Monday 21 December 2015

(371) najgorszy sort

Niedaleko pada jabłko od jabłoni, uczyli matuś, a ojce głowami kiwali. I rację mieli! Jaka Ana Martin, jaki Roman, takie i dzieciska. A było dwa razy pomyśleć, zanim kalendarzyk odstawili. A było to. A było tamto. Za późno. Woda wylana bez kąpieli. Wszystko za późno. Najgorszy sort im wyszedł. I to dwa razy. Na naklejkach stoi i pisze, zdjęcia krążą po sieci, i to na święta taki wstyd. Ojezu.
Niedorobieni jak bumcykcyk.
Cha cha, piękne, zaśmiewa się Roman, a Ana wręcz tarza po dywanie, chłopaki, te najgorsze, bo innych tu nie, obaj na niej, pod nią, przy niej, jak tam który trafi. Widać tak to ci niedorobienie mają, nie wiedzą sami, co robią.
Dobrze, że nie podrobieni przynajmniej, bynajmniej tyle, jakbyś powiedziała, udaje się coś powiedzieć do ładu bez składu Anie, chociaż bo ja wiem, czy to ma jakieś dłonie i nogi? Jeszcze mniej jej wierzę od czasów soboty. Najgorszy sort tu mną rządzi. 
No, na demo żem była pod ambasadą, ale to już wiecie pewnie z fejsa i tak. Fot nacykali tyle, że na rok publikacji starczy.
Okej, macie mnie. Tak, w obronie. Tak, w ramach kota. I co, kamieniem? Niech pierwszy niewinny rzuci.
Ksenio, dziś to już wszystko mieszasz doszczętnie, na to Roman. Przysłowia, powiedzonka, fakty, miejsca. Oj, chyba na Ksenię przeszło i sama jest z najgorszego sortu, dodaje Ana. Ksenio, źle się czujesz? pyta niby zatroskana. Taką masz minę.
Tak, Ksenio, taką masz minę o rety, dodaje Iwonek.
Bo właśnie se uświadomiłam, że w Łapach przecież też fejsują. Już dawno mnie tam przyłapali. Już całe kilkanaście godzin jestem na wyklętym. Ojezu, jak ja się na święta w domu pokażę?
To się nie pokazuj i zostań z nami na Sanżilu. Tu to będzie wesoło. Będziemy chodzić na demonstracje.
O nie! woła Iwonek. Ja nie chcę. Groch kiwa głową, raz na tak, raz na nie, taki ciemny, może Bułgar to on albo Rumun jakiś bynajmniej zresztą. Bo przecież nie słowo na ż. Po tatusiu. Nowa władza ich sprawdzi, spokojna głowa.
A przecież tam obok jest święty mikołaj, podstępnie działa Ana. Aha mamusiu, to chcę. Ja chcę na demostację. Stacyjkowo. Z kotem Ksenia.
Nie z kotem, tylko kodem. KODem - wielkimi literami zapisane, przypomina Ana. Dobrze, żeśmy poszli. Komitet obrony demokracji. Dumnie brzmi, ale może musi tak brzmieć.
Dobrze to może w Brukseni brzmi, ale co na to Polska A B i C? Ojezu, ale się wkopałam.
Warto było. Trzeba ratować, co się da, poważnieje Roman.
No ale obrazili nas! Obrazili was!
Czym?
Naklejkami tymi, co to Groch na plecach ma, Iwonek na piersi -  toż to o najgorszym sorcie teraz wszyscy wiedzą! A nie musieli! To mogło zostać między nami.
Ksenio kochana, to na żarty było! 
Ksenio, to żarcik, tłumaczy mi Iwonek.
Żarcik? no nie wiem sama...patrząc na Martinów, a na Anę szczególnie, to nie żarcik chyba.
Nie wierzysz coś, podśmiewuje się Ana. 
Wierzyć wierzę, ale co, jeśli to prawda? Zawsze tak czułam, że coś niehalo nie styka u nas na Sanżilu, jak w tej zmywarce bosza normalnie. Coś mi to pachniało zmianą. I proszę! I mam! I sama z etykietą gorszej latam po fejsie. Pomyśleć, że po to na zachód ruszałam!

Thursday 17 December 2015

(372) jednostki

Do niedawna myślałam, że wszyscy jesteśmy ludźmi. W liczbie pojedynczej dawało to człowieka. Pokongresowo, pod wpływem Any Martin, zrozumiałam, że obok człowieka należy dopisać kobietę, by nie było, że człowiek to tylko on, ale i ona. Już samo to nadało mojemu językowi bogactwa. A teraz - proszę bardzo, po wysłuchaniu wykładu o migracjach emi-imi lebelż wewnątrz Belgii wiem, że ludzie to także jednostki.
Nie rozumiem, kręci głową Ana Martin. Ksenio, nie rozumiem! woła Iwonek. groch kręci głową po prostu, za to zawzięcie.
Proszę, sama patrz: same statystyki. tabelki, liczby i inne. A w nich - ludzie, jak rozumiem, człowiek jako mężczyzna i jako kobieta, w tym dziecko i dziecka - nazywani jednostkami. Tak mi z rana Roman przetłumaczył unite - z akcentem.
Ach, statystyki, no tak. Normalnego języka tam nie uświadczysz. Stąd takie słownictwo.
W statystyce wszyscy równi, śmieje się Roman. Wszyscy odczłowieczeni.
To przytocz nam kilka danych, prosi Ana. Ksenio, przetocz, tak, woła Iwonek, co przetocz? Groch kiwa głową po prostu.
Proszę bardzo, w punktach, statystycznie nieco.


