Thursday 26 October 2017

pubelowo

Oj, było się młodym. Ile to lat temu?
Nie wiem, jak ty, ale ja nadal jestem młoda, unosi się Ana martin. I co z tego doprawdy, że zaraz kolejna rocznica, to co doprawdy, toż to młodość i tak.
A młodsza niż dziś raczej bym być nie chciała, no może ze względu na liczne strzykania w kościach tu i tam, to owszem. Ale z powodu głowy? Nigdy. uff, wszystkie grzechy i błędy młodości by jeszcze raz trzeba przerobić. Nie chcę!
Grzechy młodości to przerabiają właśnie w brukseńskich śmieciach, widzę w lesłarze. Choć dziwne: zwą to chorobą.
Bo jak się coś dzieje ze śmieciami, to choroba gotowa, może dlatego? 
Polityka chora, to i śmieci chore. Wszystko zaczyna się od góry, od głowy. Jak te błędy młodości.
Co się dzieje w śmieciach? W naszych pubelach?
Wiele! Aż ciężko się nie nadąć i nie zakrzyknąć: co za głupki!
Bo my tu wszyscy, na Sanżilu i w okolicznościach, staramy się, jak możemy, wsadzamy wszystko jak należy, do żółtego, niebieskiego, białego, kartony do kartonów, zakrętki do zakrętek, dzień na śmieci takie, dzień na takie.
A potem co?
Co? Zabierają je odpowiednio i rozwożą?
Figa z makiem! Spalają wszystko razem!
Chyba sobie żartujesz, co to za absurd? 
Ano taki, skandaliczny. Cała brukseńska proprete tym żyje. A że proprete należy do miasta - to i Bruksenia. A że gminy i miasto czekają wybory - próbnik dla całego kraju - no to jest poruszenie ogólnobelż. Polityczne, ale społeczne też, bo po co segregować, starać się, nosić, wynosić, odnosić - jak wszystko i tak razem ląduje?
Podobno system śmieciowy dotknęła choroba młodości. No ale pora na wyjście z okresu niemowlęcego, grzmi opozycja. Dlatego będzie komisja. Po tunelowej - pubelowa. 
Tunelowo-pubelowo. Brzmi jak bajka chłopaków.
Ale to nie bajka, a jeśli już: nieczysta jakoś, nieproprete zupełnie, za to śmierdzi, że aż w tunelu czuć!

Wednesday 25 October 2017

w arlonie

Lapolis dwoi się i troi ostatnio, przed zmianą czasu jeszcze, by było co na koniec roku zapisać: tu złapią nowego Salama, tu kogoś, kto z nożem ganiał po Anessensie, tu wypiszą kilka mandatów i są sukcesy.
Lec rządzi i tak Ditru i Ditru. Nigdy się z tego nie wytłumaczą, gdzie byli, co robili, potrząsa głową, bo przecież nie włosiem, Roman. Ksenio, tyś młoda była, tam w Polsce B ówczesnej do szkolnictwa chadzałaś, ja po Polsce A kursowałem wte i we wte po wysokich sądach, ale Ana już na komisji robiła. Ana, pamiętasz, co to się działo?
Chodzi ci o ucieczkę Ditru z nyski? W Arlonie? W 2004 r.?
A jakże.
No tak. Straszliwe to w sumie było. Proces miał być koło Luksemburga, to pamiętam, jak prasa dzień i noc autostradą w lotniska waliła. Wydarzenie epokowe, można by rzec, gdyby nie przerażające okoliczności.
I tak się Belżik przejęła ta sławą okoliczności, światłami, zdjęciami, że jakoś zapomnieli o Ditru. Wywiad na prawo, wywiad na lewo, deszcz leje. Ditru rozejrzał się też wokół, że nikt nie pilnuje, tylko łapie swoje 5 minut sławy; więc hop! już go nie ma. 
Bo lapolis zostawiła otwarte drzwi furgonetki.
Jak to? uciekł?
A tak. Sobie chyłkiem wychynął w Arlon z suki policyjnej i już był w ogródku, już witał się z gąską...
W Arlon? Arlonie? Biegał tam normalnie? Za granicę nawiał prawie?
Całkiem sporo ubiegł. Na szczęście w Belgii, bo to by był problem, jakby koło Ikei, co wtedy jeszcze zresztą na granicy z Luksemburgiem nie stała, ubiegł. Problem międzynarodowy by był.
Ale złapali, pytam zaniepokojona.
Tak. Ale cały świat znów się śmiał z lapolis, choć to wcale nie do śmiechu historia była. Ja z dala od Sanżila jeszcze wtedy byłam, ale swoje pamiętam, nikomu w Belżik wesoło nie było.
I nie sądziłam, że Ditru wróci.
A tu proszę. Niby go nie, zamknięty na fest, a jednak jest.

