Thursday 21 December 2017

(nie) święta

Myślałaby kto, w tym ja, że nowe idzie, z 8. w tle, czyly dobre idzie i będzie radość. Pozytywnie, jak z tych dzwonków reklamowych w polskim radiu, co to je Ana Martin pamięta z Polski A, a co i w Polsce D wesoło przygrywają i w sumie są najlepszą częścią programów.
Bo przetrwały niezmienione.
Na co to przyszło, że reklama jest główną atrakcją radia. Czeciego. Jezusie, wzdycha Rita z Sąsiadką nad szarlotką zwaną jabłecznikiem, a w Polsce A, dziś D też, jak wszędzie tam, Fjotra - pewnie jeszcze inaczej. Tam zwykła temperówka - według Any i Romana (choć raz Ana się zgadza ze ślubnym, on z nią za to częściej) - strugaczka- według Rity - nazywa się ostrzałką. Oszczałką czyly, jak to się dziś okazało, gdy dzieciarnia nie dała dokończyć sanżilowskiej szarlotki.
Bo nastąpiła oszczałka, że hej. Co zabawy nie popsuło. I to było najweselsze w tym przedświątecznym spotkaniu, co wcale świąteczne nie było, tylko normalnie dzielnicowe, fajne, z kuchnią dobrą, a nie wymuszoną tradycją.
Dobrze, że się bawią, tak to widzi Ana. Nawet niech się kłócą, to se pogadamy przynajmniej, dodaje Sąsiadka. Reszta albo smęci o pogodzie - co zawsze nie ta w Belgii, pamiętajmy, w Polsce to dopiero były śniegi, których nikt nie widział zresztą, ale to nic, zawsze można się Belgią posłużyć, jak tematu braknie; albo o rajanie, co to loty odwołał, ale jednak nie i czeba gnać do Szarlerła, tylko jak, skoro wszyscy chcą autobusem, a autostrady zapchane, to chyba wcześniej wyjdziemy i tyle; albo o świętach, co to wcale niewesołe, a już na pewno raczej nie w niewesołej Polsce D; o korkach wreszcie, w których swoje czeba odstać, by na te niewesołe - wesołe dojechać.
Więc choć ani na Sanżilu, Anderlechcie, Ikselu, na Uklach, Montgomerach, Woluwach i w innych okolicznościach nikomu się nie chce - wszyscy powoli karnie ruszają, a jakże. Bo rodzina - nielubiana, nudna i obgadująca oraz obgadywana; bo pogoda - choć gorsza niż na Sanżilu chwilami, a już w okolicznościach włoskich czy hiszpańskich - to na pewno raczej; bo sylwek- choć nikt nie lubi spędów, a tiwi to już broń boże, zwłaszcza tej ze słowem polska w tytule, bo to żadna polska, tylko denna; bo jedzenie - choć nikt nie lubi tego nie-eko-nie-bjo-ani-trochę, źle się czuje większość, odmówić nie idzie, nie wypić - hańba dla takiego Romana czy Fjotra na przykład, pantofle jedne, pić im te Rity i Any nie dają, już zupełnie odjechały na tym Sanżilu, czy gdzie to one tam se protestują i pstrykują; bo - dzieci, wnuki, prezenty, choinka, tradycja, zakupy, deszcz tu, ciemność wieczorem tam, rano tu, jezusie aaaa! krzyczy Ana.
Koniec!
Koniec roku, zgadza się.
Jezusie, paczysz na to? chce ci się?
Kto to Jezus?
Taki pan, co ma urodziny wtedy, jak Groch.
O rany, ale ma dobrze! To dużo prezentów dostanie! I może go pan stjuardes do kabiny weźmie! Mamusiu, kiedy lecimy na święta?

Wednesday 20 December 2017

sztafeta

W temacie strajków i walki o prawa, oprócz takiej na ef, feministyczno-czarnoprotestowej, nieustającej dla kobiet od urodzenia do śmierci właściwie, zdaniem Any - to i ja, Ksenia,  jestem w temacie cała sobą. Podobnie jak Sanżil i Anderlecht, czego dowodem brancz w sobotę na wysokościach, że hej.
Tyle pięter w windzie, że naprawdę się można pomylić, z dwadzieścia, albo i sto, powiedział Groch.
Myśleliśmy, że on ci kodowy był. Branczyk. Kod: kod. Ale taki z zacięciem na ef.
Kot śmiesznie bardzo, Groch się śmieje znów.
Choć nie ma się z czego śmiać, nie ma rymu, nie ma poematu. Jest za to sztafeta. Polska. Kodowa już nie, kotowa może?
Sztafeta to lagrew? Bo mamusiu strajk dziś. Szkoły nie ma i robimy urodziny Grocha! A dlaczego ten strajk lagrew mamusiu w ogóle? A sztafeta?
Sztafeta światełek koło tatusia pracy. To jest na stacji metra Szuman. Tam miłe osoby z Polski ustawiają teraz światełka na schodach jednego budynku, gdzie siedzą trochę mniej miłe osoby.  
I oni cieszą się z tych świateł? Ci mniej mili?
Nawet jak cieszą, to nie mogą tego pokazać.
A dlaczego? To piękne, tyle świec, mamusiu! Nie rozumiem.
Polski nikt nie rozumie synku coś. Lepiej ci opowiem, po co jest strajk.
Wiem, tata mi mówił! Panowie i panie, co to też byli na branczyku w sobotę, pamiętasz, tam gdzie jest tyle pięter w windzie, że naprawdę się można pomylić - więc oni i ich koleżanki i koledzy nie zgadzają się, by dostawać mało pieniędzy, jak się jest starym i chorym szczególnie i zwłaszcza.
A wy się zgadzacie? 
Ależ skąd. Dlatego mamusia pracuje na manifestacji często. I w sztafecie, tylko dziś nie, bo nie ma was z kim zostawić w lagrew.
Ale to dla pań ta sztafeta i lagrew?
Dziś lagrew jest też dla panów. Starszych ludzi.
Aha, jak babcia i dziadek?
Albo mama i tata kiedyś. A nawet wy.
Aha, a dlaczego stib jeździ?
Bo panie i panowie ze stibu byli mili, zobaczyli, że jest zima, a nawet jesień przez dwa ostatnie dni -  i żeby te osoby z lagrew i sztafety nie szły w zimno - postanowili ich podwieźć. A przy okazji postanowili pojechać wszystkim innym.
Ale oni mili są, prawda mamusiu?
Bardzo mili. Lubią światełka. 

Monday 18 December 2017

sprost(ytuo)wanie

Dzieje się na dzielnicy, w szerszym pojęciu tego słowa, które zahacza tym samym o Bruksenię -  czyly całość nas tutaj, choćby nie wiem, jak się nam wydawało, że jednak mieszkamy w Polsce A B C i D. D ostatnio wręcz wyłącznie, zdaniem Any.
Skandal na całego. Mianowicie powstało święte oburzenie, bo jeden z ministrów uznał, że Bruksenia to prosta prostytutka.
Bo kobiety są uważane przez niektórych za proste, kiwa głową Ana. Dno.
Pan Smet. Paskal w wymowie, w pisowni przez c, tak się popisał.
No i poszedł skandal w miasto, szczególnie, że nic ostatnio skandalicznego ponad to się nie zdarzyło, więc i lud chętnie podchwycił, nieco znudzony przedświątecznymi jarmarkami, bo ile można świętować przed świętami, a i po świętach trzeba będzie pójść, heloł, kiedy to wszystko obskoczyć!
Na jarmarku pod Bursą, w centrum Brukseni i wszędzie indziej też - głośno o skandalu. Bo Bruksenia to podobno wcale nie prostytutka. A prosta - to już na pewno nie. O nie, podniósł się protest. z lewa i prawa, z prawa i lewa, że hej. U nas feministyczny na ef, a w mieści - świętoszkowaty. Tak to Ana ocenia.
Wnet z komisji czy pałacu prezydenta, sama nie wiem skąd, nadeszło sprostowanie za prostytutkę naszą, bo polityk żaden nie może sobie pozwolić na takie słowa, szczególnie w grudniu, wartości rodzinne i hipokryzja świąteczna, że jest super, wydyma wargi Ana Martin, nieubłagana w ocenie świąt. Żałosne to tłumaczenie, ocenia Ana dalej. Naprawdę jakieś takie ani feministyczne na ef, ani męskie, tylko dziecinne.
Mianowicie minister uznał, że wszystkiemu winna jego słaba znajomość angielszczyzny. Jako że normalnie gada w miejscowych dialektach, bardziej nawet tym jednym, sfrancuziałym, to on z angielska słabo. I dlatego zaskoczyli go, jak mu po obcemu kazali mówić. Już sam nie wiedział z tego wszystkiego, co powiedzieć. Języka w gębie zabrakło normalnie, więc tak se palnął.
Że Bruksenia to prostytutka, że powtórzę ; i dobił lud drugim, gorszym słowem, ale tego to już doprawdy i zaprawdy nie napiszę, jednak te wartości itepeitede.
Bo nie wolno tak podobno, bo to nie my, takie głosy słychać. I że tak mówić nie wypada, też jeszcze.
I brnął dalej, pogrążając się, zdaniem Any tylko i wyłącznie, w dziecinadzie. Ana to nam pięknie przetłumaczyła z rana:
Bruksenia jest piękna i odpychająca zarazem. Podniecająca i ohydna. Zarazem przyciąga i odpycha. Jest brzydka w swojej urodzie i piękna w brzydocie. To miasto nie ułatwia zadania, ale jak się człowiek raz w niej zakocha, to przepadł raz na zawsze.
Jak my na zawsze. Po uszy zakochani.

Thursday 14 December 2017

literalnie

Belgia literalnie podzielona na dwoje. I to wzdłuż granicy językowej. Mianowicie na ciepło i na zimno, na białe i na przezroczyste od deszczu, na wietrzne i bezwietrzne.
Takie to nowiny przyniósł nam grudzien na meteobelżik.
Anie się bardzo to literalnie podoba, dlatego tak żem dla was zapisała. No i że litery łączą się z językiem, to już w ogóle ogarnął nas zachwyt.
Ale nie tylko takie. Bo jak żyję na Sanżilu i w okolicznościach, a trochę to już jednak trwa - nie widziałam, by grudniowej pogodzie poświęcono aż osiem linijek. Prawie miejsca zabrakło, bo przwidzieli go, miejsca tego, na dwie. Bo o o czym tu było pisać niby,
A teraz to tak się dzieje za oknem, że ho-ho! Księgi powstaną literalnie.
Ho ho doprawdy!
Osiem to tyle mamusiu, dopytuje Iwonek. Dwa kółka? 
Ja wiem, z powagą potwierdza Groch.
Tymczasem przedostatni tydzień szkolny mamy ci tu na Sanżilu taki, że dosłownie z godziny na godzinę nie wiadomo, czego by się jeszcze spodziewać. Od poniedziałku licząc mieliśmy: śnieżycę - odwilż - deszcz - wichurę. Ponownie śnieżycę, lodowisko, deszcz, bez odwilży pomiędzy. Śniegi i deszcze kolejne, tyle, że nie zliczę ich aż, a wszystko w wichurze, że głowy o mało nie urwie.
Troszkę słońca, ale naprawdę zaledwie troszenieczkę, nie liczmy go nawet.
Już śnieg by łatwiej policzyć, przynajmniej jak linijkę wbić, to widać gołym, zmarzniętym okiem, że 10 lub 15 cm. Podobno tak ma już zostać, choć o końcu świata nikt nie mówi.
Na meteobelżik nadal się rozpisują, co to się nie będzie działo mianowicie w niektórych prowincjach, prowansjach czyly, takich dzielnicach, na poziomie miasta zwanych gminami lub komunami. Literalnie tak piszą.
Jest dobra wiadomość - literalnie tak napisali. Mianowicie, że na podstawie statystyk 30-letnich, czyly starszych ode mnie, wypada, że Noel jest częściej biały, niż nie-biały.
Tak, a błyskawicę widziałaś? informuje na gorąco Sąsiadka.
Nie no co ty, błyskawica w grudniu? Statystycznie i literalnie to niemożliwe przecież.

