Thursday 29 June 2017

rozas

Rita płacze. Ana Martin płacze. Wszystkieśmy we łzach. Złotych, jak ta kurtyna wczoraj.
Pięknie było, wzdycha Ana z rana na wspomnienie wczoraj, kiedy to się była dopchała po różane bilety dla siebie i Rity.
Na taniec, muzykę, spektakl.
Rosas - ATKD. Anne Teresa de Keersmaeker. Miód. Różany.
Bo pchać po sztukę to się akurat Ana potrafi. A że tym razem to róże - to dała z siebie wszystko.
W brukseńskim kaju się to działo. Nie kraju. Wiem Ana, nie przerywaj mi, wiem, że kaj się inaczej pisze, nie raz i nie dwa, ale ze czy chyba u ciebie na sztukach wysokich i wysoce niezrozumiałych tam byłam. Kaai, a nawet i wręcz KAAI. Takie ogromniaste bukwy widnieją na budynku nad kanałem, co to go Roman se z innych względów ukochał, mianowicie muzealno-zabytkowo-samochodowych, a nawet targowych - bo skąd przytachał na Sanżil i w okoliczności włoskie napitki eko-bjo, a Fjotr w jego ślady, a jakże, kompani dwaj, no skąd, jak nie z kaju?
A my z Ritą kompanki-różanki. Zawsze, a wczoraj szczególnie.
Ja na czecią się wepchałam. Przepraszam - Ana nas wepchała. Ritę w ósmy rząd wsadziła, zaraz policzę: a-b-c-d-e-f-g, to siódmy plus jedno zero, czyli ósmy, tak.
Otto, potwierdza Iwonek, który w ramach przygotowań przedwakacyjnych uczy się po włosku.
Więc od początku było tak:
Ana Martin wyrwała z domu, jak dzieciarnia tylko umieściła się w wannie, zwanej basenem. I pierwsza stanęła przed kasą.
Jak wryta stanęłam, dodaje, bo jednak 50 osób na liście rezerwowej się nie zdarza codziennie, ale cóż, rozas, można się było spodziewać. No ale nic. Dziarską minę zrobiłam, bo to ja Ritę namówiłam na wyjście bezbiletowe, i czekałam.
I szybko się doczekałaś, co?
Tak, od razu wypatrzyłam takiego jednego niepewnego, co się po teatrze błąkał, nie wiedząc, co zrobić z z biletem; ja wiedziałam natomiast, od razu go przycisnęłam i wsadziłam Ritę na jego miejsce. Ale jeszcze byłyśmy my dwie, i sytuacja nie wyglądała dobrze. 
No - a jak gruchnęła wieść, że są tylko 4 miejsca, już oczyma duszy widziałaś, mówiłaś, jak Roman rezygnuje z motorowej wycieczki w czwartek, a my błagamy operowego dyrektorka przez y, co to jego facio także wczoraj przybył i z którym ucięłśa nawet pogawędkę w tym drugim dialekcie, by nam co nieco pomógł. Ale nie trzeba było Ana, bo ty taka zdolna jesteś, naprawdę, brawo.
No, na czymś się znam. Może nie na księgowości, ale na zdobywaniu biletów - tak.
I je zdobyłam!
Zdobyła, potwierdzamy.
Na balkonie.
I pięknie było. I żeśmy płakały, i klaskały, i wariowały ze szczęścia.
Rosas - ATKD. Anne Teresa de Keersmaeker. Miód. Różany. Lećcie dziś, to najlepsze, co w Brukseni, nawet Sanżil się nie umywa. Naprawdę!

Wednesday 28 June 2017

ostatnia taka środa

Środa ostatnia czerwcowo-szkolna na Sanżilu płynie z wolna, kończą się nauki; nie ojro tego tam luksusy, ale zwykłe tysiąclatki belż, tak, więc melancholijnie nam, bo dlaczego nie na wesoło, kiwa głową Roman.
Rozjadą się do swoich, uczniowie i rodzice, prognozujemy. I znów cała brukseńska robota pojednawcza pójdzie na marne. 

Idzie takich dwóch po Woluwach. Popaczcie sami. Opiszę obrazek.
Gdzie, jak nie u nas, a nawet nie u nas, na Sanżilu, tylko po lepszemu, bo na Woluwach, w jednej klasie spotkać i polubić by się mogli: chłopak w sukni i klapkach japonkach, choć z Arabowa ci one, choć miałam tak nie mówić, ale jak wam to wytłumaczyć, no dobra, z Monako on ci i one, te klapki znaczy się - poprawiam się pod czujnym wzrokiem Any - a więc gdzie ten to w sukience miałby się spotkać z naszym chłopakiem swojakiem w adidaskach najkach? Chyba że pumy modne lub adidasy z adidasa? Nie wiem, za staram.
Naszego zresztą po twarzy rozpoznać łatwo, rysach albo też braku rysów wręcz, lub po bluzie z orłem w koronie, orłosępem jakimś. Z Polski ci on rodem, jak kolory na klacie, z D jednakże, bo w Polsce A B i C takich strojów nie było. Zdaniem Romana i Any Martin na pewno nie, a ja nie pamiętam?
No więc się zagubiliście. Heloł, moda to nie przelewki!  Wracam do tematu.
Czyly: gdzie ci dwaj, klapkowy i adidasowy mieliby zrzucić stroje narodowe i ubrać się po modnemu, jak twójstylpanigalabrawo przykazali? Czy inna emtiwi?
Tylko w szkole w naszych okolicznościach. Bo w Polsce D obecnej ten jeden nie mógłby się pokazać w sukni i japonkach. Zostaje Bruksenia.
Powiem więcej: gdzie mieliby się oni modnie uczesać w te same frzury odpiłakrskie i razem coś zapalić? Zostaje Bruksenia.
I najwięcej na koniec: gdzie mieliby zbić szafkę na darmowe dzielnicowe książki wymieniane przez sąsiedztwo i powiesić ją zjednoczonymi siłami polsko-arabskimi? I po drodze przejść koło okien czołowej takiej na ef jednej?
Tylko na Woluwach. Tylko na Sanżilu. Tylko w okolicznościach Brukseni.
Ostatnia środa szkolna po burzliwym wtorku. Dziękujemy za uwagę!