  • jeszcze nigdy w Brukseni nie mieszkało aż tylu ludzi, w tym kobiet. 1175173 na 1 stycznia naliczono, w tym groch z nr 1175100 na oko
  • urodziło się o 9842 ludzia więcej niż umarło
  • 50188 nowych emi-imi, co należy rozumieć jako oficjalni emi na komisję z rodzinami
  • z Brukseni więcej lebelż uciekło, niż przybyło. Ponad 13 tys. ludzia/jednostek. Co dziwi podobno władze, jak to, ze stolicy nawiewać? Głównie do Brabantu jakiegoś tam
  • mieszka w Brukseni 265 tysiaków ludzi z Unii, ale nie tylko tych komisyjnych, ale i innych, jak Ksenia, Paweł ze sklepu i tacy tam. Daje to 10 tysiaków jednostek więcej z Unii - natomiast po raz pierwszy od lat ubyło lebelż belż - mniej ich w Brukseni o ponad 1600 jednostek
  • komuno-gminy to się bogacą ludem, to ubożeją. Najbogatsze w nowych to Iksel i Tysiak, najbiedniejszy - Skarbek i Sanżos, skąd raczej wyjechali. No i Molenbek, skąd kilku już w Syrianie, dodaję.

Wednesday 16 December 2015

(370) święta

Choiny stoją, pierogi zamówione, prezenty zdobyte z szaleństwem w oku w handlową niedzielę. Trzynastego ci ona była wypadła, nie tylko w tzw. tym kraju, ale nawet w Brukseni i Belgii całej, jak pewna telerankowa niedziela lata temu w Polsce A B i C, wtedy jednej Polsce jednakże, a nawet Peerelu, jak powspominała sobie przy okazji Ana.
Nawet warsztaty bożonarodzeniowe już były. Kartki wycięte, mikołajowa broda z waty przyklejona, klej z palców oderwany wraz ze skórą, po kątach walają się pawie oczka i takie tam. 
Czego brakuje, czego brakuje, by się poczuć świątecznie, węszę po kątach i wpaść na to nie mogę...Ana?
Jak to czego, wzrusza ramionami Ana. Wysprzątania domu od stóp do głów.
Ale ta Ana mądra, doprawdy, nadziwić się nie mogę. Pora ruszać do szczoty!
Chłopakom małym dwa razy tego nie trzeba powtarzać. Całe ranki i wieczory, gdy tata nie wraca, wyrywają sobie miotłę, szczotkę i zmiotkę. Teraz też ruszają do roboty, a Ana dyskretnie zaczyna podczytywać pismo na ef.
Roman nic nie robi, za to cierpi, że nie robi, bo bałagan. Ale jak ma nie być, skoro rządzą łańcuchy, pawie oka i takie tam. Więc wzdycha dalej, prostuje obolay kręgosłup i kładzie się na dywaie, skąd po chwili zostaje przegoniony miotłami.
Ja natomiast, spoglądając na chłopaków i wymigując od ciosów kija - słucham, jak Ewa, co była wpadła pożyczyć cukier- gada do rzeczy i od rzeczy też. A mianowicie, że święta idą. Że te święta u nas, to prawdziwe, a nie takie jak te tu.
A gdzie jest to tu, pyta Ana znad pisma na ef.
Na Sanżilu i w Belgii ogólnie, odżegnuje się Ewa od złego. Niech sama przyzna, że to takie nie wiadomo co.
Dla mnie wiadomo co, uprzejmie odpowiada Ana. Mniej zarobienia, niż w Polsce, po prostu odpoczynek.
E tam, Ewa na to, Ana młoda, to tak gada, jakby wszystkie rozumy zjadła. A tu nawet jedzenie byle jakie, nieodświętne. I mięso jedzą, czy wie? Wie, odpowiada Ana, wie i cieszy się, bo co ma jedzenie do świętowania? Każdy po swojemu i tak, by mu smakowało, to moja zasada. Byle nikogo nie zmuszać, bo mu się źle święta będą kojarzyć. Jak mi wielkanoc i zimne jajo.
Ale Ana, niech słucha, są jakieś zasady przecież! Święta to święta i musi być inaczej! 
Czyli jak, pyta Ana.
No, inaczej, odświętnie. Po polsku! Posprzątane i zjedzone oraz wypite, choć tu akurat nie popieram. Ale okna trzeba umyć. Garsonkę odprasować. Wszystko domyć.
Widzisz Ana, też chciałem umyć piekarnik
Piec do pizzy, cieszy się Iwonek.. 
A co tam Roman mówi, piecyk to ja Romanowi umyję, mam specjalny produkt z Polski. Te tu nic nie domyją. Tradycji nie ma. Roman, przyniesę, by się na święta błyszczało.
A temu małemu, co tam charczy przy zmiotce, to miodu dać, Ewa karci Anę wzrokiem na koniec. I na nogi stawiać, ile to jeszcze jak pies na czterech będzie ganiać? Wstawać mały, ej!
Nie mówi się ej, dosłyszał Iwonek.
Ewo, do widzenia. Dziękujemy bardzo. Wesołych świąt i mówię to szczerze. Byś się nie narobiła i odpoczęła.
Wesołe to będą, jak wszystko ogarnę. Dopiero na oknach jestem, a jeszcze piwnicę wysprzątać, dywany poprać, pościel poprać. A potem pieczenie. Jezusie, lecę, po cukier zaszłam, a gadam po próżnicy! Kurczak w piecu, stary zaraz wróci i będę miała za swoje. 