Wednesday 13 December 2017

ąket

Miała Ana w czwartek ulewny, ale deszczem, nie śniegiem, wysiąść na Parwisie naszym sanżilowskim, ale nie ukrywajmy, z wygody zwykłej mieszczańskiej, jak to sama samokrytycznie przyznaje, nie wysiadła  nawet naleśnik ten, co to go chciała skonsumować tam właśnie w tajemnicy przez Romanem i chłopakami, nie wygrał był z mokrością spływającą z nieba.
Krepy i galety - a nasze jedno słowo - naleśnik. A szkoda, zdaniem Any, bo to co innego. Mąka insza czy coś tam, jajka może.
Dojechała więc Ana porządnie do domu, trochę nawet zadowolona, bo kłamać nie czeba było, a tu okazuje się, że to był jakiś znak niebios tak naprawdę. Oprócz deszczu znak kolejny, ma się rozumieć.
Bo naleśników na Parwisie nie było. A i to nie dlatego, że padało. Nie - to żadna przeszkoda. Wypiekający krepy i galety są z kraju takiego, gdzie dużo pada, Ana Martin mówi, że to nie ta Anglia co prawda, tylko jakaś inna Bretania, po naszej stronie morza, ale w to to akurat w tej całej historii najmniej wierzę, heloł, bez przesady, ile tego może być w świecie w końcu.  Bretanii tych, wielkich i mniejszych.
W każdym razie nie deszcz ich przegonił z Parwisa. Krepowo-galetowych
A kto gonił ich mamusiu?
Złodzieje.
O rany, co się stało?
Bardzo niemiłe zdarzenie. Wyjęli torebkę pani naleśnikowej, z dokumentami, kluczami, prawkami jazdy -  z kabiny.
Z kabiny pilota? dziwi się Groch.
Z kabiny ciężarówki, Grochu, to też jest kabina, wiesz, mądrzy się Iwonek
O rany, i co dalej?
No jak tamci wyjęli, to ci na policję. Polis. Sanżilowską. No i się zaczęło.
Bo oto okazało się, że owszem, dobrze im się pomyślało, że mają iść na sanżilowską, ale tylko w sprawie kradzieży. W sprawie kluczy do domu - to już Forest, bo tam mają adres. Czyly ganianie bez końca. Kolejki bez końca. Deszcze bez końca do tego.
Polis otwarła ankietę, ąket, i powiedzieli, że sawa dure. Ale że pani płakała bardzo, bo i pracować nie ma jak, i dzieci małe w domu, w garderi wręcz, i leje z nieba, i co oni teraz zrobią - to i polis się żal zrobiło, w końcu sami lubią te krepy i galety - i powiedzieli: madam, sawa dure, ale chyba nic z tego.
Pocieszyli tak po swojemu. A la belż.
A kamery są, pyta przytomna Ana.
No kamery są podobno, ale słabo na nich widać. Mięsna i apteczna, co na nic nie wpływa i nie wpłynęło by zapewne także, gdyby to tam akurat pod samym nosem, albo raczej: okiem - kamery kradli.
Bo a la belż.
Sawa dure.

Tuesday 12 December 2017

ulewa śnieżna

Tompet de neż jak nic, oznajmił Iwonek. Bo nie trompet przecież mamusiu, to by było śmieszne, mamusiu. Trutututu.
Tak, śmieszne, śmieje się Groch. 
Ulewa śnieżna Ksenio, przetłumaczył od razu dla mnie.
Liczymy, czy były do dziś: niedzielna, poniedziałkowa, wtorkowa, na rower mam wsiąść, ulala!
Zalało, zawiało nas ze wszystkich stron straszliwą pogodą grudniową, co to w niej tyle dobrego tylko, że przyjemniej się siedzi pod choinką, przytarganą z targu resztką sił organizacyjnych, by stanęła 5. i cierpliwie czekała na sannikola, co to przyleciał już 6. rankiem. Zdaniem Iwonka i Grocha - był na pewno, bo przecież zjadł i wypił, co mu tam przygotowali.
Ulewa datowo spóźniona, ale to nic. Bałwana łykendowo można robić. Dwa nawet. W ogródku na Woluwach, bo tam żeśmy trafili. Nawet szybko żeśmy z Sanżila mknęli, bo i z góry na pazury, i nikogo na drodze; jak mają jeździć, skoro prawie nikt nie zmienia opon na zimowe?
No to żeśmy z tej okazji sobie nieźle ponarzekali na lebelż. Prawdziwa, polska, sanżilowska satysfakcja, że my oto sobie suniemy bezpiecznie auto ondą, a oni - góra 20 kilometrów na godzinę, wolniuteńko, krok po kroczku, i to nie ondy żadne, tylko beeemki, merco, suwy i inne olbrzymiaste. Albo stoją, bo się boją, albo i ruszyć już nie mogą. Było myśleć!
My natomiast przez przypadek czysty, wypadek z kołem wręcz, a nie żadną ludzką przezorność, już od złotej jesieni jeździmy na zimowych gumach. Tego też się w śniegowy łykend nauczyłam, bardzo pouczająca, taka ulewa śnieżna!
Lebelż drobnili kic kic wolniutko, a my koło nich jak paniska, z 40 na liczniku mieliśmy. I z wyższością wymijaliśmy rodowitych oraz wszelkiego rodzaju afrykańskich byłych i obecnych obywateli, co to śniegu jeszcze mniej się spodziewali, niż my tu, bo w Afryce, wiadomo, śniegu jeszcze mniej, niż na Sanżilu i w okolicznościach.
W radiu mówią, że biały strach padł na lud, i że nie tylko autostrady i tunele stoją, ale i kolejki pod tzw. garażami, by wybłagać zmianę.  A garażyści, królowie życia - ręce tylko rozkładają, że nie da się, no nie da się panie, pacz pan, ile mam tu aut, wszyscy chcą zmieniać.
Czeba było myśleć!

Monday 11 December 2017

katal(ana)

Dużo ich było, oj dużo, tych protestujących wczoraj w ulewie, widziałyście? - pyta Roman z rana w piątek, praca na odległość pomaga rodzinom w odbyciu normalnej rozmowy przy śniadaniu, nie tylko o tym, o której do szkoły, co czytamy do płatków, czy ta miska, czy inna, czy ta łyżka, czy inna, czy ten numer okienka z kalendarza adwentowego, czy inny, czy ta czekoladka dla tego lub owego i dlaczego tak się kłócicie chłopaki, o rany, przestańcie już, do szkoły trzeba wychodzić, bo się spóźnimy i nie zaniesiesz swojego colasjon Groszku, a dzieci i madam czekają.
Więc dzień, kiedy Roman pytał o protestujących, należał do tych, kiedy on jest chwilowo w domu i może użyć mózgu z rana do bardziej dorosłej rozmowy.
A więc widziałyście ich, czy nie, pyta jeszcze raz.
Kogo?
Katalończyków. Bardzo zmokłych. Owiniętych namokłymi flagami. Zmarzniętych i skulonych, ale butnych i bitnych mimo to.
Czego, bo nie rozumiem za bardzo? Jakich czyków? Kolończyków?
Holonia to tam gdzie byłem, z Grochem, pamiętasz Grochu? Taki kraj w Mięczech, jak Polska Ksenio. Taka jest prawda, Ksenio.
Synku, chodzi nie o Kolonię, lecz o Katalonię.
Co to, pytamy jednocześnie z Iwonkiem. Co to mamo, dodaje on że.
Katalonia. Taki kraj, co jest połączony z innym krajem, Hiszpanią.
To źle im tam w tym połączeniu, nie rozumiem, bo ja tam uważam osobiście, że można być gorzej połączoną niż z Hiszpanią. Hiszp-aną. Co oni chcą, ci Katalanie? Katalończycy, ups. Z Polską byliby połączeni, to by dopiero zobaczyli, co to znaczy niefajny kraj. Co to im postało w katalańskich głowach?
Katalońskich.
Postało to, że oni nie chcą być z nikim powiązani.
To po co tu przyjeżdżali, do Brukseni, nic już nie rozumiem. Do tego w straszliwą pomikołajkową ulewę?
Przyjechali - bo Bruksenia rządzi, wysokimi komisjami i takimi tam. Decyduje o losach Ojropy. Nie sama, no ale dużo tu od nas zależy, od Sanżila i okoliczności. Poza tym, co ci się może Ksenio obiło o uszy, mamy tu, nawet na Sanżilu chyba, premiera Katalonii, co tu musiał stamtąd uciekać i stąd rządzi. Tak się porobiło w Ojropie. Też mi się wierzyć nie chce.
Jezusie, tu Katalany rządzą teraz, koło Any Katalany, że se zrymuję?
Nie rządzą. Protestują.
Żeby pokazać światu, że jest ich dużo i że chcą być osobno.
Od Hiszpany?
Od Hiszpany głównie, tak.
Sami sobie?
Ano.
A po co im to?
Twierdzą, że będą wtedy bogatsi - to głównie to. Oraz takie inne polityczne sprawy. Z grubsza - nie chcą płacić.
I po to tu przyjeżdżali? Bo ta Katalonia daleko, rozumiem? To po co, i jak w ogóle się tu dostali?
Autokarami, Roman na to. Podobno całe Terwuren, że hej, zastawione autokarami. Aż poza miasto sięga korek.
To ja robię korek, cieszy się Groch.
Grochu, cicho, karci go Iwonek. Tato, bo to prawdziwe autokary, tak?
Prawdziwe synku.
A jakiego koloru?
Jak te flagi. W czerwono -żółte pasy, do tego trochę granatowych gwiazd na kwadracie.
To piękne, tato! Możemy zobaczyć?
Chyba już pojechali. Dwa dni krzyczenia w deszczu starczą. A w Katalonii- raczej ciepło i słońce.
Oj, a ja chciałem zobaczyć taką flagę!
Pewnie synki niedługo zobaczysz. Jak na dobre nam tu zawiśnie.

Thursday 7 December 2017

cynk

Jeśli ktoś myślała, że po kongresie se poczyta, to się myliła. Kiedy czas, no kiedy, jak choinkę trzeba ubierać?
Właśnie w temacie cynk dostaliśmy, że cynk dostał nagrodę. Cynk książkowy, nie taki inny, co to nawet nie wiem, do czego by służył. I nie policyjny, bo to Belgia przecież i swoje języki oraz dialekty mają, w tym policyjny, heloł, nikt by się nie połapał, że cynk dajemy, nawet jeśli.
Za cynk dają za to nagrodę dziś jednemu panu, co to wcześniej pisał o kingu.Wysokie komisje i takie tam rozdają ją. Ją rozdają.
Nie o kingu, tylko o Kongo. Kongu ewentualnie? Kraju takim Ksenio, w Afryce się on mieści, a czasami - fragmentami - nawet nie za daleko od nas, kolo Porte de Namur lub Namen. Matonga. O nim ten pan autor Dawid napisał z tysiąc stron. Dużo i mądrze.
To ten kraj, co to król tu jeden tutejszy uważał, że mu się należy w całości, od stóp do głów, by po literacku zapisać, czyli we wszystkich kierunkach?
Owszem, a do tego jego bogactwo, czyli kauczuk. Czyli guma.
Ale to było w Kongo lub Kongu. A teraz ten pan autor napisał o cynku. 
Grochu, słuchaj dobrze: o cynku, bo na pewno nie cynko, prawda mamo?
Prawda Iwonku.
A co to ten cynk w ogóle?
Opowieść o panu, który przez całe życie mieszkał w jednym małym domku w jednym małym miasteczku, a koło niego przetaczała się wielka historia. Emil Rixen. Bardzo ładnie się nazywał. Międzynarodowo, łatwa wymowa, nie to co Groch. Grosz czyli chwilami.
Historia, un istłar, jak w szkole? Jak o Mikołaju? Nie świętym, tylko tym od kumpli?
Nie synku, historia, istłar przez duże H lub I po francusku lub belż. O Emilu, ale nie tym z płyty z samochodu, co robił psikusy, tylko takim, co się nazywał Rixen przez x jak Bruksenia, x lub ks. I ten Emil nie ruszył się z wioski, a kolejno miał różne obywatelstwa. Paszporty czyly.
Cuda takie. Nie-mikołajowe wcale.
A miły był ten pan Emil? I dlaczego to się tak zmieniało?
Bo tak wygląda istłar synku!