Tuesday 27 June 2017

madam pat

Rodzicom wstęp wzbroniony - dostrzegła Ana Martin swego czasu na drzwiach do korytarza z klasą Iwonka.
I przestąpiła je oczywiście, jak to Ana Martin, te drzwi znaczy się, wstąpiła w nie znaczy się.
To było po raz pierwszy. Wtedy. A wczoraj - po raz drugi.
Z okazji nie byle jakiej bynajmniej, co najmniej odświętnej przynajmniej, a mianowicie: pogadanki rodzicielskiej z panią Pat. Madam Pat, w pisowni: madame, jak to wszystkie madamy belż i krajach obok.
Nie znacie, powiecie.
Nie znamy, mówicie.
A szkoda. To pani Iwonka. Pani nauczycielka. Na Sanżilu i w okolicznościach zwana: anstit - ąstit - a najbardziej: coś między tym, czego się w polszczyźnie matczyźnie bynajmniej nie da zapisać, a przynajmniej ja nic o tym nie wiem, a przecie do szkół chodziłam.
Więc co ta pani, chcecie wiedzieć zapewne. W instytucie jakimś zasiada czy co?
Ależ skąd. Na małym krzesełku w szkole. Ekol. Maternel.
I na tym to krzesełku zaskarbiła sobie miłość i wdzięczność Any Martin.
I moją, dopowiada Roman.
Ja też lubię madam Pat, zgłasza się Iwonek.
I ja i ja też, melduje się Groch.
Że o swojej kseninej radości nie wspomnę, no ale ja tu nie nikogo rodziłam. Nigdzie zresztą, alem se obiecała, że to będzie bliżej Sanżila, jakby co. Tylko że nie Iwonka czy Grocha i tak.
A w czym to ona taka wybitna, spytacie, ta madam.
W rysunkach, brikolażach i obserwacji dzieci. Zwanych czasami - mimo że to dopiero przedszkole przecie, ten maternel - elewami.
Swoją postawą i talentami nauczycielskimi zaskarbiła sobie nas. Na koniec roku szkolnego i w jego trakcie, tak więc mimo że wstęp był wzbroniony - to rok minął nie najgorzej.
A jaka teczka obrazów! W niej techniki: deszczu, śniegu, magiczna, kandinskiego jakiegoś i innego matisa. Wszystko pójdzie w ramy chyba, wzdycha Ana, a Babcia podobnie przez skajpa. Że piękne po porostu i pomysłowe.
Nie mówiąc o setkach swoich portretów, jakie nazbierała Ana. Z synami głównie, w sukniach księżniczek i w kwiatach.
Za to dziękujemy. Mersi!
I przyjdzie do mnie na urodziny, aha Grochu! Madam Pat moja!

Monday 26 June 2017

brokat

Wyszła sobie Ana Martin faktycznie na spokojny spacerek wczoraj, a wróciła - z pudłem bananów.
Mamusiu, ale ta kes nie była już pełna bananów, protestuje Iwonek. Ona była widna. I myśmy tam wsadzili moje lotnisko na tym bro..brokacie.
Brokancie. 
Mówię właśnie. Dobrze, że te panie i panowie sprzedawali to lotnisko. Akurat mi było potrzebne.
W ogóle same piękne rzeczy tam były, mamusiu. Torby z heloł kiti. Z puchatem. I lody z auta! I jeszcze lego z policją dla Grocha, słyszysz Grochu, to dla ciebie!
Tylko mamusiu, skąd ci wszyscy ludzie wokoł kościoła mieli te wszystkie rzeczy i dlaczego one leżały na ziemi?
Bo szafki dużo ważą , no i był to brokatt, gdzie się tak własnie sprzedaje chałupniczo, mądrzę się.
Brokant, Ksenio.
Co to jest chałupniczo, nie znam tego słowa?
Trochę tak, jak komu wyjdzie. A że kawałek chodnika zawsze się znajdzie - większość kładzie wszystko na ziemi i sprzedaje od razu.
I dobrze tak widać w sumie też, z góry. i Groch widzi, bo jet mały.
Duzi jeste!
No właśnie. Ja lotnisko z plejmobilu zobaczyłem, piękne jest! I jeszcze miła pani dała mi prezent na moje urodziny, choć to nie moje urodziny wcale jeszcze, tylko tort do szkoły zaniosłem, bo ja mam urodziny w lecie na plaży, aha! A ty Grochu w zimie, jak będą święta świętego mikołaja.
A co mamusiu jeszcze kupiliśmy? Lego i co?
I stare filiżanki, i książki dla mamusi o paniach, i dla tatusia niespodziankę.
Buty dla małej Rity pani dała.
Ale i tak najpiękniejsze są te niebieskie błyszczące kamyki, co mi dała inna pani. Prawdziwy skarb mam!
Kab, potwierdza Groch. Ja też mam kab.
Fajny taki brokat, co?
Bardzo fajny. A najfajniejsze w tym to, że jakoś taki letni luz. Nikt się nie boi chodzić w tłumie, mimo że zamach się zdarzył znów przecie, przypomina Roman. Ludzie żyją dalej i cieszą się życiem.
I jedzą pyszne rzeczy! Frytki, lody, gofry, i kukurydzę z wielkiego gara!
Ja chcę znów brokatu! Błyszczącego!


