. Chodziłaś do klasy z moim bratem.
- Że skąd?
 - Z Sokółki. Ze szkoły.
- A nie, to nie ja. Ja tam nie byłam.
Po drugiej stronie zastanowienie i porada u kolegi. Paryska próbuje dotrzeć do kasy, ale wiadomo, u Piotra ciasno, tak to się na pewno nie uda.
- Kolega też mówi, że cię pamięta.
- Ale skąd, z Sokółki?
- No tak.
- Ale ja mówię, że ja tam nie chodziłam do szkoły. W ogóle tam nigdy nie byłam!
I Paryska postanawia nie być już tak po parysku aligancka, tylko po szumanowsku asertywna, czy jak to się teraz mówi, i wali do kasy. Co jej tam. Matka nie matka, twaróg nie twaróg, byle uciec.
A wtedy kolega na cały głos wpada na pomysł:
 - To że w Sokółce nie była, to nic. To co, już telefonu nie może dać?

Wednesday 10 October 2018

koguty

Są. Na zakończenie sezonu wakacyjnego, przed rozdaniem prezentów gwiazdkowych - spadły na nas, labelż i lebelż, jakem tu wszyscy tkwimy na Sanżilu i w okolicznościach - dane o 20. najlepiej zarabiających CEO.
Kto to jest - do końca nie wiadomo, wiadomo tylko, że niby zarządzają czymś tam, są niezastąpieni i  - przede wszystkim - baaardzo bogaci. Dlatego naród czeka na te dane.
A o czym tu chcesz Ksenio nowym napisać, wzrusza ramionami Ana Martin. Co tu się może wogle i w ogóle nowego zdarzyć, oprócz tego, że bogaci będą jeszcze bogatsi?
Może jest więcej kobiet na ten przykład, podpowiada Roman.
No a jest? Sprawdźmy.
Są dwie.
Dwie bogaczki na 18 bogaczy. Zero postępu. To się nazywa równouprawnienie? Parytety feministyczne na ef? Ech, naprawdę jestem zawiedziona, pokazuje dobitnie swoje niezadowolenie Ana Martin. 
I to jeszcze obie pewnie na szarym końcu? Który to - w tym przypadku - nie jest jednakże taki szary, lecz raczej złoty mimo wszystko.
A nie! Niespodzianka! Wyobraźcie sobie, że liście przewodzi kobieta! Spisuję po literach: Dominique Leroy, która w 2017 r. zgarnęła rowniusieńskie 936 tysiaków i 903 ojro.
Olala, bo co tu innego powiedzieć.
Za nimi lesłar publikuje pięknie 18 zdjęć mniej lub bardziej ufryzowanych panów, każdy biały i każdy z krawatem, choć mówi się, że jest pod nim - a kończy ten marsz kogutów zdjęciem Brigitte Buyle z Ethiasa, która zgarnia 306 pełnych tysiaków, do których rzucają jej ochłapem 817 ojraków.
Dodajmy, że jej koledzy z tego to ethiasa zarabiają prawie tyle, co Dominika z nr 1.
Ale ich splafonują podobno!
Tak, już to widzę. Od lat to zapowiadają, i plafonują w ten sposób, że mniej dają oficjalnie, a więcej w bonusach.
Już lepiej liczmy na wepchnięcie lub wepchnięcie się do dwudziestki kolejnej pani na ef. Ile to lat ma jeszcze trwać, no ile?

Tuesday 9 October 2018

frekwencja

Jużem myślała, że Ana Martin zleci mi znów pisanie o sklepach, podrywie pewnym tym razem, polskości zeń wychodzącej - a tu proszę, Sanżob uratował sytuację.
Czytamy więc obie, o czym tento link, zwany podobno w polszczyźnie matczyźnie łączem, traktuje; Sanżob informuje, że obywatele wszyscy i wszędzie poniekąd tacy sami, i migają się od wyborów .
Anie Martini wychodzi jednakże matematycznie, że na Sanżilu jednak inaczej.
Bo podobno -  jeśli w okolicznościach by nie było przymusu - czyly 100% wyborców z list do urn, a jak nie - kara - to labelż i lebelż, potraktowani ogólnie  z podziałem na poszczególne dialekty oraz pochodzenia - wcale by tak chętnie nie głosowali.
Mianowicie, frekwencja - bo tak to się uczenie zwie - sięgałaby nieco ponad 60%.
60%? Z własnej woli? Toż to bardzo dużo,wykrzykuje Roman. We Francji, za miedzą czyly, potrafi być co prawda i z 80, i to bez groźby kary - ale przecież w Polsce A B i C wtedy jeszcze to 60 mieliśmy tylko jeden jedyny raz, jak tego wybierali, co tu teraz siedzi na komisjach. A poza tym - marne 40%. Góra!
Właśnie. Z własnej woli 60 % - u belż - i 40% w tzw. tym kraju - no to jednak nie jest to samo. Ana nie widzi punktów wspólnych dla Sanżila i Polski D. Niestety! Jeszcze trzeba kilka pokoleń poczekać, a może i lat świetlnych. Sory, Sanżob, sory! Mimo że stoimy po jednej stronie barykady zazwyczaj.
A teraz szok normalnie. Różnica taka, że woła o pomstę do nieba.
Bo na końcu łączymy wzrokowo się z łączem do innego artykułu, niedarmowego, więc go nie badamy, same i sami se zań płaćcie; i z tego to tytułu Ana wnioskuje, że labelż i lebelż są bardziej przywiązani do wyborów lokalnych niż narodowych.
Czyly co, nie rozumiem?
Czyly że ludzie wolą wybierać swoich faworytów w wyborach w gminie, co w Polsce można porównać do miast, miastek i miasteczek! Na które w Polsce mało kto chodzi, a przynajmniej chadzał. 20 % obecnych to norma.
A 30 - marzenie.
Ludzie nie wierzą, że mogą tworzyć państwo, ot co. A tu - chyba wierzą bardziej.
Wiara czyni cuda- dodaję uczenie.
Może teraz w Polsce D w wyborach  będzie inaczej, ale i tak to lata gwiezdne od świadomości obywatelskiej na Sanżilu i w okolicznościach. Sori, Sanżobie, sori doprawdy!

Monday 8 October 2018

twaróg

Chodzi ci o ten sklep na Wanderkindere? Ten polski?
O tento właśnie, w samej rzeczy, przytakuje Ana Martin.
To ja się tam pokazać nie mogę, obwieszcza Paryska. Wszystko przez moją matkę.
Jak to, obie żeśmy ciekawe.
No by wyobraźcie sobie, że moja matka jest w pełni komunistyczna. Po sto razy potrafi pójść dziennie do sklepiku, bo tego zapomniała, a to owego, i tak cały dzień schodzi.
Moja też tak ma, potwierdza Ana.
I moja, mimo że mało komunistyczna ci ona, wtrącam; ja już dorosłam i nawet na Sanżil zdążyłam zjechać, lecz matuś niewiele starsza od Any Martin, co to późno rodziła, oj późno, a co to teraz będzie z tym rodzeniem w tym wieku, to już w ogóle nie wiadomo, sodomiaigomoria, kler by powiedział.  W każdym razie - matuś w Łapach i też tak ma, na tym chodzeniu do sklepu cały dzień zejść potrafi, a potem można westchnąć, że cały dzień znów zeszedł był na tym ganianiu, potwierdzam więc.
No i moja matka, ciągnie Paryska, poszła do Piotra na zakupy. Po twaróg na pierogi. I pyta Andżeli, czy jest pełnotłusty. Ta - że nie, że przecie widać, co wyłożone. Matka - czy nie można by jednak sprawdzić na zapleczu. Andżela - że nie, bo oczy ma i widziała, co wykładała. A dostawa w czwartek
No to matka była kupiła twaróg chudy chyba i do domu, co było robić. Ale że zapomniała czegoś tam, to za godzinę leci znów do Piotra, bo tak ma, jak już mówiłam. I co widzi? Twaróg pełnotłusty! Jak się nie wkurzy i na cały sklep: proszę pani! Pani mnie okłamała! Pani mi powiedziała, że nie ma i nie będzie pełnotłustego i kazała mi robić pierogi z chudym, a wiadomo, że wyjdą gorsze.
O nie, ale ja się tak łatwo nie dam, moja panno, o nie! Pójdę teraz po domu, dobrze, że córka po sąsiedzku, i przyniosę pani ten twaróg chudy i pani mi wymieni na pełnotłusty. O nie, nie ze mną takie numery!
I poszła, i wymieniła, i jeszcze resztę dostała.
Małej uszy się aż trzęsły.
Tylko jak ja się u Pawła teraz pokażę?  Sama musisz mi gazetkę przynieść. Proszę!