Wednesday 6 December 2017

starość

Najstarsze państwo świata? Państwo Gucwińscy, znasz Ana ten kawał, żartuje se Roman z rana, bym czymś wypełnić mikołajowy ranek.  Ha ha. 
Długi ci on, ten ranek, bo przynajmniej z wstaniem w środku nocy nie było dziś najmniejszego problemu, wiadomo, kto to ci nastał.
Święty wpadł, zostawił kalendarze z rysunkiem różowej lali, mandaryny, cukierki i wypadł. Wielkie zdziwienie, że był, no i wiara, ach ta wiara. Że dobrze będzie.
Nie ma to jak dzieckiem być.
No, starszym zdecydowanie gorzej. Z wiarą też na bakier nieco. A najstarszym to już w ogóle słabo.
I nie tylko o choroby chodzi.
Oto okazuje się, że emerycka rzeczywistość daje w kość nawet na Sanżilu i w okolicznościach. Nie czeba do Polski D jechać, zresztą kto by chciał zresztą naprawdę.
Ejże, na Uklach to chyba nie tak źle? Takie domiska tam, jest za co żyć.
Ale to mniejszość. Większość starszych osób, przepytanych w Brukseni i Walonii, tak dobrze się nie ma. Paczcie sami.
W 32 % gospodarstw domowych emerytów do wydania na miesiąc jest mniej niż 1672 ojro na dwie osoby. Czyly poniżej progu ubóstwa.
Większość przepytanych uważa, że dodatkowe 443 ojro na rękę załatwiłoby sprawę. Przymykam tu oko na takie żądania, jak fundusze na podróże czy rozrywki; to ważne, ale nie najważniejsze. Głupio czyta się natomiast, że 20 % spośród z tych osób oszczędza na zdrowiu, jedzeniu (10,5%) lub mieszkaniu (8%)
Wyliczono, że para belż na emeryturze wydaje średnio 1998 ojro na miesiąc, co oznacza wzrost aż o 500 ojro od 2010 r. Ceny pędzą, a my z nimi.

Teraz uwaga, bo dotyczy nas to wszystkich, starszych, nie starszych, młodszych, a najmłodszych to już w ogóle, bo ceny spadać nie będą: najdroższe sa mieszkania: 725,7 ojro (ok. 580 ojro w 2010 r.); jedzenie 542,4 ojro = + 25 %), ubezpieczenia (171,4 ojro), zdrowie (164,3 ojro), przejazdy (159,4 ojro), ubrania (56,6 ojro).
Zepsułam wam nieco mikołajowe nastroje, co?
Dobrze, mów! Mikołaj też stary i zainteresowany.

Tylko co my zrobimy z tą starością? Ksenio masz czas, ale Roman i ja? 

Monday 4 December 2017

teatr

Iwonek i Grochu udzieli mi praw do teatru. Nie byle jakiego. Chłopięcego. Feministycznego..
To i zamykam się i piszę dla potomnych.
---------
Wykonawcy: narrator lat 5, asystent prawie 8, asystent asystenta - prawie 3. Publiczność damska, lat łącznie ok. 120.
Aktorzy - pod stołem nakrytym kołdrą z krecikiem. obok walają się lalki barbi i plejmobile (występują w kolejnych sztukach, jak się okazało).

Zaczyna się:

Narrator - odświętnym tonem, jak Janusz Gajos w Puchatku: 
dawno temu żyła sobie pewna pani, która bardzo chciała mieć dzidziusia, ale nie mogła! 
(spod stołu wysuwa się lalka - bobas, znaleziony na ulicy w czasie wyprzedaży brokant- bradrie, niech żyje Sanżil i okoliczności)

Ucieszony głos z publiczności, lat ponad 30: to zupełnie jak ja!

Narrator, niezrażony, ciągnie dalej: Cisza!
I położyła się do łóżka z jednym panem. Pewnej nocy zaczął ją jednak strasznie boleć brzuch i zupełnie nie wiedziała, dlaczego. Wstała, patrzy, a ona rodzi dzidziusia.
Ale jakiego!

I tu asystent asytenta prezentuje publiczności prosiaczka.

Narrator ucieszony: więc wszystko dobrze się skończyło!

Gdzie taki teatr, jak nie na Sanżilu, no gdzie?

Wednesday 29 November 2017

rumuński

Sprzątaczki z kraju znaleźć nie mogę na zakład normalnie.
Jak to, podejmuje wątek Ana Martin, a ja się nieco niespokojnie poruszam w fotelu, choć za bardzo nie mogę, bo akurat siedzę na myciu, a pilnują mnie dwa pekińczyki, z tego jeden głuchawy, a drugi ujadający. Nie to, bym chciała dorabiać, już Iwonek z Grochem wystarczają, a feminizm na ef też czas wolny pożera, od kiedym się zaangażowała.
Jak żem na Sanżilu nastała, ponad 20 lat temu, to Polki nie bały się pracy Polki, oj nie. Niedawno się zaczęło, jak titry wprowadzili. Czy pani wie, że ja żadnej do umycia okien zgodzić nie mogę, bo mają w umowie podobno, że to niebezpieczne? Kurzu z półek wysoko też nie zetrą, chodnika przed zakładem nie zamiotą, bo to poza domem, pani, brudaski takie, ciekawam, czy u siebie też by tak się broniły?
Ja bym powiedziała tak: teraz Rumunki to są takie, jak Polki kiedyś. Kiedyś i Polki żadnej pracy się nie bały i o czystość dbały. A teraz takie dziadostwo się porobiło, wielkie panie, że już żadnej nie wezmę. Ja zakład mam, włosy nonstop latają, przyjdzie kontrola i co, zamkną? To ja jeszcze bardziej do tyłu będę. Nie będę ryzykować.
A chciałam przecież Polkom dać zarobić. Przecież ja pamiętam, jak to jest, na początku, bez języka. Ale nie chcą. To ja też się wypnę i obrażę - będą Rumunki. Trudno. Taki rumuński czas nastał.

Tuesday 28 November 2017

nie-damsko

Już miałam sobie trochę odetchnąć pełną piersią po kongresowych emocjach, bo i pogoda wspaniale zimowa - kiedy minęła jesień wypadałoby zapytać przy okazji, na przygotowaniach, brzmi odpowiedź - i dymy z fabryki gofrów odleciały w przestrzeń, w stronę Polski D być może nawet, i też w końcu kiedyś trzeba usiąść, a nie tylko gnać - ale jednak nie da się. No nie da się za nic.
Bo jakżeśmy se właśnie z Aną Martin przysiadły na kanapie, okazało się, że o ubraniach z gwiazdami warto by napisać, owszem, ale to już jutro pójdzie, gdyż dzisiaj objawiła się petycja.
Nie, nie policja, petycja, tak, to taki dokument, kiedyś w papierze, dziś jak wszystko w internecie, ale nie martwcie się, wszystko na legalu.
Mianowicie w sprawie rapera.
Lokalnego, belż jak najbardziej, o polskiej nazwie, nikiem się to zwie w internecie chyba: Damsko.
Damso. Lecz pasuje, bo bardzo nie-damsko ten Damso Ksenio, poprawia mnie wściekła co nieco Ana Martin.
Wściekłam, tak się rozzłościłam na tego tu, niedamskiego. Kto to w ogóle jest?
Gwiazdor! Nawet pasuje zresztą na grudzień.
Ho ho ho, moja droga, wiem, żeś nienowoczesna, ale tego nie wiedzieć? - też nie wiedziałam, ale jakżem se właśnie weszła na jutjuba, to widzę, że jak myśmy się uchowały na Sanżilu i w okolicznościach, nie znając go? Miljony, tryliony, biljony go wysłuchały.
Tego tu mizogina jednego?
Mizo co? 
Mizogina Ksenio, ojej, na kongresach nie bywasz, czy co? W sobotę to słowo padało cały czas, szczególnie na seksizmie, prawda? Mężczyzna nienawidzący kobiet, mówiąc bardziej po literacku.
To on właśnie? 
Nie on jeden, ale sytuacja taka powstała, że właśnie on ma zaśpiewac oficjalną piosenkę reprezanetacji belż w piłce nożnej w 2018 r. Tak wymyślili inni mędrcy od piarów zapene, że tak będzie dobrze dla sprzedaży.
Damskiej piłce?
To by dopiero było. Męskiej, póki co, ale że męskie w piłce nożnej jest bardziej popularne - powstał zbiorowy protest damski pewnie głównie, nie czarny chwilowo, tylko internetowy, by ten pan może jednak nie śpiewał.
Co piszą, a my podpisujemy?
Że w swoich najpopularniejszych piosenkach wyśpiewuje o przemocy wobec kobiet. Chwali ją. Szerzy takie treści wśród młodzieży. Która je szerzy dalej. Co należy tępić, a na pewno nie puszczać w świat jako oficjalnej wiadomości od Belgii dla reszty.
Chodzi o to, by poszedł mocny przekaz, że Belgia sprzeciwia się, by jej głosem stał się ktoś taki. By w imieniu labelż i le też przemawiała osoba, która nawołuje do nienawiści, dyskryminacji, przemocy!
Co jest ważne szczególnie w męskim świecie piłki, tak?
Co jest ważne zawsze  i wszędzie! 


Monday 27 November 2017

sobota

Medium, normalnie medium ta nasza Ana, zachwycała się Sąsiadka z rana, jak o 8 rano Ana opowiadała swe sny prorocze, zmartwiona, że z koncertu nici. Mimo że pan akustyk krzątał się skrzętnie, po tym jak Anie się udało otworzyć bramę. Jezu, no nie studiowała tego akurat, to nie dziwcie się.
No i koncertu artystki, co niby cicha, ale bardzo głośno miała zaśpiewać i dolny Sanżil roznieść głosem w pył, nie było, były za to czarownice, taki czad, mimo że z wideo, że aż ojroposanki szalały. Co za medium z tej Any naprawdę, geniuszka jakaś nam rośnie, gdyby już nieurosła. Jak te dziewczynki z odzyskanej mocy. One jeszcze urosną, na pewno wzmocnione matkami, co to se na panelu zasiadły.
Co mam wam dużo mówić, jeszczem nie ochłonęła po tej sobocie, co to była dniem walki kobiet i mężczyzn z przemocą przeciwko kobietom. Dużo niej wszędzie, przemocy tej,  jest o czym mówić - i w Brukseni wielki marsz szedł z Norda na Midy. Mi nie szłyśmy, bośmy już na Midach siedziały właśnie w Cepasie, heloł, to tam ten kongres kobiecy, nasz własny, dla polone belż 
Nie tylko dla nas stąd, z Sanżila, ale i dla okoliczności belż, niektóre po 150 kilometrów miały na liczniku, sołtyska przykładowo; dużo naszło też feministek na ef z Polski A B C niegdyś, a dziś to już tylko D, kilka z Niemiec, kilka z Holandii, nawet z Luksemburga. O tych, co nie z polska, z zagraniczna gadają, i to różnie, na wysokich komisjach zasiadają, nie wspomnę, też takie doszły do Cepasu,  tak!
Kilka w ciąży, większość nie w ciąży. Kilka z dziećmi, większośc bez dzieci, w tym nasze ganiające wokół z obłędem w oku organizujące i ogarniające jarmarki, krzesła, stoły, mikrofony, kamery, jedzenia, scenki, filmy, nagrania, pierwszą pomoc, otwieranie bramy, kawowanie, herbatowanie, ustawianie, tłumaczenie.
A przed wszystkim - publiczność. Wy. My. One. Mówię do Any dziś o 5, jak spać obie nie mogłyśmy, jedna z pokongresowego bólu pleców, no i bycia medium, a druga, ja Ksenia czyly - z emocji, pytam więc ją: jak tu je objąć, dziewczyny me, że tak miłośnie bezpośrednio polecę, bo znam was już, zda mi się, jak tu was, nas i się rozumem i liczbami? Patrzenie na was, jak żeście porzucały ajfony, by dyskutować, jak żeście rzucały się na mikrofon, przekrzykiwały jedna drugą, tańcowały za miliard, poznawały się, rozpoznawały po latach, ratowały wzajemnie - toż to tego na Sanżilu dawno nie widzieli. I w okolicznościach też. 
Kobiety dla kobiet!
Było nas ze czysta, 300, a może i więcej.
Jak to opisać? Nie wiem, więcej idę budzić dzieciarnię. Szkoła. Normalny tydzień, a jakże inny. Na długo się zapamiętamy, co?

Friday 24 November 2017

kongresowo

By nie było, że nie ma żadnej wiadomości o kongresie kobiet sanżilowskim, że nic się nie dzieje w tej Belgii w ogóle, dziadostwo takie, nie ma gdzie pójść w łykend normalnie: a więc jest gdzie pójść w ten łykend bynajmniej, i to po polsku do tego, więc starać się nie trzeba, po prostu być, słuchać, gadać, tak jak na plakacie napisano, co to go ujrzycie wszędzie, tylko nie u Pawła. 
A gdzie to ten kongres, jezu Ksenio no? Nio?
No w cepasie przecież na ru Bernje,  pod czujnym okiem zarządzającej z Ameryki, Południowej, jak to Ana mi zdradziła. 
Niejedno się tam jutro wydarzy. Wegański jeleń gotuje, to dopiero będzie: jeleń, co gotuje uhaha! ; do czytania wystarczy pstryknąć palcami i już myk! wyczarowuje się pstrykmyk z kosmosem; dwie siostry pokażą siostrom i braciom też, co czytać dzieciarni; na grzbiet można wrzucić pstrykową bluzę z niedźwiedziem albo od innych panów, co tu nie stali, a teraz stoją jak wół z bykiem na stoisku kongresowym. Rzeczy wrzucić do torby, co ją nam wydrukuje fajna malarka, albo wy same wręcz, jeśli wam pozwoli. Do tego można się wysmarować i upiększyć kolagenem, zbadać sobie różne aspekty ciała i ducha, nauczyć się, jak trzymać w sobie tego i owego, no dobra, napiszę wprost, bo co to gorszącego w końcu - mocz czyly, siusiu dla niektórych; pogadać z dziatwą u boku z logopedką, zobaczyć, czy mamy już swoją markę; jak się jest młodą, co takiej Any Martin przykładowo już nie dotyczy - dowiedzieć się, jak wybrac zawód; a jak się jest mamą dziewczynki, co przykładowo takiej Any Martin nie dotyczy też - co zrobić, by ta dziewczynka czuła się dobrze sama ze sobą i z resztą, czyli na przykład nami.
I by wyrosła z niej fajna Polka w Belgii, co to przyjdzie na kongres kobiet za jakieś 10 lat.
Kobiety dla kobiet!
A na pierwsze: wieczorek dziś.
A na deser: spacerek w niedzielę.
Aleee fajnieee!

