Tuesday 8 July 2014

(200) pałac

Jakby własnych królów i pałaców im mało było, można by powiedzieć w takiej sytuacji. Jakiej? Oto w Polsce, B chyba, ale nie za daleko od A, zawisła flaga belgijska. Jakim prawe, spytacie? Sama nie wierzyłam, ale jest, biało na czarno, choć to inne kolory. Koło Ostrowca gdzieś tam. Na pałacu łopocze.
Trochę się wzburzyłam, to prawda, ale co robić w takiej sytuacji, gdy ci napadają ojczyznę, i nawet to nie jest wojna, tylko wojna prawników? Bronić się bronią nie będę, swoje oburzenie wyrażę raczej i pewniej piórem. Przynajmniej zostanie jakiś ślad dla potomności i Iwonek będzie miał piękny przykład patriotyzmu, płynącego z polskiego serca, to co, że z Belgii, najważniejsze niewidoczne, zawsze uczą, nawet w darmowym podręczniku dla pierwszaków. 
Przystąpię do rzezy. Bagnet na broń i naostrzone pióro. Wyjaśnię, skąd ci królowie. A właściwie nie, bo chodzi przecież o księcia. Księży czyli, bo ich dużo. Nie księży, tylko książęta - chyba, zastanawia się Ana Martin; mówiłam przecież, że same problemy z tą szlachtą! A o którą rodzinę chodzi, chce wiedzieć Ana. O naszą, polską, ale tylko z nazwiska, choć też jakieś takie nienasze, na mój rozum. Drucki-Lubelski, choć z Ostrowca. Oczywiście w formie męskiej tylko, bo w damskiej z a, zwyczajowym jak najbardziej, ale tylko w Polsce, okazuje się, bo tu kobieta zostaje w takim wypadku udokumentowana jako mężczyzna i nie ma chyba odstępstw. Traci też swoje imię często, zostając po prostu madame, e tylko na piśmie, wzdycha Ana, no ale tu nie w tym problem, prawda?
Prawda. Problem to też tylko dla mnie, przyznaję, taki mały, wewnętrzny. Mianowicie taki, że ci Drucki-Lubelski, że już nie odmienię, od czasów wojny są Belgami, a teraz wystarali się o swój pałac pod Ostrowcem, który jednak nie leży raczej koło Lublina. Latami trwała ta bitwa, głównie prawnicza, ale koniec końców - wygrali. I od razu wywiesili flagę. Dwie, znaczy się, dodam dla sprawiedliwości, bo polską i belgijską. Co lud chyba nie za dobrze przyjął.
Ksenia, chodzi ci chyba o przypadek Druckich-Lubeckich, tak? upewnia się Roman. Mówię przecież. Ach, ta jedna litera. Cztery by coś może zmieniły, ale tak nie, macham ręką. Znana historia, przypomina sobie Roman. Latami się ciągnęła. Pałac stoi w Bałtowie i zdaje się, że uciekając, rodzina wywiozła przytomnie wszystkie dokumenty świadczące o własności, ale w Polsce proces oddawania kuleje, a tu chyba szczególnie. Bo na tych ziemiach Polacy zdążyli wybudować park rozrywki. Jurajski. Nie byle jaki, czyli. Ameryka podobno. I kto ma za to oddać komu? 
Ale widzisz, udało im się, tym Druckim. To cieszyć się i gratulować, czy nie, dopytuję niecierpliwie. Nie wiem, wzrusza ramionami Roman. E tam, że teraz sobie tam zbudują hotel za fundusze europejskie albo sprzedadzą wszystko za grube pieniądze? Nie rozumiem tego podniecenia, przecież to nie ich uczciwie zarobione pieniądze, tylko przodków, jeśli już, a też nie wiadomo, w jaki sposób. Na pracy innych zapewne. Piać z zachwytu? Żadna to sprawiedliwość. Nie podoba mi się to, kręci głową Ana. Radykalnie, widzę. Dezaprobata się to nazywa, podobno. 
Ana, tak świat wygląda, uspokaja ją Roman. Kapitalizm. Pomyśl, że na tym parku rozrywki też ktoś zarobił, i to nieźle.
Dzieci mi żal więc, kończy Ana. Wiecie, co by było naprawdę szlachetne i szlacheckie? Jakby teraz w przypływie książęcej łaskawości wstęp do parku był za darmo, przynajmniej dla maluchów. I nie tylko w dzień dziecka. Wtedy bym może uwierzyła w dobre chęci. Tak to widzę tylko pieniądze pieniądze pieniądze. Czarno na białym, choć złote pod flagą belgijską.