Thursday 4 October 2018

szok

Szok, i to jaki!
Co, zmiana w Polsce D? cieszymy się od razu na zaś.
E tam, zaraz takie halo. Inne halo. Szokowe. Demograficzne. Pieją gazety przedwyborczo. Tu, pod nosem. Na Sanżilu i w okolicznościach. Dodajmy - tym razem obejmujących całą Belgię. No - połowę, bo to lalibr, więc podliczyli tylko Walonków i Brukseniaków.
Nie rozumiem, za dużo nas? Sanżilaków, Szumanów i Woluwów wręcz?
Wszystkich razem do kupy. A głównie - malców. Nie tych najmniejszych, o przyroście wśród krasnalków już było. I o brakujących miejscach w żłobkach, przedszkolach, czyly kreszach i maternelach. Ile można o tym w końcu, no powiedzcie same i sami. Teraz, w przededniu wyborów, sprawa stała się jednak polytyczna, a jak polytyczna - sięgnęli po szkoły. Tak, owszem, wczoraj po kobiety, ery feminizmu na ef i takie temu, dziś natomiast - podliczono brakujące miejsca w szkołach. W prymerach i sekonderach.
Mamusiu, a prawda to, że moja szkoła to największa szkoła w Belgii?
Być może synku, być może. A już na pewno - jedna z najtłoczniejszych.
I jak się to przedstawia cyfrowo - liczbowo?
Proszę bardzo: jeżeli będzie taki wzrost dzieci, a będzie, bo czemu nie, Sanżil też się do niego na wiosnę dołoży w osobie Any Martin - do 2024 r. w Walonii i Brukseni czeba na cyto, już bumcykcyk, stworzyć 13709 miejsc. Dokladnie tyle, z dziewiątką na końcu.
No nieźle. A jak chcą się do tego zabrać?
To na razie wielka tajemnica. Zaczęto od liczenia. Ostrożnego, bo kto zabroni mieć chętnym więcej dzieci, samam wczoraj dostrzegła na Markonim kilka nowych bardzo młodych brzuchów, owszem, może to poramadanowe obżarstwo, ale raczej jednak nie, bo poprzednie dziecię już chodzi, no to wolność tworzenia dla tatusiów nastała, hejże hola!
Ej, Ana, nie mów tak. Każda, jak chce.
Oczywiście, ale tu chyba to bardziej każdy, jak chce. I jakiś ktoś tam w przestworzach.
Kto mamusiu? Ten duch malowany na niebiesko?
Podobno. On, albo jego kolega o innym imieniu.
A co robią na razie, jak brakuje miejsc? Ciekawam.
Otóż eksportują dzieci do mniej zaludnionych szkól w innych komunach.
Co robią z dziećmi mamusiu?
Wożą je autobusami do innych miast.
Ojej, tak daleko? Bo ja jeżdżę z wiewiórą, to szybko idzie. Czy moja szkoła pozostanie największa, jak te wszystkie dzieci?
Bardzo możliwe, szczególnie że mamusia zwiększy swój wkład, więc Martinów w niej nie zabraknie.
No i Groch kiedyś ze mną wsiądzie do autobusu. Kiedy, no kiedy?

Wednesday 3 October 2018

era kobiet

Paczcie sami, pogoda taka sama się szykuje, jak dwa lata temu - prognozuje z rana Ana Martin, po ciemku jeszcze, autobus rusza w mroku w końcu. Takie samo słońce. Znów by ładnie nam kontrastowało na Szumanie z błękitem nieba. 
Rocznica czarnego. Protestu.
Może by dziewczyny nawet licznie wyszły z biur? Wymówki deszczowej by nie było, a sprawa w końcu wciąż ta sam, polska jak najbardziej, kobieca jeszcze bardziej, czyli ogólnie światowa, marzy se Ana?
I mężczyźni?
Mężczyźni lokalni, brukseńscy o dziwo coś dziś zrobili. Małego, ale cieszy.
Nasi właśni? Polskie Sanżilaki? No co ty, rocznicowo się zebrali do kupy czy też w sobie w inny sposób? Protestują?
E tam, zaraz Polacy. Żadni Polacy. Belż najprawdziwsi. Oto lesłar donosi, że wicepremier, brukseński chyba, stworzył dzieło. Nie byle jakie. Nazwał je na nasze: era kobiet.
W dialekcie: era kobiety jednej. Zbiorowej czyly.
I przedstawił dziś światu.
Kobietę? 
Książkę!
No wicepremier, to mu to drukują wiadomo z pocałowaniem ręki. A co go skłoniło do wzięcia pióra?
Feminizm.
Feminizm na ef? Ten nasz codzienny?
Tak. Twierdzi, że dopiero w pracy, ministerując na maksa działem współpracy i rozwoju, dostrzegł, ile zależy od kobiet. I jak upośledzone społecznie są kobiety.  Co sprawiło, że z feministy nieuświadomionego przeszedł na pozycję zaangażowaną.
Aha, to o tym pisze właśnie? W erze kobiet owej.
Tak jest. Że kobiety muszą być w promocji.
Hmm. Że kupuje se punkty wyborcze - to jedno. Ale może to szczere? No i wolimy takie punkty, niż inne. Na takich głosować, niż na innych.
Ja myślę, że każda akcja wspierająca kobiety jest ważna. Szczególnie w rocznicę czarnego i szczególnie, jeśli dochód planuje przekazać na działalność prokobiecą.
A planuje?
O tym ani słowa. Ale przecież można mu to delikatnie zasu-tego-rować. Dlaczego nie?
Purkła pa właściwie. Kobiety dla kobiet. Mężczyźni dla kobiet. 



Monday 1 October 2018

wąż z piersiami

Kogo to nie było w ten łykend w Owerajzie, no kogo, wylicza Ana Martin, gdy wyżęta jak przysłowiowa dętka w końcu ląduje na Sanżilu?
Wendo raduje i męczy, zauważa Roman.
Że se pozgaduję: na pewno nie zabrakło feministek na ef lub takich, co ewentualnie myślą, że nimi nie są, a tak naprawdę są, bo przecież wszystkie i wszyscy nimi jesteśmy. Na pewno byli i skauci albo skautowie - za płotem, bo nie z nami przecież, heloł, przecież to tylko dla pań! - co to wykorzystali złotą podbrukseńską jesień i udali się na zbiórkę w szortach, bo jakże inaczej. Na pewno nie zabrakło scenek, a w nich teściowych, psów, koleżanek i kolegów z pracy, toalety i kamataranu, czy jak to ma być; kolejkowiczów z lotniska, wspaniałego nauczyciela angielskiego, Nelsona i schabowego (choć później wyleciał, bo jednak nie pasował geograficznie, choć Nelson by nic nie miał przeciw zapewne).
Do tego uśmiechnięty banan, gorąco, bardzo gorąco w każdym pytaniu, kopniaki, ciosy, czochrające się niedźwiedzie, obowiązkowa palma, tarzan, bo lejdi dżejn to chyba jeszcze jednak nie. Wyższa szkoła jazdy, taka lejdi w blenderze.
Wąż z piersiami zdecydowanie przebija jednak wszystkich obecnych. Oraz wujka, co to dyktuje przekleństwa przez telefon.
Ach, i ta rozkosz w głosie, gdy przez zaciśnięte zęby można wycedzić: nienawidzę, jak się do mnie mówi Amela!
Wendo. Co tu więcej powiedzieć, uśmiecha się Ana Martin i idzie spać.