Thursday 22 June 2017

anegdota

Oto anegdota na pierwszy dzień lata.  Pełny, bo lato w środę z rana zawitało, choć temperaturami to już w maju.
Nie uwierzycie, ale pochodzi z metełobelżik, czyly jak twierdzi Ana - albo coś w tym rodzaju - tego samego instytutu, który w polskiej tiwi za czasów A B i C, bo D to nie wiem, zarządzał hektopaskalami i wysokim oraz niskim ciśnieniem, a jak nie wiecie nadal - tymi kreskami układającymi się w koła za tym faciem, jak mu było, pogodynką.
Tą pogodynką, Ksenio, wyłapuje Iwonek. Albo tym pogodynkiem, jak to pan mesje, prawda mamusiu? Kto to w ogóle?
Prawda, potakuje Groch. Ktjo to?
Meteobelżik to strona belgijskiego Instytutu Meteorologii, tak Ksenio, dobrze litery poustawiałaś. A w Polsce jest polski odpowiednik instytutu, albo był, bo teraz to nie wiadomo, co jest, a czego nie ma, a skoro ten nienarodowy był ci on, to kto wie, kto wie, czy jest. W każdym razie, co cię tak rozbawiło?
Słowo "anegdota".
A ono śmieszne jest, to słowo, mamusiu tatusiu Ksenio?
Oznacza śmieszną historię.
Jak tę o złotym zegarku wrzuconym do ubikacji, co nie wypłynął w ogródku?
Taa, tatoria o zegaku, potakuje Groch.
Na przykład.
Ale Ksenię rozśmieszyło tak straszliwie, na gorąco, jak za oknem, co innego chyba?
Prognoza mianowicie.
A co dokładnie? Poezja zapisu? Czy proza?  czego słynie meteobelżik?
Nie wiem, czy poezja, czy ta druga, no proza, ale aspekt i kontekst.
Czego?
No bo słuchajcie. Siedziemy sobie na Sanżilu i w okolicznościach  Gorąc leje się z nieba i z rur, zimnej wody nie uświadczysz. Zaświadczycie?
Tak.
Na dworze susza, oddychać nie ma czym, z iksela donoszą, że akwarium; ale to nic nie daje do myślenia niektórym: lokalne Sanżilaki z Polski A B C i D narzekają na ulicy na pogodę, że gorąco owszem, może nawet i nie pada, bo zawsze pada w tym kraju, więc to i tak niedługo potrwa, bo wiadomo, Belgia i Bruksenia, fuj, dobrze, że do Polski na wakacje zaraz.
Upał nie popuszcza. Zamykam okno, naszych nie słyszę. Piję zimną wodę, bo nie żywca przecież czy tyskie no nie.
I wtedy czytam w metełobelżiku, już nawet nie to, że wtorek: 32 na plusie; środa - 33, czwartek: maksyma 34.
Tylko to, że w piątek nastąpi zmiana. A ta zmiana to minus pięć stopni, co da 28, tak?
Tak.
Takie to zmiany mamy ostatnio w Belgii. Chciałabym tym pod oknem pokazać.
I że deszczu nie będzie, czytam. Ups, przepraszam - będzie być może - ale w ilościach anegdotycznych.
A-neg-do-tycz-nych! Taka ilość deszczu spadnie w Brukseni.
Czyli nie spadnie raczej.
Wyobrażacie sobie, co Polacy na to powiedzą?

Wednesday 21 June 2017

piszemy

Mamusia pisze gazetę, informuje mnie z rana Iwonek. Z ciocią Ritą piszą, wiesz, i ja tę gazetę dam dzieciom na placu zabaw, tym, co rozumieją po polsku, nie Marilu ani Mohamedowi, bo oni są belż; a tobie Groszku też nie dam, bo ty Groszku nie umiesz czytać.
Taa, zgadza się Groch. Dada umie. Mama umie. Tatuś w pracy. Doszek nie umie pisać.
Nie szkodzi Grochu, ja ci przeczytam, nie martw się.
Ana, nowy numer Myka już robicie? A przecież wakacyjny, co to wraz z Bożym Ciałem tu zjechał, jeszcze nie rozdany, i zalega po komisjach i innych szkołach, lelewelu, misyjnej i tej czeciej. Dzieciaki na wakacje dostaną dopiero, jak jakiś dewłar belż normalnie.
Nie, Iwonkowi się myli. Co innego piszę.
Bo przecież nie bloga piszesz mamusiu, prawda? Bloga o Brukseni i Belgii ty Ksenio ty piszesz, a mamusia gazety.
Książkę piszę.
Kubuś, woła Groch. Bob! Strażak Sam! ja chcę oglądać!
O Kubusi mamusiu piszesz, jak januszgajos albo pan miel?
Nie, o Kubusiu już napisał pan Milne, a przeczytał Janusz Gajos. Mamusia pisze o paniach stąd. Z Sanżila i okoliczności.
O, tak jak wczoraj na greckim? Pisz Ana pisz, to jest dopiero temat rzeka. Popieram, popieramy!
O! woła Iwonek. Wiem już, o cioci Ricie, Ninie, mamie Jana i innych mamusiach? I babciach? I pani fryzjerce?
O nie. O takich, co ich nie znamy za dobrze. Ale które tu są od dawna.

Pani Basi Zosi Kasi Justynie?
Przykładowo.
Ja chcę zobaczyć rysunki! I przeczytać?
Zobaczysz, jak mama napisze. Wszyscy zobaczą.

