Tuesday 20 September 2011

(16) kolacja

Już wiem, co się stało na kolacji. Ana Martin aż zgrzytała zębami, jak o tym opowiadała. I że - jak to zwykle ona - z góry wiedziała, jak to się skończy. Podziwiam ją naprawdę za tę umiejętność, zawsze jej to szczerze powtarzam, a ona się denerwuje, że się nabijam. A więc poszli się spotkać z znajomymi. Ci znajomi zaprosili innych znajomych. Jak to w Brukseli, umówić się niełatwo. Wszyscy pracują do późna, potem mają zajęcia dodatkowe, zazwyczaj maksymalne nieprzydatne, jak: gotowanie brazylijskie, układanie mozaik, wycinanki bynajmniej nie łowickie, lecz z kartonu, zalza czy inne tańce, można by tak bez końca. Uczą się i douczają na okrągło, nikt nic z tego nie ma, oprócz zajęcia czasu do momentu pójścia spać, tak by już nie trzeba się było zastanawiać nad tym wszystkim, i nad samym sobą przed wszystkim, tak twierdzi Ana. No ale udało im się umówić. Typowa kolacja komisyjna, według Any, nie rozumiem, o co jej chodzi, a ona, że takie spotkanie zaczyna się od pytania, w którym biurze komisji się pracuje, by określić, z kim mamy do czynienia. Nie rozumiem, jakiej komisji, tej samej, co Any? Albo Romana? To wszystko jest to samo, Ksenia, ila razy mam ci powtarzać, że tu tak to wygląda, że większość ludzi z Polski pracuje - upraszczając dla ciebie, Ksenia! ostrzega lojalnie Ana - jakby w jednym budynku. Nieprawda, co też ta Ana Martin wygaduje, większość ludzi z Polski pracuje na budowie albo na stałce! Racja, mówi Ana, ale większość z tych, dla których komisja jest ważnym punktem odniesienia, pracuje właśnie tam i co gorsza życia sobie poza nią nie wyobraża. Rozumiesz Ksenia? Żyją w szklanej bańce i myślą, że wszędzie na świecie jest tak dobrze, a nawet jak nie jest, to trudno! I co, znacie takich? i to ilu! prawie że krzyczy Ana. I takie osoby były w sobotę? badam. Jedna taka, a druga chyba pod jej wpływem, albo tak zdoktorowana czymś innym, że już sama nie wiem, podnieca się dalej Ana. Zdoktorowana? To tak jak ty, Ana, chcę się dowiedzieć? Zin-do-ktry-ni-zo-wa-na, skanduje Ana, a to nie jak ja! Znaczy się, może i jak ja, ale z innej strony, to jest prawej. A ty z lewej? uściślam. Lewej czy lewicowej, odpowiada, a mi się wszystko miesza, więc siedzę już cicho i czekam co powie.
Piszę, to co Ana wyrzuca z siebie jednym tchem: to była dziewczyna. I była: mloda, atrakcyjna, pracująca od lat, niezależna, wykształcona. Wydawało się nawet, że dosyć mądra i rozsądna, ale jednak nie. Bo oto doszło niestety do rozmów nacechowanych politycznie (Ksenia, komisja na tym polega, zawsze tak jest, nawet, jak wszyscy się śmieją, to nie może to długo trwać, bo zawsze musi być za poważnie...aaa! to Ana, nie ja) i ta dziewczyna mówi, że ona nie popiera parytetu dla kobiet. Bo to by oznaczało, że rządzić będą osoby do tego nieprzygotowane. Nie wiem, co to parytet, udaje mi się wtrącić w monolog Any. Parytet jest wtedy, gdy kobiet w rządzie jest tyle, co mężczyzn, tłumaczy Ana. Natomiast parytet w Polsce wygląda tak, że kobiet z urzędu ma być mniej, ale i tak większość gardłuje, że i te nierówne 35% to za dużo. I że Ana myślała, że głównie krzyczą mężczyźni, ale właśnie nie! Nie tylko! Kobiety też, tak jak ta tu, Ana małpuje ją, wydymając wargi, kobiety też uważają, że im się to nie należy! To się Anie w głowie nie mieści, którą - zgodnie z podwórkowym przysłowiem - w tym przypadku nazywa pałą. Żeby ktoś chciał mniej znaczy się, mimo że może być więcej? próbuję przetłumaczyć na łapskie. Mniej więcej, przytakuje Ana. Że dla siebie, to nic, niech sobie siedzi na swojej grzędzie. Ale co gorsza, i to już zakrawa na zbrodnie, chce mniej dla innych! Czyli dla połowy społeczeństwa! Czyli jest ślepa! rozpacza Ana. Powiedz mi Ksenia, czy to ja zwariowałam???