Thursday 23 November 2017

herstoria

Słuchajcie, zanudzać was już nie będę, bo wszystko wiadomo, nie na darmo w końcu blondynki, czarne, długowłose, krótkowłose od miesiąca ślą linki wszelkimi możliwymi kanałami, czyli fejsem, mejlem, głosem własnym, plakatem i takim tam. Herstoria rządzi na Sanżilu i w okolicznościach, od jutra to już w ogóle. Kongres! Kobiety dla kobiet.
Nie wiecie, co to herstoria? 
Na rozbieg wieczór polone, w domu uniwersyteckim, o kobietach takich jak ja i wy, i my, polonez od wieków; my z z Aną Martin, bo z Romanem to już nie. Potem kongres. W niedzielę spacer, też o kobietach takich jak my, ale nowe my, bo już nie polone, tylko belż. Gdzie były, mieszkały w Brukseni i co z tego wynikło.
Herstoria, pytacie? No co wy? Gdzie wyście się uchowały, że nie wiecie? Opowieści o kobietach. Historia, tyle o nas.
Polone belż i wszystkich.
Już wiem, gdzie się uchowały. Może na Wanderkindere, u Pawła. Przykładowo. Nie łajając nikogo za beton poglądów i nie wytykając palcem, ale jednak nie bójmy się tego słowa: mówimy NIE betonowi, a patriarchatowi - to uff.
Oto okazało się, że szef Paweł zabronił wieszać plakaty kongresowe.
Cooo, oburza się Roman, kongresowy na doczepkę, bo nie kobieta przecież to, heloł! Serio? Nie wydawał się betonem i nawet labelż i lebelż do niego chadzają.
No tak. Normalnie. Sąsiadka kongresowa mówiła. Bo poszła do niego z plakatem, a Andżela, co tam robi, i pięknie bez akcentu po belż daje, wydyma wargi i do Sąsiadki: no nie, my tego tu nie powiesimy.
Sąsiadka na to: a dlaczego?
Andżela: bo u nas to nikogo nie obchodzi.
Sąsiadka: Ja tu przychodzę i mnie to obchodzi.
Andżela, nieco czerwona, czy to z wysiłku myślowego, czy ze wstydu: a tak w ogóle to szef zabronił!
Więc we czy idziemy dziś, mimo że plecy rady nie dają: Sąsiadka, Ana i Ksenia.
A tak w ogóle: do zobaczenia jutro w Łódzkim

Wednesday 22 November 2017

korki

Może już drżeliście, czy padnie. Rekord.
Spokojna głowa. Padł.
Oto wczoraj, o 8 rano, padł tegoroczny rekord korkowy. O 8 rano korki w Belgii miały łącznie 445 kilometrów.
A już się baliście, że rekord padł na początku roku, 13 stycznia, kiedy to spadł śnieg, i tak zostanie. Ale co to jest 420 km w porównaniu do 445.
Nie mówiąc o żałosnych 412 km z 6 czerwca, kiedy to śnieg nie spadł zapewne, za to deszcz.
Dziś za to sa rule pa mal, gada radio.
445 - że spojrzę na mapę - to prawie połowa drogi z Brukseni do Any, starej Any, gdzie kiedyś była Polska A, a teraz ostała się D. Co nie zmienia faktu, że 450 km - to już chyba prawie Berlin był, jak żeśmy kiedyś sunęli na wschód.
Czy na zachód?
Nie zmienia to faktu, że 445 kilometrów korków - fju fju - robi wrażenie. I to o 8 rano, czyly kiedy się próbuje dopchać do kreszów, ekoli, plasów i innych miejsc.
Metro też stawało. Do Tronu tom 40 minut jechała, a przecież od nas prosto z góry na pazury, rowerem bym dwa razy obróciła.
A skąd takie korki akurat wczoraj?
Deszcz się pojawił w duecie z przedłużonym łykendem. 
Rozumiem, że w piękną jesień belż żeśmy nieco zapomnieli o deszczach, ale jaki przedłużony łykend?
Może niektórzy mieli wolne za urodzinowe 11?
Może ci od drugiego dialektu. Bo w Brukseni nic nikt nie świętował, oprócz tradycyjnych urodzin dziecięcych, gdzie nie spojrzeć. Poza tym - wydawałoby się, że we wtorek stanie spokojnie korek tylko 400-kilometrowy, a tu proszę, dodatkowe 45 kilometrów na liczniku.
Dobrze, że jest jakiś pozytyw, rekord czyly. 
I już można o czymś pisać i zainteresować lud, jak dziś rano w nowym korku stoi i w ajfona się gapi z nudów.
I nerwów.
Korek wykańcza, to pewne.
A i tak wszystkie korki kończą tak samo: resorbując się. Przynajmniej zdaniem specjalistów, z francuska.
Rozchodzą się, wciągają jeden w drugi, rozpływają w czasie i przestrzeni. I od rana na nowo. Jest o czym gadać. Choć dziś sa rule pa mal podobno.


Monday 20 November 2017

skrzydlato

No, kto to nie nadleciał do Skarbka w niedzielę po kościele, bo to na Skarbku było to spotkanie w pawilonach, owszem, porządne godzinowo, po mszach wszelkich zorganizowane dla ludu wszelkiego, ale głównie sanżilowsko-polskiego jednak.
Bo po polsku wszystko się odbywało głosowo i jarmarkowo, ze sceny i pod nią, w drzwiach, z których ostro wiało zimnem, i w głębi, gdzie gorącem dawała kiełbasa, pierogi i takie tam. Nie wiem dokładnie co, Ana Martin zabroniła mi tam wchodzić, bo wiadomo, ona dziwaczka od urodzenia, zapachów kuchennych na sobie nie znosi, nie od dziś, bo od urodzenia, czyly ile lat, jesieni zwłaszcza w tym, to nie powiem, ale 41 co najmniej.
Potem było przepychanie się wśród artykułów dziecięcych mniej lub bardziej, zdrowych mniej lub bardziej, jedzeniowych mniej lub bardziej, hipnotyzujących, narodowych, bombkowych, bo święta za pasem, heloł, stroikowych, malarskich, medycznych mniej lub bardziej; raczej mniej, zdaniem Any zresztą, z kosmosu mniej lub bardziej, ale na pewno biało-czerwonych, że hej.
Aha, o muzyce nie zapominajmy, w postaci szkoły do grania, i titrach-serwisach, które tam nie wiadomo po co były, chyba tylko po to, by te gadżety rozdać, na które  - z powrotem domu, jak żeśmy trafiły nocą doń - na Sanżilu od razu znalazło się dwóch małych amatorów, w postaci męskiej, dziecięcej mniej lub bardziej; bardziej. 
Ale przecież po coś tam żeśmy szły. Po klientelę kongresową mianowicie.
Dlatego Ana zła, że sama tam z Pisarką były, zamiast wszystkie razem zachęcać.
A na co liczyłaś Ana, przywitał ją, zdziwioną, Roman, niezdziwiony. Przecież sama mówiłaś, że tylko Pisarka przyjdzie.
No tak. Ale smutno i tak.
W każdym razie kongresowe to było wyjście. Więc Ana dała czadu.
Na scenę weszła, wdrapała czyly,  jakby mniej tych jesieni miała. Nie miała przemawiać co prawda, ale wcale się tym nie przejęła, tylko weszła i młodziana od obsługi namówiła, że teraz owszem, ona zamierza. Przemówić. Z plakatem. Kongresowym. Że długo to nie zejdzie, ale zawsze.
Dobrze, że nagłośnienie mieli porządne, lepsze niż na Uklach rok temu, to i Anę słychać było całkiem całkiem, jak se na papuzio-kolorowo kongresowym plakatem wymachiwała.
Ale się udało, choć ochrypnąć szło od tego wszystkiego. Kto - jak nie my, zgadzamy się, co? Wszystkie na kongres!


powietrze

Ponad 100 lekarzy opuściło swoją naturalną rezerwę. Choć rezerwat chyba, jak się zastanowię. 
Co ty Ksenio wygadujesz, lekarze opuścili rezerwę?
A pacz, stoi jak wół w lesłarze na pierwszej stronie. W papierze i komputerze do tego.
Widzę, jest. Nie o rezerwat chodzi, ale o milczenie. 
Więc od początku: lekarze zerwali milczenie. I napisali list otwarty. Do wielu ważnych w Brukseli obojga płci, ministrów, prezydentów, przewodniczących, słowem - do każdej i każdego, kto robi na komisjach miejskich, państwowych i europejskich.
Bo źle się dzieje w tematyce powietrza, co to nam stoi - wisi - ciąży na Sanżilu i w okolicznościach.
Wspólne ci nam one, za darmo je mamy - i robimy z nim, co chcemy. Zatruwamy głównie.
Co mianowicie mówią, chce mianowicie wiedzieć Roman.
Lepiej nie wiedzieć w sumie. Zaczynają od tego, że to drugi list w tej tematyce od 2010 r. Że przez ten czas na dzielnicy i obok, w regionie, niestety niewiele się zmieniło. Jeśli już - to na gorsze.
Chodzi głównie o malutenieczkie cząsteczki, które to doprowadzają do 632 dodatkowych przedwczesnych śmierci w Brukseni; które to odpowiadają za co najmniej 20% bronchitów astmatycznych u małych i dużych, że tak pozwolę sobie polecieć francuszczyzną; że można by tego uniknąć, gdyby w Brukseni przestrzegano maksymalnego stężenia tychże cząsteczek, 20 czegoś tam na coś tam, o już mam, mikrogramów na metr z trójką, sześcienny jednakże. Że kosztuje to blisko 740 milionów. Rocznie. Ojro.
Dużo.
Że żeby osiągnąć obniżkę, czeba informować publikę, ustalić plany, a przed wszystkim - wprowadzać je w życie. Zachęcać do stibu, usuwać auta i korki. Działać!
Bo zanieczyszczenie powietrza dotyka dzieci, głównie. Bezbronnych czyly. Duzi sobie poradzą, umrą wcześniej najwyżej, nie wiedząc o tym. Ale dzieci można by ochronić.
Chrońmy więc! Wszyscy wyjdźmy z rezerwy.


Thursday 16 November 2017

jutjuber

Dzieje się u nas, nie dokładnie na dzielnicy, ale bardzo blisko. Okoliczności ściśle centralnie brukseńskie. Inna policja lapolis nawet, czyli Bruksenia- stolica-Iksel, nie nasze Midy.
Gran plas i takie tam poniszczyli, co to właśnie eszewini chcieli tam zainstalować lodowiska, kioski, stragany ku uciesze ludu. Plezir diwer za pasem. Grudzień za pasem. Mikołaj za pasem wręcz.
To se poczekają teraz.
Bawi się bowiem młodzież. Z fantazją ułańską, można by powiedzieć, gdyby polskie fantazje nie mroziły krwi ostatnio, szczególnie te niepodległo-urodzinowe.
Wyobrażacie sobie, co to w ogóle jest za kosmos? podnieca się wręcz Roman. Jakiś ktoś z komputera nawołuje do rozrób w mieście i młodzi se wychodzą ze szkół, wsiadają w stiba i normalnie zjeżdżają masowo do miasta. Po czym zaczynają rozwalać co popadnie. Rozumiecie to? Ksenio, ty najprędzej, bo my z Aną to już stare pryki?
Nawet ja tego nie ogarniam, choć owszem, daleko mi do aninych 41. 
Środa, więc wolne popołudnie sobie zajęli. Zamiast czytać przykładowo, albo do teatru, och, jak ja bym poszła. Nie wiem, pod wpływem czego bym musiała być, by mnie namówić do wspólnego rozwalania, wydyma wargi Ana Martin. Nawet za młodu.
Pod wpływem ajfona, ot co.
W każdym razie Bruksenia nieźle popłynęła na młodzieńczych wybrykach. Dwa razy na tydzień, to naprawdę przesada, heloł! A do soboty daleko, może jeszcze raz zdołają się zebrać?
Czyszczenie miasta kosztowało tysiaka. Szkody w chodnikach - 3 tysiaki ; nowe kosze -7 tysiaków. Nie mówiąc o światłach i znakach - ho ho ho - 20 tysiaków. Ojro, ani grosza mniej. 
To w sobotę. Bo wczoraj, po nawoływaniach jutjubera do dalszego niszczenia brukseńskiego mienia, poszły szyby w sklepach, siedem wielkich szybisk w bibliotece de Munt, lodowisko, samochód, co se tam niewinnie parkował.
Wszystko rękami młodzieży tej naszej złotej, co to przyszłością narodu.
Zatrzymano 31 wyrostków, z tego 21 niepełnoletnich.
Teraz czeba się nimi oraz problemiskiem zająć. Także etnicznie. Co pod tym kątem działo się po sobocie - to wspominać nie będę. Poczytajcie sami. Polityka.
Plezir diwer za pasem!