Tuesday 20 June 2017

egzam

Oszaleć można od upału. Jest tak gorąco i słonecznie, że nawet na pogodę na Sanżilu i w okolcznościach już krajanie nie narzekają, śmieje się Ana Martin.
O wypraszam sobie. Narzekają. Na gorąco.
Bo w Polsce D jest inaczej.
Dobrze, że egzaminów nie mamy przynajmniej do zdania, wzdycha Roman. To by dopiero było. Wodą się by trzeba lać chyba.
Bo my tu na Sanżilu, jak i wszyscy rodzice w brukseńskich okolicznościach, próbujemy zrozumieć, co się dzieje w co niektórych klasach.
Horror egzaminacyjny. Nie do pojęcia dla kogoś, nie tylko, kto nie ma dzieci w systemie belż, ale go te dwa czerwcowe tygodnie nie dotknęły.
Bo jak to wygląda?
Z grubsza tak, że są klasy - trzecia i szósta w podstawówce i druga w gimnazjum, od których wiele zależy. Mianowicie ocena, czy dziecko się nadaje.
Do czego?
Do życia belż. A na początek: na studia, do zawodówki czy do pozostania na drugi rok. W czym, jak wiadomo, Belgia się specjalizuje i w czym przewodzi Unii Europejskiej i poza nią pewnie też.
Ale jak to idzie?
Jak to mówi nauczycielka Kler, z polska Klara, ale po lokalnemu prof Kler - złapana na kawie w parlorze w drodze do zdeponowania w szkole sprawdzianów zwanymi ekzamą - co to naucza etyki czy innej religii - dwa eszeki z egzamą i jest niedobrze.
A jak jeden?
To dowalają dewłar na wakacje i może się uda dostać dobrą ocenę. Zbiera się konsej de klas i deliberują nad kandydatem. Czyly grono pedagogiczne się zastanawia, co dalej z tą czy tamtym. Przepuszczają lub nie.
A jak się nie uda?
No cóż, może wziąć jakąś formasją.
I zrobić skrzynkę na książki. Szkolne w tym.

Monday 19 June 2017

wendo czy

Mamusiu, a gdzie trzeba kopać, jak cię łapie złodziej? 
Kopać?
Tak mamusiu, tatuś mówił, że byłaś u tej cioci, co ma fajnego węża w ogrodzie i nim można lać się, pod warunkiem, że się jej podlewa też ogródek, chociaż ona ma tylko trawę, to nuda, i na tej trawie mi zrobi urodziny, ha! Grochu, a tobie nie, bo ty masz urodziny w zimie, a ja na plaży! Tylko w tym roku na trawie. Ale pokaż mamusiu, gdzie się kopie.
Tu synku. W tę kość. Nazywa się to piszczel.
Piszczy?
Można powiedzieć, że się piszczy z bólu, jak się w nią kopnie właśnie. Aha, a jak to się nazywa, te kopy i siniaki potem? To ędo jest?
Wendo synku. Łendo.
To takie karate, tak? Dżudo jakby takie coś?
Można powiedzieć. Tylko że dla pań.
I u tej cioci był prawdziwy złodziej, byście go biły?
Nie, nie było, chociaż niektóre miłe ciocie chciały, by był.
To kogo żeście kopały?
Nikogo. Rękawice. Powietrze.
powietrze? To co się oddycha? To nuda jakaś!
Nie nuda, tylko męczące. Patrz, jak to ciężko. Stań na dwóch nogach. O tak, rączki złóż tak w piąstkę, o tak. Kciuki schowaj, bo się złamią. Grochu, inaczej, o tak. I teraz krzyknij ha! i uderzaj!
Ha!
Ha ha!
Ha!
Brawo!
To ja teraz jestem panią mamusiu?
Jeszcze nie. Ale już wiesz, co zrobić, jak złapie cię złodziej. 
A co?
krzyczeć i uciekać! A jak się nie da inaczej - to uderzać! I ha do przodu!

Thursday 15 June 2017

porwanie

Słyszeliście helikoptery w parku, jakeśmy w niedzielę się bawili na supermusze - bo jak inaczej odmienić muchę - w parku Fore?
Nie słyszeliśmy, bo tam się nic nie dało usłyszeć, wszak sama wiesz Ano Martin, bo byłaś, i swoje wycierpiałaś, stojąc w słońcu. 
Latało, latało, przypomniam sobie. Małe chłopaki pokazywały palcami w niebo, że terkoce.
Bo co się działo? Wysoka komisja latała czy inne Szumaniaki?
Nie, coś prawdziwie ważnego tym razem. Szukali dziewczynki.
Ale jak, na festynie jej szukali? Przecież wszystkim dzieciom rozdawali paski na rękę z numerem telefonu, coby się nie pogubiły, a ewentualnie znalazły właśnie.
Ta dziewuszka, lat 6,  Dżihan, nie zgubiła się na festynie w parku. Porwali ją.
Co? To się zdarza? Jezusie...aż siadam z wrażenia. A gdzie to takie brutale?
Na targu na Anderlechcie. Na Abatłarze. CZyli w rzeźni na nasze.
Rzeźnicy jacyś? Jezusiemario! Jak to?
Nie wiadomo, jak to. Wiadomo, kto to - obywatel pochodzenia rumuńskiego. Porwał ją, ale na szczęście oddał w ręce policji.
Dlaczego w ogóle jak to po co co za ludzie - jąkam, się, bo słów brak.
Nie wiadomo nic. Polis milczy. Wiadomo tylko, że od razu rozpoczęła się wielka akcja poszukiwawcza. Wszyscy solidarni. Lebelż i labelż, jacy by nie byli, skąd nie pochodzili i w co nie wierzyli.
I znaleźli ją?
Tak. 
Na festynie?
Nie, nad festynem tylko latali, i nikogo by pewnie nie znaleźli w tych tysiącach kolorowych dzieci. Bo mucha rządzi Fore, Sanżilem i Bruksenią i ludu nalazło jak mrówków, fakt. Nic tam nie znajdziesz, jak w stogu siana normalnie, a to trawa tylko.
Na policji w centrum się znalazła. 6-latka Dżihan.
Jak nasze chłopaki, mała i bezbronna.
Rany.
Rany.