Wednesday 26 September 2018

drogi panie

Tego to akurat Roman nie mógł się spodziewać zaprawdę. Bo wiadomo, że Ana Martin, ta to zawsze coś palnie i język niewyparzony nosi w gębie, feministka jedna na ef, przynajmniej ma za swoje, jak jej ktoś przywali albo wyzwie od takich i owakich, ogólnie niewychowanych.
Za to Roman niezwyczajny. By do niego pisać: drogi panie? By tak go wywoływać i przywoływać do porządku? No no.
No i form takich nie zna i nie używa Roman, bo na komisjach to oni tam jednak inaczej piszą, uczenie i w obcych językach, gdzie dir i szer owszem, ale po polsku to by winno być szanowny, zdaniem Any Martin. Doktorki, przypominam. Od języków, w tym polskiego.
Ojczyzna matczyna - jedną ją mamy. 
Drogą jak ten pan, czyli coraz mniej. Choć na D ostatnio też.
Dobrze, że na Sanżilu złota zimnawa brukseńska jesień a la belż, to i jakoś idzie to znieść to wszystko, jak się popaczy za oknem zdrowym okiem. Choć po co to nam i na co?
Tak czeba, kiwają głową Ana i Roman. Łatwe to nie jest, oj nie jest, ale ataki będą i czeba stawiać czoła dla przyszłości dzieciarni.
I to w przededniu rocznicy czarnego.

Tuesday 25 September 2018

zaproszenia

Owszem, zawsze się można spodziewać jakichś zaproszeń, owszem, w końcu Sanżil jest centrum świata, a już na pewno okoliczności, i niejedno takie zaproszenie na nas spłynęło swego czasu. Głównie w rodzaju zabaw z dzieciakami, a co, takie czasy, kwituje Roman  i tak pewnie pociągniemy do jakiegoś 2030 r., o ile nie dłużej, dodaje Ana Martin, bo co tu innego powiedzieć w takim układzie sił dorośli - dzieci, jaki u nas?
Znacie pewnie, to co się będę wymądrzać, no sami wiecie jak jest i dobrze (albo i nie).
Za to że w ciągu jednego dnia spłyną na nas aż dwa zaproszenia szkolne - tegom się naprawdę nie spodziewała. Nie mówię o urodzinach, annif, o odwiedzinach klasowych na farmie, zwanej też fermą, lapan, ańjo i tego rodzaju tjutjutju - o nie, tu kaliber jest znacznie większy. I żadne tjutjutju nie wchodzi w grę.
Tak to Ana określiła, zszokowana nieco. W nastroju bojowym. Więc kaliber pasuje, zdaniem Romana, jak ulał. 
Albo i ułan.
Zaproszenia dotyczą bowiem Iwonka. Ni mniej, ni więcej. I są bardzo miłe w treści. Bardzo układne, zachęcające do współpracy.
Jedno - w międzynarodowych, jak na Bruksenię przystało - dialektach. Anglosaskim i francuskim. Zachęca do wizyty na mes. Taka wymowa w obu obcych i naszym prawie też, więc nie tłumaczę.
To jeszcze odpuszczam, mamrocze Ana. Można iść mesować, jakby ktoś chciał - skoro to nie nasi na czele. Czyly nie powinno być zbyt polytycznie.
Za to to drugie zaproszenie - no to już naprawdę wymiar nieznośny. Polytyczny że hej, albo i heja! Fatalny w swej treści - bo podstępnie miły i nojtralny światopoglądowo. Niejedna się dała na to złapać, a i niejeden, i poszło w świat.
Sanżil czuwa jednak. I Ukle też - w osobie Sąsiadki.
Bo miłe są tylko niewinne pozory. Maluchy namalują, nieco więksi coś ulepią, nakręcą, sfotografują - niby dostaną nagrody, a jeszcze się ich wystawi, więc radocha z biegania po niekończących się korytarzach, zajadania  się słodyczami za pieniądze wyborców z Polski A B i C jeszcze - a tak naprawdę: propagandówka.
Gadzinówka, rymuje Roman. Gadom polytycznym na użytek. Których nie chcemy ani w Brukseni, ani w Ojropie, ani w Polsce D.
Więc zasiadł Roman do pisania.
A pisać to on umie. Co by innego robił w tej pracy, jak nie to.
Odpisał.
Teraz Ana puchnie w dumę. Że też ślubny tak się w ślubne rocznice pięknie spisał! 

Monday 24 September 2018

wywiad

- Madam. Eskon pe wu poze kelke kestjon?
Podnosi Ana wzrok, zdziwiona, paczy - a tu młodzież. Bardzo młoda. Dzieci właściwie. 2 na 2. Dwie na dwóch. Niepewnie przestępują z nogi na nogę.
- Mi pytania? Ależ proszę bardzo. Na jaki temat?
- Seksualite.
Ana nadstawia ucha, bo skąd ona niby na Sanżil zjechała, jak nie z centrum, gdzie o kongresie  i seksualite wte i we wte gadała. 

- Proszę bardzo.
- Włala. Mersi. Pytanie pierwsze: jaki wieki jest pani zdaniem odpowiedni do rozpoczęcia pożycia seksualnego?
- Myślę, że siedemnaście lat.
Ana widzi zawód na młodych twarzach, więc dodaje szybko: - Ale jak byłam młodsza, to myślałam inaczej. Że może nawet 15 lub 16. Każdy wie za siebie. Oby!
Oddech ulgi.
- Drugie pytanie: czy myśli pani, że mężczyźni tak samo odczuwają przyjemność, jak kobiety? - Ana widzi kątem oka, że młodzież się chyba jej jednak wstydzi.
- Myślę, że nie. Bo kobiety wyglądają inaczej, niż mężczyźni. Co nie znaczy, że kobiety mają gorzej. Inaczej. Może i lepiej, kto wie.
Hmm - hmm. Liczne pomruki. Niedowierzanie i radość.
- Pytanie trzecie: co sądzi pani o pornografii?
 - O nie, moi drodzy. Jestem przeciwko raczej - ogólnie - a w waszym wieku - to już zupełnie. Paczcie na siebie, a nie na głupie telefony.
- Bardzo pani dziękujemy za wywiad!

Thursday 20 September 2018

zapisy

Oczywiście, że mam wyrzuty Roman, że przegapiłam lipcowy termin zapisów na wybory, bom myślała, że jest ci on sierpniowy; oczywiście, a co ty sobie myślisz innego, że mogłam to załatwić, mogłam cię albo Ksenię dać na pełnomocników, a Iwonka wyznaczyć na skreślającego. Oczywiście, że jest to nie fer, fair zapisz Ksenio, w stosunku do lebelż. No ale trudno.
Bardzo to polskie, odzywa się Roman.
Bardzo, owszem, zgadzam się. I wcale się nie chwalę, lecz staję w jednym szeregu z tymi, co to i w Polsce - wtedy A B i C - nie zagłosowali, a potem narzekali, że z tego powstała Polska D. I czarne protesty i tego owego. A teraz co?
To samo. Czy Sanżil, czy okoliczności, czy Polska D - brak postawy obywatelskiej. W stosunku do tzw. naszych i tzw. obcych.
No nie pacz tak na mnie Roman! Wiem, że źle zrobiłam! To wszystko przez te dzieciaki na pewno. Nowe i stare!
I wiek, że nie będę nic Anie wyrzucać, i wiek też robi swoje. To już nawet nie 41 na liczniku. To już zaraz…42! Wzrok nie ten, mózg nie ten, brzuch ten za to - jak najbardziej.
Roman, a wiemy, ilu Sanżilaków zagłosuje? Bo po sąsiedzku na Fore do głosowania zapisało się raptem 200 Polaków. Na Eterbeku - 150. Donoszą kandydaci lub ich bliscy, czytaj: roznoszące ulotki i rozklejające plakaty.
Śmiech na sali. Zamiera na ustach.
Bo mieszkańców polskich tam jak mrówków przecie.
Na szczęście są przecież takie, co się dwoją i troją. Jak Sanżobska, co to aż spotkanie z kandydatami zrobiła, o polskich korzeniach, mowie lub przynajmniej wyglądzie. Wszystkie i wszystkich sprosiła, posadziła i kazała gadać. Dobrze! Ekolo nie ekolo, socjo nie socjo, emer, nie emer, defi i niedefi.
Nie wszyscy przyszli, a może i dobrze. Zwłaszcza jedna pani z okoliczności niebrukseńskich, antwerpskich za to, co to nie pojęła jeszcze, że jej partia najpierw wywali jej rękoma przybyszy z innej religii, a potem ją samą usunie. Z partii i Belżik zwanej też Belhje. 
Takich kandydatek nie chcemy. Już w Polsce D ich za wiele.
Eszet nie poszedł też. A dlaczego - to już innym razem. Pisał.
No wiem, że źle zrobiłam! Poprawię się! Będę głosować!