Tuesday 24 October 2017

balony

Już miałam o Ditru, bo jest o czym, a tu nagle fejs mnie zaskoczył widokiem Any Martin z rana.Taka niespodzianka, nie wiadomo do końca, czy miła.
Jak se stoi na czarno na Szumanie, a w ręce dzierży balon.
W czarnej kurcie i w koszulce wiadomo jakiej, tej z organami na biało, co teraz bije rekordy popularności za kanałem londyńskim, odkąd tam wyjechała na konferencję.
Co oznacza, kurtka znaczy się, że równo rok temu było zimniej, niż dzisiaj.
Za to równo szaro.
I mżaweczka taka sama. I koszulka na Anie, bo akurat ma odczytać przed kamerą w dialekcie, dlaczego trzeba na czarno.
Więc leci w deszczu na nagranie, tylko że nie do nieba, lecz w eter.
Nieustannie.
Tylko balonów brak na niebie.

Monday 23 October 2017

ditru

Słuchajcie moi mili, koniec października, a ja oczom swoim nie wierzę. Bo dopiero co pisałam o pomyłkach spermowych, wczoraj  w Brukseni odwiedziłam protesty przeciwko błędom lekarskim, a nie myśl sobie Roman czy Ano Martin jedna, to aż 20 tysiaków w Belgii, ho ho; potem doszło, że stanie tek, czyli autobusy TEC, czyly jeździć nie będzie jak do pracy pod Bruksenię i w okoliczności.
A dziś z rana, zimnego już, bo lato się ostatecznie skończyło - aż mnie zmroziło, choć takiej zimy to aż nie ma, mimo że narzekający Polacy z Sanżila oczywiście już w lamenta uderzyli - nie no, tegom to się nie spodziewała.
Patrz bowiem Roman na tego tu, i pomyśl sobie, co z nim chcą zrobić.
Kto to?
Ten tu?
Hmm.
Nie no, ten zbrodniarz?
Ano. Ditru. 
Tak piszą, a raczej czytają. Piszą: Dutroux.
A co o nim.Właśnie to, co mnie zmroziło. Bo już dialektem na tyle władam, że rozumiem. Rozumiem, że znalazł się adwokat, który będzie wnosiło jego zwolnienie z więzienia po badaniach psychiatrycznych.
Co? Narodowego więźnia numer 1, numero uno, znienawidzonego chyba bardziej niż Salamalejkum, chcą zwolnić przedterminowo?
No znalazł się taki jeden, co będzie teraz karierę na tym robił. 
Nie wiedzą już, na czym wypłynąć, ci adwokaci, doprawdy.
Nie myślą, co to oznacza, ot co. Kasa kasa i kasa.
Co to na to naród?
Wieść dopiero gruchnęła. Jutro opis dam, jak przetrawię, obiecuję!
No to jesień gorąca jednak, choć zimna już.
Ciekawe, co jutro się pojawi. Aż się boją lesłara czy libra.