Wednesday 14 June 2017

yftar

A co ten król czy książę taki biedny nagle, nadziwić się nie mogę. Co to, jeść im nie dają po tych pałacach, czy co, że po obcych muszą chodzić?
I jeszcze pewnie naszą polską królewnę ze sobą ciąga, jakby naprawdę już nie było co robić po zmroku na Sanżilu i w okolicznościach, naprawdę no, wstyd taki!
Chyba że się wstydzi, że tak późno je, wbrew wszystkim zasadom, o których nonstop można poczytać onlajn, a kiedyś w galipanitwoimstylu - że po 20 to se najwyżej jabłko chude dietetyczne można schrupać, a najlepiej nie po 18, a jeszcze najlepiej: to w ogóle nie!
Lato idzie, heloł! Plaże i kostiumy heloł!
Ksenio, to w ogóle inne sprawy. Król Belgii pojechał na godzinę 22 na kolację do zwykłych obywateli, jak głosi lesłar, do Gandawy, Ghent i Gand we właściwych dialektach. To fakt jedyny.
Na yftar-iftar.
No właśnie, późno!
Późno, bo król zechciał pokazać, że jest królem belż wszystkich labelż i lebelż, niezależnie od religii.
To dobrze i pięknie, ale po nocy tak? Lepiej by się wyspał, to by mu się lepiej rządziło i zarządzało tymi skandalami, co to z prawa i lewa w niego trafiają.
Owszem, ale w ramadanie inaczej się nie da jeść. Dopiero po zapadnięciu zmroku. Co w czerwcu wypada około 22. Sama widzisz. Sanżil i okoliczności światłem stoją. Słońce nie zachodzi praktycznie ostatnio.
Jakie ramtamtam? To święto multikulti znów? Co się nie je?
Znów - rok minął.
Jezusie, serio? Alem się zagapiła. I co, ten król tu świętuje właśnie na tym zdjęciu? Jedząc?
Otóż to. W geście solidarności ze wspólnotą muzułmańską dał się namówić na kolację u zwykłej rodziny.
Pierwszej lepszej?
Na pewno nie pierwszej lepszej, już od dawna nie ma czasów pierwszych lepszych.
Najpierw tajniacy sprawdzają; na miejsce jadą wojskowi, polis itp, wszystko obstawiają. A potem król i jego świta, niby na spontan. Ale trudno, już tak będzie, że ochrona itepeitede wszędzie.
Trafiło na imama o nazwisku Khalid Benhaddou, jednego z ośmiu synów Abdela Azziza Benhaddou, brata Mohammeda, mieszkańca Evergem.
Za to kolacja była spontan. Król był spontan zadowolony.
Piękne danka. Jakieś małe tylko.
Bo tak się je po arabsku! Dużo małych danek.
Nic dziwnego, że dużo. 18 godzin bez jedzenia, nieźle. Biedaki!
E tam, biedaki. Sami chcieli. I król chciał, to najważniejsze!
Oraz cała rodzina, wnuki nawet, te co się zmieściły przy stole, bo czy pokolenia. Tszy.
To nasi sąsiedzi z Sanżila i okoliczności.
Może nas zaproszą?
Mniam!
I jakby nie było,  jak donosi twójstylpaniwiwa - post jest zdrowy.



Tuesday 13 June 2017

rower

Mohamed, a ty chciałbyś rower - zaczyna Ana Martin przemowę do Iwonkowego przyjaciela, ami na sanżilowskie.
Mohamed kiwa kędzierzawą głową, że tak. Z pewną taką nieśmiałością, bom ci on niebywale i dobrze wychowany, choć zapewne nie w naszej wierze, oby o wartościach nie byli zapomnieli, rodzice znaczy się, bo to już w ogóle by sodomiaigomoria były do kwadratu.
Iwonek na to: Hurra, Mohamed, będziesz miał mój rower, wiesz? Ja go nie chciałem, więc dałem go Janowi, ale nie szkodzi, zabierzemy mu, bo on już ma nowy rower, nie taki piękny z pingwinami, bo ten jest mój, ale taki z piratami, czarny. A ten jego stary, niebiesko-czerwony, bardzo ładny też, możesz sobie wziąć, dobrze?
Nie dobrze mówi oczywiście, bo chłopaki gadają se tak międzykulturowo i międzynarodowo na Markonim bynajmniej nie po polsku, o jezu, sami przecie żeście pojęli, że to po francusku musi być, skoro nasz mały emi-imi z emi-imi skąd inąd tak se nawijają.
Ksenio, mogłoby by być jeszcze po niderlandzku.
Po jakiemu?
Po flamandzku powiedzmy.
Ewentualnie po arabsku, ale jednak nie te zdolności.
Może i by mogło, ale jakoś tego nie widzę, ani nie słyszę u ciebie Roman zresztą głównie, bo Ana Martin to wiadomo, we wszystkich językach sobie poradzi. Więc nie myl mi tu wątku, bo na żywca jadę z tłumaczeniem.
Już nie mylę, ucisza się Roman.
Bo rozmowa między Mohamedem a Iwonkiem to tylko wstęp do najważniejszego. Czyly kobiecej rozmowy kobiety emi-imi stamąd z kobietą emi-imi stąd bardziej, bo z bliżej. Z Polski A dokładniej. Z Aną, o jezu, by już nie trzeba nic dopowiadać.
Bo gdy Ana się dowiaduje, że oto Mohamed marzy o rowerku, a u Jana się takowy marnuje - postanawia działać. Jak to Ana.
Więc po upewnieniu się, że chusta z zieloną marynarą kryją w sobie mamę Mohameda - niezwłocznie rusza.
Staje w tym swoim kusym zielonym liściastym stroiku, jak nie przymierzając krzak jakiś, przed mamą Mohameda i wcina się w rozmowę 
z dwoma emi-imi stamtąd; inaczej się nie da, gdyż mohamedowa mama przerw nie stosuje.
Ana wyciąga prawicę, przedstawia się, i wolno zaczyna mówić, że ma rowerek dla Mohameda.
A ja widzę z boku, że zrozumienia brak. Nie takiego multi-kulti emi-imi, tylko języka. Najprostszego czyly.
Ana powtarza więc, że ma rowerek i czy chcą, bo Mohamed chce owszem, i czy to sawa, by dać.
Ona: sawa sawa i Mohameda woła i coś tam dalej.
Ana zaczyna się denerwować takim lekceważeniem rowerka i mówi: czy madam me komprą.
Na to inna z zachustowanych, młoda i piękna, zaczyna tłumaczyć na francuski, dziękować Anie i źle się czuć za tamtą.
Anie robi się milej, ale celu nie osiąga, na swe wyczucie. Kopie mnie w nogę.
A ja ją.
Więc Ana wyciąga ciężki argument - męski. I mówi, że ona wa parle o mesje w poniedziałek. Bo rowerek jest gratisowy i dlaczego Mohamed ma go nie mieć.
Mama Mohameda macha ręką i sawa.
Miła i ładna dziękuje.
Ana odchodzi ze spuszczoną głową, tak samo jak Mohamed. Bo coś to porozumienie emi-imi cierpi czasami.
(Ale tato komprą, że damy rowerek i Mohamed będzie miał).