Wednesday 19 September 2018

radar

Powiedz jeszcze Kseni Iwonku, jak to było z tym lotem włelyna,
Włelinga mamo! On ma litery takie specjalne, hiszpańskie, że to daje napis z g na końcu, jak groch!
Tak, jak Groszek, potwierdza Groszek. A ja wtedy leciałem?
Tak, leciałeś.
A dokąd?
Grochu, to nie pamiętasz, jak lecieliśmy z Hiszpanii do Brukseni?
Tak, z Hiszpanii. I co?
No i nie zlądowaliśmy w Hiszpanii wcale!
A gdzie Iwonku?
Grochu, ty nic nie wiesz! W Paryżu przecież.
Na wieży Ajfla?
Nie, ale blisko. Było ją widać. Ja ją widziałem.
Bo to było tak, że już w Hiszpanii wylecieliśmy z opóźnieniem. Bawiliśmy się długo na lotnisku, a pani cały czas mówiła, że tratata i tetete, w innym języku to mówiła, a mamusia nam tłumaczyła, że w Belgii coś się stało.
W Belgii, gdzie Kurtła i Lukaku?
W Belgii, gdzie nasz domek w Brukseni, Grochu! No i ona ta pani potem powiedziała, że już możemy lecieć. I lecimy lecimy, i pilot nagle mówi, że się popsuł radar! W Brukseni u nas nad domem! Naprawdę to mówi. Naprawdę. Sam rozumiałem, bo to po francusku.
I że trzeba zawracać!
I wróciliśmy.
Ja też? dopytuje się Groch.
Wszyscy! Cały samolot poleciał do Paryża.
To jak dojechaliście do Brukseni?
Autobusem, Ksenio, autobusem! Wyobrażasz sobie? Dwa autobusy pełne ludzi i bagaży, ale tego było! I pan kierowca nie znał trasy, bo on był z Paryża, a nie z Brukseni. Ale ludzie mu pomogli, i dojechaliśmy. 
A samolot został w Paryżu sam jeden.
To się nazywa przygoda!

Tuesday 18 September 2018

synowa

Ma toto miejsce w Polsce. Choć odnosi się do nas wszystkich, na Sanżilu i w okolicznościach.
Ana opowiada i uczestniczy:
- Piękną synową masz, powiem ci tylko, zaprawdę, piękna kobieta. A jaka aligancka - wymowne spojrzenie na Anę.
Ana się uśmiecha pod nosem i nadaje dalej do Rity. Obie piękne i aliganckie, że hej!
- Owszem, owszem - słyszymy z pewnym wahaniem takim jednakże.  - Taaak, bardzo ładna i aligancka. A i owszem. To akurat.
- A co, intelekt nie ten? Nie macie o czym pogadać? - badanie terenu postępuje. Ze sztucznym przejęciem.
- Nie o to chodzi. Mądra to nawet jest. Ale cóż, skoro charakter nie ten.
Perlisty śmiech z drugiej strony.
 Ana miarkuje się, że robi się ciekawie.
- O jezusie, a co się dzieje, no wiesz co, nie wygląda na to - następuje wyjście z siebie z ciekawości. Będzie o czym na dzielnicy gadać, oj będzie.
- No taka dziwna ona. Nie idzie nam się dogadać.
- Ech - machnięcie ręką i perlisty śmiech. - Ech - śmiechu coraz więcej.
- A co, znasz z życia?
- Znam, a jakże!
- No to wiesz, jak jest.
- Wiem, żebyś wiedziała! Ten brak serdeczności, to choroba jakaś chyba. Powiedz kochana, a kim ona jest? Ma pracę? Bo niektóre to nawet do pracy nie chodzą.
- W szkole pracuje jako pedagog. W lyceum.
- Pedagożka - poprawia Ana.


I żałuje od razu -  z jednej strony; a z drugiej nie oczywiście, bo wierna swoim zasadom gramatycznym się okazuje w ten sposób. Przynajmniej tyle, skoro już i tak się nie nadaje do niczego w kwestii serdeczności.


Wzrok piorunujący smarkulę, niech siedzi i się buja, skoro już nic nie robi, to niech się huśta w ciszy i skrobie do tej Rity czy kogo. Minę ma znów zresztą straszną, Ana ta. Bo przecież nie starsze, doświadczone i wszechwiedzące.

- No to ciężko masz, następuje fałszywe współczucie.
- A żebyś wiedziała. Żeby taka serdeczna była, chciałoby się, tu westchnięcie. A tak nic - dzieci zostawi i już jej nie ma. Czas ma dla siebie, to i piękna i aligancka może być.
- Wiem! Znam!

I w ten sposób Ana się dowiedziała, a ja dziś za nią, że jest piękna i aligancka.
Dobre i to.

Monday 17 September 2018

londek

A powiedz mi kochana, jak tam naszych traktują, w tym Londynie - rozlega się nagle z ust pewnych.  Nie, nie moich, kseniowych znaczy się. Akcja wakacyjna w Polsce D.
Ana słyszy więc, że będzie ciekawie, więc czyta niby jeszcze intensywniej. Polską prasę w ogródku nadrabia.
Naszych? głupieje nieco Londyńska.
Naszych, tak. Biją? Czy też lubią nas? słyszy dalej z troską fałszywą i wymyślną. O świat cały, co to się go zazwyczaj nie lubi, tylko na poczeby tej ogródkowej konserwacji. Sezon ogórkowy, ot co.
Nas jako Polaków, kochana? dopytuje się jeszcze ta, co w Londynie na co dzień robi.
Tak, o naszych tam u ciebie pytam, czy dobrze im.
Wiesz, ciężko powiedzieć, ostrożnie stara się wybadać teren Londyńska, w końcu siedzi w sercu Polski D, gdzie tolerancji jak na kropelkę;  wiesz kochana, tam jest takie społeczeństwo wielokulturowe, że nikt nie paczy, skąd się pochodzi.
Aha - słychać po głosie, że to nie jest ta odpowiedź.
Następują więc dalsze próby.
Ale tobie jak tam?
Mi? świetnie. Ja się stamtąd do emerytury nie ruszam.
A kogo uczysz, włącza się Ana.
Naszych?
Nie, naszych nie. Ja ci powiem szczerze, Ana: to taka dzielnica, że dla naszych za drogo. Powiem ci też dlatego: narozdawali tych domów Afganom i Pakistanom, oni tam narobili dzieci, w międzyczasie ceny urosły, to tamci siedzą, a naszych nie stać. Więc jeśli mnie pytasz Ana, czy nasi tam są, to ja ci jak najbardziej powiem, że nie, nie ma. Była jedna dziewczynka - rybak to nasza chyba - ale już se poszła.
Nie wydoili.
90 na procencie to Pakistan więc, brzmi odpowiedź. I nowe przyjeżdżają co rusz do tego. Straszne. Jak to wyczymać?
Ojej, pada. Powiedz więc kochana, ktoś tu nie daje za wygraną, powiedz więc - niemiło uczyć w takich warunkach? Nie boisz się?
Dlaczego niemiło?
Nie niebezpiecznie czasami? Wiadomo co oni w tych strojach noszą?
One, bo to szkoła dla dziewczyn samych. W Londynie tak jest. Ale poza tym - to nic nie noszą, a co miałyby nosić? dziwi się Londyńska już naprawdę.
Bo na przykład w Brukseni, gdzie oni mieszkają - Ana pokazana - te zamachy były.
Wszędzie się mogły zdarzyć, dołącza nieśmiało Roman z szopy. Naprawdę wszędzie.
E, w takiej szkole to bardziej. Tyle lat żyję, to jedno wiem na pewno, że ze swoimi lepiej. To tak jak w Polsce - zmienia się społeczeństwo. I co, lepiej nam od tego niby?