Wednesday 15 November 2017

cepasy

Ja tam twierdzę, że nie żaden seksizm wcale, tylko kobiety wykańczają te cepasy. A od kiedy wprowadzili titr-serwisy - to już w ogóle. Umrzeć idzie.
Czyly jak, dawniej w Belgii nie było tak dobrze, ciągnie Ana,
Czekamy, bo Mariola coś się zamyśliła. Ani chybi wspomina, myślę se.
Staram się sobie przypomnieć, ale nie, tak to nie było, powtarza Mariola. Ja to dobrze wiem, bo koleżance mąż umarł, ledwo tu nastali. Na budowie robił. Dawno temu to było, ale on od razu na legalu, to i wiem, na czym ona jedzie od lat.
Na jego emeryturze mianowicie, bo dobrą mutuelę miał. Blisko 1000 euro z miejsca dostała, bo już euro było. Trzysta na syna, bo się uczył do niedawna, i proszę. nic nie robi 15 lat, tylko pije. Językiem żadnym, po naszemu też już bełkot tylko wychodzi.
Ja jej mówię: zobaczycie, wywalą was w końcu. To ja robię na te wasze cpasy i lenistwo. A pani jak sądzi, długo to jeszcze może przetrwać? Bo mi się wydaje, że nawet Belgowie belż się zorientują w końcu, jak ich ludzie w konia robią. 
W tym nasi.
A może nie.


Tuesday 14 November 2017

mitu

Siedzi se Ana w piątek w leiku, u artysty Skarpety - a tak, każdemu wolno nazywać się, jak chce, szczególnie, jak jest Włochem - co to nam ożywił polsko-arabski róg na dzielnicy, zmieniając nieco stosunki przesiadujących przy kawie z 90% mężczyzn na 70% kobiet - siedzi se w piątek przy robocie kongresowej i nagle, jak jej nie olśni: toż to na urodziny czeba by zorganizować u Skarpety tańce właśnie!
Po czym za chwilę dopada ją smętna mina, bo doprawdy, nie ma jak tu czym organizować tańców jeszcze, chyba że by się było jośmiornicą, jak mawia Iwonek, i miało więcej macek.
I tak to se poszła na warsztaty z kopania, zamiast na tańce.
Nie macek, tylko rąk, krzywi się Ana. O macaniu to aż za dużo ostatnio. Mniej ważnych w męskich hierarchiach przez bardziej ważnych. Mitu - jateż - i taka kratka do tego - zatacza coraz szersze kręgi, w tym po Belgii. W tym po Sanżilu i okolicznościach, gdzie rożnego wieku aktorki dyskutują nad pojemnikami ekobjo z jedzeniem jeszcze bardziej ekobjo, jak to ten czy tamten reżyser je macał, a ten czy inny pisarz proponował wzrost sprzedaży w zamian za inny wzrost.
I czy to potrzebne było.
I co z tym zrobiły. Nic niestety. Ale teraz by już zrobiły - podobno.
Ech, czeba się bronić.
Same żeśmy na własne uszy słyszały z Aną na czarnym rynku, zwanym też targiem, marszenłar na nasze.
W stołówce Any czyly.
Bo wszędzie w świecie to samo. Mitu. Mitu.
I tak to tych rąk nie ma. Do pracy wolnych, znaczy się - bo jakieś tam nam zostały. Resztki, obolałe, bo w niedzielę wzięły się i zabrały za samoobronę. Wraz z nogami zresztą. W rytmie krafmagi, co to ją kiedyś ćwiczył na sobie Roman.
Brutalne to strasznie i agresywne, ale dały radę. Nawet, jeśli biodra i plecy  po urodzinach niepodległych nie te. Zapamiętają sobie na pewno: najpierw w oczy, zahaczając o nos, potem krok.
Krocze. 
Mitu
Mitu. Umiemy i wiemy!

Monday 13 November 2017

niepodlegle

Jak co roku, szczególnie od kiedy na Sanżilu i w okolicznościach pojawili się mali, niepodległe urodziny były bogate, szczególnie w podległość pod różne nieciekawe zdarzenia. 
Po kolei.
Początek obchodów załatwiła za nas z biegu Polska D, w której brązowo-szare-czarne prymitywy w chustkach z racami i obrazą na ustach tak upiększyły Anie święto przy wydatnym udziale polis, że aż Roman zabronił jej czytać internety. O 11.11 nie pozostało więc nic innego, niż pooddychać świeżym deszczem, wyjść na balkon czyly, gdzie coś niecoś dziwnie śmierdziało. To jednak do internetów, a tam info: pali się. Komin się pali normalnie, ten co to nam wydatnie na widoku z balkonu Rity i Fjotra sterczy na Anderlechcie czyly. Elektrownia czyly. Odór zatem.
Goście, zamiast do okien, skoczyli do komórek. Takie czasy.
Gdyż goście nasi tacy nowocześni i ważni widocznie, że się pochwalę, że nawet internetów nie poczebowali, bo policja sama do nich smsy słała, by się z domów na niepodległość nigdzie nie wybierać, bo ten zapaszek miły ci on nie jest nie tylko dla nosa, ale i dla całości ciała.
To i śmy się nie ruszyli, tylko karnie siedzieli i świętowali z rosołem i kurą, zwaną pule, przy wydatnym udziale gardeł poniżej lat 6.
Fajnie było, wesoło i gwarnie. Ubikacja zatkana. Eło-kupeło.
A wieczorem, jakby smrodu i krzyku było mało, i jakby sobie niepodległa chciała zasiąść w tramie - to też nie mogła. Znaczy się, zasiadła, ale od razu zauważyła, że wraz z nią do teatru jadą flagi. Może w stronę teatru bardziej. Bursy czyly.
Czerwone z gwiazdą. Zieloną. Pyta się znad lektury nasza niepodległa Romana, co to, a Roman, że on nie wie, ale chyba Maroko.
Marokanie taką flagę mają, ja na to? Taką komunę?
Ana dalej, że chyba i tu kibole działają, Polaków wyłączyliśmy w internetach, ale tu mamy swoich własnych, brukseńskich?
Dlaczego komunę, bo gwiazda? I nie żadni Marokanie, tylko Marokańczycy Ksenio. I tak, taką flagę mają, owszem. Wolę ją ostatnio miljon albo i dwa razy bardziej od tych pasów biało-czerwonych, podlegle zawłaszczonych przez faszystów.
Ale prali się tak samo. Kibole z polis. 22 policjantów rannych.
Kibolstwo zawsze takie samo. Denne.
My tam byliśmy i nie widzieliśmy, dziwię się. A podobno lali wodą i tłukli szyby. A my nic. Susi i cali dojechaliśmy o północy na dzielnicę. Iwonek nie spał prawie że. 
Ciekawe, co to za widoki przyjdzie znosić urodzinowo za rok, wzdycha Ana. Co tu się może jeszcze przytrafić?
Na razie tylko rok więcej. Ból w biodrze. Co tam.

Thursday 9 November 2017

produkcja

Pewnie o tym nie wiedzieliście, ja też oczywiście nie, bo na co dzień, między dzieciarnią a kongresem, ciężko zajmować się akurat takim aspektem życia; co nie zmienia absolutnie faktu, że oto okazuje się, że Sanżil i okoliczności wygrywają. Prawie.
W czym wygrywamy, ja wygrywam, krzyczy Iwonek.
Nie, to ja pierwszy, protestuje Groch.
Otóż wyszło, że labelż i lebelż, rozumiani jako pracownicy, pewnie nawet robotnicy, są drudzy pod kątem produkcyjności w Ojropie. Zachodniej.
Starej unii czyly, bez takiej Polski D na przykład, której w Unii zreszta znów być może nie być.
Hę? Belż superprodukcyjni? Hmmm...jak to rozumieć w czasach komputerów, które wszystko i tak obliczają inaczej?
Ciężko się połapać w tych skrótach takim jak ja, skromnie przyznaje Ana Martin. Tak wyszło wielkiej firmie, która jednakowoż zaznaczyła jednocześnie, że Belżik nie wiele z tego ma, bo koszty pracy są zbyt wysokie.
Czyly co?
Czyly należałoby je obniżyć. Mniej płacić i pobierać więcej podatków. Niby na rozwój przedsiębiorstw. A tak naprawdę - na wielkie firmy piszące takie raporty. HWPD to się zwie czy jakoś.
Kto przewodzi i jest najbardziej produkcyjnie-produktywny?
Ja! krzyczy Iwonek. Jestem pierwszy.
Nie, to ja, protestuje Groch. Ja piersi!
Szwajcaria.
No tak. Pieniądze tam nigdy nie giną, to pewne.
Co tu jeszcze czytamy ciekawego w raporcie?
Dwie rzeczy: że w Belżik coraz mniej ludzi zatrudnionych na pełen etat, a więcej na pół. Co ma dwie strony : z jednej - ci, co nie chcą, mogą robić mniej; z drugiej - ci, co chcą robić więcej, nie mogą, i to nie dlatego, że nie ma roboty, tylko ze względów podatkowych zapewne. Czyly mniej zarabiają.
Co oczywiście tłumaczone jest automatyzacją.
Wiecie co mnie szykuje w tym raporcie? Przeliczanie człowieka. Mianowicie zdanie: za jedno ojro zainwestowane w la lub lebelża przedsiębiorstwo zyskuje  średnio 1,11 ojro. Co wywołuje grymas niezadowolenia na lokalnych bogaczach, bo to poniżej średniej - 1,14.
Można cisnąć bardziej.
Co zapewne nadejdzie.

Wednesday 8 November 2017

kenia

Na Sanżilu, jakżeby inaczej, międzynarodowy dzień femistek, tak, tych na ef, owszem, tak, one, w znaczeniu my wszystkie i my wszyscy, mają swój dzień, a tak, a owszem, i wczoraj on był przypadł; ten to dzień, słoneczny, jak nie wiem co, bynajmniej na pewno nie jak przysłowiowy deszczowy listopad, a w Belgii to już wiadomo, że w ogóle deszczowy i straszny miałby być zdaniem naszych, jak to wieść gminno-komunalna po Sanżilu niesie - a więc dzień ten spędziłyśmy my go w doborowym towarzystwie.
Ksenia z Kenią. Kenia z kenią, można powiedzieć. Polak z Finem - dwa bratanki. Do tego wpływy włoskie, marokańskie, sfrancuziałe i inne. Markoni po prostu.
Bo Ana postanowiła nie szaleć. I po tym, jak już zaszalała przed południem i przemalowała żółć na włosiu na bielsze, obskoczyła teatr w tym drugim dialekcie, zachwyciła się nim, zakupiła na czsrnym rynku dzika na obiad dla Romana - to o 15.20 se postanowiła zasiąść. Co z tego, że Markoni mokrawy z wilgoci. Co z tego, że zimnawo, heloł, listopad!
Usiadła sobie, Ksenia z nią, chłopaki z bułkami w dłoni także, a z drugiej strony ławki - Kenia i inne małe chłopaki, bez bułki, co sprawiło, że zrodziła się międzynarodówka feministyczna na ef właśnie.
Bo Kenia to też niania. Wiemy o tym nie od dziś, z obserwacji codziennej - bo jednak z brązu biało-przezroczyste nie wyjdzie nijak,  co wiemy choćby po włosach Any Martin. A Kenię widujemy nie raz i nie dwa. Tamci dwaj malcy - z angielska zasuwają, że hej. Nasi - z francuska i polska. Tamci - ciekawi autek. I głodni.
A nasi malin mniej głodni. Nieowocowi ci oni.
Więc Ana poczęstowała tamtą część ławki, która maliny naszą niepolską z miejsca nazwała truskawą. Ana poprawiła Kenię, pytając przy okazji, skąd oni, bo chciała się przysłużyć z niemiecka podobno i dotłumaczyć małym w kurtach, co za różnica między maliną a truskawą.
A tu wot niespodzianka. Bo to Afryka i Ojropa w jednym.
Z Kenii i Finlandii  ci ona i oni. Z dwóch części świata. No, tego to na Sanżilu dawno nie widzieli, Maroko owszem, Polska owszem, ale Kenia?  Kto to widział? Do tego na ef?
O, na to Ana. Ja też Kenia nieco. Frau Kenia. Bywam nią, jak już nie Kjeżną. Bo to od kraju zależy.
Chyba mało osób z Kenii w Belgii, co? dopytuje Ana.
Mało. A Polaków dużo? 
No właśnie. Perspektywa. Zmienna bywa. Niepolska bywa. Kenijska lub kongijska.
Dużo. 
Aha, ucieszyła się na to Kenia strasznie po angielsku, weri gled; my też, że ktoś tak nas chce. Bardzo mi miło. Bardzo mi się podobają takie włosy jasne.
A ja Ksenia jestem, wtrąciłam się. I bardzo mi się podobają takie loczki.
Kenia - Ksenia -Kjeżna.  Na ef na Markonim w dzień feministek. Ksenia z Kenią. Kenia z kjelnią. Polak z Finem - dwa bratanki. Do tego wpływy włoskie, marokańskie, sfrancuziałe i inne. Wiwat kolorowy Sanżil, nawet jeśli to Forest.