Tuesday 15 December 2015

(369) korupcja

Korupcjo piękna jak las...korupcjo zostań wśród nas - śpiewam na melodię kolędy, co nam tu zapodają od rana chłopaki, z tym że oczywiście nie o korupcji jest ta ich piosenka. O skorupce też nie, choć z rana myślałam, że to słowo na s się ono zaczyna. Oni o choince, bo o czym. Wszędobylskie się one coś porobiły, jak ta skorupcja normalnie. 
Znów się pomyliłam. Ojej no. Święta idą, miłosierdzia ludziska!
I już prawie by jej  - tej skorupcji całej - niech tak zostanie, bo ładnie - może i na Sanżilu i w okolicznościach niedługo nie było wcale, sierpem i młotem by została wypleniona żywcem - gdyby nie niezawodna piłka nożna. A jakże - tak brzmiał jedyny komentarz Any Martin. Jako polska feministka na ef ze stadionami to ona od dawna ma nie po drodze.
Nienawidzę ffy, pezetenu i działaczy, dodaje dobitnie zza szafy Ana, gdzie jako mikołaj próbuje zapakować prezenty, konkretnie - tramwaj. Długi on.
Nie dłuższy niż ręce belgisjkich działaczy, kątempluje Roman.
To powiedz mi, co się stało, uprasza pokornym tonem Ana ślubnego. Święta idą, to trochę pokory się przyda, jak się kandyduje do prezentów.
A co się miało stać, to co zawsze w świecie futbolowym, czyli wielkie branie - Romana w sporcie to już chyba nic nie zdziwi. Belgia zapłaciła działaczom, by głosowali na nią w ramach wybory miejsca pod miszczostwa świata w piłce w 2018 r.
Belgia? Ana nie wierzy. Jako kraj? Serio? Bo że Polska, miernoty piłkarskie, by wszystko dała - to rozumiem. Ale Belgia jako kraj?  Sama jedna jedyna?
Dobra, lebelż wraz z tymi z północy lub z zachodu, zależy jak patrzeć. Holendrami, znaczy się. Przyganiała kocioł garnkowi, że mi się wymsknie.
Ano ano. 
Ile dali?
10 tys. ojro podobno. Jakiemuś kolesiowi z Gwinei
E, tak tanio teraz chodzą miszczostwa? Dobrze aby na pewno przeczytałeś? Iwonku, przynieś tatusiowi okulary, tatuś coś kółek nie widzi.
Zaklinam się na święta Bożego Narodzenia i inne atrakcje, że dobrze. Na pociechę dodam, że to nie jedyna suma. Bo są jeszcze kwoty wpłacone dwóm byłym graczom - jednemu dodali 180 tysiaków, drugiemu 49. Pewnie nikt nie dojdzie, na konto na jakiej wyspie i na jakie nazwisko.
No, Ana wygląda na zadowoloną. To mi wygląda na prawdziwy futbol, nie to, co jakieś marne 10 tysiaków. Jest proces? Nie ma na razie. Związaek piłki nożnej oczywiście wszystkiemu zaprzecza. Uff, w czasach Molenbeku okazuje się, że na czymś można się jednak oprzeć.
Czym mianowicie?
Wierze w ludzkość! Że pewne rzeczy się nie zmieniają. Jak skorupcja. Zawsze będą chętni, by brać. Tu też pewnikiem rozejdzie się po kościach, prognozuje Ana. Jakoś ta piłka musi się kręcić. Brr, nie cierpię.
To zupełnie jak te choinki z kolędy. Zawsze znajdzie się na nie amator. Bo piękne ci one jak las i jak skorupcja zostaną wśród nas.