Thursday 13 September 2018

wolne

No widzę, że temat złodziei chodliwy, owszem, zuepłnie jak te skradzione rowery, co już sama nie wiem, ilem ich naliczyła w komentach.
A jakie zamki można by se kupić, olala! Roman się od razu zainteresował technicznie, ale co z tego, skoro roweru już nima!
Tymczasem czytam se ci ja w prasie polonijnej, co żem ją wniosła, bo już o kongresie głośno i składzik tekstów tworzę - że w 2017 r. włamań podobno było mniej. O całe 12 na procencie niż rok wcześniej.
Oczywiście mamy już 2018, pamiętam, a jakże - to może teraz się odwróciło i jest tendencja zwyżkowa, co?
W każdym razie pragnę was jolalnie przestrzec, bo sami za oknem widzicie i na skórze czujecie: idzie zima i mikołaj za pasem. A zimą w statystykach złodziejskich jest gorzej. A najgorzej w ogóle: przed Noelem. A dno absolutne to 25 grudnia - na liczniku 67% więcej włamań, niż w średni dzień! Najbardziej kradną w piątek i sobotę, co ciekawe: o 19 albo o 2 rano. 
A pomiędzy to co, kolacja niby? Zwana coraz częściej - w okolicznościach Szumana zwłaszcza - obiadem?
I w poniedziałki jakoś mniej kradzieży. Wolne.
Znajdź tu regułę, wzdycha Ana. 
Wniosek taki, że siedzieć na Sanżilu kołkiem i pilnować, tak? Roweru z zamkiem? wnioskuje słusznie Roman. Przypięty kajdanami, co go Żetowski zaproponował?
Ano chyba. Nie znamy dnia ani godziny widać.
Zaraz zaraz, a jak u nas kradli -  to był poniedziałek! Co za czasy, co za zwyczaje, skoro nawet złodzieje kradną w wolne!

Wednesday 12 September 2018

złodziejstwo

Nie wiem, co tam u was w okolicznościach we względzie złodziejskim, ale u nas na Sanżilu obserwowana jest wzmożona aktywność, że to tak ujmę trochę po policyjnemu. A mianowicie: w temacie kradzieży rowerów. Szczegółowo: z piwnic. Dokładnie: z naszej.
A owszem, tak to, romanowy rower świsnęli byly. Ana Martin obstawia, że cynk nadali ci od przeprowadzki, która to była w pobliżu. A mianowicie: że w rowerowni stoi ci taki jeden cud techniki, a prawda to, bo rower był specjalny, złożony gratisowo, w ramach wytchnienia od rodziny, przez jednego Czechosłowaka. Drugiego takiego nie znajdą, ujął celnie Sąsiad, co niestety nie przekłada się na możliwości odszukania go przez Romana, Anę, mnie albo wręcz małych chłopaków. Którzy bardzo chcą złapać złodzieja, atrakcja, wiadomo!
Roweru ni ma. Protokół policyjny jest. Ups - protokół się pisze, ale jest jego numer. Ubezpieczenie - niby coś sprawdza, ale skoro Ewerskim nic nie oddali, tylko prawie że w twarz zaśmiali (Polakowi zawsze pod wiatr) - to czemu Romanowi mieliby się nie zaśmiać? Choć na pewno będą tre dezole i takie tam, ale on ne pe rjan fer, se wre kon a boku de wol.
Czyly że kradną na całego.
I co?
I nic. Kradną dalej. Właśnie koleżanka donosi, że na Jupiterze sąsiadomo zwinęli dwa. Rowery. 
A nasz - już na części rozebrany.

Tuesday 11 September 2018

wymianka

Wiedziała niby Ana Martin, że jest taka ulica, na Midach to jest, choć w adresie Bruksenia Tysiak; i to owszem, Midy niech se będą w dole Sanżila, ale żeby tam od razu bywać, na jakieś wymianki jeździć? Ubrań? Picie wina? Jakieś lofty ze szklanymi szafami zwiedzać? Po dachach biegać, jak kocica jakaś, Luśka nie przymierzając, albo inna? No tego to i ja się bym nie spodziewała doprawdy, szczególne biorąc pod uwagę wiek Any, czterdzieści i coś tam.
Alem tam trafiła. Z nią i innymi nimi. W piękny brukseński wieczór, co to by się nadawał nawet do zorganizowania weń, o ile jest takie słowo, jakiejś luksusowej kolacji na dachowym tarasie.
Który to pomysł był on ci padł, z pewnych ust artystycznych, jedzących chętnie, choć niestety podłączonych do niegotujących rąk. Ana Martin była ci go z radością podchwyciła, bo od dawna planuje jakieś takie spotkanie, na którym ktoś zapalony w temacie mógłby pogotować, a Ana konserwować tego tam, światowo; bo nie Ana przecież będzie gotować, pożal ci Boże lub niebożę byłoby toto, ale nie do jedzenia - na pewno raczej.
Za to spodobała się Anie idea, że ta tu stuprocentowo kolacja damska mogłaby powstać z przeróżnych robaków, których poszczególne one się boją. A najbardziej - pająków. Za nimi od razu - karaluchy. Potem myszy, choć to nie robaki chyba, albo już na niczym się nie znam.
Nikt się za to nie bał wołków zbożowych, zwanych na tarasie roboczo molami, choć to od nich zaczął się temat.
Bo to mole to spowodowały jedną nieobecność. Walka z nimi. Na śmierć i życie. Molo-wołków - miejmy nadzieję.
Druga nieobecność spowodowana Hameryką. Jeżdżą ludziska, westchnęłam se, jedni do Polski D, inni do Hameryki, niech ma Rita już.
Wracając do robactwa - wdzięczny to temat, prawda? I oryginalny przez y. Też mi się podobało, szczególnie o zachodzie słońca. Ale jednak najlepsze było przed nami. Mianowicie: przymierzanie. Porównywanie. Chwalenie. Zachwalanie. Delikatne krytykowanie, oraz dosadne nieee.
Nad wszystkim czuwała śpiewająco Piosenkarka, wcisnąwszy na nogi zdobyczne espadryle.
I nawet zdarzyło jedno porównanie do dziewczyny z Polski. Fotografka je zebrała, wdziawszy bluzeczkę w kropeczki.
Którymi wszystkie byłyśmy, jesteśmy i będziemy, nawet Ana, choć ma już ponad czterdzieści. Dziewczynami z Polski, znaczy się, nie kropeczkami przecie.
No to nic, czekamy na nowe wydanie, na modniejsze: edycję. Oczywiście na Sanżilu. I wtedy to już na pewno wjadą majtki.

Monday 10 September 2018

bonżur

Było się na wakacjach w Polsce D, a nawet A B i C, choć obecna D je usunęła ździebko w niepamięć - to i się podciągnęło w powiedzonkach. Co lud mówi i myśli.
Gdzie bywa. Jak gryluje. Co na tym grylu wreszcie kładzie.
Lud- my czyly wszystkie i wszyscy.
Taki wstęp na bogato wam dziś daję, powakacyjny, winnam go. I sorki za opóźnienie, to ta rentre do dwóch szkoł tak w kość dała, Anie Martin i Romanowi i mi poniekąd, że nijak nie szło blogować.
Chociaż w sumie same i sami też go byście se go mogły załatwić, wstęp ten, czy mogli, w końcu zapewne doprawdy też żeście do A-B-C - a do D to już na pewno trafyly!
Ana i Roman trafyly byly wszędzie doprawdy, ale tylko poniżej linii Wisły Warty.
I jak to połączyć z faktem, co o nim lesłary i inne prasy lokalne donoszą - że labelż i le też, belż, wybraly byly zupełnie inny kierunek? Bo głównie Hiszpanię.
Wynika z sondaży. Nie uwierzycie, ale 30 % społeczeństwa tam poniosło, albo tak mówią, bo zapomnieli, gdzie byli. Czy to nie wszystko jedno zresztą, słońce, plaża, olinkuzyw wszędzie taki sam w końcu, co najwyżej więcej soli i meduz w morzu czy brudu na plaży się zdarzy, anie daj Boże już zupełnie - nieujęte na focie w folderze kamienie.
Rozumiecie, o co tu się rozchodzi? Ja nie bardzo. Co się kogo w końcu zapyta, skąd to zjechała dopiero co, i gdzie największe korki, od razu wiadomo, że pytają o trasę z Łap i takich tam. Żadnej Hiszpanii. Nawet pytać nie czeba, skąd zjechali, bo sami powiedzą. O czymś gadać czeba w końcu, rentre owszem, pogoda owszem, ale wakacje korki i jak się grylowało w kraju - to są dopiero tematy hity.
A trasą - ta sama, co się nią leci na Warszawę, a potem i Poznań, czyly aligancko na dawną A. Polskę.
Bo teraz to już wszędzie D tylko, potwierdza przerażona Ana, co to ją pobyt w D zmroził i upewnił, że nie ma jednak jak Sanżil i okoliczności.
A wy co sądzicie?
Bonżur!