Sunday 18 September 2011

(15) feminizm

Dziwię się sama sobie, że mieszkając z Aną Martin już tyle miesięcy, dopiero dziś piszę coś o feminizmie. (Chciałam napisać "feminiźmie", ale odkąd Ana położyła niby przypadkiem na biurku słownik, wszystko sprawdzam; pamiętam jednak, że w Łapach w takich wypadkach pisaliśmy przez "ź" i nikt nic nie mówił, ale może to było w ubiegłym wieku i reguły się zmieniły? Wszystko płynie, ktoś powiedział, spytam Romana, kto). Teraz też się waham, czy zostawić nawiasy, czy usunąć, bo chcę upiec dwie pieczenie na jednym ogniu i napisać, że muszę spytać Romana jeszcze o coś, a mianowicie, o co chodziło Anie Martin, jak wróciła wczoraj z kolacji i wzburzona opowiadała o przestarzałych, nieprzystających do życia opiniach Polek z Brukseli? Które od lat są feministkami, same o tym nie wiedząc? Pewnie nie chodziło jej o wszystkie, ale zaraz wypytam Romana, widzę, że zabiera się do naprawy żyrandola, więc ma czas. (A nawias na razie zostawię, i drugi wstawiłam, co mi szkodzi!).
To już wiem. Roman mówi, że Ana zawsze tak ma, angażuje się w rozmowy z niezbyt mądrymi osobami, co do których na kilometr widać, że nie myślą, tylko powtarzają zasłyszane w rodzinie, radiu, telewizji, szkole czy kościele frazesy (nowe słowo i nowy nawias). Roman próbuje co prawda ją powstrzymywać, ale Ana już gna, denerwuje się głupotą rozmówcy, pryncypialnym podejściem (kolejne nowe słowo, czwarty nawias, co to się dzieje!), wydymaniem warg świadczącym o dziecinnym obrażaniu się, ale najbardziej tym - tak twierdzi Roman - że świat idzie do przodu, a niektórzy nie. Że kobiety mogą osiągnąć już to samo, co mężczyźni, i że on zawsze powtarza Ana, że są same dla siebie przeszkodą. Choć mogą wiele zyskać. Choć, jak mówi Roman, który jest - przypominam! - a-dwo-ka-tem!!!- bodajże po raz pierwszy w historii mają wszystkie instrumenty prawne, by nie czuć się na straconej pozycji z racji płci. Jak to, wtrącam się, to ktoś mógłby nie chcieć z tego skorzystać? Ja tam bym pierwsza chciała! To już, mówi Roman, zapisz się na studia! E tam, ja? Skąd! Nie poradzę sobie, odpowiadam zażenowana. I o to właśnie chodzi, tryumfuje Roman. Żaden facet nie udzieli takiej odpowiedzi, bo tak się już od wieków utarło, że mężczyźni się uczą, by rządzić, a kobiety - by się czuć niegodne sprawowania funkcji publicznych. Tak więc ty Ksenia z góry zakładasz, że sobie nie poradzisz, a facet - że sobie poradzi. Jak to, odpowiadam, ja to może i tak zakładam, bom głupia, ale na przykład taka Ana Martin? O, Ana Martin to dopiero, macha ręką Roman, ta to w ogóle w siebie nie wierzy. Co??? wybałuszam oczy, nasza Ana w siebie nie wierzy? Nigdy bym nie powiedziała...Ja ci to mówię, uśmiecha się Roman: 2 dyplomy, doktorat, języki znane i nieznane i wciąż się jej wydaje, że nic się jej za to nie należy, że pracuje, bo miała niesamowite szczęście, że wszystko, do czego doszła to nie jej zasługa. A czyja, pytam ogłupiała. No właśnie, zrezygnowany podsumowuje Roman: tego nie wie ona sama, ale żle czuje się tak czy owak.
Jestem skołowana! Muszę pogadać z Aną.