Thursday 19 October 2017

dna - adn

Po tym wszystkim, przez co ostatnio przeszły Sanżil i okoliczności - terroryści, rozmowy o ojtanazjach, marsze w sprawie kobiet, czarne protesty, protesty wszelkie inne, strajki - tego nam tylko brakowało w sumie - afery ze spermą.
Czego, że przeproszę bardzo, krztuszę się wytwornym rogalem od samego Pola, Paula w pisowni, co to je jednak zdecydowanie lepsze robi, rogale, znaczy się, niż większość emi-imi piekarzy z Madu, Sanżosa czyly, gdzie właśnie z Aną przebywamy, szykując się z takimi różnymi światowymi kobietami do podsumowania takiego jednego światowego marszu.
Przyznaję się do tej wyższości kultury francuskiej w tym względzie całkowicie bez bicia. Najlepsze krłasanty są z Francji i tyle.
Maślane. Dobrze się kruszą, co się nazywa rozpływaniem w ustach w języku reklamy.
Afery ze spermą, powtarza Ana Martin, a mi wpada do gardła kolejny polowy okruszek.
Wiedziałam, że tak to się musi skończyć. W końcu za miedzą, w Holandii, gdzie dialekt ten sam, co na Sanżilu, tylko to ten drugi, nie od krłasantów, ale boterhamów, już od lat prasa i inne media społecznościowe i starego rodzaju huczą o oszustwach, do jakich doszło przy sztucznych zapłodnieniach od dawców w bankach spermy. O licznych siostrach i bratach lub braciach, porozrzucanych po całym kraju i nieznających się nawzajem. O tych, co myślą, że są siostrami i bratami czy braćmi, a nimi nie są, o czym nie dowiedzieli się nie tylko od swoich rodziców, co nawet nimi nie są biologicznie, ale i od tych, co zarządzają bankami.
Albo dowiedzieli, co gorsza, od tych, co im się wydawało, że na ulicy widzieli ich klona jakby, a ci nie wierzyli. Póki sami nie zobaczyli
O poszukiwaniach bez końca.
O tragediach.
I o tym Ksenio moja, zaczyna się mówić w Belgii. Lalibr donosi z rana, że są już 2 przypadki udowodnienia oszustwa. I połączenia ze sobą sióstr i bratów przyrodnich, braci też.
Ale , moja Ksenio, to i tak nic w porównaniu z prawdziwym wymiarem tej sprwy. Mianowicie, że ludzie chcą wiedzieć, kim są, a tak naprawdę - każdy i każda teraz może się dziwić i zacząć szukać. 
Gdzie czyly?
W międzynarodowych bazach DNA-, deena, zwanego w dialekcie od krłasantów ADN, adeenem. Potem wynajmuje się detektywów, potem się dziwi, potem płacze. 
W końcu sąd. Ale że w Belgii to nowość - jeszcze nie wiadomo, co gdzie kiedy.
Jakby jesień gorąca nie wystarczyła, która się zresztą dziś kończy, to jeszcze zima.
I lato.
Lata całe wręcz, moja Ksenio.
Nie ma ucieczki od prawdy, moja Ksenio. W tym najgorszej. 

Wednesday 18 October 2017

czerwone

Kto z rana wczoraj  wyjrzał za okno - ta się zdziwiła i ten też. W niebo trza było patrzeć, w niebo. Bo na nim cuda się działy.
Co niby, dziwi się nieco spóźniony, bo dzień po całości wydarzeń, Roman. Nic dziwnego, że się dziwi - gdy wypadało zerkać w górę, on już zasiadał na wysokiej komisji, a wcześniej sunął se stibem w tunelu. Na Malbek zresztą, bez komentarza zresztą, co to za stacja, sami znacie.
Jak było, Ksenio? Bo według mnie szaro było, choć słońce miało dawać czadu, jak przez wszystkie ostatnie dni, choć według tradycjnie narzekających polskich Sanżilaków pada w tej Belgii tylko i pada?
Otóż ani nie padało, ani nie świeciło, oznajmia Ana Martin. Na niebie znalazła się natomiast wielgachna czerwona kula.
Czerowne słońce mamusiu? Co to? Naprawdę? chcą wiedzieć chłopaki. Czy możesz nam to pokazać na swoim telefonie lub na komputerze, a jak nie czerwoną kulę - to bajkę przynajmniej?
Pokażę wam zdjęcie, które sama zrobiłam, znad prania, co to jem wieszała około 9 i nagle mnie olśniło, choć nie słońce, tylko myśl w głowie, że coś się tu nie zgadza. Podniosłam se głowę w stronę Uklów - a tam na szarym tle wisi czerwone. Kuliste. To coś.
Ano, ja to się bałam nawet, przyznaję dziś otwarcie, jak żeśmy już wszyscy sprawdzili, że czerwone na powrót stało się żółtym. Jak koniec świata to wyglądało, że się klnę jak bumcykcyk, ni mniej, ni więcej.
Nawet żem do matuli nadała wiadomość, że niech się szykują na cuda. Matule i ojce nie wiedzieli, o czym ja gadam, bo w Łapach nic podobnego nie widzieli, tylko dodali, że koniec świata to oni mają od dawna w Polsce D, a na zachodzie i tak inaczej i że niech tu sobie siedzę lepiej i nie wydziwiam, bo w Polsce to dopiero koniec świata zobaczę.
Patrzcie dziewczyny, znalazłem. I żałuję, że w niebo nie patrzyłem, tylko w telefon w tunelu, a potem w papióry cały dzień. Wspaniałe!
Wspaniałe i straszne, przyznaj. Krwiste!
Nieco może, ale łatwo to wytłumaczyć. Meteobelżik donosi. Huragan nad Irlandią, burza piaskowa w Afryce, pożary w Portugalii. Wzięło się to wszystko zmieszało w atmosferze i zawisło nad nami, bo Sanżil i okoliczności wydatnie pomogły wilgotnym powietrzem.
Wot i cała tajemnica.
Żadnych cudów.
Mądry po szkodzie, to niech se gada.
I tak to mężczyzna objaśnił nam świat!