Thursday 28 June 2018

podsumowawszy

Idzie dobre. Ogólnie oprócz szczegółów. Nie lękajcie się.
Po pierwsze: słońce świeci, że hej. To już sami widzicie co dzień.
Po drugie: koniec roku szkolnego. Cieszy się dzieciarnia, że skończy się wstawanie, że będzie bawienie się. Cieszy się Ana, że zmniejszy się poziom nerwowości. Porannej i całodziennej, z tej pierwszej wynikającej.
Że będzie zmiana, i to niejedna - ale o tym we wrześniu, co Rita? mówi Ana w myślach do Rity.
No dobra: Rita i Fjotr, by było okej dżenderowo. Ale dacie czadu!
Po czecie: że jesienią znów se pokongresujemy i pokopiemy wendowo. Zapisy Ana zaraz puści, cieszcie się już!
Po czwarte wreszcie, i to sukces dla całej Brukseni: że w okolicznościach będzie dżenderowy budżet! Tak! Nie wiecie, co to jest? No, ja też nie wiedziałam przyznaje skromnie Ana, i przyznała to także Prezeska, jak jej to Ana była oznajmiła. A więc to taki budżet, gdzie myśli się o wszystkich mieszkankach i mieszkańcach miasta, nie tylko tych, co zawsze, czyly mężczyznach. Postęp, co?
Żeby to jednak tak nie było, że na Sanżilu i w okolicznościach to teraz już tylko dżender i w ogóle równość - znajdę i rysę, znajduje rysę Ana Martin: w Brukseni na 19 burmiszczów przypada no ile kobiet?
Żadna, zgaduje Roman ponuro, zupełnie jakby słońce mu nie przygrzało.
10 - uderzam w drugą stronę z nadzieją, a co tam, maks to maks!
Dwie! Tylko dwie! Wstyd.
To że średnia wieku burmiszczowskiego to 59 lat raptem - nawet nie wspominam. Najmłodszy ma 45 lat, najstarszy zaledwie 70. Wiekowa rozpiętość równa kosmicznej odległości między Uklami a Anderlechtem, które to reprezentują.
Średnio rządzą po - uwaga uwaga! - 12 lat. Dwa-naś-cie! Jest i taki, Pike niejaki, wstyd przyznać, z jakiej dzielnicy, bo z naszej ci on - który na wysokim stolcu władzy zasiada już prawie pół wieku.
Mocno się trzyma.
Za mocno, słychać po sanżilowskich kątach.
Starczy, mruczymy!
Obalą go czy nie?
Oba-li-my! My! Polacy też mogą! Zapisałaś się na listy wyborcze, Ksenio?
A jakże.
Idzie dobre. Ogólnie oprócz szczegółów. Nie lękajcie się.



Wednesday 27 June 2018

ocieplenie

Z wielu rzeczy tak i owszem wypada nam się cieszyć w obecnym i bieżącym do tego jak chart do przodu roku, twierdzi Ana Martin.
Przynajmniej i bynajmniej raz ziściła się długoterminowa prognoza pogody na kilkanaście lat wręcz, co to ją Ana była wyczytała kilka lat temu, gdy biuro mieściło się jeszcze w barze dumatan, a nie w jadalni na czarnym rynku w omarszenłar, nieco niżej, ale nadal na Sanżilu, a jakże: a mianowicie, że Belgia Labelżik będzie jednym z tych krajów, które najbardziej skorzystają na ociepleniu klimatu. Mianowicie, że będzie tu ciepło i ładnie i że wszyscy będą chcieli tu mieszkać. Że se Roman ze Stefanem winnicę założą.
I że nawet lepolone nie będą mieli na co narzekać na deszcze i szarówę, to jest tylko w teorii znaczy się, bo w praktyce zawsze można.
No i proszę. Oto mamy wiosnę i lato, jakich nie widzieliby najstarsi górale, jakby tu nawet byli chcieli zamieszkać. Kto mi powie, kiedy ostatnio widział deszcze na Sanżilu, no kto?
My tu nie, a już zwłaszcza nie - Flandria, czyli wielkie Flamakowo. Przepraszam Ana, musiałam wytłumaczyć ludowi. W końcu co się liczy nieolyberalnie, jak nie wynik. Muszę dbać o czytelnictwo, no co, no co, rynek rządzi!
Wracając do F., że polecę wielką literą, by już nikogo nie obrażać: tam to już w ogóle nie pada, tylko żarówa daje prosto z nieba. Jeszcze czekają do lipca, ale będzie stan klęski żywiołowej, jak bumcykcyk, przepowiadają niegórale. Susza.
Ludzie jednakże ucieszeni, bo z życia korzystają. Nie ma jak dogodzić, rolnik chce czegoś innego niż taki hipster, co zrobić. Nie dogodzisz.
A polonia jak narzekała, tak narzeka.
Bo w Polsce D chłodniej. Można oddychać. Nie to, co ten belgijski skwar, że żyć się odechciewa.


Tuesday 26 June 2018

fryzjerzy

Głupia ta Ana dosłownie jakaś, no słów po prostu brakuje.
Wiecie, co ona dziś z rana wymyśliła, czytając lalibr? 
Że w szampionacie zagrają fryzjerzy.
Fryzjerzy mamusiu? A nie zawodnicy? To jak to, oni już wszyscy przegrali i pojechali na wakacje? Z nożyczkami będą grać, w sęsie? W ogóle jak to możliwe? przecież mogą się nabić i płakać!
Płakać to i tak będzie ktoś, Polska lapoloń na ten przykład, jak do domu dziś ruszy, synkowie, wtrącił się na to Roman. Ale fryzjerzy? Faktycznie dziwne. 
Mówiłeś tatusiu, że to Belgia gra?
Belżik, cieszy się Groch. A ten drugi kraj? Co przegrają i będą smutni się nudzić?
Fryzjerzy, przecież mamusia mówi, głuchy jesteś Grochu czy co?
Przestań Iwciu! 
O te fryzury zapewne chodzi, myśli Ana na głos. Bo ten drugi kraj to Anglia. Ale czy belż, czy angle - włosy na boisku udziwniane już tak, że nie wiadomo wprost, co z tym zrobić jeszcze można, bo na oko wszystko wycięte, wygolone i wytatuowane. Byle oryginalniej przez y - wydyma pogardliwie wargi Ana. Byle lepsze zdjęcia i umowy reklamowe. Rewia mody na głowie normalnie.
Ale że redaktorzy tacy wrażliwi na tym punkcie, to doprawdy.
Ana, aleś ty niemądra! O tych kłofer w tekście ci chodzi?
Ano.
To nie fryzjerzy, tylko stratedzy.
Sratedzy? A co to mamusiu?
Stratedzy. Tacy ustawiacze czyly! Chodzi o to, że mecz nie będzie całkiem na serio, bo wiadomo, że obie drużyny awansują. Ale że ważne jest też potem, kto się spotka z kim, to ustawiacze różni i przeróznie będą kalkulowac, co się bardziej opłaca.
Stąd się wzięło fryzjerstwo. Bo będzie rozczesywanie, układanie i dzielenie włosa na czworo pewnie też.
Aż nie wyczeszą wyniku.
I będą szampionami, tatusiu!



