Thursday 28 January 2016

(388) paprykarz

Czy na Sanżilu jest bezpiecznie? Głowią się myśliciele głównie rodzaju męskiego oczywiście. Od 21 listopada to kluczowe pytanie, jak słyszy się gdzieniegdzie tu i ówdzie. Ja tam od wczoraj wiem, że tak. Mimo żem niemęska. Bo pomyślcie: właśnie nam przybył nowy obywatel. Z własnej woli.
Tak,  dobrowolnie został Belgiem. Najprawdziwszym lebelż. No nie, labelż to mu sie nie uda, choć wiem, że niejedna feministka na ef tak by wolała, z Aną Martin na czele. Ale dobre i to, że męski belż przybył.
Urodził się czy co? kpi sobie Roman.
Nie! i to jest właśnie dowód na to, że okoliczności i Sanżil są bezpieczne. Bo to żadna sztuka się urodzić na Ikselu, Uklach, Iklu czy tam gdzie te szpitale są, jak Tacy iwonek z Grochem. Phi, wyszli se po prostu.
Nie po prostu, o nie, protestuje Ana Martin. Ale fakt, że jakoś się prześlizgnęli przez matkę, no i sito emigranckie bez problemów, żartuje.
Ja twierdzę: sztuka to nazbierać papiery i pójść do komuny, rzucić tekę na stół i powiedzieć: oto ja, zostaję le lub labelżem na własne życzenie. 
Kto to zrobił?
Pan kucharz wesoły. Ekobjo. Ten z brodą, co to w preludzie za ratuszem przepisy belż ekobjo jak z nut czyta, mimo że teoretycznie jest Kanadyjczykiem, Australijczykiem i dodatkowym Austryjakiem, tylko nie wiem skąd. Zwiemy go paprykarzem, mimo że on to danie zapisał jako paprikash. Też ładnie.
Przepięknie, zachwyca się Iwonek.
Serio? ma obywatelstwo Kanady, Australii i jeszcze o belgijskie poprosił? To faktycznie musi tu być bezpiecznie, fju fju, pogwizduje z podziwem Roman.
Po co tatusiu, wtrąca się Iwonek.
Dlaczego synku, poprawia Ana Martin.
Właśnie, dlaczego?
Bo Kanada i Australia to dwa z najbezpieczniejszych krajów świata. Niby, zastrzega się poprawnościowo komisyjnie Roman. Pamiętasz, Ksenio, rozmawialiśmy o tym z Fjotrem na Jupiterze ostatnio, jak ten kryzys globalno-światowy wieścił. 
Że uciekać trzeba, uradzili panowie, kątempluje Ana. Panie - czyly Ana, Rita i Ksenia - czasu radzić nie miały, bo za dziatwą goniły, zgryźliwie wtrącam. Ale i tak swoje wiedzą. Że gdzie by nie uciec, tam i tak cię dorwą mianowicie. Kryzysem. 
To jak w Dawosie zupełnie, cieszę się. Tym w górach, co go w tiwi pokazywali. Też sami łysawi siedzą, potem wstają, ręce ściskają, po plecach się klepią i o kryzysie rozprawiają.
A panie kawę serwują, niech zgadnę.
Zgadłaś.
A kryzys i tak o tym nie wie, co oni uradzą. Wie natomiast chyba paprikash. Mówię wam, głos ludu jest najlepszy. I najszczerszy. Warto się weń wsłuchać. I z Sanżila nie uciekać, skoro nie trzeba.

Wednesday 27 January 2016

(387) tun(i)elowo

Ciuchcią jest tu każdy z nas, rozbrzmiewa w naszym domu od rana z najmłodszych gardeł. Stacyjkowo rządzi! Pociągi! I to jak się okazuje, nie tylko w bajce, ale także na dzielnicy, tak, tu u nas, w okolicznościach Sanżila, niewiele więcej nam zostanie. Tramwaje, pociągi, nogi, hulajnoga, rower. Może sanki raz na 10 lat.
Wózek, podpowiada Iwonek. Wózek dla Grocha mamo też jedzie.
Stacyjkowo - tunelowo.
TuNIElowo raczej.
Dobrze, że coś jeszcze jedzie. Bo takie tunele na Sanżilu, co to nas łączą teoretycznie z Bruksenią Tysiącem i Ikselem - stoją. Puste. 
I dobrze, że stoją, czarnowidzi Ana Martin. A nie spadają. Przynajmniej jest jakaś drobna nadzieja.
Na co niby?
No, że je otworzą kiedyś.
Który niby? Stefanię czy Leopolda? Stawiam na Poldka osobiście, zakłada się Roman. Ze Stefą to już raczej na dobre się możemy pożegnać w tym dziesięcioleciu. 
Co tak negatywnie? dziwię się.
A co się stało z Rejersem, pamiętacie.
Nie pamiętam osobiście, że sobie pozwolę.
No właśnie, nikt nie pamięta, tyle to już trwa. Czasami ktoś, kto w korku niemiłosiernie długim obok stanie, sobie przypomni, że kiedyś tu owszem mknął był lub była wiaduktem. Ci, co na Wu-es-elu lub Wu-es-pe nie bywają, zapomnieli.
Jak ja, wtrącam się. Młodam, a głowa już nie ta, oj. Co to na starość będzie.
Właśnie. Był Rejers - nie ma. Kierowcy się przyzwyczaili, znaleźli trasy zastępcze i już niepotrzebny. Podobnie będzie z tunelami, zobaczycie.
A co się stało właściwie, że ich nie ma? 
Stefa niebezpieczna, w Poldku kamienie się sypią na głowę. Może go jeszcze otworzą, jak trochę pokują tu i ówdzie, jak jacyś górnicy z Szarerła, nie przymierzając. Którzy w międzyczasie się przekwalifikowali na bezrobotnych głównie. Więc kto, jak nie Polacy.
Pomożecie?  pomożemy.
Jak nie - będzie strasznie.
Oczywiście nie dla nas, przypominam, naszej piątki z Sanżila.
No nie, bo tu pełne stacyjkowo:  mamy tramwaj, wózki, rowerki i nawet pociąg z Midów ewentualnie, ale dla tych, co po mieście autem sunąć zwykli - nie chciałabym być w ich skórze. Ani na skórze w aucie przesiadywać godzinami.
Kryzys panie, jednym słowem, jak Fjotr jeden taki na Jupiterze w łykend wieszczył. Nie wieszczył, tylko obwieścił, poprawia Ana Martin. Ale idą nowe ciekawe czasy. Dla kierowców ciężkie, dla pociągów - dobre. Wzrośnie wskaźnik przewozów pasażerów. Pekape górą. Stacyjkowo ciuch ciuch!