Tuesday 17 October 2017

prafko

Pewne rzeczy się nie zmieniają, z niezmiennym zadowoleniem powtarza od rana Roman. Jak ty, Ana, dodaje złośliwie, czyly czepia się jej z rana, jakby z rana Ana tylko na to czekała. 
Bo co?
Bo prafko powraca. Nie zmieniłaś dotąd polskiego, że przypomnę.
A po co miałam je zmieniać, niezmiennie powtarza Ana. Polskie mam na 100 lat choćby, a belż by było na 10 lat. Do tego na pewniaka pogorszy mi się wzrok, więc kolejny kłopot. A tak to sobie założę okulary sama, jak uznam, że trza, a urzędom nic do tego.
Ty przykładowo Roman zmieniłeś i niewiele dobrego z tego wynikło, dla naszego domostwa oczywiście, bo dla Sanżila zawsze to jakiś zarobek, to coś zapłacił, chyba że to Bruksenia zarabia, a może i okoliczności krajowe. na tych wymianach znaczy się. Praw.
Ejże Roman, bo ja cię skarcę poza tym. Zarzucasz mi, żem prafka nie wymieniła, a tymczasem ja widzę, że i tak jestem mocno do przodu w stosunku do większości le- i labelż, a zwłaszcza tych uprawnionych do prafka. Bo oto okazuje się, że w kieszeniach i portfelach tylko u 1 na 4 to taka jakby karta bankowa, czyli coś takiego, co mi w Polsce A wtedy wydali 20 lat temu. 
Co ty mówisz, naprawdę? zaciekawiam się. Nie, by to mnie tyczyło się w grupie docelowej jakiejkolwiek, bom nieprafkowa, ale zawsze to ciekawe, jak Polska, choćby D, wyprzedza, Belgię  - pod względem praw jednak A.
Prawek tymczasem nie! Małe zwycięstwo, ale zawsze.
Tak. Na Sanżilu i w okolicznościach rządzi papier. Większość tubylców wylegimitywuje się przed polis, jakby co, różowym papierkiem.
Cyfrowo na 6 milionów prawek daje to tylko 2,2 miliona plastików. Kosztujących - w zależności od gminkokomuny - od 20 do 35 ojro. Co to jest ciekawe i może być przyczyną opóźnionej wymiany.
Bo a przeprowadzkę czekają, w tańsze miejsca?
Otóż to  - być może.
Albo olewają - być może.
Albo nie wiedzą - być może. Bo tak naprawdę dowiadują sie o tym tylko ci, którzy z jakiegoś powodu muszą dokonać wymiany i wtedy okazuje się, że oto ich oczom objawia się plastik, a nie różowe. No, trochę różowawe, okej.
Bo slabo im to zarabianie idzie w Belgii w sumie. Mimo że jakieś tam wnioski lud składa. W 2016 r. - 30 tysiaków i 5 sztuk.  Do 2033 r. wszyscy powinni mieć nowe, oznajmia dumnie minister.
To ja już wtedy nie będę i tak jeździć, z moimi plecami.
A ja się nauczę!


Monday 16 October 2017

palest-ana

Jakby nie było ciężko już na samym Sanżilu, ogarniać sytuację lokalną, okolicznościową, brukseńską i polską jeszcze - teraz jeszcze jakaś Plastelina.
Plastelina, dziwi się Ana? A co tu może być nowego?

Nowe plasteliny, Ksenio, cieszą się chłopaki?
Może jednak Palestyna, co? podejrzewa Ana Martin.
Sprawdzę. A owszem. Palestana . Palest-Ana.Tak, ta daleka. Tak, owszem, międzynarodowo, że hej. Że strach.
Strach tym większy, że - wiadomo - ostatnio im więcej kontekstów i aspektów zagranicznych - tym większe ryzyko, że będzie jakieś emi-imi, nienawiści, terrory i -yści. I wiecie co? Mam rację. Znów. Zupełnie jak Ana Martin, nawiasem wspominając. Jak ona na tę Palest-Anę wpadła, to nie rozumiem zupełnie doprawdy.
Strach więc zasiał się w Belgii, traktowanym jako państwo, eta belż, pod tytułem: co my też tu robimy? Czy wiemy, na co idą nasze pieniądze? Chyba nie zawsze, brzmi odpowiedź.
Przykładowo w Palest-Anie właśnie.Oto za pieniądze belż wybudowano w niej szkołę. Dla dziewcząt, co akurat na Sanżilu bardzo popieramy, a w czarnoprotestowo-kongresowych okolicznościach - jeszcze szczególniej. Niestety, nie do końca zastanowiono się nad jej imieniem - normalnie jakby słynnych Belgijek labelż brakowało, z Joteyką - przez j podwójne czytane - na czele, poprzez wszystkie królewny, polskie i inne, artystki, pisarki, naukowczynie.
Ksenia, widzę, że patriarchatowa czapka znow dała o sobie znać?
I to jak! Wybuchowo! Bo szkole za pieniądze belż nadano nie tylko imię mężczyzny. Nie tylko sławne. Ochrzczono ją, choć to podobno inna religia w palest-anie p-anuje - nazwiskiem terrorysty. 

