Monday 30 June 2014

(198) fotosy

Wakacje za pasem, zwykła pisać prasa w takich sytuacjach, bo jednak głupio napisać w sezon letni, ogórkowy, że amatorzy białego szaleństwa, co? Więc na tapetę wjeżdżają wakacje. Letnie, bo czerwiec, świadectwa szkolne i dojrzałości rozdane, czyli połówka roku, czyli warto podsumować.
Ja ze swojej strony, jak i zarówno ze strony Martinów nie mam co podsumowywać, bo do szkoły to my już dawno nie chodzimy, albo też i jeszcze nie, i chyba nikt nie wylewa z tej okazji wielkich łez jak krokodyl. Można za to więc ze spokojną głową zająć się sprawami światowymi, jak np. planowaniem urlopu. W tym roku będzie on mało światowy, bo komisja coś cienko przędzie i wolnego nie dają, ba! - szefa nie mają, chaos i wielki wybuch, by tego gorzej po imieniu nie nazwać. Ale nie o to chodzi, tylko na to, że Roman będzie musiał robić za dwóch, za szefa, którego nie ma, jak wspomniałam, to i daleko nie zajedziemy. Ja owszem, do Łap się do busika załaduję, ale na razie brak miejsc. Sodomiaigomoria, jak w Poznaniu na golgocie normalnie. Matuś donieśli. A trzeba było słuchać, jak u Adriana ostrzegali, że mało kto już kupuje, bo już wszyscy uciekają w podskokach wracają do starego kraju, czyli do tzw. u siebie! Nie usłuchałam i mam babo placek, czyli nie mam miejsca. 
To i mi nic innego nie pozostanie, niż dalej dzielić los Martinów na Sanżilu i uczestniczyć w tej drobnej namiastce wakacji. Ana zadowolona z braku wyjazdów, bo czeka na co innego, co na pewno nie jest wyjazdem, ale się wyjazdem zakończy, tyle że później. Iwonek zadowolony, bo wszystkie garnki na miejscu. Roman też, bo motorem poszaleje, jak na 40-latka przystało, a na łykend będziemy zwiedzać.
Ana Martin twierdzi nawet, że są nowe doniesienia, co zwiedzić w Belgii warto i bardziej warto. Albo inaczej: co najchętniej zwiedzają i obfotografowują ludzie stąd i zewsząd. Pojawiła się ostatnio onlajn mapa, która pozwala to zobaczyć. Tzn. miejsca, których najwięcej fotosów znajduje się w sieci, ale jakiej, to nie wiem. 
I co Ana, co prowadzi? U nas czy w świecie lub kosmosie? Na tym świecie starczy póki co, śmieje się Roman. Rzymbarcelonaparyż, recytuje jednym tchem Ana, deklamując. A gdzie to leży? Co? No ta długa nazwa. To 3 miasta, dziewczyno przecież, śmieje się Ana, tak jakby sama nie wiedziała, że za granicą zdarzają się nazwowe cuda. Owszem, ale tu to po polsku, Rzym-Barcelona-Paryż. Je obcykano najbardziej. A Sanżil? Nie wiem. Nie podają. Serio? Takie ładne domy, a nie wiadomo, czy popularne? To co mają z tego celebryctwa?
To, że Bruksela ma pierwsze miejsce w Belgii. Może dzięki Horcie i innym? Zaraz za nią miasta z Flandrii. Ale i tak nic specjalnego. Te wszystkie fotosy dają Belgii ogółem dopiero 65. miejsce w świecie. Nie za dobrze jak na stolicę Unii i komisji, co? No i co, że bez szefa chwilowo, no i co?
Może to jedynie, że już nikt nie chce fotografować kolorowych flag i limuzyn? Bo ich brak chwilowo. I garnituro-garsonek szaro-czarnych od, jak to mówią w twoimstylupani, kupisza czy innego fryzjera dyzajnera? No jakoś nie. To już skandal!
Turyści chętniej pstrykają się i se selfie pod Mannekenem Pisem i w Atomium. Na Szumana widać nikt nie trafia z własnej woli, oprócz garstki ministrów i aspirantów do światowej polityki; ale tu ciekawostka za to: Doel. Co to? pytam. Opuszczona wioska we wschodniej Flandrii. Całkiem wysokie miejsce. Albo Brugelette. Znacie? Nie, wstydzi się tym razem Ana. Ha, pora poznać. To tam się mieści Pairi Daiza. Też dobry wynik. Fajnie, zaciera ręce Roman. Zwiedzajmy nieznane. 