Tuesday 26 January 2016

(386) wilku zwycięzca

Jest zwycięzca! Nie wiem tylko, czy to człowiek, czy zwierzęto jednak może, jak mawia Iwonek, zgodnie z nazwą: wilku.
O mało nikt nie zgadł, a przecież nagrody piękne wymyśliliśmy. W formie pochwały. Czyly przepiękne wręcz, szczytując Iwonka. I zmarnować o mały włos się nie poszło, do bubla wszystko by było.
Bubla? dziwi się Iwonek.
Synku, do kosza. Bubla. publa. Pubeli.
Można liczyć na Sanżil, choć tym razem to okoliczności, a wręcz zagranica. Bliska i znajoma Martinom. Jeszcze do tego dojdziemy, skąd ci on. 
Wilku ten, któren pięknie zgadł. 
Instynkt zwierzęcy zadziałał.
Szczerek ci to był, ten z zagadki Szczerek Ziemowit. Poprawnie: Ziemowit Szczerek. bardziej piastowsko-polsko-szczebrzeszyńsko nie można. Pan pisarz taki. Mądry i fajowy i falowy do tego. Na fali znaczy się, tłumaczy Ana.
Czy tak na fali, to nie wiem w sumie, nie na fali politycznej, za to publicystycznej w w Polsce A - jak najbardziej.
Czasami już tak mam, że lubię być z Polski A, upiera się dalej Ana Martin. Jak takiego Szczerka czytam. Ale obecnie cieszę się bardziej jeszcze, żem z Sanżila.
Bo i pod kod się tu możesz podłączyć, a nie w swojej Polsce A. Wszystko tu mamy, by bronić demokracji: kod, unię, Szczerka nawet.
Tylko gazeta cenę taką walnęła na łykend wysyłany za granicę, że nawet najwierniejsci abonenci, jak Stefan, odpuścili Szczerka w papierze, żali się Ana. Trudno, twardo twierdzi Roman. Będziemy działać w internecie. Najwyższa pora Ana, przywołuje do porządku ślubną. Internet istnieje połowę twego żywota, lat 20 z 40, to i z ekranów pora szczytywać to i owo, skoro czysta ojro zaśpiewali.
Ano.
Szczerka stamtąd szczytamy. Bo jednak coś tam w tej Brukseni naszej zauważył jednak słusznego i dziejącego się.
Na dowód cytat kolejny. Z dedykacją dla uważnego wilka. To nagroda za instynkt. Wilku, co w tym Luksemburgu grasuje, po lasach i łąkach, czyli tym, z czego Luksemburg się składa, zdaniem Any, i nie jest tym przerażony.
Abyśmy wszyscy tacy uważni byli.
------

Minąłem pola bitwy na wzgórzach Verdun, przejechałem przez dość przerażający Luksemburg, w którym nie było jak zaparkować, w ogóle igłę się ledwo dało wcisnąć.

Słuchałem w wiadomościach o stanie wyjatkowym w Brukseli.


------------
Co było dalej -  doczytaliście w mediach sanżilowskich.




Monday 25 January 2016

(385) różni w demokracji

Krążąc sobie przyjemnie wte i wewte busikiem na linii Łapy - Siemiatycze - Łomża- Berlin - Bruksela, i nic nie widząc za oknem - bo jak, skoro styczniowe ciemności, logika, men! - można by prawie pomyśleć, że cała Unia taka sama. Zero paszportów, zero przerw, jedzie się bez nerwów, co najwyżej ktoś się porzyga, pokłóci, pobije, wiadomo - życie. Samo. Nic takiego.
Po czym się wjeżdża po pańsku na Sanżil.
Płasko, autostradowo, byle jako. Jak jeden kraj.
Bo to jedna Unia.
Jedna, ale różna. Jak to szło? szpera w dziurach w pamięci Ana Martin. Jedność w różnorodności czy coś takiego. Sama pamiętam, jak tłumaczyłam. Dawno temu, ech. Nie w tym kraju, choć wyglądał jak ten tu. Z pogody przynajmniej, bo z bogactwa - to już nie. Znaczną nierówność da się tu zauważyć, i to wręcz nieuzbrojonym okiem, wiele nie trzeba, przytakuję.
Albo może to była różnorodność w jedności, podpowiada Roman. 
Nie pamiętam. Na to samo wychodzi - że ciężko w to wierzyć, choć by się chciało całą sobą. Niby demokracja wszędzie taka sama - ale w Polsce A B i C już nie. I co na to Sanżil, pytam.
Zaraz zaraz, woła Ana Martin. Nie jesteśmy jedyni. Patrzcie, co znalazłam w zeszłorocznych gazetach zagrzebanych jakimś cudem pod tegorocznym śniegiem. Nie jesteśmy tacy sami, twierdzi prasa. Uff.
Cytuję, co Ana szczytuje:

-------------  
Holandia zresztą się taka wydawała. Belgia też. W Brukseli ekscentryczności jest, co kot napłakał, skuteczności, solenności i porządności za to od czorta. Właściwie to Zachód, jak zawsze, przypomniał mi PRL w wersji de luxe, gdzie po 18 wszystkie sklepy są pozamykane, a w przestrzeni publicznej nie może się wydarzyć i nic zaskakującego.
----------


Ojej, kto to napisał, macham rękami i rękoma. Ojej. Ojej. Myli się, oj myli. Gdzie jak gdzie, ale na Sanżilu i w okolicznościach to akurat nas zaskakują, że hej. Aż się matuś i ojce o mnie boją.
Kto się mył, Ksenio, chce wiedzieć Iwonek.
Mylił, synku. Zagadka! 
Na sz się zaczyna. Na szcz nawet, jak szczery Polak prawdziwy. Nagrody wygrywa. Panisko. Z brodą. Jechał se i takie miał refleksje. Refleksy też zapewne, z autostrady
Na odpowiedzi czekamy do jutra. Nagrodą nie będzie piosenka!