Dodajmy, że nie od początku funkcjonowania. Na początku szkoła była po prostu dla dziewcząt. Ale minął czas i bolała ta dziewczyńskość, oj bolała. To dowalili z grubej rury - i teraz w nazwie figuruje jakiś tam terro. Co to bardzo nieładnie atakował w 1978 r. Nie u nas na szczęście, tu to przyszło później.
I co teraz?
Jak to co? To, czego się należało spodziewać. Najgorzej wychodzą na tym kobiety i dziewczynki. Bo Belgia z miejsca cofnęła wszelkie finansowanie dla projektów szkolnych na terytorium Palest-Any.
Jak zawsze, wzdycha Ana. Faceci robią politykę na plecach słabszych. Kobiet, dzieci, a tu we wzmocnionej dawce  - dziewczynek.
Nie o to nam chodziło, nie o to, gdyśmy na konferencji ef zakupowały rękodzieła wykonane przez Palest-Anki. Oj nie o to wcale.

Thursday 12 October 2017

środa

Zapowiada się jedna z tych śród, których się nie zapomina, gadała wczoraj Ana od rana.
Po pierwsze - zebranie. W środę. I jest środa. I to jaka!
Środa wręcz.
Do tego: 11. Brakuje pełnego miesiąca do urodzin, nie tylko miesiąca, i belgijskiego dnia kobiet, co to go od lat obchodzimy w tym dniu urodzinowym właśnie, o czym zawstydz(ana) Ana raczyła była nie wiedzieć.
A tak się pięknie łączyło, że dziw, że tyle lat na Sanżilu i w okolicznościach, a nie wpadła na to, że wszystko ma znaczenie.
Wracając do środy - był to Międzynarodowy Dzień Dziewcząt. Nie jakiś taki głupi, jak w szkolnictwie za młodu Any, gdy dbało się, by dostały kwiatki i rajtuzy kiedyś i co najwyżej nie walnąć ich w głowę (dziś pewnie dostałyby zdjęcia księżniczki w ajfonach) - tylko taki, gdy my, stare na ef i starzy na ef, dokładamy jeszcze więcej starań, by małe dziewczynki wiedziały, że mogą wszystko.
Odzyskana moc dziewczynek czyly! Żadna mi tam utracona.
Dzieci do czynu.
Jak taki Iwonek i Groch oraz różne ze środy. Środy też.
Jaki dziś dzień, pytał wręcz Iwonek nocą, gdy ledwo patrzył na oczy, bo matki za zebraniach, dzieciarnia męska kongresowa razem, ojce na ef ogarniają to szaleństwo, częściowo przy pomocy tiwi, no co robić, jak matki obradują.
A już wiem: jesteśmy środą, przypomniał sobie. Środą.
Właśnie: zebranie kongresowe. Nie będę wam odliczać ani wyliczać, ile jeszcze mamy tu do 25 listopada, ale mało czasu. A wtedy - wszystkie do sanżilowskiego CPASu na popas mózgowy i gębowy też. Będzie się działo, oj widzę to po programie, co go Ana w środę ze mną i innymi na ef omawiała. 
Gorąco i burzliwie. Do północy. Ze środy i Środą.
Ach, ta środa. Same znaki.
Środa oleju do mózgu doda, ot co. 
Jesteśmy środą.