Tuesday 7 November 2017

plecakowa

Pękam ze śmiechu normalnie, pęka ze śmiechu widocznie bardzo nawet Ana Martin. No pękam, jak se lalibre z rana czytam, a tam oni na serio, jak jakiś organ rządowy bynajmniej, piszą, jak to se królewna wsiadła do samolotu i leci nim nad oceanem. Nasza, labelż. I zdjęcie dają, jak to se ufryzowana stoi nad pasażerami, taka miła dobra pani po prostu.
Nasza polska niby. Choć belż oficjalnie.
Nie nad oceanem Ano chyba, zaczynam niepewnie. Sprawdziłam, i do Indii tej nie trzeba nad oceanem, bo to po naszej stronie ziemi. Ziemi. Wielkiej i wielką literą.
Masz rację Ksenio. Indie, to dużo Indii, nie jedna jest po polsku. Co nie zmienia faktu, że styl tego artykułu nadal śmieszy mnie niesamowicie.
Bo niby tacy lewicowi, tacy równościowi, lalibr bardziej niż lesłar, a następnego dnia na odwrót, a tu nagle, jak nie zasuną pochlebstwem, jak się nie przymilą! 
Chwalą królewnę mianowicie, jaka to ona normalna, bo kiedyś już w Indiach była, i to sama, i to z plecakiem. Bakpakez się to zwie z angielska nieco, za to z wymową francuską.
Bakpakerka po polsku. Plecakowa.
Chwalą ją za to właśnie, że tak normalnie sobie jeździła, jakby to jakieś mecyje były. A kurczę życie tak wygląda, nie?

No tak.
Pacz Ksenio dalej: cieszą się  jak dzieci, że król z królewną sobie wsiedli do samolotu, a potem w łasce swej królewskiej opuścili salonkę, uchylili kotary i przeszli się byli wśród normalnych pasażerów, znaczy się ludu, a lud ucieszony, jakby normalnie jakieś objawienie nastąpiło. A ci tacy mili, pochylają się, zagadują, no zbliżają do wszystkich normalnie.
Na jedzenie jednakże do siebie wrócili zapewne, za kotarę, tam lepsze dają, domyślam się.
Jakżeby inaczej.
Ech. Klasy, klasy.
Ana, a co tak krytykujesz?
Klasy. Sztuczne ci to i nieprawdziwe. Nie to, że naprawdę nie są mili, ci królowie do kupy, bo pewnie są, tylko to, jak o tym piszą lewaki jedne. Jak w Polsce D w tiwi normalnie - podobno, bo nie oglądam, ale nie lewacka ci ona wszak, ta tiwi, wcale a wcale.
A kurczę życie nie tak wygląda, nie?
No nie.
No to pękam dlatego! 

Monday 6 November 2017

żółte

Tralalala tralalala, podśpiewuje od rana Ana Martin. I to nie tylko dlatego, że koniec ferii, juhuu, i jakaś taka cisza nastała w domu i w uszach po 10 dniach rozhasania i rozwrzeszczenia ogólnego na wiele dziecięcych gardeł. I nie tylko dlatego, że kolejny słoneczny, przepiękny listopadowy dzień nastał na Sanżilu i w okolicznościach, choć naród w łizerze - i rajanie też zapewne, czuję to, choć mnie w nim nie było, no ale  dwóch naraz być nie mogłam, sami żeście zrozumieli w międzyczasie - a więc  naród nadawał wczoraj na Belgię i lebelż, że hej. Normalnie Ana mówię ci, z deszczu i ciemności wylatywali w słońce nasze brukseńskie, ja z nimi, a już mówili, że trzeba do tego dziadostwa wracać. Nawet za okno nie wyjrzą, jaki błysk u nas. Normalnie narzekali już w kolejce, w którą karnie się były ustawiły Roksanki, Andżeliki, Leony i Dawidy. Jechali po Sanżilu, że hej, że wracać czeba, a w Polsce D tak wspaniale.
U nas wspaniałe bierze się z tego, żeśmy nie w Polsce D dla odmiany.
A więc Ana podśpiewuje, bo się przerobiła na żółte.
Na co zrobiła? woła spod progu Roman, który przybywa właśnie z oddali, nie całkiem w formie, bo z motoru, na którym się wywalił, a było to daleko, w Hiszpanii podobno, gdzie zresztą padało, a u nas nie, aha! Bo mu rajana nie odwołali, jak Anie i dzieciarni, stąd krzyki na Sanżilu, ale co tam, było minęło.
Na żółte, oznajmiam.
Ana na żółte?
A pacz! Tratatata, krzyczę, bo mało coś krzyku u nas.
O rany, Roman aż przysiada z wrażenia na tym bucie, co go se w Hiszpanii zniszczył motorem. O rany Ana.
Super, co? Ana zadowolona, że hej, bo mówię, i ferie się skończyły, i słońce, też żółte zresztą, no i... właśnie, włos żółty najnormalniej w świecie.
O rany Ana. O rany, ale blond. O rany, ale fajnie.
No trochę pomarańczowo może zbyt, nie tak, jak Rita, na siwawo, ale wiesz co Roman? W świetny humor mnie to wprawiło. Normalnie odżyłam, o odmłodnieniu nie mówiąc, jak taka jedna Prezeska raczyła skomplementować. Wesoło mi.
Nie no, fajnie Ana, o rany.
Fajnie, i do tego jakieś takie sianko mi się nagle na łepetynie zrobiło, czarny włos był jak ten dawny, jedwabisty, choć krótki, a ten jakiś taki sztuczny. Za to pięknie się trzyma żelem, lakierem i stoi!
Limal normalnie.
Kampino. Z totenhozen. Niemcy docenią.
Tralala śpiewa dalej Ana, przeglądając się w lustrze. Tralalala!
Koniec ferii i farba na włosy, oto przepis na szczęście.

Thursday 26 October 2017

pubelowo

Oj, było się młodym. Ile to lat temu?
Nie wiem, jak ty, ale ja nadal jestem młoda, unosi się Ana martin. I co z tego doprawdy, że zaraz kolejna rocznica, to co doprawdy, toż to młodość i tak.
A młodsza niż dziś raczej bym być nie chciała, no może ze względu na liczne strzykania w kościach tu i tam, to owszem. Ale z powodu głowy? Nigdy. uff, wszystkie grzechy i błędy młodości by jeszcze raz trzeba przerobić. Nie chcę!
Grzechy młodości to przerabiają właśnie w brukseńskich śmieciach, widzę w lesłarze. Choć dziwne: zwą to chorobą.
Bo jak się coś dzieje ze śmieciami, to choroba gotowa, może dlatego? 
Polityka chora, to i śmieci chore. Wszystko zaczyna się od góry, od głowy. Jak te błędy młodości.
Co się dzieje w śmieciach? W naszych pubelach?
Wiele! Aż ciężko się nie nadąć i nie zakrzyknąć: co za głupki!
Bo my tu wszyscy, na Sanżilu i w okolicznościach, staramy się, jak możemy, wsadzamy wszystko jak należy, do żółtego, niebieskiego, białego, kartony do kartonów, zakrętki do zakrętek, dzień na śmieci takie, dzień na takie.
A potem co?
Co? Zabierają je odpowiednio i rozwożą?
Figa z makiem! Spalają wszystko razem!
Chyba sobie żartujesz, co to za absurd? 
Ano taki, skandaliczny. Cała brukseńska proprete tym żyje. A że proprete należy do miasta - to i Bruksenia. A że gminy i miasto czekają wybory - próbnik dla całego kraju - no to jest poruszenie ogólnobelż. Polityczne, ale społeczne też, bo po co segregować, starać się, nosić, wynosić, odnosić - jak wszystko i tak razem ląduje?
Podobno system śmieciowy dotknęła choroba młodości. No ale pora na wyjście z okresu niemowlęcego, grzmi opozycja. Dlatego będzie komisja. Po tunelowej - pubelowa. 
Tunelowo-pubelowo. Brzmi jak bajka chłopaków.
Ale to nie bajka, a jeśli już: nieczysta jakoś, nieproprete zupełnie, za to śmierdzi, że aż w tunelu czuć!

Wednesday 25 October 2017

w arlonie

Lapolis dwoi się i troi ostatnio, przed zmianą czasu jeszcze, by było co na koniec roku zapisać: tu złapią nowego Salama, tu kogoś, kto z nożem ganiał po Anessensie, tu wypiszą kilka mandatów i są sukcesy.
Lec rządzi i tak Ditru i Ditru. Nigdy się z tego nie wytłumaczą, gdzie byli, co robili, potrząsa głową, bo przecież nie włosiem, Roman. Ksenio, tyś młoda była, tam w Polsce B ówczesnej do szkolnictwa chadzałaś, ja po Polsce A kursowałem wte i we wte po wysokich sądach, ale Ana już na komisji robiła. Ana, pamiętasz, co to się działo?
Chodzi ci o ucieczkę Ditru z nyski? W Arlonie? W 2004 r.?
A jakże.
No tak. Straszliwe to w sumie było. Proces miał być koło Luksemburga, to pamiętam, jak prasa dzień i noc autostradą w lotniska waliła. Wydarzenie epokowe, można by rzec, gdyby nie przerażające okoliczności.
I tak się Belżik przejęła ta sławą okoliczności, światłami, zdjęciami, że jakoś zapomnieli o Ditru. Wywiad na prawo, wywiad na lewo, deszcz leje. Ditru rozejrzał się też wokół, że nikt nie pilnuje, tylko łapie swoje 5 minut sławy; więc hop! już go nie ma. 
Bo lapolis zostawiła otwarte drzwi furgonetki.
Jak to? uciekł?
A tak. Sobie chyłkiem wychynął w Arlon z suki policyjnej i już był w ogródku, już witał się z gąską...
W Arlon? Arlonie? Biegał tam normalnie? Za granicę nawiał prawie?
Całkiem sporo ubiegł. Na szczęście w Belgii, bo to by był problem, jakby koło Ikei, co wtedy jeszcze zresztą na granicy z Luksemburgiem nie stała, ubiegł. Problem międzynarodowy by był.
Ale złapali, pytam zaniepokojona.
Tak. Ale cały świat znów się śmiał z lapolis, choć to wcale nie do śmiechu historia była. Ja z dala od Sanżila jeszcze wtedy byłam, ale swoje pamiętam, nikomu w Belżik wesoło nie było.
I nie sądziłam, że Ditru wróci.
A tu proszę. Niby go nie, zamknięty na fest, a jednak jest.

Tuesday 24 October 2017

balony

Już miałam o Ditru, bo jest o czym, a tu nagle fejs mnie zaskoczył widokiem Any Martin z rana.Taka niespodzianka, nie wiadomo do końca, czy miła.
Jak se stoi na czarno na Szumanie, a w ręce dzierży balon.
W czarnej kurcie i w koszulce wiadomo jakiej, tej z organami na biało, co teraz bije rekordy popularności za kanałem londyńskim, odkąd tam wyjechała na konferencję.
Co oznacza, kurtka znaczy się, że równo rok temu było zimniej, niż dzisiaj.
Za to równo szaro.
I mżaweczka taka sama. I koszulka na Anie, bo akurat ma odczytać przed kamerą w dialekcie, dlaczego trzeba na czarno.
Więc leci w deszczu na nagranie, tylko że nie do nieba, lecz w eter.
Nieustannie.
Tylko balonów brak na niebie.