Thursday 26 June 2014

(197) moto

Tak się to musiało skończyć. Są nowe statystyki. Niestety wypadkowe, wiadomo, długi łykend. Bardziej w Polsce co prawda, niż miejscowo, tu żadnych płatków z kwiecia na ulicach nie odnotowałam, ale i w starym kraju u siebie, i nowym - niewesoło. 
Trup się ściele gęsto, że przestraszę wszystkich na początek. W Polsce A i B zwyczajowo, alkohol u wuja i teścia, złe drogi, stare auta, no i poczucie, że co, ja nie pojadę? Sama nie raz i nie dwa słyszałam przechwałki, że Polak sam może ocenić, kiedy może jechać jeszcze, a kiedy nie, ale po jednym to na pewno może, nie tak się jeździło, pamiętacie? I rechot. I są efekty - smutne rekordy. Podaję za mediami zasłyszanymi w radiu. Boże Ciało się to nazywa, chyba trzeba będzie się zastanowić nad zmianą nazwy, bo nie brzmi zachęcająco, szczególnie dla 40 ofiar, co już nie z nami.
A za belgijskimi mediami podaję inne statystyki, mianowicie niezachęcające wcale a wcale dla tych, co ostatnio zakupili motor albo tak zwany motocykl. Czyli dołączyli do rosnącej grupy użytkowników jednośladów, że tak mi chyba wolno zapisać na odpowiedzialność Romana. Nie, żebym kogoś pokazywała palcem, nie o to mi chodzi, by tu kogoś piętnować za nieprzemyślane zakupy. Broń Boże i nie ciało wcale, chociaż ciało chroń, owszem. W świetle tych statystyk właśnie i reflektorów motocyklowych, które - to już podaję za Romanem, a nie mediami - muszą być włączone w motocyklach na okrągło. W czasie jazdy oczywiście, nie to, by bezbronnym ludziom walić po oczach z parkingu lampą. Nawet, jeśli to ma być dla bezpieczeństwa Romana i innych na Sanżilu.
Narobiłam napięcia, a żadnych cyfr. Już spisuję, a jest co. Mianowicie, zacznę od tego, że jak się siedzi na motocyklu, a nie w aucie, to masz 57 razy (tak tak, piendziesiąt siedem w wymowie, wiem, że dużo) większą szansę, że źle skończysz. Dotyczy to wszystkich grup wiekowych razem. Jak tych motocyklistów podzielić, to jeszcze straszniej, dla młodych znaczy się: 72,6 dla 18-24-latków, 55,8 dla 25-44-latków, 41, 5 dla 45-64-latków. W porównaniu dla tego poruszanie się czymś innym to pikuś: że  będzie krańcowo źle - wskaźnik 8,1 dla aut, 23 dla rowerzystów, 8,1 dla przechodni takich jak ja, Ana Martin i wózek. Też źle, ale w tej sytuacji wybieram nogi, a Iwonek wózek, choć on akurat nie ma pola manewru (jak motory), poza tym wiadomo, dzieci i ryby głosu nie mają.
Co dziwi jednak w świetle statystyk i motorów, te statystyki nie oznaczają, że ktoś się tu boi. Wręcz przeciwnie: w 2014 r., co to dopiero do połowy się zbliża, naliczono o 16% więcej nowych rejestracji, czyli po belgijsku: imatrykulacji. Dziwi mnie to, bo wyżej wspomniana i wymieniona liczba wypadków śmiertelnych rosła jeszcze szybciej, osiągając imponujący wzrost o 52%, co przekłada się na 15 osób, by nie być tak techniczną. 
Ha, ktoś postanowił na to zareagować. Mianowicie organizacja o ładnej nazwie: federation belge des motards en colere. Co Ana tłumaczy jako: belgijskie stowarzyszenie wkurzonych motocyklistów. Wkurzyła ich wysoka liczba wypadków, zranionych i śmierci. Wyszli na ulice, chyba jednak nie na motorach, bo by było, że wyjechali. I oprotestowali. I chcą, by było bezpieczniej. By trzeba na nich zwracać uwagę. Bo oni się starają. Już prawie nikt nie jeździ w sandałach i podkoszulku, więc skoro oni pocą się w kurtkach, spodniach, rękawicach i kaskach, pora na państwo. Bo motor podobno usprawnia ruch.
Ana dziwi się, że tyle ofiar, a i tak znajdują się chętni na zakup nowego. Roman się nie dziwi, tylko marzy w cichości ducha o przejażdżce na swoim. Znam takie przypadki, oj znam. Chłop w końcu, to ma prawo. Może na wakacjach w Łapach się uda. Tam nikogo nie dziwi, jak się karnie w podkoszulku i klapkach, bez prawa jazdy. Polak Polakowi pomoże, a nie zawsze ten najtrzeźwiejszy ma prawko. To i Romanowi pożyczą, szczególnie jak piwko czy dwa postawi. W długi sierpniowy łykend bedzie dla ochłody, jak znalazł.