Monday 25 June 2018

matki

Środa to była ostatnia, Sanżil podzielił się na dwa.
Jak dla nas, kobiet niekopiących - był to dzień rozmów, mimo że w tle futbol, jak ostatnio w całym świecie i kosmosie, więc nie tylko u nas na Sanżilu i w okolicznościach, nie to, byśmy byli tacy wyjątkowi akurat, choć i to prawda zaprawdę.
Dobra, jakbyście były ciekawe i ciekawi też, to w tle Marokany grały z Portugalami, czyly Maroko z Portugalią, jak z miejsca poprawiła mnie Ana Martin.
Słusznie. Sama winnam pamiętać.
Takie tło może i właśnie sprawiło, że kobietom na ef, wszelkich kolorów i narodów, łatwiej było się porozumieć.
Bo oto doszło do pierwszego w historii przemówienia pani Arabki do pani nie-Arabki, czyly Any. I mnie w tle, jak ten futbol doprawdy.
Doszło do tego po dwóch latach wzajemnego uprzejmego jak najbardziej mijania się w parku, jedna w jedną stronę, druga w drugą, obie z dziećmi, z tym że ta nienasza domowa, nie-Ana czyly, już z czecim chadza, a Ana jakoś nie może, ciekawe czemu, starość czyżby.
Co widać gołym, nieuzbrojonym okiem.
I do tego do przemówienia doszło całkowicie naturalnie, Arabka dosiadła się do nas po prostu, jakeśmy tam debatowały nad poziomem akcji feministycznej na ef w Argentynie, owszem, taki kraj jest także i futbol też tam jest nawet; i stamtąd pochodzi femnistyczna rysowniczka z warkoczem, co to ją Ana przydybała i zapoznała.
Bo każda protestuje, na ile może.
Argentynka - uciekając od maczo, o ile dobrze zrozumiałam, i opiekując się niemieckimi dziećmi. To ci zmiana.
Pani Arabka natomiast protestuje na ten przykład wśród swoich przeciwko zabieraniu dzieci ze szkół. Mają się uczyć, twierdzi. Bo pani dzieciarnia, anina czyly - il parl tre bjan wotr lang, madam, felisitasjon.
Moi to po arabsku nie chcą, ja do nich po swojemu, a ci do mnie w francuszczyźnie. Do szkoły arabskiej chodzić nie chcą. Też protestują.
A pani chłopaki, kel aż ąt-il? Mianowicie piękna polszczyzna matczyzna z ich ust się dobywa, mimo że nienasza pani, prawda? 
Proszę, doceniła, a wcale nie wiedziała, że to polszczyzna.
Co też jest pouczające, jak to rzekła Ana, nasz polskocentryzm przesłania nam świat i prawdziwy sęs Sanżila.
Bo jest nam on tylko częściowo polski, a bardziej portugalsko-marokański właśnie, taki jak ten mecz w środowe południe, co świat podzielił.
I sprawił, że kobiety rozmawiały ponad granicami, bo przecież jeszcze aktorka miejscowa się napatoczyła, co to jej Groch poradził: Atąsjon madam, le bebe va tombe.
Pani się zaśmiała i wnet przystąpiła do międzynarodówki feministycznej, mianowicie narzucając temat karmienia. Bo bebe coś nie chce, a ona ma kasting, i co robić.
Ojej, zmartwiły się były wszystkie cztery międzynarodowo. Ojej. To problem. An problem. Un problema.
Ojej.
A Maroko szczelało Portugalom.

Thursday 21 June 2018

opona

Spektakl dla mam - tak rok temu Gdańska nazwała to, co to rozgrywało się przed naszymi matkowymi oczyma na placu zabaw.
Markoni, znacie. Zabawy - dla najmłodszych, a siłka na wolnym powietrzu - dla starszych.
Tak to bowiem sprytnie tu u nas w okolicznościach pomyśleli, że i dziatwa ma uciechę, a dorośli - miejsce do ćwiczeń. Modnie, międzypokoleniowo, multikulti, rowery i takie tam. Bruksenia całą gębą, stolica świata wręcz - a to tylko Forest.
Nawet mamy przedstawienia.
I wystawienia. Się.
Ktoś się wystawia na Markonim, pyta takim tonem, jakby sam się chciał wystawić - Roman.
Młodzi panowie. Ciała swe wystawiają.
Na słońce?
Na jakie słońce. Na spojrzenia matek!
No co wy! Kiedy jak gdzie?
Nie co wy, tylko tak. Codziennie przy ładnej pogodzie. Po odbiorze dzieci, czyli w sam raz na podwieczorek. I to nie my, tylko Gdańska to pierwsza dosadnie ujęła, oznajmiamy solidarnie. Spektakl dla mam i już.
A kto gra mamusiu w tym spektaklu? - bo i najmłodsi dosłyszeli. Czy ja to widziałem? I Groch?
Synku, ten pan, co tak ćwiczy bez koszulki.
Aha, ten, co go rok nie było, a teraz pojawił się po roku jakby? W sęsie trochę go nie było? W nowych włosach i z drugim panem?
Jaki, jaki, chce wiedzieć Groch. Ten z oponą i linami, jak tatuś na filmie?
Groszku - tak, ten pan, co wczoraj rzucał oponą, aż ziemia robiłą bum bum, jak to się mówi mamusiu?
Ziemia dudniła.
Oponą? Jaką oponą? Co wy opowiadacie maluchy?
A tak, prawdę mówią. Na siłkę oponę przytargali. Nie pytaj nas skąd.
Mamusiu, mamusiu, wcale nie z targu opona, tylko z ciężarówki! Kamjon się mówi!
Racja, to racja. Niech będzie - przyturlali. Oponę tę. Huk szedł, że hej.
A oni bum bum.
A matki: zerk - zerk.
A dzieci: nie wiedzą, o co chodzi.
Spektakl pełną gębą. Po prostu Bruksenia.

Wednesday 20 June 2018

allez!

Sanżil i okoliczności powariowały na równi z resztą świata, obwieszcza Ana Martin. Żeby nie można se już normalnie pogadać, by się nie zachwycać jakimś tam penaltim?
Megazachwycać, jak mówi Sąsiadek, ups, mega psze-pra-sza-my!
No dobra, też trochę żeśmy z tego medialnego ryku skorzystali w poniedziałek, nie powiem, niech już będzie, że coś z tego nie wyszło na plusa.
Mianowicie brak kolejek pod ratuszem. Tak, naszym sanżilowskim pałacem, najpiękniejszym w  całej Brukseni i okolicy, owszem tu, a gdzieżby targ gdzie indziej niby, jak nie tu, no gdzie?
Było tak, żeśmy se późno na targ poszli, wszystko przez motor Romana, który - feministki na ef to wiedzą - wcale nie mknie, jak na reklamie, tylko głupio stoi w brukseńskim korku, nie to co tramwaj; a więc jak już w dwójkę zjechali na dzielnicę, motor, na nim Roman, nie na odwrót - to wyruszyliśmy pod ratusz.
Ana złorzeczy, że późno, że będzie stanie. Niby mijamy jakichś ludzi pomalowanych, niby trąbią na potęgę - ale Ana twardo zła, nie łapie, co się dzieje w okolicznościach.
A to lebelż, ale! Aleeee! Allez!
Roman milczy skruszony. Motor mu bokiem wychodzi, widzę.
Ja się wyłączam.
Chłopaki wesoło podskakują, wiadomo, szykuje się piadina iwonkowo-groszkowa, w liczbie dwóch.
A tu niespodzianka.
Wcale a wcale nie czeba było czekać. Dziwna pustka. Nikt nie pali, nikt nie pije. Aleeee! Allez!
Paczymy na zegar, sprawdzamy.
Szósta, a nawet pół po.
Dziwne.
Miny targowców nietęgie.
Pytamy dziewczyn, co zacz się dzieje, a one  - uśmiechnięte, lecz widać, że i wściekłe nieco na futbol, jak Ana zupełnie, w końcu też femnistki: tu se pa Ana? Le szampjona! Ludzie oszaleli. Do barów pognali, zamiast pić i palić na świeżym powietrzu.
O jezu, kibicują, o jezu, narzeka Ana. Allez! No to nic, nie martwcie się, pewnie zaraz przyjdą. Głodni i głośni. My tymczasem skorzystamy i bez kolejki zakupimy produkty.
I tak się stało. Napłynęli po czech golach, którymi Belgia zmiotła Panią Me, zwaną też Panamem. Kto? Naród, nie ten naród, za to lebelż i labelż wspólnie, a wraz z nimi dziatwa, co to ją na bogato w szkołach obmalowali.
Wszyscy głodni i głośni.
Allez!
I od razu sanżilowska norma. Uff. Można odetchnąć.
A naród, ten naród - we wtorek grał. I przegrał.
Jakoś Ana nie płakała. Za to szloch kibolstwa szedł, oj szedł po Sanżilu i echem się odbijał, i czkawką.
Allez!