Monday 23 October 2017

ditru

Słuchajcie moi mili, koniec października, a ja oczom swoim nie wierzę. Bo dopiero co pisałam o pomyłkach spermowych, wczoraj  w Brukseni odwiedziłam protesty przeciwko błędom lekarskim, a nie myśl sobie Roman czy Ano Martin jedna, to aż 20 tysiaków w Belgii, ho ho; potem doszło, że stanie tek, czyli autobusy TEC, czyly jeździć nie będzie jak do pracy pod Bruksenię i w okoliczności.
A dziś z rana, zimnego już, bo lato się ostatecznie skończyło - aż mnie zmroziło, choć takiej zimy to aż nie ma, mimo że narzekający Polacy z Sanżila oczywiście już w lamenta uderzyli - nie no, tegom to się nie spodziewała.
Patrz bowiem Roman na tego tu, i pomyśl sobie, co z nim chcą zrobić.
Kto to?
Ten tu?
Hmm.
Nie no, ten zbrodniarz?
Ano. Ditru. 
Tak piszą, a raczej czytają. Piszą: Dutroux.
A co o nim.Właśnie to, co mnie zmroziło. Bo już dialektem na tyle władam, że rozumiem. Rozumiem, że znalazł się adwokat, który będzie wnosiło jego zwolnienie z więzienia po badaniach psychiatrycznych.
Co? Narodowego więźnia numer 1, numero uno, znienawidzonego chyba bardziej niż Salamalejkum, chcą zwolnić przedterminowo?
No znalazł się taki jeden, co będzie teraz karierę na tym robił. 
Nie wiedzą już, na czym wypłynąć, ci adwokaci, doprawdy.
Nie myślą, co to oznacza, ot co. Kasa kasa i kasa.
Co to na to naród?
Wieść dopiero gruchnęła. Jutro opis dam, jak przetrawię, obiecuję!
No to jesień gorąca jednak, choć zimna już.
Ciekawe, co jutro się pojawi. Aż się boją lesłara czy libra.

Thursday 19 October 2017

dna - adn

Po tym wszystkim, przez co ostatnio przeszły Sanżil i okoliczności - terroryści, rozmowy o ojtanazjach, marsze w sprawie kobiet, czarne protesty, protesty wszelkie inne, strajki - tego nam tylko brakowało w sumie - afery ze spermą.
Czego, że przeproszę bardzo, krztuszę się wytwornym rogalem od samego Pola, Paula w pisowni, co to je jednak zdecydowanie lepsze robi, rogale, znaczy się, niż większość emi-imi piekarzy z Madu, Sanżosa czyly, gdzie właśnie z Aną przebywamy, szykując się z takimi różnymi światowymi kobietami do podsumowania takiego jednego światowego marszu.
Przyznaję się do tej wyższości kultury francuskiej w tym względzie całkowicie bez bicia. Najlepsze krłasanty są z Francji i tyle.
Maślane. Dobrze się kruszą, co się nazywa rozpływaniem w ustach w języku reklamy.
Afery ze spermą, powtarza Ana Martin, a mi wpada do gardła kolejny polowy okruszek.
Wiedziałam, że tak to się musi skończyć. W końcu za miedzą, w Holandii, gdzie dialekt ten sam, co na Sanżilu, tylko to ten drugi, nie od krłasantów, ale boterhamów, już od lat prasa i inne media społecznościowe i starego rodzaju huczą o oszustwach, do jakich doszło przy sztucznych zapłodnieniach od dawców w bankach spermy. O licznych siostrach i bratach lub braciach, porozrzucanych po całym kraju i nieznających się nawzajem. O tych, co myślą, że są siostrami i bratami czy braćmi, a nimi nie są, o czym nie dowiedzieli się nie tylko od swoich rodziców, co nawet nimi nie są biologicznie, ale i od tych, co zarządzają bankami.
Albo dowiedzieli, co gorsza, od tych, co im się wydawało, że na ulicy widzieli ich klona jakby, a ci nie wierzyli. Póki sami nie zobaczyli
O poszukiwaniach bez końca.
O tragediach.
I o tym Ksenio moja, zaczyna się mówić w Belgii. Lalibr donosi z rana, że są już 2 przypadki udowodnienia oszustwa. I połączenia ze sobą sióstr i bratów przyrodnich, braci też.
Ale , moja Ksenio, to i tak nic w porównaniu z prawdziwym wymiarem tej sprwy. Mianowicie, że ludzie chcą wiedzieć, kim są, a tak naprawdę - każdy i każda teraz może się dziwić i zacząć szukać. 
Gdzie czyly?
W międzynarodowych bazach DNA-, deena, zwanego w dialekcie od krłasantów ADN, adeenem. Potem wynajmuje się detektywów, potem się dziwi, potem płacze. 
W końcu sąd. Ale że w Belgii to nowość - jeszcze nie wiadomo, co gdzie kiedy.
Jakby jesień gorąca nie wystarczyła, która się zresztą dziś kończy, to jeszcze zima.
I lato.
Lata całe wręcz, moja Ksenio.
Nie ma ucieczki od prawdy, moja Ksenio. W tym najgorszej. 

Wednesday 18 October 2017

czerwone

Kto z rana wczoraj  wyjrzał za okno - ta się zdziwiła i ten też. W niebo trza było patrzeć, w niebo. Bo na nim cuda się działy.
Co niby, dziwi się nieco spóźniony, bo dzień po całości wydarzeń, Roman. Nic dziwnego, że się dziwi - gdy wypadało zerkać w górę, on już zasiadał na wysokiej komisji, a wcześniej sunął se stibem w tunelu. Na Malbek zresztą, bez komentarza zresztą, co to za stacja, sami znacie.
Jak było, Ksenio? Bo według mnie szaro było, choć słońce miało dawać czadu, jak przez wszystkie ostatnie dni, choć według tradycjnie narzekających polskich Sanżilaków pada w tej Belgii tylko i pada?
Otóż ani nie padało, ani nie świeciło, oznajmia Ana Martin. Na niebie znalazła się natomiast wielgachna czerwona kula.
Czerowne słońce mamusiu? Co to? Naprawdę? chcą wiedzieć chłopaki. Czy możesz nam to pokazać na swoim telefonie lub na komputerze, a jak nie czerwoną kulę - to bajkę przynajmniej?
Pokażę wam zdjęcie, które sama zrobiłam, znad prania, co to jem wieszała około 9 i nagle mnie olśniło, choć nie słońce, tylko myśl w głowie, że coś się tu nie zgadza. Podniosłam se głowę w stronę Uklów - a tam na szarym tle wisi czerwone. Kuliste. To coś.
Ano, ja to się bałam nawet, przyznaję dziś otwarcie, jak żeśmy już wszyscy sprawdzili, że czerwone na powrót stało się żółtym. Jak koniec świata to wyglądało, że się klnę jak bumcykcyk, ni mniej, ni więcej.
Nawet żem do matuli nadała wiadomość, że niech się szykują na cuda. Matule i ojce nie wiedzieli, o czym ja gadam, bo w Łapach nic podobnego nie widzieli, tylko dodali, że koniec świata to oni mają od dawna w Polsce D, a na zachodzie i tak inaczej i że niech tu sobie siedzę lepiej i nie wydziwiam, bo w Polsce to dopiero koniec świata zobaczę.
Patrzcie dziewczyny, znalazłem. I żałuję, że w niebo nie patrzyłem, tylko w telefon w tunelu, a potem w papióry cały dzień. Wspaniałe!
Wspaniałe i straszne, przyznaj. Krwiste!
Nieco może, ale łatwo to wytłumaczyć. Meteobelżik donosi. Huragan nad Irlandią, burza piaskowa w Afryce, pożary w Portugalii. Wzięło się to wszystko zmieszało w atmosferze i zawisło nad nami, bo Sanżil i okoliczności wydatnie pomogły wilgotnym powietrzem.
Wot i cała tajemnica.
Żadnych cudów.
Mądry po szkodzie, to niech se gada.
I tak to mężczyzna objaśnił nam świat!

Tuesday 17 October 2017

prafko

Pewne rzeczy się nie zmieniają, z niezmiennym zadowoleniem powtarza od rana Roman. Jak ty, Ana, dodaje złośliwie, czyly czepia się jej z rana, jakby z rana Ana tylko na to czekała. 
Bo co?
Bo prafko powraca. Nie zmieniłaś dotąd polskiego, że przypomnę.
A po co miałam je zmieniać, niezmiennie powtarza Ana. Polskie mam na 100 lat choćby, a belż by było na 10 lat. Do tego na pewniaka pogorszy mi się wzrok, więc kolejny kłopot. A tak to sobie założę okulary sama, jak uznam, że trza, a urzędom nic do tego.
Ty przykładowo Roman zmieniłeś i niewiele dobrego z tego wynikło, dla naszego domostwa oczywiście, bo dla Sanżila zawsze to jakiś zarobek, to coś zapłacił, chyba że to Bruksenia zarabia, a może i okoliczności krajowe. na tych wymianach znaczy się. Praw.
Ejże Roman, bo ja cię skarcę poza tym. Zarzucasz mi, żem prafka nie wymieniła, a tymczasem ja widzę, że i tak jestem mocno do przodu w stosunku do większości le- i labelż, a zwłaszcza tych uprawnionych do prafka. Bo oto okazuje się, że w kieszeniach i portfelach tylko u 1 na 4 to taka jakby karta bankowa, czyli coś takiego, co mi w Polsce A wtedy wydali 20 lat temu. 
Co ty mówisz, naprawdę? zaciekawiam się. Nie, by to mnie tyczyło się w grupie docelowej jakiejkolwiek, bom nieprafkowa, ale zawsze to ciekawe, jak Polska, choćby D, wyprzedza, Belgię  - pod względem praw jednak A.
Prawek tymczasem nie! Małe zwycięstwo, ale zawsze.
Tak. Na Sanżilu i w okolicznościach rządzi papier. Większość tubylców wylegimitywuje się przed polis, jakby co, różowym papierkiem.
Cyfrowo na 6 milionów prawek daje to tylko 2,2 miliona plastików. Kosztujących - w zależności od gminkokomuny - od 20 do 35 ojro. Co to jest ciekawe i może być przyczyną opóźnionej wymiany.
Bo a przeprowadzkę czekają, w tańsze miejsca?
Otóż to  - być może.
Albo olewają - być może.
Albo nie wiedzą - być może. Bo tak naprawdę dowiadują sie o tym tylko ci, którzy z jakiegoś powodu muszą dokonać wymiany i wtedy okazuje się, że oto ich oczom objawia się plastik, a nie różowe. No, trochę różowawe, okej.
Bo slabo im to zarabianie idzie w Belgii w sumie. Mimo że jakieś tam wnioski lud składa. W 2016 r. - 30 tysiaków i 5 sztuk.  Do 2033 r. wszyscy powinni mieć nowe, oznajmia dumnie minister.
To ja już wtedy nie będę i tak jeździć, z moimi plecami.
A ja się nauczę!


Monday 16 October 2017

palest-ana

Jakby nie było ciężko już na samym Sanżilu, ogarniać sytuację lokalną, okolicznościową, brukseńską i polską jeszcze - teraz jeszcze jakaś Plastelina.
Plastelina, dziwi się Ana? A co tu może być nowego?

Nowe plasteliny, Ksenio, cieszą się chłopaki?
Może jednak Palestyna, co? podejrzewa Ana Martin.
Sprawdzę. A owszem. Palestana . Palest-Ana.Tak, ta daleka. Tak, owszem, międzynarodowo, że hej. Że strach.
Strach tym większy, że - wiadomo - ostatnio im więcej kontekstów i aspektów zagranicznych - tym większe ryzyko, że będzie jakieś emi-imi, nienawiści, terrory i -yści. I wiecie co? Mam rację. Znów. Zupełnie jak Ana Martin, nawiasem wspominając. Jak ona na tę Palest-Anę wpadła, to nie rozumiem zupełnie doprawdy.
Strach więc zasiał się w Belgii, traktowanym jako państwo, eta belż, pod tytułem: co my też tu robimy? Czy wiemy, na co idą nasze pieniądze? Chyba nie zawsze, brzmi odpowiedź.
Przykładowo w Palest-Anie właśnie.Oto za pieniądze belż wybudowano w niej szkołę. Dla dziewcząt, co akurat na Sanżilu bardzo popieramy, a w czarnoprotestowo-kongresowych okolicznościach - jeszcze szczególniej. Niestety, nie do końca zastanowiono się nad jej imieniem - normalnie jakby słynnych Belgijek labelż brakowało, z Joteyką - przez j podwójne czytane - na czele, poprzez wszystkie królewny, polskie i inne, artystki, pisarki, naukowczynie.
Ksenia, widzę, że patriarchatowa czapka znow dała o sobie znać?
I to jak! Wybuchowo! Bo szkole za pieniądze belż nadano nie tylko imię mężczyzny. Nie tylko sławne. Ochrzczono ją, choć to podobno inna religia w palest-anie p-anuje - nazwiskiem terrorysty. 