Monday 14 December 2015

(368) radykalni

Gdzie człowiek, w tym kobieta, nie spojrzy, tam strach patrzeć. Czy po Polsce - co prawda w tiwi tylko ci ona, ale lepiej nie włączać, by ktoś straszny nie wyskoczył; czy po świecie - wojna za wojną. Czy po Belgii wreszcie - Molenbek za Molenbekiem, Ganshoren za Namurem, wszędzie oni, straszni mniej lub bardziej. Wariat za wariatem czy innym dżihadem. A teraz jeszcze szkoły doszły. Radykalnie wkroczyły na scenę polityczną. 
Szkoły? Co się dzieje, nie szkolą, jak należy? zabawia się językowo Roman. I jakie? komunalno-gminne, wyznaniowo-niewyznaniowe tak naprawdę, prywatne-państwowe, liberalne-ortodoksyjne? Jest w czym wybierać Ksenio na Sanżilu oraz w okolicznościach. O co się rozchodzi z tym strachem?
Bo się radykanalizują szkoły! O to idzie.
Radykalizują szkoły? W Polsce A B i C to na pewno, ale tu? Inny rząd mają wszak. Jak to rozumieć, Ksenio?
Jak człowiek i kobieta. Proszę, stoi w lalibr jak wół czy inny byk, bo rozumem już jednym mym tego nie obejmę, radykałów, przysłów i zwierząt, znaczy się: o proszę, 24 przypadki radykanalizacji uczniów w Brukseni i wokół dookoła, Walonii znaczy się dosłownie. 
Radykalizacja uczniów, zaciekawia się Ana Martin? Mówią coś o naszej komunalnej trójce?
Mamusiu, czy to o mojej szkole pan pisze w gazecie, o tu? pokazuje palcem Iwonek.
Nie o twojej, synku, i oby jak najdłużej nie pisali! wzdryga się Ana.
Ale ja chcę mamusiu! pojękuje Iwonek. 
Synku, ale to nie jest miłe wcale a wcale. Idź do Grocha, mama ma tu ważne sprawy do omówienia.
A więc wracając do tematu, proszę o dane.
Proszę bardzo, podaję: od kiedy doszło do wiadomo czego, czyli źli panowie sprawili, że nie można było jeździć tramwajem i zamknęli szkoły - wersja dla Iwonka - w tychże szkołach powołano specjalne komórki mające wyłapywać potencjalnych kandydatów na turystów do Syrii. Te komórki podlegają pod dwóch specjalistów, tzw. referentów od radykalizmu. Oni decydują, co dalej.
I co wykryto?
Właśnie o to mi się rozchodzi, że tego tyle! podniecam się nieco. 24 przypadki radykanalizacji w miesiąc. To jeden na dzień średnio! A ilu nie wykryto, to aż nie chcę myśleć. 
Co się z nimi stało? chce wiedzieć Ana.
Część siedzi, pewnie powyżej 16. roku życia. Reszta hasa pod obserwacją. Wiele się zrobić nie da, ale może też nie trzeba, zastanawia się Roman. Bądź tu mądry lub mądra, człowieku.
Strach chodzić do szkoły i tak, wiem swoje. A w sukience - to już na mur beton.
Ładna sukienka, Ksenio - wynurza się Iwonek. Też mogę taką założyć?
Niech cię broni ręka taka czy taka, bo czyja - to już dziś nie wiadomo. Szalony roku 2015, kończ się! Znajdźcie, kogo szukacie, i niech wróci sanżilowska nuda spod polskiej gwiazdy. 

Thursday 10 December 2015

(367) pleziry

Ani się człowiek, w tym kobieta, obejrzał(a), a tu rok groch przeminął, znów zima praktycznie, panie dziejaszku. Wraz z nią - pleziry. Czysta przyjemność, chce się zakrzyknąć, patrząc na plakat z niedźwiedziem na łyżwach. Kto żyw, człowiek, w tym kobieta, biegiem marsz do Brukseni Tysiąc.
Ksenio, a co to pleziry? odzywa się znad roboty, czyli świątecznej wycinanki, Iwonek. Gdzie to jest? Po co?
Nie po co, tylko dlaczego, poprawia go odruchowo Ana Martin.
Właśnie że po co tym razem, Ano, pasuje, poprawia ślubną nieodruchowo Roman. Bo po co i na co komu te pleziry, lecz dlaczego taka nazwa?
Jarmark świąteczny jak każdy inny, dla Any wszystko jest zazwyczaj zdecydowanie jasne jak śnieg.
Jak każden jeden to chyba nie Ano, ośmielam się zaprotestować nieodruchowo, bo te normalne nazywają się markt, ewentualnie evtl. wajnahcmarkt, a ten zdecydowanie inaczej jednak bynajmniej. Pleziry diwer, plaisirs d'hiver dla purystów językowych, bo tak się one zwą, te budy jarmarczne, co ich w tym roku nastawiali, jak nigdy dotąd. 
Do tego nazywa się to jarmark świąteczny, a działa już przed Andrzejkami, a kończy się chyba na urodziny Romana, jak królowie przybędą. TAk wyliczyłam. Co to się porobiło doprawdy.
Może tyle czasu, bo wielki ci on. Okiem nie obejmiesz. Kondycja będzie potrzebna, by to wszystko przejść, potwierdza Ana.  Ja mam, bom wózkowa, ale siedzący Roman? Do tego notatnik, ups - ajfon - by zapisać, co i gdzie, a wreszcie - żołądek - by zjeść. Nieprzebrane ilość jedzenia mieszczą się w tych budach. Bo jest ich ze dwie setki. Sto więcej niż rok temu.
O to się rozchodzi protestującym handlowcom. Że zrobienie w bambuko nieco. Bo rok temu, gdy Anspach był ulicą, nie dało się na nim nic ustawić. Od kiedy jest chodnikiem - miasto zwietrzyło świetny interes, by budy stały i na nim. Obojętne, że ludzie tego nie przejedzą - ważne, by do kasy Tysiąca, a może i całej Brukseni, wpłynęły pieniądze. Co się stało, więc Bruksenia otrąbiła sukces, że najwieksiśmy w Ojropie itepe. O tym, że ludźmi sterować tak łatwo się nie da, i że jak mało kto przyjdzie - sprzedawcom nie zwrócą się koszty nawet - nikt jakoś nie mówi - kątempluje Ana Martin.
Mowa natomiast o czym innym. O tym, że tak duże potencjalnie skupisko ludzi to wymarzony cel dla tych spod znaku Molenbeka. Że lepiej nie chodzić może jednak. Co na pewno wpływa na mniejszą liczbę jedzących na jarmarku, dodaje Roman.
Uff, co też to się porobiło, wypowiadam się. By już człowiek, w tym kobieta, do miasta bał się ruszyć na zakupy, toż to świat światem nie widział.
Ja tam się nie boję, obwieszcza Ana. Huknie - to huknie. Co mamy robić? Żyć trzeba. A światła ma Bruksenia w tym roku piękne. Jasne i dające nadzieję, że będzie pokój i spokój. Ament.