Wednesday 11 October 2017

strajkowo

Księżyc pięknie świecił w pełni i pełnią krasy, choć żółtej, oj za mocno wręcz, Ana przykładowo od razu twierdziła, że nie na darmo i że coś z tego wyjdzie. Niepewnego.
Akcja. Menstruacja? Demonstracja!
I miała nosa. Okazało się już w czwartek, kiedy do do plecako-tornistrów, zwanych z sanżilowska kartablami, trafiła kartka. Mianowicie - oczywiście po przetłumaczeniu - hej ho, no nie, coś tam trzeba z siebie dać - że we wtorek nie ma jedzenia. Zwanego repa. Repasu popasu takiego, ojej. Ani też potażu. Czyli zupy. W kubkach.
Jest za to strajk. W naszej szkole - szczególnie mocno, for, słiwi w maternelu. Tak właśnie napisali. Słiwi for czyly co? 
Popierany przez kadrę. Nauczycieli.
A najbardziej - przez garderie. W liczbie mnogiej, więc po polsku na mnogo pasuje forma, jak gardenie, ot co. I że ekol rest uwert, a jakże, ale jednak tylko od 8 do 15.30.
Taka madam od Iwonka na pewno strajkowała, bo od razu zapowiedziała, że ekolu nie ma. Co Anę Martin trochę zmartwiło jednak, bo wszak czarna działalność na ef wymaga czasu, skoro już rąk brak, oprócz własnych, a i te powykrzywiane romantyzmem.
Reumatyzmem.
Dobrze, niech będzie. I dobrze, że jednego nie brakuje - narzekania i dobrych rad.  Tak na marginesie uwaga - kąśliwa.Tego to na pewno pełne ręce wszędzie, gdzie nie spojrzeć.
No ale wracając do belż: to był na całego. Ana ostała się bez roweru, bo go był porwał Roman, co pomknął nim na Szumana i naturalnie oczywiście dojechał szybciej, niż jakimkolwiek tramem, który w strajk zresztą po Sanżilu i okolicznościach nie wiadomo czemu akurat mknął; a nawet pod Sanżilem, bo w tunelu, Ksenio, jakby poprawił Iwonek.
No właśnie.
Korek pod oknami stał równo, w każdym razie: normalnie do 9 góra, dziś do 10. A co się działo na wjazdach do Brukseni - to najstarsi nie pamiętają, sodomiaigomoria to nic podobno. Podobnie jak pod sanżilowskim więzieniem - ktoś musi strajkować, by siedzieć mógł ktoś, no co. 
Dzieciarnia siedziała w maternelu i zadowolona bawiła się. Bo co robić? Strajk to my mamy kobiet tu, czarny, ten czerwony musi ustąpić. Polska przed Belgią, nawet jeśli to Polska D, a Belgia- A - w najlepszym, solidarnym wydaniu.
Gdyż tak w ogóle każdy ma prawo do strajku. Popieramy! Od chodzenia na piechotę nikt jeszcze nie umarł, szczególnie, jeśli jest to rower Any. 

Tuesday 10 October 2017

sądy

Było to tak, że potrzebowali tłumaczki albo tłumacza też ewentualnie bynajmniej, co to z dialektu chyba francuskiego na nasze by dawał radę, a tak naprawdę z prawniczego na ludzkie, tyle wam powiem, że na mój rozum to o to się rozchodziło.
Ana się zgłosiła, bo akurat se czarnoprotestowo próbowała odpoczywać, ale jak widać nie dała rady, bo się zgłosiła właśnie, że ona owszem, i zrozumie, i wyjaśni po polsku, i posiedzi, jak się będzie przeciągało, i owszem, tak na pewno nic za to nie chce.
Ta, co Anę w ten sposób wyhaczyła internetowo, bo podobno życie się teraz na fejsie odbywa - na co my się jednakże zasadniczo u nas na Sanżilu nie zgadzamy, że se twardo podkreślę - zadzwoniła jednakże jeszcze raz, by się upewnić co do tego ostatniego elementu, bo podobno nieczęsto się zdarza wśród naszych tu Sanżilaków i okolicznych, by drugi czy druga drugiemu lub drugiej chcieli pomóc za darmo.
Tak, owszem, robię to bezinteresownie, potwierdziła Ana Martin, bo mogę. Mogę, to robię. I cieszę się, że mogę.
Dostała więc adres i pojechała se pod największy pałac świata, co to o nim myślałam, że jest kościołem, takim ruskim nawet, choć powinno być rosyjskim, bo się ten złoty dach, kopułą zwany, tak mu świecił, że po oczach nawet na Sanżilu daję, jak się nad ratusz podejdzie.

A to pałac sprawiedliwości.
Weszła Ana, torbę oddała i udała pod wskazaną salę. Ogarnęła ją okiem…i nie znalazła.
Swej klientki nieodpłatnej, znaczy się.
Bo to było tak, że ustawię fakty: wchodzę. Patrzę: ani jednej polskawej buzi. Owszem, mnóstwo kobiet coś chce od tego sądu, ale że osoby te są w większości w czarnym proteście także w postaci chusty na głowie - założyłam, że to jednak nie to. Pytam się takiej jednej młodej adwokatki, też zresztą przyobleczonej na czarno zwyczajowo, a może i z solidarności: gdzie można coś sprawdzić, wskazuje mi listę, na niej owszem, dużo nazwisk emi-imi, ale jednak raczej z Afryki, niż Polski D, a nawet A B i C.
Że wyjaśnię: Ana ani jednego na -ska czy -cka nie naliczyła, no ale tu Ana Martin też nie świeci polskim przykładem, co widać.
Ana znów: wychodzę z tej sali i mówię se: jakżem tu przybyła, zgubiła i znalazła w międzyczasie telefon - to dam radę i panią znaleźć. Wykonam skan twarzy i znajdę.
Długo mi to nie zajęło, dodam nieskromnie, bo jakem odliczyła czarny protest chustowy i adwokacki - to od razu znalazłam panią.
Radośnie żeśmy się odnalazły i przeszły na matczyny.
Adwokatka też zadowolona, bo ta poprzednia tłumaczka to tylko się kłócić chciała we wszystkich językach, które znała.
A Ana po czarnym tak zmęczona i głowowo obolała, że ani jej to na myśl nie przyszło.
I jeszcze zadowolona, bo i pomogła, i Roman auto naprawił, a nie ona musiała, i sąd se obejrzała.
Gdzie zresztą same panie na czarno. Pasuje!