Monday 12 June 2017

depot

Ha, dzieje się! Mówiłam, że jeszcze będziemy rządzić Sanżilem, triumfującym wzrokiem wiedzie po nas Ana Martin.
I okolicznościami, uzupełniam.
Trafiłaś Ksenio! Bo rzecz dzieje się po sąsiedzku, na granicy można powiedzieć. 
Temat główny: śmieci. Na obronę dodam, że były, są i będą, a więc pisałam o nich, piszę i pisać będę, a ty Ksenia ze mną, dodaje zdecydowanym tonem Ana Martin.
Nie tyle śmieci, co ich nielegalne wystawianie koło miejskich koszy na śmieci.
Miejskie kosze na śmieci to były w Polsce A B i C, a teraz są w D. W Brukseni i innych belgijskich okolicznościach nieczystości załatwia gmina.
Albo raczej: ich nie załatwia.
Więc załatwia je i się kto może i jak może, a raczej: jak chce. Ludzie i psy.
Efekt: stoją kosze, a obok koszy kupki śmieci i kupki kup. Worki, lepiej i gorzej zawiązane, leje się to i owo, pęka itepe itede. Niefajnie.
Depot clandestin z dachem w pisowni lokalnej czyly.
Jak spisują kogoś, choć raczej nie spisują.
Niefajnie pachnie, mamusiu, często, prawda?
Prawda. 
Pod Iwonka szkołą bowiem też ktoś wystawił trefne worki. I wylało się i śmierdzi. Fuuu, zgodnie krzyczą chłopaki co ranek, zatykając nosy.
No dobra, dodam, że są okoliczności, gdzie tego mnie, oraz takie, gdzie tego więcej, w tym nasza.
Ana walczy, ale to i tak nic. Bo naprawdę to walczy Eszetcośtam.
Dotąd walczył kamerami. Mianowicie wymógł, by na Berkendal podjechały ruchome kamery. I filmowały tych, co wystawiają.
Ale Eszetcośtam słusznie uznał, że to mało skuteczne.
Rację ma, kiwamy głowami. Śmieci były i są.
Więc Eszetcośtam wziął się na sposób. Czekał tylko na okazję. Która się zjawiła. W postaci walizki.
I tak to ujął w pisowni:

Po śmieci na Berkendael przyjechała brygada antyterrorytyczna; sam ich wezwałem -  dumnie zaczął.

Ohoho, powiedziała Ana. Dzieje się. Brawo sąsiedzi.
Ale dopiero część druga nas wprawiła w podziw. Sami zobaczcie, co za łebski sąsiad. Więcej takich!
Bo to co zaszło:

Leżała pod naszym oknem wielka czerwona walizka, więc zadzwoniłem na polis midi i powiedziałem, że nie wiem, czy to depot clandestin czy coś niebezpiecznego, i że ocenę pozostawiam im (akcenty i tłumaczenie w zakresie własnym proszę)

I co dalej?
Akcja!

W ciągu 3 min przyjechał na sygnale nieoznakowany pojazd i 2 antyterrorytystów w cywilu, którzy zabrali walizkę. 

Wniosek?

Jak dotąd to najszybsza metoda na pozbycie się śmieci!

Thursday 8 June 2017

żetony

Ksenio, ty to tak cały czas tylko o śmieciach, kupach, szkołach, Sanżilakach, jakby naprawdę na dzielnicy nie było innych tematów, o okolicznościach nie wspominając, w rodzaju Brukseni.
Belż albo belż-belż wręcz.
Czyly skandali jakichś, bo nic nie rozumiem już?
Chociażby.
Bo są?
A jakże. Proszę bardzo. Pierwszy z brzegu. Żetony.
Żetony? A co to za temat, że się z głupia frant czy inny fant zadziwia Roman.
O, mój drogi, popieram mnie po kobiecemu feministycznie na ef Anę Martin, wiadomo, kobiety dla kobiet; to wielki temat w Brukseni.
Serio? A ja nic nie słyszałem.
Boś się zasiedział na wysokiej komisji i nic cię nie obchodzą zbliżające się wybory w Belgii. A polityków wręcz przeciwnie.
Czyly co?
Zaczęło się szukanie haków na wrogie partie. I znaleźli. 
Żetony. Po lokalnemu znane jako żetony obecnościowe. Jetons de presence z kreską czyly akcentem.
Co to je, odzywamy się chórem.
To je płaca za obecność i pracę na zebraniach. Diety za posiedzenia w różnych instytucjach, przyznawane niestety nawet, gdy wpadnie się zaledwie na chwilę i podpisze listę. 
I zgarnie do kieszeni, co trzeba?
O to to Ksenio.
I ktoś tu tak zgarnia na Sanżilu?
Na Sanżilu zapewne też, ale tu chodzi o Bruksenię Tysiaka, albo o Bruksenię całą, a może nawet Walonię. Belgię też. Ciężko się zorientować. Jedno pewne: taki jeden pan, Yann Mayeur, bardzo popularny na Sanżilu i w okolicznościach, od kiedy przeciwstawił się właściwie w pojedynkę Hameryce, też pobierał takie żetony za zasiadanie w różnych radach.
Dużo ich brał.
Podobno dużo. Nieproporcjonalnie dużo wręcz, szczególnie jeśli wziąć pod uwagę, że to w Samusocjalu - czyly miejscu, gdzie pomaga się bezdomnym.
A ile?
Mayeur i jego koleżanka zgarniali rocznie prawie po 20 tysiaków. Co oznaczałoby, jak obliczno, że praktycznie cały czas siedzieli na zebraniach. Co nie jest prawdą. A nawet jeśli - to jakoś nie przystoi.
Tyle tysiaków w żetonach? A skąd tyle żetonów?
To tylko żetony umowne. Tak naprawdę - to pieniądze.
W ojro!
Oj.
No właśnie, takie oj oj rozlega się po wszystkich partiach.
A te inne partie nic nie dają swoim?
Właśnie chętnie dadzą, ale jeszcze nie wygrały wyborów, by się dorwać do żetonów.
Aha, i dlatego o tym donoszą?
Zakładam, że także dlatego, by to ukrócić. 
I by pieniądze dostał kto inny? Bezdomni?
Tak załóżmy.
I tak będzie?
Oby! Kiedyś.