Wednesday 9 December 2015

(366) furnisor de la kur

Kur? co za kur mi się tu wdał? albo wdała, co gorsza -  już miała krzyknąć bez ładu i składu Ana Martin, myśląc pewnie, że ja tu nie o ptakach albo innych takich piszę w kurniku naszym sanżilowskim, lecz bluźnię. Na szczęście była spojrzała na czas na tytuł i zaciekawiona podchwytuje: o proszę! nowy dostawcy dworscy u króla belż i wszystkich lebelż. Ho ho, komu się udało?
Ho ho, wesoło podchwytuje z kolei Iwonek, mamo, ten pan dostawca dworski to mikołaj? Co on dostawia na dworze ten pan on?
Ho ho, podchwytuję w myśli, bo na Sanżilu to już dawno furniser to dla mnie po prostu furnisor, tak jak grosist - grosista, i nawet nie wiem, jakby to przetłumaczyć szło na polską ojczyznę matczyznę. A tak proszę, tłumaczenie gratisem spadło i męczyć się nie muszę. 
Ho ho, udaje się Grochowi. Nowy dźwięk.
No i ho ho - potwierdza prawniczo Roman. Sprawdźmy, co tam nowego na dworze belż będzie uchodziło za dobre.
Mamusiu tatusiu gdzie na dworze? U nas za oknem? chce wiedzieć Iwonek. Co tam dają?
To dwór w znaczeniu zamek, synku. Taki pałac. Taki wielki domek dla króla i królewny. Polskiej zresztą, że przypomnę ja, Ksenia.
Otóż w tym roku z nowych rzeczy dają materace, zegarki i jak co roku pewnie - czekolady, wyczytuje Roman. 
Ciekawy zestaw, mruczę. A co to właściwie jest ten znak? I na co to komu?
Znak jest ładny, korona wykropkowana, pod nim długie napisy, zaczyna Ana. Prawo do niego mają firmy, które mają siedzibę w Belgii i są wpisane do jakiegoś tam rejestru. Oprócz tego przez 5 lat mają dostarczać swe towary na dwór, do zamku czyly, a potem ewentualnie przez nową pięciolatkę. Firmy wynajduje i poleca specjalna osoba zatrudniona w tym celu chyba tylko. I tyle.
Tyle hałasu o nic właściwie, dziwię się?
To nie jest nic...to wielki prestiż w sumie. Znak to czysty chwyt marketingowy, można się nim chwalić tu i ówdzie. Nie martw się Ksenio, na pewno się już piarowcy i embieje tym zajęli, by się opłacało wszystkim.
Najbardziej opłaca się pewnie temu, co poleca, dodaję z przekąsem. Ale zgarnąć do kieszeni można.
Pewnie coś w tym jest, ale nieoficjalnie, póki co, śmieje się Roman.
A ilu jest dostawców na liście? Setka podobno. Sto firm belż? Tak. Z tego pewnie z 30 czekoladowych, oblizuje się Ana. Mniam mniam mamusiu!
W tym roku ten Włoch Markoni dostał, uzupełniam. Jego ulica jest na dzielnicy obok. Hmm, sławny przed sławą był jeszcze, to ci dopiero marketing!
Oni wszyscy mają super pi-ar, ale jedno zastanawia: że czekolad można zjeść dużo - wiadomo. Że warto mieć jej zapas - wiadomo. Darmowej - jeszcze lepiej. Ale kurę z grzędy temu, kto mi wyjaśni, po co królowi i królewnie przy okazji nowe materace teraz, a potem znów za pięć lat? Kto to widział? Przecież jak raz sobie dobrze pościelisz, to się wyśpisz, a takie nowe - nowa bieda tylko. Było biedną zapytać!