Dodajmy, że nie od początku funkcjonowania. Na początku szkoła była po prostu dla dziewcząt. Ale minął czas i bolała ta dziewczyńskość, oj bolała. To dowalili z grubej rury - i teraz w nazwie figuruje jakiś tam terro. Co to bardzo nieładnie atakował w 1978 r. Nie u nas na szczęście, tu to przyszło później.
I co teraz?
Jak to co? To, czego się należało spodziewać. Najgorzej wychodzą na tym kobiety i dziewczynki. Bo Belgia z miejsca cofnęła wszelkie finansowanie dla projektów szkolnych na terytorium Palest-Any.
Jak zawsze, wzdycha Ana. Faceci robią politykę na plecach słabszych. Kobiet, dzieci, a tu we wzmocnionej dawce  - dziewczynek.
Nie o to nam chodziło, nie o to, gdyśmy na konferencji ef zakupowały rękodzieła wykonane przez Palest-Anki. Oj nie o to wcale.

Thursday 12 October 2017

środa

Zapowiada się jedna z tych śród, których się nie zapomina, gadała wczoraj Ana od rana.
Po pierwsze - zebranie. W środę. I jest środa. I to jaka!
Środa wręcz.
Do tego: 11. Brakuje pełnego miesiąca do urodzin, nie tylko miesiąca, i belgijskiego dnia kobiet, co to go od lat obchodzimy w tym dniu urodzinowym właśnie, o czym zawstydz(ana) Ana raczyła była nie wiedzieć.
A tak się pięknie łączyło, że dziw, że tyle lat na Sanżilu i w okolicznościach, a nie wpadła na to, że wszystko ma znaczenie.
Wracając do środy - był to Międzynarodowy Dzień Dziewcząt. Nie jakiś taki głupi, jak w szkolnictwie za młodu Any, gdy dbało się, by dostały kwiatki i rajtuzy kiedyś i co najwyżej nie walnąć ich w głowę (dziś pewnie dostałyby zdjęcia księżniczki w ajfonach) - tylko taki, gdy my, stare na ef i starzy na ef, dokładamy jeszcze więcej starań, by małe dziewczynki wiedziały, że mogą wszystko.
Odzyskana moc dziewczynek czyly! Żadna mi tam utracona.
Dzieci do czynu.
Jak taki Iwonek i Groch oraz różne ze środy. Środy też.
Jaki dziś dzień, pytał wręcz Iwonek nocą, gdy ledwo patrzył na oczy, bo matki za zebraniach, dzieciarnia męska kongresowa razem, ojce na ef ogarniają to szaleństwo, częściowo przy pomocy tiwi, no co robić, jak matki obradują.
A już wiem: jesteśmy środą, przypomniał sobie. Środą.
Właśnie: zebranie kongresowe. Nie będę wam odliczać ani wyliczać, ile jeszcze mamy tu do 25 listopada, ale mało czasu. A wtedy - wszystkie do sanżilowskiego CPASu na popas mózgowy i gębowy też. Będzie się działo, oj widzę to po programie, co go Ana w środę ze mną i innymi na ef omawiała. 
Gorąco i burzliwie. Do północy. Ze środy i Środą.
Ach, ta środa. Same znaki.
Środa oleju do mózgu doda, ot co. 
Jesteśmy środą.

Wednesday 11 October 2017

strajkowo

Księżyc pięknie świecił w pełni i pełnią krasy, choć żółtej, oj za mocno wręcz, Ana przykładowo od razu twierdziła, że nie na darmo i że coś z tego wyjdzie. Niepewnego.
Akcja. Menstruacja? Demonstracja!
I miała nosa. Okazało się już w czwartek, kiedy do do plecako-tornistrów, zwanych z sanżilowska kartablami, trafiła kartka. Mianowicie - oczywiście po przetłumaczeniu - hej ho, no nie, coś tam trzeba z siebie dać - że we wtorek nie ma jedzenia. Zwanego repa. Repasu popasu takiego, ojej. Ani też potażu. Czyli zupy. W kubkach.
Jest za to strajk. W naszej szkole - szczególnie mocno, for, słiwi w maternelu. Tak właśnie napisali. Słiwi for czyly co? 
Popierany przez kadrę. Nauczycieli.
A najbardziej - przez garderie. W liczbie mnogiej, więc po polsku na mnogo pasuje forma, jak gardenie, ot co. I że ekol rest uwert, a jakże, ale jednak tylko od 8 do 15.30.
Taka madam od Iwonka na pewno strajkowała, bo od razu zapowiedziała, że ekolu nie ma. Co Anę Martin trochę zmartwiło jednak, bo wszak czarna działalność na ef wymaga czasu, skoro już rąk brak, oprócz własnych, a i te powykrzywiane romantyzmem.
Reumatyzmem.
Dobrze, niech będzie. I dobrze, że jednego nie brakuje - narzekania i dobrych rad.  Tak na marginesie uwaga - kąśliwa.Tego to na pewno pełne ręce wszędzie, gdzie nie spojrzeć.
No ale wracając do belż: to był na całego. Ana ostała się bez roweru, bo go był porwał Roman, co pomknął nim na Szumana i naturalnie oczywiście dojechał szybciej, niż jakimkolwiek tramem, który w strajk zresztą po Sanżilu i okolicznościach nie wiadomo czemu akurat mknął; a nawet pod Sanżilem, bo w tunelu, Ksenio, jakby poprawił Iwonek.
No właśnie.
Korek pod oknami stał równo, w każdym razie: normalnie do 9 góra, dziś do 10. A co się działo na wjazdach do Brukseni - to najstarsi nie pamiętają, sodomiaigomoria to nic podobno. Podobnie jak pod sanżilowskim więzieniem - ktoś musi strajkować, by siedzieć mógł ktoś, no co. 
Dzieciarnia siedziała w maternelu i zadowolona bawiła się. Bo co robić? Strajk to my mamy kobiet tu, czarny, ten czerwony musi ustąpić. Polska przed Belgią, nawet jeśli to Polska D, a Belgia- A - w najlepszym, solidarnym wydaniu.
Gdyż tak w ogóle każdy ma prawo do strajku. Popieramy! Od chodzenia na piechotę nikt jeszcze nie umarł, szczególnie, jeśli jest to rower Any. 

Tuesday 10 October 2017

sądy

Było to tak, że potrzebowali tłumaczki albo tłumacza też ewentualnie bynajmniej, co to z dialektu chyba francuskiego na nasze by dawał radę, a tak naprawdę z prawniczego na ludzkie, tyle wam powiem, że na mój rozum to o to się rozchodziło.
Ana się zgłosiła, bo akurat se czarnoprotestowo próbowała odpoczywać, ale jak widać nie dała rady, bo się zgłosiła właśnie, że ona owszem, i zrozumie, i wyjaśni po polsku, i posiedzi, jak się będzie przeciągało, i owszem, tak na pewno nic za to nie chce.
Ta, co Anę w ten sposób wyhaczyła internetowo, bo podobno życie się teraz na fejsie odbywa - na co my się jednakże zasadniczo u nas na Sanżilu nie zgadzamy, że se twardo podkreślę - zadzwoniła jednakże jeszcze raz, by się upewnić co do tego ostatniego elementu, bo podobno nieczęsto się zdarza wśród naszych tu Sanżilaków i okolicznych, by drugi czy druga drugiemu lub drugiej chcieli pomóc za darmo.
Tak, owszem, robię to bezinteresownie, potwierdziła Ana Martin, bo mogę. Mogę, to robię. I cieszę się, że mogę.
Dostała więc adres i pojechała se pod największy pałac świata, co to o nim myślałam, że jest kościołem, takim ruskim nawet, choć powinno być rosyjskim, bo się ten złoty dach, kopułą zwany, tak mu świecił, że po oczach nawet na Sanżilu daję, jak się nad ratusz podejdzie.

A to pałac sprawiedliwości.
Weszła Ana, torbę oddała i udała pod wskazaną salę. Ogarnęła ją okiem…i nie znalazła.
Swej klientki nieodpłatnej, znaczy się.
Bo to było tak, że ustawię fakty: wchodzę. Patrzę: ani jednej polskawej buzi. Owszem, mnóstwo kobiet coś chce od tego sądu, ale że osoby te są w większości w czarnym proteście także w postaci chusty na głowie - założyłam, że to jednak nie to. Pytam się takiej jednej młodej adwokatki, też zresztą przyobleczonej na czarno zwyczajowo, a może i z solidarności: gdzie można coś sprawdzić, wskazuje mi listę, na niej owszem, dużo nazwisk emi-imi, ale jednak raczej z Afryki, niż Polski D, a nawet A B i C.
Że wyjaśnię: Ana ani jednego na -ska czy -cka nie naliczyła, no ale tu Ana Martin też nie świeci polskim przykładem, co widać.
Ana znów: wychodzę z tej sali i mówię se: jakżem tu przybyła, zgubiła i znalazła w międzyczasie telefon - to dam radę i panią znaleźć. Wykonam skan twarzy i znajdę.
Długo mi to nie zajęło, dodam nieskromnie, bo jakem odliczyła czarny protest chustowy i adwokacki - to od razu znalazłam panią.
Radośnie żeśmy się odnalazły i przeszły na matczyny.
Adwokatka też zadowolona, bo ta poprzednia tłumaczka to tylko się kłócić chciała we wszystkich językach, które znała.
A Ana po czarnym tak zmęczona i głowowo obolała, że ani jej to na myśl nie przyszło.
I jeszcze zadowolona, bo i pomogła, i Roman auto naprawił, a nie ona musiała, i sąd se obejrzała.
Gdzie zresztą same panie na czarno. Pasuje!


Monday 9 October 2017

wat(a)

Można by pomyśleć, że wszędzie kobietom dowalają. Ale nie. Bo oto w tygodniu czarnoprotestowym, czarnochmurowym, czarnonastrojowym nagle zapaliło się światło.
Nie, nie w Polsce D oczywiście niestety, od tego to jesteśmy bardzo daleko, a może i dalej, bo ludu coś na czarnym dużo nie było - uspokoję Was od razu. W ojczyźnie matczyźnie nadal równo źle, i coś tak się Anie Martin, Romanowi i innemu mądrawemu sąsiedztwu wydaje, że raczej w tym kierunku nie tylko idziemy, ale wręcz biegniemy. Jako naród. Co na obczyźnie widać, oj widać.
Póki co - światło prokobiece, jakby powiedziała Ana, a ja - dlakobiece, no co, Polacy nie gęsi, a Polki to już na pewno nie, radykalizuję się feministycznie na ef jak jakaś Ana Martin czy Ruda - objawiło się na Sanżilu i w okolicznościach, które tym razem dotyczą całej Belgii.
W postaci watu. Vatu. Te-we-a, te-fał- a po miejscowemu, ale też zależy od wymowy dialektowej, że wam to uprzytomnię. Wat, vat, tva - podatek taki, wiecie.
Ale jak? Wat dla kobiet, czy wata dla kobiet, że se tak zażartuję czarnoprotestowo? 
Owszem. Otóż w Belgii obniżają wat na produkty higieniczne dla kobiet, uroczyście odczytuje Ana Martin z lesłara. Czy to nie wspaniała wiadomość? Formidable?
Na podpaski, tampony czyly?
Owszem. I prezerwatywy dla kobiet też!
Watę! Wat za watę! A to ci dopiero.
Watę cukrową dla pań, Ksenio? A jak ona wygląda?
Nie cukrową, tylko białą, co sobie można ją przerobić na brodę dla krasnali. Przykładowo.
Aha, już wiem, co z tym watem. Watą! Watem! To teraz mniej kosztuje ta wata i wat, tak? I teraz będziemy mogli jej więcej kupić? I więcej zużywać?
Tak jakby. Głównie chodzi nam, Kseni i mamusi, o to, że w czasach demonstracji cieszy każda rzecz, jaką ktoś zrobi dla pań. By nie trzeba tyle demonstrować, bo sił brak.
I Belgia zrobiła, tak? I Bruksenia moje miasto też?
Tak synku.