Thursday 21 January 2016

(384) karnawał

Karnawał trwa, fryzy nowe się robią na Sanżilu i w okolicach, gdzie by okiem nie luknąć. Tu facet z czepkiem od pasemek na papierosku zabija rozjaśnianie. Tu jakiś inny sprawdza piłkarski grzebień i dodaje żelu. Tu jakaś z kolei wykłóca się o kolor. Niełatwo być fryzjerką na Sanżilu, wzdycha Ana.
Oj niełatwo, potakuje Mariola, jakeśmy już u niej na Alsembergu były zlądowały po raz drugi, bo Ana Martin nie chce być jednak ósemką, a woli apgrejdować na siódemkę. Niech pani siada. Zrobię pani ten kolor, ja to dbam o swoje klientki. Tyle pań miałam, że w wigilię do wpół do piątej robiłam.
Bo ja zawsze mam kilka umówionych i luki muszę zostawiać na innych, co przychodzą bez umówienia. Tak dawno salon mam, że tych starych klientów, co się nigdy nie umawiali, już nie zmienię. Dlatego mam teraz czas dla pani.
Proszę siadać.
Sama pani dziś, w sobotę karnawałową? zagaduje miło i sympatycznie Ana, jak to ona.
To ja pani nie mówiłam, że ta moja pracownica już zaciążyła? 
Nie. Nic a nic.
Może jeszcze nie wiedziałam. Szok normalnie. Dotąd nie wierzę. Gdzie ja taką drugą znajdę? Świetna dziewczyna, jedyna z tych wszystkich, co to zaufać szło.
Ile lat ma, chce wiedzieć Ana.
Bo ja wiem? 22 chyba.
22 i już w ciąży, dziwię się nawet ja.
Też nie wiem, po co jej to było, wzrusza ramionami Mariola. Mówię jej, że 26 miałam i 28 i czas był, a ona swoje.
Ja to 10 więcej, wtrąca Ana.
...i że odchowałam, ciągnie niewzruszona Mariola, na ludzi normalnie. Bo ile ona mi popracuje jeszcze, zanim na zwolnienie pójdzie. Zresztą ona nawet ubezpieczenia nie ma! 
A mąż jest, znaczy się ojciec?
Jest mąż nawet, we wrześniu ślub brali. Wykosztowali się, że hej, bo to góralskie wesele, mówiłam jej, że lepiej mieszkanie kupić, ale ona wie swoje. I proszę, w ciąży. On na kontrakcie jest, ale z Polski, to i nic tu nie może.
Bez sensu, na to Ana.
Bez sensu, potwierdza Mariola.  Ani do szpitala, ani nic. I dla mnie problem. Wie pani, ile ja razy na urlopie byłam w tym roku? Jezu, ale się najeździłam. Uczciwa taka dziewczyna, wszystko wiedziała, co zrobić, i żadnego klienta mi nie wypuściła. A teraz co? Gdzie ja pracownika znajdę?
To i na bal nie pójdę, bo padnę, jakte balajaże pokończę. Ale co, na swoim robić trzeba.

Wednesday 20 January 2016

(383) miljonów 9

Stib rozdaje. Miljony. Świta mi, że był taki prezydent jeden, w Polsce A B i C, bo na Sanżilu chyba jednak nie, który w zamian za głosy obiecał ludowi miljony. Nie, nie był to ten, co liczba jego 40 i 4, a miljon się nazywa, tylko taki prawdziwy, z wąsem wręcz. Niemowlęciem byłam, ale trochę coś tam w tiwi zawsze podejrzałam. Wąsa miał, powtarzam. Wiecie może, jak się nazywał? O mam, Kazik chyba.
Kazik to o nim śpiewał. A prezydent to Lechu.`
Kazik nie o nim śpiewał, tylko o tych miljonach. Co to ich nikt nie ujrzał, a każdy miał sto dostać. Ana, tak to było, co?
Chyba tak. Nie wiem, ani przez chwilę na nie nie liczyłam.
To i się nie przeliczyłaś, jak Kazik, kiwam głową.
Nie sądzę, by i on liczył. Może jakiś lud nieświadomy zagrożeń, co i w ostatnich wyborach pięknie dał wyraz swojej nieświadomości. Normalni ludzie na cuda nie liczą.
Chyba że w święta! Stib rozdaje. Widzicie? To się zdarza, szczególnie w Belgii.
E tam, nic nie rozdaje, tylko im miljonów przybyło. Kliknięć. Piknięć. Nie sto co prawda, ale dziewięć.
Zawsze coś.
Dziewięć baniek? Skąd niby?
Z bramek.
Tych do przechodzenia?
Tak. O tyle wzrosły wpływy z biletów, odkąd teoretycznie trzeba zapikać, by się przejechać.
Wolne żarty!
Tak, a wszystko przez przeciskanie się.
Jakim cudem?
Właśnie cudów już nie ma, mimo że wiadomość podali na święta. Bo wcześniej było tak, że cudownym trafem na 1 bilet często podróżowały dwie osoby. Albo więcej, jak szczupłe, dodaję ze znawstwem, sama widziałam. No właśnie. A teraz podobno ludzie mniej chcą, by się ktoś pod nich podpinał, bo w końcu na pewno nie wchodzą za darmo i nie chcą nikomu fundować jazdy bez trzymanki; ponadto wcześniej bramki były często otwarte, teraz są głównie zamknięte.
A na takim port de al, że dodam, halle w pisowni - dobudowali nawet nowe, do metra.
No właśnie. Czyli ciężej oszukać. Do tego dochodzi, że pasażerowie czują się podobno bezpieczniej. Jest więcej patroli. I licznik pika pik pik, i uzbierał 9 miljonów.
Piękna liczba, prawie jak w amerykańskiej loterii, gdzie są to jednakże miliardy. Ale dobre i to. Jak tak dalej pójdzie, to nawet korki znikną na Albercie, bo ludzie znikną w tramwaju w tunelu.
Tylko jednego można być pewnym: że komisyjni z fur nie zrezygnują. Tu żadne miljony nie pomogą. Tu stib mógłby podziałać.

Tuesday 19 January 2016

(382) na uwięzi

Nie znasz dnia ani godziny, to jedyne pewne, co nas czeka w życiu. Wszystkich, bez wyjątku. Jesteśmy więźniami czasu. Do tego niektórzy z nas w więzieniu. Jedni na Sanżilu, inni na Foreście, jeszcze inni pomiędzy - na Berkendalu. I teraz czeka ich rewolucja. W postaci megawięzienia.
Które to w wielkich bólach i skandalach powstaje w Haren. Kosztuje podatników już 53 miljony ojro, a do porządnego wyposażenia cel w więźniów i inne urządzenia nadal daleko. Nawet nikt jeszcze nie myśli, jak ich tam wszystkich przeprowadzić i sprawiedliwie poumieszczać, zgodnie ze starszeństwem pewnie. To ci dopiero będzie historia na całą Bruksenię, Belgię, Ojropę i dalej, wyżej, w kosmosie.
Faktycznie skandal się kroi, potwierdza komisyjnie Roman. Jak dotąd jedyne, co wiadomo, to że zakupiono teren za owe 53 miljony. Teraz trzeba coś z nim zrobić. I tu wszedł element kłótni między ministerstwami (sprawiedliwość i budynki publiczne przeciwko sprawom wewnętrznym, a i sprawkom zapewne, dodaję ze znawstwem), partia przeciwko partii, wiezień przeciwko więźniowi. Oko za oko, ząb za ząb, a i tak wszystko weźmie w łeb niedługo.
Trochę poszli w koszty, nie ulega wątpliwości, zerka na cyfry Ana Martin. Widzicie, to co ja? Że to megawięzienie, pod którą to nazwą oficjalnie funkcjonuje, mogłoby kosztować nawet miliard dwieście? Trochę dużo, co?
Nieźle, co? entuzjazmuje się Iwonek. Ile to waży mamusiu, miliard?
Bardzo dużo, synku. Roman, skąd się to wzięło?
Ano słynne niby sprawiedliwe przetargi, mające zawsze wyłonić najlepszą ofertę. Napatrzyłem się na to na komisji, a i tak nie mam dostepu do szczegółów. W przypadku Haren wygrała niejaka firma kafaso. Cafasso, Ksenia, to dla guglujących. Ma zbudować więzienie na 1200 luksusowych miejsc na owym terenie za 53 miljony.  Potem Bruksenia ma spłacać dług. Obecnie wynosiłoby to bagatela 49 miljonów rocznie, ale są obawy, że nawet 60. Co daje ponad miliard w ciągu ćwierćwiecza.
Piękna suma, marzy mi się.
Co za przepiękna suma, rozkłada ręce w zachwycie Iwonek. Prawda tatusiu?
Chyba ciężko znaleźć kogoś, komu się nie podoba. Chyba że sam płaci. Jak ci z Brukseni.