(14) rowery

Ledwo Roman jako tako zdrowy, Ana sobie odpuściła i wsiadła na rower o poranku w tej ładnej granatowej bluzce z dekoltem, co to jej nigdy nie nosi, bo ma tyle ciuchów, butów i torebek, że ojej! do końca życia jej chyba wystarczy, a i na pogrzeb nie trzeba będzie kupować nic nowego, a więc - wracam do tematu - Ana wsiadła na rower i oto mamy efekty, zapalenie oskrzeli jak nic, ale ona nie, lekarka zawołana, więc mówi, że wie z doświadczenia, że gorzej nie będzie, wystarczy, jak kilka razy łyknie leki, które zostały po Romanie i ozdrowieje. Tylko pokręciłam na to głową i zatelefonowałam do naszych, co robić, jak zmora na piersiach siedzi i dusi? Mamusia od razu uderzyła w swoje jezuchrystecotobędziekoniecświata i tym podobne, ale jak ją uspokoiłam, że nikt w domu nie ma ejca ani nic takiego i tylko chciałam się dowiedzieć, jak zdobyć słynną łapską nalewkę przeciwgorączkową. No niestety, nalewkę robi się kilka lat, a mianowicie z malin i spirytusu, jak to większość magicznych nalewek w naszych stronach, a więc raczej nie ma szans, by Anę Martin nią uleczyć. Ale matuś dodała, że czemu nie siągnąć po dobre staropolskie zwyczaje i nie spróbować wygnać choróbska mieszanką mleka? Ksenia, ale weź świeże mleko prosto od krowy, nie sklepowe, tłuste, porządne, a nie takie chudziutkie, że aż dno kubka prześwituje, mówi matuś, a ja zatykam usta ręką, bo pękam ze śmiechu; widać, że matka dawno w mieście nie była i nie wie, że krowę można zobaczyć co najwyżej na reklamie Australii albo Szwecji, o ile dobrze pamiętam. Ale nic, nie mówię jej, że Belgia to nie Łapy i ciężko o zwierzęta ogólnie, tylko skrupulatnie zapisuję: mleko letnie, do tego miód i czosnek, a na okrasę - masło. Już nawet nie pytam, czy z tej samej krowy, co mleko, tylko rozłączam się i lecę do kuchni, bo naprawdę, jeśli polskie przepisy Any nie uleczą, to chyba tylko modlitwa na polskiej mszy, a że już niedziela wieczór, to trzeba by czekać.