Tuesday 19 June 2018

edycja

Mam zamiar cię wydać, informuje Anę Niebieskooka. Rozgrywa się to bynajmniej nie na Sanżilu, bynajmniej nie za rogiem, za to mianowicie w matczyźnie, bo tam żeśmy trafiły. Na spotkanie tych na ef. Kongresowe. Na ef.
To już wiecie, gdzie żeśmy zjechały. Do kraju na pe. Tego kraju znaczy się, w którym nigdy i wszystko, albo nic lub nikt. Ale nigdy lub zawsze, to akurat pewniak.
Co? zdumiewa się Ana znad rozbabranego plecaka do Niebieskookiej; dodaję od razu, że sama była ci ona niebieskooka niegdyś, a dziś jakby mniej, starość nie radość, mnie też to czeka, oko zblednie i mi. 
Co więc? Mnie wydać? Jak to? zdumiewa się jeszcze raz, bo niby skąd- jak- gdzie- jakim cudem wreszcie mają ją znać w tym kraju właśnie.
Ano, ciebie Ano. Podoba mi się, jak piszesz. Naprawdę.
Ale jak to, co ja piszę niby, no co?
Bloga.
Ale jakiego bloga? Kseni bloga?
Pewnie. 
Kochana, toż to nie ja, Ana czyly. To Ksenia przecież. To przez nią wszystko, o, tam stoi, pacz se - Ksenia w całej krasie.
Ksasie.
Bruksenia, jak się paczy.
Tak, to ja owszem piszę, zgłaszam się.
Dobra, to cię wydamy, cieszy się Niebieskooka. Jeszcze lepiej, co będziemy aniną starość promować. Młodość! Ksenia! Bruksenia!
To sama przyszłość!
I w ogóle to żadne wydanie, tylko edycja. Tak na marginesie bynajmniej.

Monday 18 June 2018

granica

Siedzę se w leiku, co to jak wiadomo na Fore już jest, siedzę i dumam, kto to w tych gazetach siedzi, że takie rzeczy wypisuje doprawdy.
To znaczy nie ja siedzę sama i nie ja czytam w tym dialekcie, taka to ja niezdolna jeszcze. Nie to, co Ana, co to właśnie co nieco wyczytuje
Właśnie - wtrąca się wywołana Ana - oto właśnie włala, jak bardzo się mylą redaktory i redaktorki też, nawet jeśli są feministkami na ef!
Mianowicie: w temacie sąsiedztwa. Czyli okoliczności. Czyli Fore, co to zahacza o naszego Sanżila najzwyklejszego, swojskiego, więc je znamy poniekąd, Fore - a najbardziej jego śmieci.
O tak, śmieci i kupy.
Bo to jest to, gdzie redaktorzy się mylą właśnie.
Już wyjaśniam. Mianowicie w gazecie tejto podzielili Fore, Forest i Vorst także - wedle uznania i wymowy - na górny i dolny. Dolny to koło placu Sandenis, pisane Saint-Denis, denis-tenis; innej wersji, polskiej czyly, tego imienia chyba nie uświadczymy, heloł! 
My tu w okolicznościach własnych - sanżilowskich - znamy za to Fore górny, co rusz na nim bywamy, na takim zakupionym przez psy Markonim chociażby.
I ci redaktorzy, wyobraźcie se, piszą, że górny od dolnego różni się czym? oburza się Ana.
No czym? wysokością? że jedni na górze, a inni na dole? szczelam z głupia frant.
Tym też, wiadomo! Ale tych tam w gazetach głównie uderzyła średnia wieku. Mieszkańców
A co powinni byli napisać?
Co?
Jezusie, co to, oczów nie masz Ksenio? W leiku siedzisz, koło koszy na śmieci, i nie widzisz, co się dzieje?
No co?
Śmieci! śmieci! wszędzie się walają przecież. Śmieci stanowią granicę między dołem a górą, ot co. Wystawione na pełnym nielegalu, i pod względem miejsca, i czasu. I to mimo starań Eszeta, co to nawet radnym se zaplanował być, byle by tylko je usunąć. Spod okien własnych przykładowo, lecz nie tylko, taki to on nie jest wcale a wcale.
Ale mówiłaś, że Eszet mieszka w Fore górnym? Czyly na bogato?
Owszem niby, ale jednak nie na altitud 100, setce samej, gdzie już by worów mniej uświadczył. Te kilka metrów w dół zdają się odgrywać kluczową rolę. A tak to sam musi zapewne rozgrzebywać worki i szukać winnych. Czasami trafia na nazwisko. Nasze swojskie lub nie. Albańskie chociażby.
I na 90 metrów jeszcze pełno śmiecia, a na setce - już nie!
Liczba nielegalnych worów. A nie nielegalnych ludzi. Dobre i to, co Ano?

Wednesday 13 June 2018

zapisy

Upoważniam cię Ksenio, upoważnia mnie Eszetcezet, jak ją dorywamy na przystanku, ciągnącą za rękę swój numer jeden, do którego niebawem dołączy numer dwa; upoważniam cię więc do opisania mojej kreszowej historii, co to ją żem właśnie przeżyła z numerem jeden pod pachą, a dwójką w brzuchu. A ty Ana też głoś wszem i wobec (tak, takie słowa, albo podobnie mądre padają, jak bumcykcyk, bo Eszetcezet mądra jak nasza Ana Martin prawie że, w książkach robi), że i na Sanżilu ludzie powariowali żłobkowo, zupełnie jakby to była co najmniej jakaś Warszawa, czy bo ja wiem co, nawet nie wiem wręcz.
Zara zara, kochana, dlaczego zgłosiłaś swój brzuch do żłobka na Ikselu, a nie na Sanżilu, lub w jakichś mniej luksusowych okolicznościach, jak przykładowo Fore, gdzie właśnie zresztą właśnie stoimy na Berkendalu. Wstydzisz się Sanżila?
No właśnie nie wiem czemu, za to mam dla was historię!
Ja i wstyd, no co wy, stary mój gminnym kandydatem, a ja się mam wstydzić? Tak po prostu łatwiej ze względu na logistykę szkolną, dwóch by się zgarnęło za jednym razem, a tak czeba się będzie gimnastykować.
Ale już opowiadam.
Więc poszliśmy se na Merże.
Ale to nie tak blisko domu, obliczam.
Nie tak blisko, owszem zgadzam się, za to po drodze do Makampań.
A to prawda. I tam ten żłobek? Nowy jakiś?
Nówka, że hej śmiga. Wszyscy się pchają. Francja elegancja.
Ale to nie nasz Montesori, co przed nim stoimy zresztą?
Nie no co wy. Tu czesne wynosi tysiąc. Tysiaka pełnego, wyobrażacie se? Mil ojro.
Wyobrażamy. Mil pełne. Słyszałyśmy o tym w czasach grochowych i zrezygnowałyśmy. 
A w tym to na Merże ile?
Tylko osiem stówek. Letką ręką. No ale nie w tym sęk.
A w czym?
Sęk w tym, że wchodzę.To znaczy najpierw jedynka Jedynak, potem brzuch, potem ja. Nie do końca wchodzimy, bo to drzwi otwarte, dosłownie są więc otwarte, taka kolejka. Stajemy posłusznie, to jest ja i brzuch, bo Jedynak biega. 
Stoimy. Odliczamy. Dłuży się nam, brzuchowi też, o Jedynaku nie mówiąc. 
Więc zaczynam coś przebąkiwać, że może by tak panie nam powiedziały, czy w ogóle jest po co stać, za czym w sęsie - a one, że ma rację, bo właściwie nie ma po co, ani za czym. A już na pewno nie w sęsie zapisu.
My na to, brzuchate i te już nie, abo jeszcze nie, że jak to, co to, że my tu stoimy przecie i czy ona nie widzi, co się tu dzieje, a kierowniczka wydyma na to usta i grzmi: to nie wiedzą, że do naszego żłobka dziecko zapisuje się najlepiej na dwa lata do przodu?
Czy nie widzą, że my tu oferujemy usługi najwyższej kreszowej klasy, i że teraz to nie mają czego szukać? Nawet, jakby się cudem przepisała jedna z drugą z Sanżila na Iksel, do naszej komuny czyly, to już nic nie pomoże! Za późno!
Szło zapisać, zanim się zaciążyło! Myśleć, moje panie, myśleć!