Wednesday 7 June 2017

szum

Szszszszsz...mamusiu, znów nie słyszę przez te bolące krople, co mi je dałaś do ucha, o nie, skarży się Iwonek
Śśśśśś...powtarza Groch, sfrancuszczony coś ci się on nam zrobił, sz i ś słąbo odróżnia, żeśmy już zauważyli. Albo: żeszmy.
Szumy w uszach w każdym razie, po łizerach, basenach, intersitach dmuchających na zimno zimnem. Klima rządzi - przeziębienia więc to normalka, wzrusza ramionami Ana, ale i tak zmartowiona, bo maluchy nie dosłyszą.
Minie. Jak wszystko.
Przynajmniej w dobrym towarzystwie się Iwonek znalazł, paczcie no mi tu. Sam premier Belgii ogłuchł też, lecz zapewne nie w łizerze.
Może w braselserlajns, zastanawia się Iwonek, który jednak chyba wcale tak źle nie słyszy.
Elajns, kiwa głową jak zwykle zgodny Groch.
A wcale nie. W Brusels, owszem, ale nie erlajns, tylko w samym centrum Brukseni. Na Tysiaku znaczy się czyly, tak? Bo on tam mieszka?
Nie, gdzie mieszka - to tajemnica, państwowa pewnie. Za to niedawno - czyly już 10 dni temu ponad cierpi - otwierał bieg na 20 kilometrów, co to jego wielu uczestników znamy, bo bieganie na Sanżilu i  w okolicznościach modne, wiadomo nie od dziś; tak długo, że wręcz niemodne chwilami.
I co, od tego biegania tak mu się szszszsz w uszach zrobiło tatusiu, panu temu?
Nie. To księżniczka mu synku strzeliła w ucho.
Księżniczka prawdziwa szczeliła w ucho? Tatusiu, eeee, co ty opowiadasz tatusiu, dziwi się Iwonek. Księżniczki nie szczelają, prawda mamusiu? szuka pomocy Iwonek. Księżniczki są piękne w sukniach i całe błyszczą, jak twoje kolczyki mamusiu.
Synku, z tego, co widzę, ta tu i nie błyszczała, bo miała białą koszulkę, no i faktycznie miała pistolet i szczeliła w ucho pana premiera.
A kto to jest premier? co on robi?
Rządzi.
Ziondzi, Dado, potwierdza Groch.
I w niego szczelają?
Nie w niego, tylko obok niego. I w ogóle miało być inaczej. Pani księżniczka miała szczelić w powietrze.
I co, nie umiała?
Wycelowała jakoś źle, prosto w ucho premiera.
I co, boli go uszko?
Bardzo go boli i chyba słyszy nawet mniej niż ty, Iwonku.
I rządzić nie może?
Może, ale musi się leczyć.
Tak jak ja kroplami? 
Właśnie tak.
Ojej, to ja już je chcę! Będę jak premier! Tylko lepszy, zdrowszy.

Tuesday 6 June 2017

bav

Baf. Baf. Ba!
Co mówisz, Ksenio? odzywa się głos spod stołu.
Cio Ksenio, dopowiada drugi.
A tak sobie robię: baf.
A cio to?
Baf. Tak na komputerze tu czytam. Mamusi przez ramię. Anie Martin czyly.
Ej, Ksenio, tak nie wolno! Nieładnie!
Masz rację Iwonku, ale mama pozwala, bo tu właśnie z Ksenią piszemy do jednego pana, by nam wyczyścił park.
Tego pana, co to usunie kupy psie, pomaluje ściany, posprząta śmieci wokół koszy?
O właśnie. Pana eszewina.
I tak baf mu piszecie?
Nie, to on nam pisze. Baf. 
Oddajmy mu sprawiedliwie, że baw pisze. Bav. I jeszcze akcent nad a dodał, i kropkę.
A co to znaczy?
Właśnie myślimy.
Dziewczyny, co wy, przygrzało wam? Toż to bjanawu. W skrócie.
Nie znałam! A tyle lat żyję, w tym na Sanżilu i w okolicznościach.
Dobrze wam, mamusiu? To to znaczy?
Dobzie, no taaa, Dado, dobzie.
Owszem. To taka formułka. Znaczy, że się komuś uprzejmie dziękuje, że do kogoś napisał. Uff. Chyba tak to można wytłumaczyć.
Aha, mamusiu, a to nie jest po polsku tak? I to u nas w Brukseni się tak pisze? To ja też to napiszę w moim liście do pani Pat.
Bo to miło, prawda?
Miło. A jeszcze milej - że bjan posprzątali park. Baf wszystkim po prostu zrobili.