Thursday 8 September 2011

(13) hipochondria

Już wiem, to słowo na samo h, o którym ostatnio pisałam, to wcale nie hipokryzja, cokolwiek by to miało znaczyć, ale hipochondria, chyba z greckiego, albo jeszcze starsze, z łaciny albo żydowskiego. Wszystko wyjaśniło się dzisiaj, gdy Ana Martin powiedziała w gniewie, że ma dość swoich koleżanek hipochondryczek, patrząc na mnie tak, jakby szukała zrozumienia, a ja nie wiedziałam, czy mam przytaknąć, czy zaprzeczyć, więc odważyłam się spytać, o co chodzi. Więc wiem, że chodzi o fałszywe zachorowania, a jeszcze bardziej nawet o umiłowanie złego samopoczucia, które z czasem pozwala znaleźć w chorobie (nieprawdziwej) wytłumaczenie dla całego zła świata. By się nie ruszać z domu. By narzekać. By zawsze we wszystkim potrafić znaleźć coś złego i oczekiwać, że świat to zrozumie. Tak mniej więcej wykrzyczała to Ana Martin i westchnęła, że i tak lubi koleżanki. I że ona im pokaże. Że skończyła się dobra Ana Martin, zawsze gotowa dojechać, donieść, dopieścić. Podobno teraz ją mają dopieszczać inni, nie rozumiem co prawda kto, ale zdaje się, że Ana Martin ma dość. Hmm. Spytałam czego, a ona - smutno jakoś - że ma wrażenie, że przyzwyczajono się, że ona może. Może co? pytam. Ana na to, że po prostu może być obecna i pomocna, bo ona tak ma. To prawda, potwierdzam, zawsze w biegu i zawsze chce gdzieś pójść. No właśnie, gorzko ciągnie Ana, oczywiście, że zawsze mogę, bo inni są bardziej zajęci, zapracowani, a przede wszystkim - zmęczeni. Tak jakby ona nie. To nieprawda, ośmielam się powiedzieć, sama widzę to przecież, że od rana gdzieś lata i pięciu minut nie usiedzi, nawet na filmie, jak z uśmiechem skarży się Roman, więc siłą rzeczy musi być troszkę zmachana. Ana mruczy, że ona tak lubi, i że nawet nadal może do wszystkich dojeżdżać, byle by tylko zrozumieć, że czasem trzeba dojechać do niej. I pocieszyć. I nie mówić na okrągło, jak ktoś się ma źle i jak boi się zarazić, bo na świecie są szczepienia, leki itp . i naprawdę większość chorób nie przenosi się tak lekko jak dżuma. Że większość koleżanek ma końskie zdrowie i że to tylko głupie nawyki.
O, entuzjastycznie podnosi głos Ana, mam! Ale jestem głupia! Że też wcześniej na to nie wpadłam...one to wyniosły z domu, wiedzą, że tak się zachowują mądre kobiety! Że niejedno można załatwić jako biedna istotka! Siedzę cicho i pytam, czy Ana też taka chce być, i mówi, że owszem, tylko jak ja mam Ksenia sobie spojrzeć w oczy, skoro czuję, że tak nie można? Że te choroby są w większości wymyślone i że ona jest zdrowa? I one też! Ksenia, ani mi się waż!

Tuesday 6 September 2011

(12) szwedzi

Szwedzi masowo opuszczają rodziny dla Polek, powiedział Roman Brysiowi, pijąc wino, gdy ten pytał, co nowego w Brukseli. Przez telefon powiedział i nie to, żebym podsłuchiwała, ale zainteresowało mnie to na tyle, by trochę posłuchać, w końcu może i dla mnie jakiś Szwed opuści swoją żonę? Kolega widocznie dopytywał się o szczegóły, bo Roman jak z książki wyrecytował: Jadwiga jest ze Svenem, kryją się, bo 3 dzieci i nikt nie wie o Jadwidze, a tu rozwód czeka, 3 domy po całej Europie, z 4 samochody, do tego kabrioloty, wakacje Bóg wie gdzie, na które latali tymi kabriolotami. Druga para, sam widziałam, jak się całowali jak dzieci zupełnie, to Irena z Magnusem; ten dzieci ma co prawda dorosłe, ale to nie znaczy, by ktoś się tam daleko na północy tego spodziewał, a szok był mniejszy, nie dziwię się, Magnus naprawdę nie wygląda, jakby to on miał zostawiac kogoś, to prędzej go by można zostawić, no może jednak nie, biorąc pod uwagę, że podobno ma prywatną wyspę. A trzeci to, no i to już ukoronowanie  wszystkiego, po prostu sensacja roku, czyli samowystarczalna Marta, która nie chciała nikogo, więc za jednym zamachem dostała Larsa z 4 małych dzieci, w tym trojaczki. Ledwo od ziemi odrosły, właśnie rodzice kupili im śmieszny długi wózek, w Łapach to jeszcze z 20 lat takich nie będzie, a teraz matka sama zostanie z tym wózkiem, a jak on się zmieści u Marty, to już w ogóle nie wiem, u niej tylko dla książek jest miejsce.