Tuesday 8 December 2015

(365) choina

Jakby to miasto istaniało po polsku, a nie tylko na mapie belż, i to nie pierwszej lepszej, tylko takiej dokładniejszej, to bym je chętnie umiesciła w tytule. A tak - to tylko turne. Nie, nie durne, tylko turne, choć to, co napiszę - może i durne. Jak to w sezonie przedświątecznym. Więc daję choinę. W tytule. A co - mikołajki.
Turniej niech będzie pruskim targiem.
Ruskim natomiast - Tournai - w pisowni dla douczonych. Do czego tam doszło - w głowie się nie mieści normalnie. Skandal i dywersja, dygresja wręcz. Niech się schowa Molenbek, niech się pis jeden z drugim nie odzywa - bo co robić, jak gdzieś tam w świecie dochodzi do prawdziwej tragedii i lud nie ma czym cieszyć oka w święta?
Tragedia w Turnieju czy turniej głupoty w Turne? żartuje sobie Roman. Ksenio, chodzi o tę historię z choinką? Co to miała być nordmanem, a okazała się episeą?
Zaraz, zaraz, skąd o tym wiesz, zaciekawia się Ana Martin. To ja jedna taka niedouczona? Na to wychodzi. Bo o Turnieju wszak głośno dziś w mediach!
Wszystko za sprawą choiny, cytując Iwonka. A co, za niska? Tego to nawet nie wiemy. 16 metrów ma według faktury, co to ją teraz wszyscy badają, i pewnie by starczyło, w końcu Turniej to nie Njujork, ale sęk w tym, albo w tej  - bo choinie - taki, że sobie pożartuję znów - że choina nie jest choiną wcale.
Wiadomo, to tylko tak się mówi, a tak naprawdę - to świerki. Różnego rodzaju i maści.
No właśnie, w tym świerku sęk. Bo miał być nordman, a przyszła episea.
Nordman mamusiu, my mamy choinę nordman, cieszy się Iwonek, a Groch ciągnie za gałęzie na potwierdzenie. Nordmana normalnie, czyly choiny naszej, czyly świerka jednak podobno.
Skandal polega na tym, że miasto Turniej zamówiło sobie świerk, chcąc z niego zrobić miejską choinę. W wersji nordmana, dwa n w pisowni. Co tak patrzysz Ksenio? Są różne gatunki kwiatów, to i świerków. Najpopularniejsze to nordman i episea, w pisowni przez c.
A czym się różnią? Bo jak to ma być tylko taki kwiatek do kożucha w nazwie, to mało czym. Różnią tym, że nordman podobno nie opada. Też nas to skusiło. Ale ja nie wierzę, tak do końca. Cóż, poczekamy, zobaczymy.
Ale nadal nie rozumiem, co za problem mają w tym Turne. Taki właśnie, że nie chcą, by im opadło. A że dostali episeę - to jest większa szansa, że opadnie, niż w przypadku nordmana, bo tu przynajmniej zarzeka się jeden sprzedawca z drugim, że będzie stało na wieki wieków, a do świąt - przynajmniej i bynajmniej tyle.
Powariowali normalnie z nordmanem, nie mają o czym myśleć ludziska, wzrusza ramionami Ana. Nie tylko myśleć Ana, toż to śledztwo całe prowadzą, kto zawinił, nie dopełnił, oszukał itepe. Że nie nordman, lecz episea czeka na mikołaja. Prasa się o tym rozpisuje, i to nie tylko turniejowa. Już są w lalibre, jutro w lesłarze pewnie, za dwa dni - w polskiej gazecie jako wiadomość dnia. Tak to się robi.
Co robi znowu?
Sławę z niczego.
Albo niesławę, jak w przypadku Molenbeka. Efekt ten sam - wszyscy mówią, klikania rosną, emocje też. 
Sęk w tym świerku i zdarzeniu właśnie taki, że nie bardzo jest o czym pisać, ale i tak piszą.
Widać sytuacja terrorystyczna wraca do normy i można się podniecać byle czym.
Dobrze, że święta, zacznie się gadanie o karpiu, pocieszam Martinów. Może Sanżil wypłynie na polskich rybach. Sęk w tym, by klikać ile wlezie, choć gdzie sęk, a gdzie ryby?

Monday 7 December 2015

(364) antwerpia

Tymczasem powiem wam jedno: życie w Antwerpii, o której niejeden na Sanżilu ma zdanie niedobre, bo flamancko, flamacko i Bóg wie jak jeden albo i nie wie, wygląda inaczej niż w tym naszym polskim kociołku na dzielnicy. Nie znaczy to wcale, że jak na Molenbeku  - obstawione kamerami, tiwi, żołnierzami, terrorystami brodaczami i niebrodaczami. 
Nie - nudne jest raczej i wszystko płynie.
Pantarej, wzdycha Ana, chyba w obcym języku. No tak, pewnie flamancki - skoro Antwerpia.
Grecki, Ksenio. Panta rei w pisowni. Wszystko płynie.
Zgadzam się ochoczo. Jak rzeka przykładowo.

I dzieci o tym wiedzą. Zobaczcie sami. Taki oto list przyszedł. Do świętego Mikołaja, co to go żeśmy w tę niedzielę pięknie obeszli, aż dzieciom oczy o mało nie wyszły z wrażenia, jak przybył; Sannikola - jak mawia Iwonek pod wpływem szkoły niepolskiej;  Gwiazdora - jak twierdzi Stasio, po jednym z rodziców z Polski A tak dziwnie, wreszcie: sfartepiter - jakby powiedział niejeden mały Flamak, pardą - Flamandczyk.

Oto treść listu:

Jest nawet w Antwerpii kanał i rzeka Skalda. Pływają po niej łodzie. Jest też zamek, który jest bardzo stary, ale też nudny. Nic tam nie ma. Ale ma 500 lat albo więcej. Nie mam też ulubionych muzeów. No to cześć.

No to cześć chyba, bo co tu dodać, co tu ująć...o prezentach nawet nie wspomniał! Brawa za skromność. O takim życiu z dala od zgiełku Brukseni marzymy!  Takiej młodzieży nam trzeba!