Monday 9 October 2017

wat(a)

Można by pomyśleć, że wszędzie kobietom dowalają. Ale nie. Bo oto w tygodniu czarnoprotestowym, czarnochmurowym, czarnonastrojowym nagle zapaliło się światło.
Nie, nie w Polsce D oczywiście niestety, od tego to jesteśmy bardzo daleko, a może i dalej, bo ludu coś na czarnym dużo nie było - uspokoję Was od razu. W ojczyźnie matczyźnie nadal równo źle, i coś tak się Anie Martin, Romanowi i innemu mądrawemu sąsiedztwu wydaje, że raczej w tym kierunku nie tylko idziemy, ale wręcz biegniemy. Jako naród. Co na obczyźnie widać, oj widać.
Póki co - światło prokobiece, jakby powiedziała Ana, a ja - dlakobiece, no co, Polacy nie gęsi, a Polki to już na pewno nie, radykalizuję się feministycznie na ef jak jakaś Ana Martin czy Ruda - objawiło się na Sanżilu i w okolicznościach, które tym razem dotyczą całej Belgii.
W postaci watu. Vatu. Te-we-a, te-fał- a po miejscowemu, ale też zależy od wymowy dialektowej, że wam to uprzytomnię. Wat, vat, tva - podatek taki, wiecie.
Ale jak? Wat dla kobiet, czy wata dla kobiet, że se tak zażartuję czarnoprotestowo? 
Owszem. Otóż w Belgii obniżają wat na produkty higieniczne dla kobiet, uroczyście odczytuje Ana Martin z lesłara. Czy to nie wspaniała wiadomość? Formidable?
Na podpaski, tampony czyly?
Owszem. I prezerwatywy dla kobiet też!
Watę! Wat za watę! A to ci dopiero.
Watę cukrową dla pań, Ksenio? A jak ona wygląda?
Nie cukrową, tylko białą, co sobie można ją przerobić na brodę dla krasnali. Przykładowo.
Aha, już wiem, co z tym watem. Watą! Watem! To teraz mniej kosztuje ta wata i wat, tak? I teraz będziemy mogli jej więcej kupić? I więcej zużywać?
Tak jakby. Głównie chodzi nam, Kseni i mamusi, o to, że w czasach demonstracji cieszy każda rzecz, jaką ktoś zrobi dla pań. By nie trzeba tyle demonstrować, bo sił brak.
I Belgia zrobiła, tak? I Bruksenia moje miasto też?
Tak synku. 

Wednesday 4 October 2017

pur le fam!