Monday 18 January 2016

(381) biały płaszcz

Jest! Nic innego nie wypadało wykrzyknąć w piątek rano o 6.30, kiedy to dorośli wstają do szkoły, a dzieci mogą sobie jeszcze poleżeć. Jest! Śnieg w Brukseni, jak długa, szeroka i okrągła. Pierwszy i zapewne jedyny.
Jeeeeest, krzyczały dzieci w ciemnościach na ulicach.
Uff - najbardziej odpuściło jednak redaktorom w lesłarze i lalibr. Nie na darmo już w czwartek wyprodukowali artykuły, jak to się wypada zachować w śniegowy weekend. Pewni na pewno być nie mogli, zresztą co jest pewnie dziś, niejeden hipster z Sanżila by potwierdził znad late zwanego tu ruskim mlekiem. Jednak. Udało się. postawili na dobrego konia. Piekne te artykuły w prasie dziś. Pozwólcie, że skorzystam z ich poetyckiej frazy, jak to dziś rano zauważyła Ana Martin.
Okazuje się bowiem, że wraz z pierwszym puchem szaleństwo ogarnia nie tylko amatorów białego szaleństwa, ale i redaktorów. Roman pojął tę zależność jeszcze w XX wieku. Tak, tyle niektórzy żyją, owszem.
Bo to prawda wszystko, potwierdza Roman. Zacytujmy więc frazę śniegową belż, Ana, tłumacz!
Śnieg pada łagodnie na wysokościach - ewentualna wersja: belgijskie wzniesienia - wyżyny. 
Biały płaszcz rozpościera się coraz bardziej, choć powinno być: grubnieje lub tyje. 
Prognoza uszczęśliwia amatorów śniegu.
E tam, że się wtrącę dygresyjnie - jakiego śniegu? Białego szaleństwa ma być!
Mało doświadczenia mają widać, kątempluje Ana. Lecę dalej:
Zimowe opady.
Okazja, by obuć się w narty. Ho ho ho, kątempluje Roman -wyższa szkoła jazdy. Idzie luty, podkuj buty! że też sobie pozwolę.
Porwać sanki i udać się w kierunku stoków.
Sunąć bardziej stromymi ośnieżonymi stokami.
Większość stacji odpowiada chórem. (jakich stacji mamusiu, chce wiedzieć Iwonek; synku , po francusku miejsca, gdzie się jeździ na nartach, to stacje, choć nie pociągowe; po co tak głupio się nazywa? nie wierzy Iwonek; nie wie Ana też).
I tyle z poezji.
Reszta prozą będzie. Prozą życia, na to Ana Martin, o co jej chodzi- jak zwykle ciężko miarkować.
!5-20 cm trzeba, by jeździć. To dużo, jak na Belgię. Bo w czwartek spadły 2 cm, nawet powyżej 600 m. Czyli nadal brakowało co najmniej 13. Hmm...duże wyzwanie na weekend. 


Thursday 14 January 2016

(380) co wolno wojewodzie

Co wolno wojewodzie, to nie tobie smrodzie, wzdycham dziś, czytając lalibr. 
Wciąż na nowo mam dowody, że polskie przysłowia są także mądrością narodów na poziomie międzynarodowym, nawet jeśli na Sanżilu pozostał z nich tylko smród, bo wojewody nie zaznali. Pod tym względem Polska na pewno doszła do Unii, weszła w nią wręcz z tupetem i przytupem, i tej zasługi nikt jej nie odbierze.
Nadużywają władzy czyly znów, tłumaczy na swoje Roman po komisyjnemu; tak? Kto? 
Tak, zdarza się na Sanżilu i w okolicznościach. Na szczęście gazety o tym piszą z oburzeniem i mniej przechodzi, niż w tzw. kraju. Na oko teoretycznie. Tym razem chodzi o Eterbek, czyli nie sam Sanżil na szczęście. Mianowicie jedna z pań radnych posiada tam kamienicę. Na samych Terwurach, jak to się mówi po polsku.
O, to ta ardeko piękna, niedaleko od lekarki dzieci!
Od pani, co robi szczepionki po polsku, chce wiedzieć Iwonek.
Tak synku.
A co to ardeko, że się podłączę pod sesję pytań.
Art deco. Styl w sztuce. Sprzed ponad 100 lat. Dużo tego stoi po Brukseni, w tym u nas na Sanżilu najwięcej. A ta jedna ostała się na Terwurach.
To dobrze, chyba, co?
Dobrze, gdyby nie stała w atrakcyjnym miejscu. A pani radna ma do niej prawa i zwietrzyła świetny interes. Mianowicie, że zanim kamienicę wpiszą do rejestru zabytków - czyli pewnikiem w ciągu 2016 r . - ona kamienicę wyburzy, teren sprzeda, i zarobi.
Albo nawet już sprzedała wstępnie, uzupełnia Roman, skąd inaczej w lalibr by wiedzieli, że ma tu stanąć blok ultranowoczesny, jak piszą, z 13 mieszkaniami i 14 garażami?
Pewnie już coś tam podpisali. Co wolno wojewodzie w końcu.
Ale uwaga, tu nie Polska A B czy C, tu Belgia. Lud się organizuje w akcję społeczną. Podpisują petycje, by nie niszczyć kraju. By pokazać, że wielki kapitał to nie wszystko.
A nie po to, by utrzeć nosa politykom?
To pewnie też. Nie zaszkodzi. Niech się uczą. Czego nie wolno smrodowi, to i wojewodowi. Tak powinno brzmieć to przysłowie, może nawet być z taką odmianą.
A pani do dymisji!
Czekajcie, nie ferujcie wyroków, póki nic nie wiadomo. To też typowo polskie, oskarżanie bez dowodów. Może pani pójdzie po rozum do głowy i odpuści. Pewnie i tak ma niejedną kamienicę i te pieniądze nie są jej aż tak potrzebne.
Budżet się u niej dopina czyly, rozumuję.
Ano, jak się ma kamienicę ardeko na Terwurach, to z pewnością, uśmiecha się Ana.
To po co jej ta cała awantura, dziwię się.
Jak ktoś ma dużo nie znaczy, że nie może mieć więcej, jest też takie przysłowie, bardzo międzynarodowe. Choć pytanie po co jest jak najbardziej uzasadnione. Zobaczymy, co da akcja. Skończyła się w tym tygodniu. Trwa liczenie głosów.