Thursday 3 December 2015

(363) talaso

Ha, nie wiecie, co to talaso? Ja też do wczoraj nie wiedziałam. A może: Thalasso? Dla was spisałam litera po literze, cyfra po cyfrze. Nadal nie? Dobra, podpowiem: to tam, gdzie wygrzewa się król belż i lebelż, podczas gdy w Brukseni mieszkańcy suną przez Sanżil i okoliczności na piechotę, bo akurat zapanował saleh i wyłączyli metro. Do tego niebiosa wyłączyły słońce.
Już wiecie?
Wiemy, wiemy, woła Ana Martin.
Jak nie wiedzieć: po czołówkach gazet i onlajnu w tym tygodniu talasują wszyscy, co w zeszłym tygodniu molenbekowali. Jedno z drugim nierozerwalnie powiązane, mimo że daleko od siebie. Molenbek pod nosem, Talaso w Anglii, a nie, przepraszam, w Bretanii, to za kanałem.
Nie, we Francji akurat Ksenio. Słynne uzdrowisko.
Jakże ma nie być słynne, skoro wszyscy wokoł tylko o nim mówią?
Od wielu lat słynne,  Ksenio, dlatego król belż i wszystkich lebelż też, taki ma tytuł, udał się tam na wygrzewanie kości z królewną u boku. Polską tak, a jakże, toż to ona ślubna mu właśnie.
Wybrali się wtedy, kiedy zaplanowali, czyli niestety 20 listopada. Ups tak jakby mamusiu, jakby powiedział Iwonek.
A 21, co? Nie wrócili na ojczyzny łono, gdy kraj był w potrzebie? nie mieści się to trochę w głowie Anie.
Ano nie, Ano.
To wcale sie nie dziwię, że naród belż i lebelż wszystkich się burzy.
Szczególnie, że na jaw wyszły zdjęcia, jak król siedzi se w szlafroczku, zielonkawym brzydkim co prawda, ale pełen relaks, nawet jeśli brzydki, to pewnikiem miętki ci on; na leżaczku zasiada, nie na tronie niewygodnym, w ręce dzierży nie berło, lecz drinka, w drugiej książkę, a po minie jakoś nie widać, by się martwił tym, co się dzieje za miedzą. A to za miedzą to przypadkiem jego królestwo. Belż i lebelż wszystkich, ale jego jakby bardziej.
Słaby gość, oceniam.
A jak słabo się tłumaczy! Że łykend od dawna zaplanowany, to zrezygnować nie szło nijak. Nie mógł tego sąsiadowi zrobić, co by ludzie pomyśleli. Delikatny! Wrażliwiec!
No tak, akurat na biednego trafiło, zgryźliwie kątempluje Ana; miałby dziurę w budżecie domowym nie do wytrzymania, jakby zrezygnował...ach, te królewskie problemy! I tak z państwowego to idzie przecież. Z naszego. Nie naszego, kseninego, bo my bez podatku, przypomina ślubnej Roman.
Czyly co, belż mają być mu właściwie wdzięczni, że sie pławił w gorącej wodzie, a naród się martwił i maszerował w śniegu i deszczu po wyludnionych ulicach? dopytuję.
Na to wychodzi, śmieje się Roman.
Królowi podobno los narodu strasznie leży jednak na sercu i cały czas pobytu u wód nonstop był pod telefonem. 
Pod wodą też? Hmm. Wisiał na słuchawce pewnikiem, jak ja w czasach stacjonarnych, pamiętasz Roman te czasy bez komórek?
Jakich komórek? Telefonów nie było, mamusiu, dziwi się Iwonek? Jak mały byłeś? To co było?
Telefony z kablem, właśnie takie, do jakich pewnie podłączył się król z królewną z talasa. By poczuć bicie serca zestrachanego narodu. Posłuchali, posłuchali i spokojnie odłożyli suchawkę. Albo do wody wrzucili i wot niejt prablema. Wyszło na to, że wracać nie trzeba było.
Nieładnie, oceniam.
Nieładnie i nieostrożnie przed wszystkim. Wiadomo było, że ktoś im to wyciągnie. Sondaże nie śpią. Bracia królewscy nie śpią. Kuzyni i dzieci też tylko czyhają na okazję, by przejąć tron. Takie czasy, że i królem nie być łatwo być. 
Królestwo za konia, kiedyś krzyczeli. Ale to było nic. Za talaso, okazuje się.

Wednesday 2 December 2015

(362) midy policyjne

Całe brukseńskie życie myślałam, że na dobre należę do Sanżila, a do okoliczności tylko trochę. Teraz natomiast okazuje się, że na odwrót. Przejęły mnie Midy! I to od początku! Jak tylko wjechałam. I hop - wrzuciły do jednego worka razem z Forestem i Anderlechtem.
Kto cię wrzucił Ksenia, zaraz? 
Oni. Tak się o nich mówi. Wyższe siły. Siły państwa. Policja. Belż do tego, obcy czuwa!
Ach, Kseni pewnie chodzi o to, że Bruksenia podzielona jest na 6 stref policji, a Sanżil należy do oddziału z Midi. Nie od dzisiaj Ksenio. Przecież sama zawsze mówiłaś, że policjanta od sprawdzania mieszkań widujesz i na Sanżilu, i na Albercie, i na Midach - zawsze ten sam.
Czyly słabo. Czyly pachnie kłopotami.
Jakimi?
Bo już myślałam, że Sanżil będzie szedł w stronę lepszego, może Iksela, może Moliera jakiegoś, a tu nic, Anderlecht, targ na Midach, ci inni wszędzie i inne, może i Molenbek jeszcze do nas przyłączą? Toż to matuś i ojce tego w Łapach nie zniosą i zaraz mi każą zjeżdżać do ojczyzny polszczyzny.
A wiesz, że mogą to być prorocze słowa? Odkąd salehalejkum i te sprawy się zaczęły, i wszyscy tylko o policji - na jaw wyszło, że być może wszystkie 6 stref się połączy, by lepiej współpracować. Bo okazało się, że 6 stref to 6 komendantów, czyly 6 widzimisię, czyly bałagan i jazdy w kółko bez sensu.
Nie tylko to wypłynęło, wczytuje się w lalibr Roman. Policzono przy okazji, ilu policjantów i policjantek brakuje. Otóż dokładnie 768 sztuk.
Nie rozumiem, jak to można dokładnie wiedzieć?
Pewnie w przeliczeniu na mieszkańców, domyśla się Ana.
Abo na przestępców.
Albo na salahów, usłużnie podpowiadam.
Wszystko możliwe, a tak naprawdę - nikt nie wie. Stąd pewnie te przypadkowe działania w zeszłym tygodniu. Wyglądało to na kręcenie się we mgle. Tu przejadą na sygnale, tu kogoś sprawdzą, tu zapukają, tu aresztują, tu wypuszczą - a salah tymczasem prawdopodobnie już w Belgii.
Wiecie, która strefa jest najbardziej dotknięta brakami? Niech zgadnę: zachodnia, gdzie Molenbek? Brawo Ana! 
Ana, aleś ty mądra, nadziwić się nie mogę. No no no, jeszcze cię do policji wezmą.
Pewnie nie mogą, bom Polka. Obca. Kontrwywiad cha cha. 
Ale na administracyjną to by pewnie mogli cię rzucić? 
Fakt, szybko piszę. Bym se pisała sprawozdania. I tłumaczyła od razu. 
Albo ty Ksenio. Młodaś, to zdasz testy sprawnościowe bez problemu, bo Ana to już się wyprostować nie może, o fikołku nie wspominając.
E, Ana lepiej. Ona to wszystko wie, nawet śledztwa by nie trzeba prowadzić. Od razu wyda sprawiedliwy wyrok.
Ana nr 193 - bo 192 administracyjnych już jest. A 576 działa w terenie. Hmm, może się zgloszę po macierzyńskim. W końcu i kongres kobiet chce zaprosić mundurowe w maju, to będzie jak znalazł.

