Ale tramwaj ten sam, mamusiu, bo my lubimy stib!
Owszem, tramwaj musi być. Taki był warunek Any. Z tramwajem to Ukle ujdą. Ujadą wręcz.
Byle nie Woluwy ani Stokle, plizzz. Ani Owerajz, ani Hujart, a Waterlo to w ogóle odpada.
A twój tatusiu? Warunków.
O, tatuś ma dużo warunków. Co najmniej tyle, co lat. Czterdzieści i cztery w czech króli osiągnie.
No ale życie, zwłaszcza to ulubione w Polsce D, zmusiło nawet Romana do zmniejszenia tej liczby. 44. I podpisał.
Ana też podpisała. Ho ho, i to nie jeden raz, dobrze, że komputer to moja sprawa, a ona wciąż sprawna w rękach, bo napisać to się przy takich aktach czeba, oj czeba, aż ta ręka odpada właściwie, a głowa się zastanawia, czy dobrze robi.
Akt, jak akt.
A w komplecie z aktem- jakieś ważniaki w garniturach. Męskie.
Ksenio, podkreślmy: było to bardzo niefeministyczne doświadczenie. Przy stole zasiedli: Ana- Roman - notariusz Ananiasz. Potem: notariusz Walerek. Dobił do nas sprzedawca o minie Króliczka. Potem - Rodrigo o miękkim uścisku dłoni, jak żaba, fuj. A na koniec na motorze zjechał sam główny budowniczy.
Czyly policzmy: jedna Ana z pasażerką, sześciu chłopa.
Inne panie - a jakże, gdzie jak nie w sekretariacie. Niemiłe dość, oceniła Ana, ale usprawiedliwia: uciemiężone w patriarchacie notarialnym, w tym to biurze to wyżej nie wyskoczą. To i siedzą niezadowolone.
I to wszystko w Belgii. No nie na Sanżilu co prawda, ale Iksel niedaleko.
Feminizm za to daleko. 6: 1, i połówki - przypomnijmy.
A jak skakali, jak Ana o mało nie zasłabła i wodę czeba było podawać! Dżentelmeni na zawołanie, że hej. Trochę garnitury przeszkadzały, więc wygrał Walerek, co to u siebie był i wiedział, gdzie ta woda.
Roman tylko siedział jak król i korzystał, że nie musi usługiwać Anie i połówce. Nie ma tego złego.
A twój tatusiu? Warunków.
O, tatuś ma dużo warunków. Co najmniej tyle, co lat. Czterdzieści i cztery w czech króli osiągnie.
No ale życie, zwłaszcza to ulubione w Polsce D, zmusiło nawet Romana do zmniejszenia tej liczby. 44. I podpisał.
Ana też podpisała. Ho ho, i to nie jeden raz, dobrze, że komputer to moja sprawa, a ona wciąż sprawna w rękach, bo napisać to się przy takich aktach czeba, oj czeba, aż ta ręka odpada właściwie, a głowa się zastanawia, czy dobrze robi.
Akt, jak akt.
A w komplecie z aktem- jakieś ważniaki w garniturach. Męskie.
Ksenio, podkreślmy: było to bardzo niefeministyczne doświadczenie. Przy stole zasiedli: Ana- Roman - notariusz Ananiasz. Potem: notariusz Walerek. Dobił do nas sprzedawca o minie Króliczka. Potem - Rodrigo o miękkim uścisku dłoni, jak żaba, fuj. A na koniec na motorze zjechał sam główny budowniczy.
Czyly policzmy: jedna Ana z pasażerką, sześciu chłopa.
Inne panie - a jakże, gdzie jak nie w sekretariacie. Niemiłe dość, oceniła Ana, ale usprawiedliwia: uciemiężone w patriarchacie notarialnym, w tym to biurze to wyżej nie wyskoczą. To i siedzą niezadowolone.
I to wszystko w Belgii. No nie na Sanżilu co prawda, ale Iksel niedaleko.
Feminizm za to daleko. 6: 1, i połówki - przypomnijmy.
A jak skakali, jak Ana o mało nie zasłabła i wodę czeba było podawać! Dżentelmeni na zawołanie, że hej. Trochę garnitury przeszkadzały, więc wygrał Walerek, co to u siebie był i wiedział, gdzie ta woda.
Roman tylko siedział jak król i korzystał, że nie musi usługiwać Anie i połówce. Nie ma tego złego.