Wednesday 13 January 2016

(379) ha! hektary

Nowy rok - okres zmian, wiadomo. Niektórym przybywa, niektórym ubywa. W pasie, wzroście, kieszeni. W takim styczniu wszystko jest możliwe, potwierdza z poważną miną Ana. Okej, u ludzi, ale żeby się zmieniały rozmiary krajów, to już za dużo naprawdę, nawet na 2016 r.
Ciekawe, a w czym rzecz? podłapuje wątek Roman. No że Belgia zmaleje w tym roku o 10. Ha, tak napisali. Godzin? Nieee, niemożliwe. Ary? Ile to?
Hektary, Ksenio.
A, to jak u ojców, mam noworoczny powód do radości. 
Mamo, ile to waży, te hektary, chce wiedzieć Iwonek. 
To niewiele synku. Ale zaraz zaraz, o co chodzi ze zmianą rozmiaru kraju? Moza zmieniła bieg?
Jaka moza znowu, głupieję. Przecież o hektarach była mowa. Mowa, podkreślam, nie moza żadna.
Co to moza , ile to waży, znów uaktywnia się Iwonek.
Moza to rzeka w Belgii, Holandii i Francji. Lamez. Meeez, e z dziobem.
To moza czy lamez z dziobem, ludzie, dajcie żyć w 2016!
Moza po polsku. Ma polską nazwę, bo odegrała ważną rolę w historii, wojny itepe itede niestety. A więc ona zmienia koryto, a wraz z nią zmieniają się granice. W tym roku na niekorzyść Belgii, czytam tu.
Ojej, martwimy się wspólnie.
Eeee, jęczy Groch.
Tak, Belgia utraci 14 hektarów, i to nawet nie tyle przez rzekę, co przez rozumowe rozwiązanie sprawy. Co należy do rzadkości. Mianowicie ten kawałek ziemi historycznie należał do Belgii, ale od 1843 r. był uwięziony w holenderskim fragmencie rzeki. Gdy policja belż chciała sprawdzić, co się tam dzieje, musiała prosić o pozwolenie Holandię. Co wpływało na wydłużenie sprawy.
To nie byłoby nawet takim problemem, dodaje Ana, gdyby nie fakt, że z powodu utrudnionego dostępu był to taki fragment ziemni niczyjej. Przez co ukochali go sobie przestępcy, a przede wszystkim handlarze narkotyków. Jednym słowem - źli ludzie, jak to mawia Iwonek.
A teraz co z nimi się stanie? Zamkną ich tam na zawsze?
Nie, Holendrzy będą ich łapać, co Roman.
Na to wygląda.
Czyly u nas lepiej jednak, uff, oddycham z ulga. Czyly w 2016 r. na razie wszystko do przodu, tak?
Tak, i powiem więcej: ten fragment ziemi zajmował 14 hektarów. Tyle więc Belgia miała być stratna. Ale że dostanie 4 hektary gdzie indzie, w rezultacie wyjdzie, że to tylko 10. Teraz już tylko rządy muszą to klepnąć i już.
Już! Gotowe! cieszy się Iwonek. Słyszysz, Grochu? Gotowe!
Czyli w sumie Sanżil rośnie w siłę, co? żądam potwierdzenia.
Musowo!
A ja rosnę i rosnę i niedługo przerosnę mamę tatę i sosnę, przypomina sobie Iwonek. Mama, a co to sosna. To to drzewo przed domem. Aha. Ja też rosnę, mama, i Groch? Tak, wszyscy rosną w nowym roku. Nawet Belgia, mimo że maleje. Bo w styczniu noworocznym wszystko jest możliwe.

Tuesday 12 January 2016

(378) miski

Mówią, że telewizja nie kształci. Dziwne. Ten, kto tak mówi, na pewno nie włączył w niedzielę tiwi belż, jak ci to leciała transmisja z konkursu misek. Takie tam mis polonia, tylko po tutejszemu. Ciekawie było i bardzo edukacyjnie, na moje rozeznanie. 
Mis, a nawet miss polonia, bez polonii i nie w Polonii nawet, uśmiecha się Ana Martin. Swoją drogą zawsze mi się wydawało podejrzane, że w tzw. kraju miska była arcypolska, a nazwa - angielsko-łacińska. Potem dodali drugi konkurs, mis polski już, ale się nie przebił chyba. Zresztą oba równie denne.
Tu natomiast, wyjaśniam z dumą, nazwa właściwa, belżik albo belhje. Nie wstydzą się języka własnego.
Same labelż w konkursie, nawet jeśli rodzice nie byli belż zdecydowanie. Do wyboru, do koloru, dla każdego jurora coś miłego. Bo na tym się zasadzają takie konkursy, nowoczesna forma targów niewolnic. Wstyd to oglądać, Ksenia!
Ana, spasuje, uspokaja ślubną Roman, uczestniczki wyglądają na szczęśliwe, a nie niezadowolone. Nie wszystkie kobiety nie chcą być traktowane jak kury na wybiegu. Niektóre wręcza same się zgłaszają, dodaję ze znawstwem.
Może nie wszystkie, ale my na Sanżilu nie powinniśmy tego wspierać, stawki za reklamy im rosną dzięki klikalności Kseni! Nigdy się to nie skończy, bezsensowne konkursy z wymogami prawie że dziewictwa, a na pewno szczupłości, nienagannego makijażu, elegancji i uśmiechania się, choćby but się wpijał, a do oka wpadła sztuczna rzęsa. Brr, nienawidzę, Ksenio, za rok nie oglądaj proszę, a i ty Roman ani mi się waż, grozi palcem Ana.
I kto w ogóle wygrał? Pewnie jakaś lala bezmyślna?
Nie taka lala znów, wstawia się za miską Roman. Studentka medycyny. 20-latka. Lenty ma na imię. Trochę sztuczna, fakt, ale niech jej będzie.
No dobrze, studiuje przynajmniej, Ana daje się trochę udobruchać. Może nie takie fjubździu pod jurorów faktycznie.
I nie potępiaj Ana samej idei misek, że polecę z łaciny, jak mispolonia jakaś dosłownie. Czego to ja się wczoraj nie dowiedziałam! 
No tak, przecież była i sesja debilnych pytań i odpowiedzi, kątempluje Ana. Co tam ciekawego?
Och, już wiem, to o tym huczy internet od rana! Nie mogłem połączyć faktów - cieszy się Roman. Druga wicemiss dała czadu. Popatrzcie tu. Mianowicie, na pytanie jak z podstawówki: jaka jest stolica Flandrii? wice nr 2 odpowiedziała: Paul Magnette - w pisowni.
A co w tym śmiesznego, martwi się Ana. Biedna się zestresowała widać. Nie sądzę, by nie wiedziała. Wygrać chcila. Spięła się, bidulka, i nie dała rady. 
Kto to Paul Magnette, chcę wiedzieć? 
Polityk i profesor z Flandrii właśnie.
No to nie najgorzej strzelała. Wie, ze ktoś taki jest. Gorzej, jakby podała jakiegoś debila z konkursu dla pseudośpiewaków, co?
Ano.
I wiecie co? Opłaciło się do tego! Miska miską, wiadomo, ma koronę, ale ta wice wcale na błędzie źle nie wyszła. Korona mniejsza, nagordy gorsze, ale osiągnęła większą klikalność niż miska właściwa. Już jest gwiazdą, będzie ścianka i forsa jakaś z tego, czuję nosem. Widzisz Ana, nie ma to jak mispolonia, nawet jeśli belż i wice!