Monday 23 June 2014

(196) feta

To ci była feta. Mówiąc z francuskiego dialektu, oczywiście, nie z tego, w którym feta to ser. Biały niby, ale nie całkiem nasz, nawet po cenie od razu widać, że raczej zagraniczny. Ta nasza to królewska, nawet przez wielkie i duże K można by zapisać. Pewnie lał się szampon i inne sztuczne ognie. Muzeum, rodzina i na dodatek 80 lat. 
I pomyśleć, że to dopiero drugi miejscowy król, który dociągnął do osiemdziesiątki! Nic dziwnego, że na wszelki wypadek, jakby już do tego nie miało dojść w historii, na wszelki wypadek napisały o tym wszystkie gazety, od prawa do lewa i od lewicy do prawicy, oj dana i tak w kółko. Od razu wyjaśnię, że to nie nasz obecny, aktualny król się tak zestarzał, choć owszem mógłby, lat przybywa od trosk, nie tylko zmarszczek, a co dopiero od poważnych trosk państwowych na wysokim szczeblu, nie wypominając wcale, że w Belgii to jeszcze gorzej chwilami, bo trzeba sobie radzić z bałaganem dwujęzykowym, a czasami nawet trzy. Ale póki co, nowe się trzyma jako tako, choć siwych włosów przybyło, nie da się ukryć, choć chyba nawet nikt się nie stara, widać styliści doradzili, że siwizna uprzystajnia i może nawet uszlachetnia.
Podobnie doradzili ojcom królewskim, bo to oni świętowali. Na głowie ten sam kolor. Albert nr 2, co go już niby nie ma na stanowisku, ale sznurki i tak pewnie pociąga, żadna to tajemnica, że władza to narkotyk i tak łatwo nikt z jej nie rezygnuje, tym bardziej ten, co już raz zakosztował smaczków i rozkoszy rządzenia. To on szóstego szóstego skończył 80. Piękny wiek, co? Jak to się mówiło kiedyś? Patron rodu?
Patriarcha rodu, Ksenia, poprawia Ana. Ale wiesz, ta królewska feta wcale nie była tak okazała, jak ci się marzy. Nie było obchodów państwowych, premier ani biskup nie wręczyli prezentu. Bo wszystko ma, pewnie dlatego, uzupełniam. To fakt akurat. Jednego nie miał jednak: własnej witryny w muzeum.  Które BELvue się nazywa i stoi koło pałacu. I to właśnie mu symbolicznie podarował naród na urodziny. I to od razu na bogato, bo witryn jest i są dwie.
A co w nich, zaciekawia się Roman. W jednej mulitmedia, jak przystało na XXI wiek. Ekrany interaktywne i te rzeczy. Nowocześnie. Na  nich Albert jako książę, król, człowiek, mężczyzna, ojciec, dziadek i mąż. To wszystko, czym jest. W drugiej witrynie za to dary o Alberta nr 2 dla narodu, czyli np. jego mundur i fragment przemówienia. Pewnie jest tego więcej, ale trzeba by samemu rzucić okiem. Pewnie już można zwiedzać. I wzruszać się.
Jakoś nie brzmi to dobrze, krzywi się Roman. Nieco nudno, co? No ale dajmy mu szansę, protestuję. Dał radę w pięknym stylu do 80., więc sprawdźmy, co mu tam nawsadzali za szkło. Biedny taki król, zawsze na widoku, żal mi go w sumie. Był na górze i tak spadł nagle. Żeby to nawet go biskup na starość nie poświęcił! 