Stoimy se z Aną Martin wczoraj na Szumanie, jak przykazał, nie bóg żaden na pewno, nie bogini nawet, już prędzej Ana Martin właśnie sama i osobiście, bo to ona ten protest zwołała tu na miejscu, przy wydatnym udziale przeróżnych feministek czarnoprotestowych na ef, w tym Wezembekowej.
I ta to Wezembekowa poszła nam na policję, załatwiła co trzeba, na 12 nas umówiła, a policja lapolis przyklasnęła, bo tak pokojowych marszów, jak nasz czarny, często nie widują, więc czemu nie, moje panie, prosimy częściej wręcz.
Inaczej to było, protestuje Wezembekowa. Nie składałaś Ksenia wniosku, to się nie mądrzyj. Więc robi się to tak, notuj pilnie, bo na pewno jeszcze będziemy składały je nie raz, wnioski znaczy się: najpierw piszesz do burmiszcza albo burmiszczyni komuny, że chcesz protestować. Potem w internetach wypełniasz papier, co to nie jest papierem, bo wiadomo, elektronika. Potem on to klika na tak lub na nie, ale w przypadku czarnych protestów wiadomo, że na tak, bo  - pacz wyżej - pokojowo to się odbywa, aż miło oku popaczeć. Potem to leci internetowo do lapolis, która znów kilka na tak lub na nie, ale wiadomo, pacz wyżej.
Gotowe.
I tylko jedno się wymsknęło spod kontroli, że pozwolę sobie wtrącić, chrząka z boku Ana. Mianowicie, ty wezembekowo sobie gdzieś tam wyleciałaś, nie rajanem, bo na dobre cię nie było, a my, czarnoprotestowe, zaczęłyśmy się zbierać od południa. Mniej nas było, za to mocniej, zdecydowanie. Nawet żem się nie zdziwiła, że lapolis njet, myślę se: tak nas już dobrze znają, że pozwalają manifestować bez siebie samych.
Stoimy więc i krzyczymy, echo się niesie na wysokie komisje i rady, że hej, w miarę jak Rita odkrywa talenta muzyczne i wali w bęben chyłkiem wyniesiony z dziecinnego, a wcześniej własnoręcznie przez Romana z ulicy - i krzyczymy: wol-ne Pol-ki! sol-sol-solidarite! i inne, same se, ludziska robią fotosy, prasa się uwija.
Wtedy nadjeżdża lapolis. Panowie ci sami, co zawsze, znaczy się: bardzo mili. I ten główny, w zielonej kurtce, co się to zawsze w niej tajniaczy, a nie w granatowym ałtficie, jak by przytsało, pyta się Any, co to stoi opasana flagą z Polski D prosto, strajkowo-kobiecą: madam, se a kel er, votre manif?
Ana na to, z najmilszym uśmiechem, a druga na N obok pomaga wydatnie miłą buzią też, że o 12, jak zawsze. A midi, mesje.
A on pokazuje papier, bo elektronikę se wydrukował, i mówi: hmm, a ja tu mam, że o 13!
Ana na miło: oj, oj, ale nam przykro, on e tre dezole wremą!  
Tajniak: sawa madam, sawa. Donk se kła le plą? Isi sur Sziman e apre lambasad?
Ana: sesa mesje. Tus onsombl! Pur le fam!

Monday 2 October 2017

ritaaaa

Bo ja się uczę języków zdaniami. W tramwaju je słyszę na przykład, i zapamiętuję. Choć oczywiście kompleksy mam olbrzymie.
Ale nie zawsze. Na przykład na zebraniu rodzicielskim to tak się zdenerwowałam na te ubikacje niedopasowane do maternela, że mówiłam przez dwadzieścia minut. Wszystko mi wyszło. I to w moim francuskim, bo przyznajmy, drugi dialekt sposród  sanżilowskich to tylko Ana Martin ogarnia, że mucha nie siada.
E tam, skromnie etamuje Ana. Nie przejmuję się po prostu.
Właśnie! Bo i ja biorę teraz z ciebie przykład, i jak poradziłaś - se wyobrażam, jakby ci inni i inne mówili w polszczyźnie matczyźnie, gdyby trzeba było, i od razu lepiej idzie, przecie w życiu by nie wymówili tych szczdżrz! Już nie mówię o szczebrzeszynach, ale nawet taka strzykawka, słowo czasami niestety codzienne przy dzieciarni, jak się zacznie pijanie syropów jesiennych zwłaszcza, tubylcom dialektowym nie wyjdzie łatwo, oj nie na pewno nawet.
Fakt, kiwamy głowami we 4, bo jeszcze ta od uczuć i głowy kiwa. A też uważa skromnie, że dialekty nie dla niej. Fałszywie - zdaniem Any - bo se świetnie radzi, czy to w warsztacie, czy w komunie, czy nawet na manifie.
Jak jutro, zresztą, moje panie, wtrąca Ana Martin. Na wendo też działała, przyjdą z gromkim HA!
Może to i prawda, że wszystkie języki są równe.
Na pewno nawet prawda i naprawdę, utrzymuje Ana. Szczególnie w Brukseni, gdzie nie ma większości już żadnej. 51% belż, a reszta to my, wszyscy.
Mesje to aż się dziwi, że ja takie słowa znam, rzucę wam na koniec. Ritaaaa, ty, no co ty, gada, przecie ty lepiej ode mnie umiesz powiedzieć, o co chodzi. Bo fakt, dziewczyny, jak się rozgadam, to jadę na całego i obojętne mi, jak akcentuję, i czy w ogóle, czy odmieniam, i czy w ogóle, czy dobry język, i to nie w ogóle.
Najważniejsze, by był przekaz. A ten masz. Jak jutro na czarnym proteście. Też polecimy mową. Ojczystą, matczyną i inną!
I nadal zadowolone we czy-cztery pijemy kawę, Sanżil z wizytą na Foreście.