Monday 11 January 2016

(377) praca czeka

Jest praca. Na Sanżilu, ale ci i te, te i ci, co mieszkają w okolicznościach, też się nadadzą. Byle ciachać umieli, sprzątać chcieli i nie kradli. Nawet po belgijsku nie trzeba, klientela z Polski starczy na cały dzień cięcia i utrwalania. No, kto się nada? Jazda!
Nie zna pani czasami kogoś, kto by chciał się na fryzjerkę przyuczyć? Skaranie boskie z tymi pracownicami doprawdy, ta nowa dziewczyna świetna jest, nachwalić się nie mogę, ale co z tego, skoro wzięła zaciążyła, jak wspominałam, ledwo ślub wzięli? Nie rozumiem tego, powiem pani, kasę na wesele wywalili, że hej, góralskie było, to na bogato, wiadomo, że trochę odzyskali w prezentach i kopertach, ale na pewno to nie to samo.
A teraz to ja nie wiem, co ona zrobi, żadnego ubezpieczenia, nic. Do Polski pewnie zjedzie. 22 lata i tak się załatwiła. On na moje oko to tego dziecka jeszcze nie chciał, ale pewnie presja na wiosce była, by rodzić. To i urodzi.
No głupio, potwierdza Ana. 
Głupio, myślę sobie. 22 lata to tyle co ja prawie. Młoda czyly, nie to co Ana Martin.
Szkołę ma?
Nie ma, ale fach zna. Kocha to po prostu. W palcach ma i kocha fryzjerstwo. I uczciwa, i nie głupia, klienta nie wypuściła żadnego, salon mogłam jej zostawić. Bo ja tu panie moje już wszystko widziałam. Głupie takie, że dziw. Pijące, że strach było zostawić, bo jeszcze se coś zrobi i na mnie będzie. Nieuczciwe. Kradnące. Nieprzychodzące do pracy. Takie, co to do lekarza trzeba było z nimi jeździć, bo nic nie rozumiały, że chore. Ile razy to ja przy porodzie byłam, karetka z przodu, ja w swoim aucie z tyłu. Z siedmioro dzieci tak odebrałam. 
No i jeszcze te nieumiejące ciąć.
Bo teraz te szkoły takie porobili, że jedną przyuczą na strzyżenie, drugą na farbę, trzecią na balajaże. A ja pani sama do wszystkiego doszłam. Dziś też balajaży na odżywce uczę, a jak się tego inaczej nauczyć, pytam?
No i szkoły tak uczą, że albo damskie, albo męskie. A u mnie jednak dużo męskich jest. Znają mnie na dzielnicy i jak który ma przerwę, to wyskoczą. 
Ale to się nie chce uczyć. Co za czasy.
A te stąd też nic nie umieją?
Też księżniczki. Kręcą nosem, że one fryzjerki, to sprzątać nie będą. To kto ma za nimi zamiatać, pytam się, ja niby? Czy też we włosach po kostki chcą chodzić. Mówię pani, skaranie boskie. problem będę miała normalnie, jak mi na macierzyński zjedzie. Nie zna pani nikogo?