Friday 2 June 2017

seksyzm

Okazało się, że ludzie listy piszą. Na przykład na zakończenie roku szkolnego, w pewnych kręgach zwanego także akademickim. Jak to tu, proszę, sfotografowane na lesłarze i popodkreślane, byśmy lepiej widzieli, co tu się dzieje.
Pismem się to zwie oficjalnie Ksenio, poprawia mnie komisyjnie Roman. 
Jakbym nie wiedziała, o rany no, a jak inaczej napisać pismo, jak nie pismem, nawet jeśli ono komputerowe jest wyłącznie w międzyczasie?
Co to tu mamy, podchodzi Ana Martin. O proszę. Seksizm nasz codzienny. Tak, niezła afera. Uelbe, czyly ULB dla niewykształconych wysoce akademicko - tylko o tym w tym tygodniu trąbi. I dobrze. Sensybilizacja, jak piszą eszewinowie o parkach i w sprawie kup !
Streszczę, o co chodzi:  jako że zbliża się koniec roku, lekarska wierchuszka akademicka wysłała list do studentów. A właściwie: studentek. A w nim: przemiłe uwagi, jak to te ostatnie nie powinny się ubierać. Do tego opisane w sposób prostacki i jednoznaczenie odnoszący się do wyglądu. Autor lub autorka, choć to mało prawdopodobne, pozwala sobie na żarciki, a la polska polityka. 
Jak w sejmie zupełnie. Taka jedna Uklowska się w tym specjalizuje. Poda garść przykładów na zawołanie.
Nędzne to, niskie i nielicujące ze standardami nie tylko feministycznymi na ef, ale i ludzkimi po prostu.
Zgadzacie się?
Zgadzamy oczywista.
Dodam tylko, choć dodawać nie trzeba, że o męskich strojach nie pisną ani słowa. Oni po prostu mają przyjść i być i stać w pierwszym rzędzie najlepiej.
A co mogą innego jako oni? Mężczyźni? ? żartuje sobie Roman.
Roman, nie żartuj sobie. Jak wszyscy, to wszyscy po równo. I wszystkie.
Co dalej z uelbowskim seksyzmem? Lub ś? Seksizmem czyly?
Na razie wte i wewte krążą przeprosiny. Oficjalnie stwierdzono, że był to odosobniony przypadek seksyzmu lub ś. I solennie się zarzekają, że to taki mały wypadek przy pracy. Wy-pa-de-czek.
Tymczasem jednak już się uaktywniły byłe studentki i opublikowały list, ups, pismo sprzed lat. a w nim jeszcze gorsze uwagi o dekolcikach i niegolonych nogach. Brrr.
Serio?
Serio niestety.
Wszędzie to samo, wzdycha. Sanżil, okoliczności, Bruksenia, Belgia, Polska czy nawet uniwersytet, do tego lekarze przyszli - nie można przestać czuwać. Patriarchat rządzi.
Ale przestanie. Nadchodzimy. Wykończymy go!

Thursday 1 June 2017

taksi

Wsiada Ana Martin nocą do taksówki. Na taksę, mówiło się kiedyś, ale bo ja wiem, chyba na Sanżilu to zanikło nawet już wręcz. Więc do taksówki wsiada.
Nocą, bo była się wypuściła aż na Woluwy.
I pan bardzo miły, nawet wie, gdzie to Anę dowieźć, bo jak bumcykcyk, niektórzy taksiarze to nie tylko chyba żadnego egzaminu nie mają, ale i dżipiesem, dzikim psem, się posługiwać nie umieją.
Niezwykli Boże no, ja też nie, o Anie Martin nie wspominając. A romanowy, kawalerski, już dawno zgubiony albo przerobiony na zabawkę.
Więc Ana już w taksie siedzi, zaciąga się powietrzem i stwierdza, że zapach ten sam, co niegdyś w Polsce A B i C zapewne, choć tam akurat taks nie było, a jak były - to Ana tam nie bywała, taka miastowa już ta nasza jest i już.
Powietrze papierosowe, potwierdza Ana. Jak najbardziej.
I wtedy rusza ten taksiarz, i wtedy zaczyna pikać.
Ana uprzejmie pyta: co tak pika.
I dowiaduje się oto, że wóz dobry jest, choć czeski, ale tylko takie na stanie mają. Cztery lata ma, pani, i sto tysięcy nim robimy rocznie z kolegą, bo we dwóch jeździmy. To czterysta już ogółem daje. Nowe wozy już zamówione. Ale ten pika, co podskoczymy. Taki błąd fabryczny. Już się przyzwyczaiłem.
Ja nocki obrabiam, on dni, bo ma małe dzieci, to mu pasuje, wie pani, dzieci podrzucić, nie wiem, czy pani dzieci ma, bo ja owszem, ale dorosłe. Madam też jest dakor, bym noca jeździł, to tak jeżdżę, bo lubię swój zawód.
A długo tak już pan na taksówce?
Siedemnaście lat, proszę pani (panią by było, Ana, po polsku, zapewne, podpowiada Roman).
Może.
W każdym razie panu na osiemnasty rok idzie, oblicza Ana.
Tak, czas leci, prawda? Wcześniej w banku pracowałem. Pani z Brukseni?
Nie.
A tak ładnie pani mówi po francusku. No proszę. Ja to Brukseńczyk jestem. I niejedno widziałem. Ale chyba przestanę jeździć, jak zamkną Botanik. Bo to, co tu koło pani jest, na portdeal, to nic, skończą z małym opóźnieniem i Sanżil ruszy (Porte de Hal, zapisz Ksenio).
Ale jak Botanik pod bazyliką zamkną - już tylko w domu trzeba będzie siedzieć. Koniec świata, mówię pani.
A wiadomo kiedy?
Odsuwają w przyszłość. Po wyborach cha cha, bo wiedzą, że kto podejmie tę deczyję - Bruksenia go lub ją znienawidzi. Nie wybierze. To i się nie pchają przed szereg.
A wie pani, że ja jeszcze pamiętam, jak na Botaniku wiadukt był?
Nie może być!
Taaaak, to były czasy.
A pani to z tej strony ulicy? Ale żeśmy szybko przelecieli. Uprzejmie proszę!