Tuesday 1 December 2015

(361) łowcy skór

Podobno wszystko zostaje w rodzinie. Dobre, i złe. Sława i niesława. Zupełnie jak u bractwa abdeslamów, tych od salahalejkum. Nic dziwnego, że sałat czy salah zaszedł tak daleko w celebryctwie. Poszedł w ślady starszego brata. O tym to dopiero się mówiło. Proszę państwa: oto Mohamed, pan na karetkach. Takich ambulansach znaczy się. I na zwłokach.
Coooo? Ana Martin wybałusza oczy. Znaczy że jak, i lebelż mieli swoich łowców skór? I to jeszcze w wersji Ajzys? ISIS dla piśmiennych, szczególnie w zagranicznych językach?
Mohamed jest u mnie w szkole. Miał urodziny jutro i dał tort, dodaje od siebie Iwonek.
Ksenia, mówisz o starszym bracie Salaha, pracowniku komuny molenbekowskiej? Tym, co bryluje po wszystkich stajach tiwi, radiowych, gazetach, a i pewnie kontrakt na książkę niedługo podpisze? upewnia się Roman.
O tym samym. We własnej osobie. Dziś w komunie - kiedyś w karetce. A pomiędzy - w więzieniu. Pewnie naszym własnym, sanżilowskim, albo po sąsiedzku, na Foreście.
Proszę, nic nie słyszałem, dziwi się Roman, który co fakt faktem, śledzi wiernie doniesienia z frontu. Choć w łykend nie za wiele mogłem przeczytać, fakt, Iwonek z Grochem dzielnie zajęli mi czas. Opowiedz nam.
Tak Ksenio, opowiedz bajkę, ochoczo przystaje Iwonek.
Żadna bajka, tyko fragment kroniki policyjnej. Mohamed też swoje ma za skórą. Dzięki dotykowi ze skórą. Zimną. Trupa. Nie wierzycie?
Ale poczekaj, to co robił? W gangu robił. Normalnie, zebrali się chłopa do kupy, założyli firmę i trupy wozili. A wożąc - okradali. Co tam nieboszczyk albo nieboszczka szanowna przy wyziębłej skórze miała - telefon, biżuterię, co lepsze ubrania, czasami nawet portfel się znalazł. 
Kiedy to było?
Ach, już dawno, zanim żeśmy nastali na Sanżilu. W 2005 r. to ja w Luksemburgu brylowałam, wspomina Ana, a Roman jeszcze nosa z Polski B nie wyściubił. A Ana. Jakie A? Z Polski A, Ano. Niech ci będzie. Mentalnie C albo D, ale dla reklamy kraju - niech A będzie.
Co w sumie w tym wypadku się pięknie łączy, bo przecież i w Polsce mieliśmy swoich łowców skór. W Łodzi ci to było, lata temu. Z ziemi polskiej ten ci on, ten pomysł...w wersji bardziej makabrycznej co prawda, ale co trup-to trup. Brr. 
Proszę, Polska Belgia dwie siostrzanki, a i Ajzys po drodze się załapał. Panie dziejaszku, do czego to doszło w tej globalizacji?
Ksenio, a co z Mohamedem się działo? No więc, jak ich w 2005 r. wreszcie pojmali - to miał 18 lat. Tylko i aż. W czasie procesu stawiał się jak jakiś polityk normalnie, krzyczał, o może Ana spiszesz i przetłumaczysz...wotór/krapul/kriminel. 
Co co? Aaa...jastrząb/ropuch/kryminalista...pięknie doprawdy o sobie przemawiał, nic, tylko załamać ręce, zgodnie z zapowiedzią załamuje ręce Ana.
Siedział? chce wiedzieć Roman.
Nie za długo. 2 lata.
No tak, a resztę śpiewki znamy, bo o czym innym może być ostatnio w Brukseni mowa: więzienie - złe towarzystwo - radykalizacja - Molenbek.
Bo tak jest.
Ale że i łowcy skór z Polski A B i C maczali w tym swoje palce - to bym nie pomyślała.