Thursday 7 January 2016

(376) ciupas

Byłam umówiona na 10, wkracza dziarsko Ana Martin do fryzjerstwa, nowe włosy na święta muszą być! Ksenia też, o, ta tu, pokazuje. Obie byłyśmy, mówi ostrożniej już, bo już widzimy od wejścia, że nasz wizyta w salonie kłafjury centrum Sanżila nie w smak, oj nie w smak czy porę. 
Panie drogie, do 10 muszę skończyć, bo do brata cepas przychodzi. Nogę se złamał i sprawdzić przychodzą, więc wolę, by za dużo to nie widzieli. A tak w ogóle, to jakby ze swoich dawali, co?
Ale wchodźcie panie, zapraszam, oni o 10 z szarlerła mają ruszyć, to pewnie tu przed 11 nie będą. Jeden kolor zdążymy. Jaki to ma być?
Blond, jak u pani, wypycha sama się do przodu Ana. Blond? Eeee...Nie widzę pani w blondzie, że szczerze powiem.
Blond, twardo obstaje przy swoim Ana. Bo ja to blondynka jestem. Byłam, znaczy się, zanim hormony, dzieci itepe. Ludzie normalnie mi nie wierzą, jak zdjęcia pokazuję sprzed 10 lat, gdziem blond właśnie. Sama pani mówiła, że na tych, co teraz, damy jasne, to będzie dobrze, przymila się Ana językiem Alsemberga. 
Niech siada, pada rozkaz. Ana posłusznie ląduje w fotelu.
Nie tu, to do mycia pani siada, pokazują na mnie. A pani do farby to przecie w normalnym fotelu. 
Ana zmienia fotel, ja też, krótki rozgardiasz i jest dobrze.
Co to ciupas, piskam cichutko. 
Cepas cha cha.Publiczne centrum akcji społecznej, czyli pomocy, tłumaczy od razu na nasze Ana. Na dzielnicy: Centre public d'aide sociale, o, tu na wizytówce mam, usłużnie podsuwa Mariola. Jeszcze stara nazwa, bo teraz akcja zamiast pomocy wskoczyła, modne słowo ze ścianki.
Czyly co ten ciupas?
Pani to od nas chyba, po akcencie poznać, raduje się Mariola.  Cepas, nie ciupas, widać, że pani wesoła, takim lżej cha cha. Czyly tacy, co niby badają, czy nie jest źle, ale tak naprawdę patrzą, czy nie za dobrze czasami. Ech, wszystko to samo, macha ręką.
A dzieci to gdzie pani zostawiła, interesuje się nagle Mariola.
Z ojcem są. O ten tam, łysy, na ulicy.
Dobrego se pani wzięła, ocenia Mariola. Ja to sama ze wszystkim zawsze. A teraz jeszcze ten cepas na kark się zwalił. Brat nogę złamał i do pracy nie chodzi, to sprawdzić przyszli. Nie chcę, by widzieli, czego nie trzeba, że powtórzę.
Czego nie trzeba, dopytuje niby niewinnie Ana. Znam ją.
Mariola udaje, że nie słyszy. 
Co to jest cepas na nasze, pytam ja z kolei. Oj, woda gorąca, poproszę zimniej.
No to ci z szarlerła, co kontrolują, jak ktoś na zwolnieniu siedzi. On tu oficjalnie jest, ale nogę złamał, to i u mnie w kuchni siedzi. A ja nie chcę, by za dużo widzieli, mówiłam przecie.
To z szarelrła aż tu jadą? to Bruksenia swoich kontrolerów nie ma, dziwi się Ana spod farby.
Kochanieńka, stąd, z Sanżila jadą! Tu centralę mają przecie, to nie wie? Boże, ja to cały czas z nimi wojuję, ale co, jak tłumaczyć trzeba. Z szosy szarerlerła jadą, 81 i już. 
Aaaa - Ana spod farby.
Aaaa - ja, bo woda gorąca.
Aaaa...zaraz wracam, mówi Mariola, bo dzwonek do drzwi. I znika.
Ana siedzi karnie, czyta, ale i trochę nerwowo kręci. Drapie tu i ówdzie, bo farba swędzi taka podobno. Marioli brak.
Wraca. Uśmiech kwitnie na twarzy.
No, zapraszam panią do mycia. I odżywkę damy. Darmowa! Ale jestem zadowolona. Poszło jak z płatka, ale w końcu nie ze swoich płacą, to i co mieli siedzieć. Jezu, jak dobrze, że nic nie widzieli.
Nawet wyszła pani ta farba. Już na ósemce jesteśmy.
A gdzie byłyśmy? nieśmiało chce wiedzieć Ana.
Na dziewiątce. Jeszcze trochę i będzie dobrze. No idźcie już kochanieńkie, bo ten łysy za oknem macha. Do zobaczenia w 2016!

Wednesday 6 January 2016

(375) kamikadze

Z nowym rokiem same zmiany. Przede wszystkim na plus. Wiekowo. U Romana nowy roczek, u Grocha drugi roczek, wychodzi niby na to samo, a jednak nie. Inny plus to plus jeden w terroryzmie, jesteśmy niby na trójce, ale podobno to czwórka, a władze myślą i o piątce, ale nie wiedzą, jak ją wprowadzić do skali czterostopniowej. Więcej więcej więcej, a soldy przecież dopiero się zaczęły! Strach pomyśleć, co będzie, jak 2016 się rozhula.
Przykładowo takie gangi. Jeszcze nie dano raz na rok o nich napisali, że jakieś tam anioły na motorach z piekła rodem byli ci zjechali z Dunii, w drodze na festiwal zahaczyli o jakiś tam lokalny festiwal metalowy, napili się po bratersku z lokalnym gangiem, to i zbili lub czasami nawet zabili jakiegoś innego motocyklistę. Normalne porachunki, kątempluje Roman, choć normlnie to nie wygląda, fakt, poprawia się zaraz komisyjnie. Nie popieram, zaznacza, ale oni tak już mają.
Kto, pyta Ana.
Ci z gangów motocyklowych.
Dańczycy z Dunii pytam ciekawie?
Nie tylko Duńczycy, ale ogólnie wkręceni i zakręceni motocykliści. Wszędzie. Dlatego też media za wiele o nich nie pisały, tylko przy okazji większej rozróby, tłumaczy Roman. Jednak pod koniec 2015 się to zmieniło. 
Wszystko przez terroryzm, niech zgadnę, zgaduje Ana.
Zgadza się. Bo o ile zawsze budziło zdziwienie, że Belgia jest terenem porachunków gangów dość jak na Bruksenię egzotycznych, jak indonezyjskie, lub tureckie, to sprawy załatwiali między sobą. Szast prast, nóż w plecy, motor spalony, ciało do rzeki i już plynie do morza kanałem. Czasami utykało gdzieś na mieliznie lub wyrzucało je na brzeg, wtedy prasa się interesowała. Jednak normalnie - kogo by tam obchodziły porachunki motorowych.
Tak więc cichaczem rośli sobie w siłę, niech zgadnę, ponownie zgaduje poprawnie Ana Martin. Skąd ona to wszystko wie?
Zgadza się. I tak urośli, że aż zainteresowali się nimi domorośli islamisto-dżihadyści. I albo do nich przystali, albo namówili do złego, albo w ogóle przejęli gang. A konkretnie  - gang o nazwie jeźdźcy kamikadze. Kamikaze rajders po miejscowemu.
A ja myślałam, że to po chińsku, dziwię się.
Dokładniej mówiąc, po japońsku i angielsku, ale że występują w Belgii - powiedzmy że po brukseńskiemu Ksenio.
I co z nimi, chcę wiedzieć.
Nazwa zdradza wszystko, niech zgadnę, zgaduje Ana.
Czyli co, bom niedoinformowana ze szkół.
Kamikadze to samobójcy. To z tego gangu rekrutowało się kilku samobojców - terrorystów. Gdy tylko to wykryto, a wiadomość się przedostała do mediów - Bruksenia oszalała. 
I odtąd wszędzie tylko te gangi i gangi. Ciąg dalszy nastąpi, ale na razie policja i komisja nie pozwalają, to siedzę cicho i ja.