Wednesday 2 July 2014

(199) szklarze i rzeźnicy

Co ja słyszę! I od razu z góry żałuję, że matury się chciało, mimo że potem pracy i tak nie było i trzeba się było ratować ucieczką na Sanżil. Że nikt nie nakierował na konkretny zawód, dzięki któremu mogłabym nieco ulżyć rynkowi pracy, a on mi. I to lokalnemu, zagranicznemu, belgijskiemu na wskroś i poprzek.
Ledwo dziś wstałam, moje oko kole następująca wiadomość: w Belgii nie jest obsadzonych - jak rozumiem, od lat - 72 tys. miejsc pracy. Które czekają na kandydatów lub kandydatki, i już można zarabiać. Od ręki. Własnymi rękoma. Wystarczy tylko pójść do urzędu i praca już twoja. Oczywiście nie to, że dla takich jak ja, po maturze czystej i gołej. Ale jakbym tak była rzeźnikiem, to dopiero bym miała wybór.
No tak, piszą o tym w całej Europie, że pogłębia się rozdźwięk między ofertą na rynku pracy a tzw. profilem osób poszukujących pracy. Że według rynku ci pierwsi powinni być na przykład operatorami dźwigu, a ci drudzy na siłę chcą kończyć politologię i mędrkować. Tylko że potem mędrkują często - jak słyszę - na kasie albo na miotle. Co boli. A wszystko można by ustalać wcześniej, jakby tylko doszło do wymiany informacji i uświadomienia młodzieży, że może warto się jednak pochylić nad matmą i zostać inżynierem. To tylko moja propozycja, z której bym sam nie skorzystała, ani kiedyś, ani dziś, ale może inni są zdolniejsi? śmieje się Ana Martin.
Takiej to łatwo mówić. Wczytałam się w jej profil i widzę przecież, że jej poszukują nie tylko na Sanżilu. Proszę, literatura moderna i język germaniczny koniecznie. Toż to pasuje jak ulał na Anę, potwierdzą wszyscy, co ją znają. Taka to nie ma problemów, w przeciwieństwie do większości, co w tej rzeczywistości cienko cienko. Roman znalazł właśnie, że w Belgii 4 oferty pracy na 5 muszą zostać zlikwidowane, bo nikt ich nie chce. Tzn. może i chce, ale przecież nie każdy umie ciąć marmur ot tak na zawołanie, wiem coś o tym, też nie umiem.
A tu spójrzcie jeszcze, jaka głupota. Raz piszą, że brakuje robotników, a tu z kolei - że w takiej Walonii aż w 80% ofertach pracy umieszczono wymóg wyższego wykształcenia. Nijak ma się jedno do drugiego, bo przecież chyba nie ma jeszcze studiów, jak jeździć koparką? Bez sensu zupełnie. Sens jedyny w tym widzę taki, że przez to jest praca dla naszych, których o studia nikt nie pyta, tylko sadza do walca, bo i tak na czarno robią, więc po co dyplom? Wóz-przewóz, jak nie umie walcować, będzie nowy chętny, albo ten się nauczy szybko, bez studiów. Tak tłumaczyli jeszcze u nas, w Łapach. Do całego życia się to zresztą odnosi. I problem rozwiązany.
Chyba nie bardzo, a już na pewno nie dla tych, co sporządzają statystyki zatrudnienia, ana to Ana. Praca na czarno się nie liczy. Przykro tylko czytać, że taki delez, delhaize w zapisie, już zapamiętałam, zwalnia 2,5 tys. ludzi, a gdzie indziej nie mogą znaleźć chętnych. I zmian nie widać. Podaj jeszcze dla porządku, kto może się zgłaszać do urzędów pracy, a nuż ktoś przeczyta. Albo ciebie wypchniemy w świat. Żartuję, dodaje wielkodusznie. Iwonek cię nie puści tak łatwo.
No, bo już się zmartwiłam, a przecież ja nie rzeźnik, ani szklarz. Ani nie: kierowca maszyn budowlanych; marmurarz czy jak nazwać takiego, co rąbie marmury; kucharz, kreślarz; elektryk lub specjalista od instalacji elektrycznych; pielęgniarz; mechanik; elektromechanik; cukiernik; ergoterapeuta, jeśli ktoś wie, co to?; asystent nauczania; inżynier i wreszcie literat. Oczywiście w moim przypadku nie jestem tym w wersji żeńskiej, ale nie chce mi się tyle stukać, mężczyźni są krótsi. Może znacie chętnych. Podkreślam, że to prace na stałkę!