Sunday 4 September 2011

(11) chłopaki


Mieliśmy tu niezłe urwanie głowy, bo przyjechały chłopaki. Nie chłopaki znaczy się, a żonaci faceci, z dziećmi w szkole, jak się należy, nie to co Ana Martin i Roman, którym nawet jeszcze rok nie stuknął, a potomka to w ogóle nie widać. Chłopaki nie przyjechały bynajmniej z wizytą, tylko do roboty, bo do mieszkania wprowadziliśmy się już jakiś czas temu, a zmian nie było widać. A ile przygotowań było! I nerwów, dodałaby Ana.
Bardzo się cieszyłam na tę wizytę, bo to zawsze odmiana. Roman od miesięcy szukał kafelków, farb, półek, kontaktów, a nie, przepraszam, to wcale się nie nazywa kontakty, tylko puszki, nie pytajcie mnie dlaczego, ale Ana Martin też nie wiedziała, Ela i Ada też nie bardzo, mimo że przeszły przez remonty i łatwo nie było. Ana Martin w ogóle zdaje się mniej tym wszystkim przejmować, niż Roman, ale tacy już oni są: on z rozmysłem i mądrze, po kolei, a ona chaotycznie, szybko i cześć. I jeszcze wzdycha, że za komuny było lepiej, bo człowiek się cieszył, jak cokolwiek upolował, a teraz taki wybór, że nie wiadomo nawet, gdzie patrzeć. Ale tego to ty Ksenia akurat nie pamiętasz, śmieje się Ana, ile to lat miałaś w 1989? Ups, nie lat, tylko miesięcy? Na to Roman mówi: kochanie, proszę, skup się na tym, jaki kolor do kuchni? A Ana Martin słodko, że mu ufa i że na pewno dobrze wybierze.
Ona w ogóle najlepiej by chyba nic nie remontowała i zostawiła wszystko po staremu, bo na dobrą sprawę zgadzam się, to można by tu spokojnie mieszkać, chcoiaż kuchnia jak dla wielkoludów, ale Roman nie chce, chce ładnie odnowić i wtedy zamieszkać jak panisko u siebie. Ana natomiast najchętniej by kupowanie komuś zleciła, to znaczy Romanowi, bo jak raz zleciła doradzanie mnie, to potem Roman pół tygodnia strawił na oddawaniu zakupów. Znam Anę, ona tak tylko udaje, że jej nie zależy, a tak naprawdę, to bardzo o to dba, a Roman ma dobry gust, od razu widać, że się cieszy, jak coś pasuje. Dlatego tyle szukał puszek, klem, i znalazł chyba w miarę wszystko, w każdym razie chłopaki przyjechały i od razu się wzięły do pracy.
Tak w ogóle  trochę mnie skołowali, jak tak stanęli w drzwiach, bo wyglądają swojsko, uśmiechy szczere, no ale auto na żółtych numerach, zupełnie jak w Holandii, albo w tym drugim, mniejszym, no wiem, Lichtensztajnie. Więc łap po telefon i pytam Romana, w jakim języku do nich, bo z zagranicy chyba jednak, ale Roman się śmieje, że Polacy na pewno. A to żeśmy się potem uśmiali!
Chłopaki duże, wesołe, piwo piją, kawały opowiadają, min nie stroją. Bezpośredni, jak od nas z Łap, ale jak przyjdzie co do czego, to pracują całkiem nie po łapsku, normalnie od rana do wieczora. A piwko tylko po wieczornym prysznicu, przed diwikiem, przy którym i tak nie raz posnęli. Myślałam sobie, że jeszcze coś z tego będzie, ale jak się skulili na kanapie, od razu wiedziałam, że żadnej pieczeni tu nie upiekę. I spytałam tylko, czy by czasem Zbynka do timu, jak to się teraz mówi, nie przyjęli, ale powiedzieli, że nie, że to firma rodzinna, i tak ma zostać. Nie szkodzi, popytam u naszych, ze Wschodu. Widać i w Brukseli zachód Polski ze wschodem się nie zejdą. Zupełnie jak polskie pociągi, które jeżdżą wolno właśnie dlatego, że byly zabory. Pięć godzin - tyle jechali Ana z Romanem z Wrocławia do Krakowa, bo Ana jest z Prus, a Roman z Galicji. A ja z Łap, licho wie gdzie...