Tuesday 5 January 2016

(374) 1200

1200. Tysiąc i dwieście. Dwieście i tysiąc z zagranicznego. Ani chybi Sanżil. Ani chybi okoliczności. Anderlecht? Iksel? Ukle lub Ikel chociażby? Przecie nie luksusowe Woluwy? Głowię się i głowię, gdzie to? mruczę se pod nosem
Toż to nie adres. To 1200 wiagr. Z tego słynie ostatnio Bruksenia, podpowiadają mi.
Zwariować idzie w tym 2016 r., wygłasza nagle Ana.
Wiagr? Wigor chyba, Ksenio? poprawia mnie Roman. Pyszny napój ukraiński, w książkach o nim piszą, a na Sanżilu na Alsembergu u ruskich też można było go nabyć. Są tacy, co go po komisjach w biurze pijają, sam na fejsie widziałem.
Póki się ruskim nie zbankrutowało był i na dzielnicy, potwierdzam. Ale mi nie o wigor chodzi, choć wspaniałą siłę zapewne daje, ale o wiagry. Ściśle mówiąc - o 1200 wiagr. Co to wiózł je taki jeden złapany na gorącym uczynku, choć do niczego z wiagrą nie doszo.
To dopiero ci siła! Niech się wigor schowa. Ale skąd wziąć Ksenio 1200 wiagr? Toż to warte majątek.
Właśnie o to się rozchodzi. Czyly jak zwykle o pieniądze. Głowi się nad tym policja belż, a pewnie i europol inter. Do tego dziarski 28-latek miał przy sobie dziesiątki kart kredytowych. I co z tym zrobić, podrapali się w głowę policjanci, a może mili. 
Mili nie mili, ale co zrobili?
Po wiagrze wsadzili do kieszeni, uśmiecha się Ana. Co daje 1198 zarekwirowanych tabletek. 
Dobrze, że do kieszeni wsadzili, a nie łyknęli od razu, uff, to by dopiero było dziwo na drodze, co? śmieję się. Nie takie historie o wiagrze u nas w Łapach pod kioskiem opowiadali, dodaję na dowód.
Choć wiagry na oczy nie widzieli, pewnikiem. 
Widzieli widzieli, bronię swojaków. Od ruskich szło kupić. W promocji nawet dawali.
Wiecie, co jest najciekawsze w tej historyjce z Belgii, by wrócić na Sanżil? Że wiagra, i to nie ruska podróbka żadna,  by sobie spokojnie dojechała, gdzie miała trafić, czyly może do Łap nawet, gdyby nie komputery. Bo ten, co ją wiózł, tak bardzo uwierzył w swój wigor i moc, że jedną ręką kierował, a drugą laptopował. Świeciło z auta na niebiesko, to i do kontroli go zatrzymali, ufo czy kie licho nie wiedzieli. 
Po ruskiej też można było pewnikiem na niebiesko świecić, kątempluje Roman. Ciekawe, ciekawe - a najbardziej interesujące to, że w czasach terroryzmu cały kraj żyje taką historią. Widać nie da się bać cały czas, i to jest dobry znak na 2016 r.



Monday 4 January 2016

(373) sylwek

Panie, to był rok, ten 2015. Panie, w głowie się nie mieści, co to się działo. Strajki, strzały, szkoły, kresze, szkarlatyny i ospy wieczne na koniec. Okej, nie wieczne może, ale wietrzne jak najbardziej, na koniec roku na Sanżilu wieje tak, że głowę może urwać. Do tego kongresy, złamania i deprechy. Ana Martin twierdzi, że nigdy jeszcze nie słyszała o tylu złamanych rękach i losach.
Ale się działo w tym 2015, pani.
Jedno się nie działo za to, w Brukseni na pewno. Mianowicie Sylwek.
E, żartujecie sobie tam na tym zachodzie, skrzywili się przez telefon matuś i ojce, jakem im obwieściła przez telefon, że nici z wyjścia na rynek na koncert dody czy innej gwiazdy. E, to my nie jedziemy, obrazili się. Szkoda, bo złotówki, co to im byłam posłałam w formie ojro, by se bilety na busik wykupili, stracone. Nikt za bilety nie zwraca. Nie jedziesz - samaś sobie winna. Winien i nie ma, by zmienić hasło zasłyszane u Any w radiu.
A po co my będziemy się ruszać, jak taka sama bieda, co w Łapach. Też się na sylwka nic nie dzieje, może tylko pijani śpiewają, tych może być nawet więcej, niż u was na tym zachodzie, słusznie prognozują ojce. E, to zostaniemy na starych śmieciach, marylę z dodą w tele pooglądamy. Taniej, cieplej i po naszemu. 
Słusznie mówią, co nie zmienia faktu, że ojro przepadły, a zabawy nie będzie. Anulowali, że się posłużę lokalną mową.
Co to ja słyszę, wynurza się Roman. Nie będzie sztucznych ogni? Ano nie, burmistrz ostatecznie odwołał. Żadnego świętowania wybuchowego wokół debrukera i granplasu. Zero ogni. Zero kolorów.
Zero to ile jest mamusiu, chce wiedzieć Iwonek. O tyle?
O tyle synku, Kółko takie. Nic czyli.
Aha, to ja nie chcę, decyduje Iwonek. Ja chcę kolory, tam gdzie pan na targu ma światła na najolbrzymszej choince. Takiej wielkiej, do nieba, olbrzymiej bardzo. Tam gdzie jest żłobek na dworze, ale nie mój, tylko taki inny jakby.
My też byśmy chcieli, wzrusza się Ana, ale nie ma jak synku. Pan dyrektor miasta zabronił, bo źli panowie, przez których zamknęli szkoły i tramwaje nie jeździły, jeszcze nie są w więzieniu. I lepiej, by ich nie kusić.
No tak, a cierpimy my, zwykły lud. Zero rodziców, zero sztucznych ogni, zero dody.  Zły imydż, kiwam głową z dezaprobatą, czy jak się to uczucie nazywa.
----
I tak było. Jak imydż ma być dobry, skoro Sylwka nie było, pytam. Wszystkie miasta przeleciały w tiwi, a Brukseni nie uświadczyli. Austria najpierw, ta z drugiej strony kosmosu, potem ruskie śnieżynki z Moskwą, Berliny i Njujorki. A Brukseni nie dali. Pech ech.
Chociaż nie, mylisz się Ksenio. Leciała Bruksenia, leciała. Mianowicie w dziale ciekawostek. Bo granplas tak doświetlili, że zrobiło się na nim jasno, jak w dzień. Jakby to Austria była, dopytuję, i dzień był w nocy?
Australia Ksenio, jeśli już, no tak, coś a la Australia. Z tym że nie słońce dawało jak lampa, ale lampy jak słońce. Wszystko po to, by nikt nie podłożył bomby, nie chciał sobie postrzelać itepe itede. I kontrole wprowadzili, i plecaki trzepali. 
Czyli jednak była bombowa atmosfera, uff, odpuszcza mi. Najważniejsze, że nas pokazali w tiwi. Bo imydż to imydż, obraz to obraz, słowa nieważne. Jak cię nie widać - to cię nie ma. Wiadomo w marketingu, że tego się nie odpracuje, na to embieje latami pracują. Uff, jednak jesteśmy. Bruksenio, nie wszystko stracone.