(10) choroba

Roman chory. Tego jeszcze nie było. Roman nie jest sobą, Ana Martin nie jest sobą, więc i ja nie jestem sobą. Cały dom stanął na głowie za sprawą wirusa. Na który, jak wiadomo, antybiotyki nie działają, oprócz na wymyślone bóle i niedole koleżanek hipokrytek czy jakoś tam, jak wspomniała Ana. Nawet bałam się wychylić nos z kuchni i wtrącić swoje trzy grosze, że co jak co, ale chorych z przekonania i tak nic nie wyleczy, a i żalować nie ma co, bo i tak zawsze przebiją swoją historią. Ale nie sądzę, by ktoś w ogóle na mnie zwracał uwage, to i piszę.
Ana Martin, która ogólnie na wszystkim zna się najlepiej, ale na chorobach to jednak nie tak dobrze jak jej siostra i mama, czyli główne rodzinne higienistki, jak z przekąsem zwie je Roman, wczuwa się w rolę lekarki i codziennie wyskakuje z nową diagnozą. Zapalenie płuc wykluczyła, mimo że Roman, jak to każdy facet, chętnie by się widział w roli umierającego. Potem było zapalenie oskrzeli, a dziś rano zaczęła przebąkiwac, że może jednak koklusz? Nie wiedziałam, o co chodzi, więc pytam, jak to będzie na nasze, a Ana na to, że na nasze to koklusz, ale na wasze, dodała złośliwie, to może i tylko krztusiec. Puściłam uwagę mimo uszu, Ana Martin w końcu i tak jest cierpliwa, jak na tyle dni choroby Romana, po którym widać, że go boli, ale jeszcze bardziej, że tak jakby się tego wstydził. No trudno, to nic, tatko jak był chory, to dopiero nam dawał popalić! Ksenia w prawo w lewo, przynieś, odnieś, przynieś, nie, jednak odnieś, co stoisz i się gapisz? Mało to roboty? O jejku, o jejku, umierac idzie! Oj oj j, rany! Matka, leć do księdza, niech przyjdzie i odprawi sakramenta. Ale wczesniej podaj obiad. Co, nie gotowy? No tak, wiadomo, moja choroba całkiem ci po myśli, ale niedoczekanie wasze, zaraz wstanę i zrobię porządek! Jazda mi stąd, nawet pochorować człowiekowi nie dadzą! A kysz! Do roboty!
A Roman nic z tego, tylko widać, że chciałby coś zadziałać, a naprawdę biedaczyna ledwo się trzyma na nogach. Krztusiec to co prawda pewnie nie jest, wtrąciłam nieśmiało, boć to przecie dawno szczepionkami wytępili, ale Ana Martin, racja, zna się lepiej, od razu odparła, że jakby ludzie się cieszyli z tego co mają, czyli zdobyczy cywilizacji, i szczepili dzieci jak należy, a nie strzępili w tym czasie język po próżnicy, jak to dobrze żyć naturalnie, to może i by tego wstrętnego krztuśca już z nami nie było. A tak się świetnie w Brukseli przechował i znowu atakuje. Nawet takiego Romana, który przecież do ułomków w końcu nie należy. No cóż, oby się na nas nie przeniosło tylko, bo ciężko byłoby wytrzymać z nimi obydwojgiem na karku.