Thursday 19 June 2014

(195) 28 lekcji

Dla niektórych już koniec, głównie dla tych, co to gardłują oleoleole, i to nie tylko na stadionach  ale w swoim słownikowym słownictwie na co dzień. Ola! Hola! Dla innych - dobry początek, nawet tych całkiem blisko, co to na górze mapy raz w trzech kolorach, a raz na pomarańczowo. Dla nas z Sanżila - nie wiadomo wcale nic a nic. Ale za to jaką mamy piosenkę, fiu fiu!
Nazywa się skromnie, raptem lekcja 28. We wtorek pod ekranem starałam się rozpytać tu i ówdzie tego i owego, dlaczego 28, skoro diabły czekały 12 lat na swoją kolejkę, a to w żaden sposób się nie rymuje, lub - jak mawiają niektórzy - nie kalkuluje z 28, ale umilkłam, bo albo mnie nie zrozumieli, albo nie chcieli, mimo że to było na początku i piwo nie zdążyło jeszcze popłynąć szerokim, mimo że niedarmowym strumieniem. Widać ta koncentracja na golach wpływa na myślenie. No mówię przecież, wtrąca się Ana Martin, nic dobrego z tego nie wynika.
Oprócz tej piosenki, przyznaje łaskawie. To znaczy to nadal jest piłkarskie porykiwanie, ale jakieś takie lepsze. Ana, widzisz, jak miszczostwa wpływają na ludzi, nawet ty poddałaś się patriotycznym uczuciom, naśmiewa się (chyba) Roman ze ślubnej. Nie no, tylko mi się podoba ta historia, że najpierw są kłótnie i darcie kotów, ale jak przychodzi co do czego, czyli do zwycięstwa, to nagle cały naród stoi jedną ławą. Piłkarską.
A jaka historia, dopominam się? Bo to było tak: tę piosenkę, co miała właśnie dostać nominację na hymn, po raz pierwszy zaprezentowano w czasie towarzyskiego meczu Belgia -Wybrzeże Kości Słoniowej. Dobrze piszesz, wszystko wielką literą. To taki kraj. Daleko. W Afryce. Ale zanim jeszcze ją oficjalnie odegrano, już się podniosły głosy oburzenia. O głupi tytuł chodzi, zgaduję? Nie, nie. O język, a jakże, a o co może chodzić w Belgii, dodaje filozoficznie Roman. Ale to przecież po tutejszemu, a nie po polsku, dziwię się, to w czym problem?
Ksenia, pomyśl. Ile to razy była mowa o tym, nawet u nas na spolszczonym Sanżilu, że w Belgii są trzy oficjalne języki. Jakie trzy? Niemiecki jeszcze, ale ci siedzą ciszej, a kłócą się ci, co na co dzień po flamandzku i po francusku. I bomba wybuchła, gdy okazało się, że belgijski związek piłki nożnej wybrał na oficjalny hymn piosenkę w tylko w jednym z trzech oficjalnych języków, a na pierwszym wideo napisy było - o zgrozo! - po angielsku. I się zaczęły protesty. Białe miasteczko prawie zbudowali. Że francuski, że Stromae znów, że angielski, że dlaczego akurat ta piosenka wybrana z 50 nadesłanych, a przecież więcej gracy mówi po flamandzku i na pewno by ich ucieszyło, jakby sobie mogli ponucić w ojczyźnie polszczyźnie. 
Kłócili się równo, aż musiał się wypowiedzieć szef tego całego związku piłkarzy. Flamand, dodam. Że jego zdaniem Stromae można lubić nawet, jak się jest Flamandem. A angielski się przyda w Ameryce, bo tam jeszcze mniej ludzi zna flamandzki. I że się to przyda ekipie. I że Stromae sam się zgłosił na ochotnika-śpiewaka po meczu z Walią, to też kraj, Ksenia, uprzedzam, choć nie całkiem niezależny. Bo kibicuje całej ekipie, a nie tylko tym, co po francusku.
Ha, i co wy na to? mówi Ana? No, że muzyka łączy ludzi, wypalam. I jak poetycko piszą tu, dodaje z uśmiechem Roman, że belgijska fala muzyczna poniesie nas do zwycięstwa. Może nie nas, myślę sobie, ale na bezrybiu i Belgia ryba. I taka to lekcja na dziś numer 28. 

Wednesday 18 June 2014

(194) panini

Pomieszania w głowie można dostać od tej językowej sanżilowskiej wieży blabla. Co się nauczę jakiegoś słowa lub znaczenia w jednym języku, i zacznę je swobodnie, jak rasowa Sanżilówka, stosować tu i ówdzie, już się okazuje, że to wszystko nieaktualne. Co ta ponowoczesność z nami robi, że zakrzyknę za gazetami Any?
Z których też nie wiele rozumiem, z tych słów i znaczeń, których tam pełno, a jedno dziwniejsze i nowocześniejsze lub po- od drugiego, bo co ma być niby ta ponowoczesność? Wieża blabla nie zna takiego słowa chyba. Zna za to panini, wiem, bo to po włosku, a Włochy to stary naród o jeszcze starszej nazwie Italia, też często przewijającej się na Sanżilu. Choć to Belgia. I te panini to po włosku były właśnie. I do wczoraj w moim nowym belgijskim słowniku, co to go sobie mozolnie i z niejakim trudem skonstruowałam, oznaczały takie kanapki. Jasne, że nie nasze, tylko włoskie lub prawie włoskie, mówię przecież, ale zdecydowanie było to coś do jedzenia. Też dobre, mimo że inne. A teraz co?
Winna znów piłka nożna. Tak Ana, owszem, potwierdzam, widząc jej zdziwione spojrzenie. Panini tu, panini tam. Nie w barze, tylko, po kolei podam, gdzie wczoraj zauważyłam: w rybnym na waterlo; w ubraniowym na alsembergu; i nawet w briku! Normalnie leżą wszędzie, a kupuje to kto? Dzieciaki. Głównie męskiego rodzaju. Takie pakieciki z jakimiś facetami na zdjęciu. Powtarzam: chłopcy to kupują. Uczulam: chłopcy. Dżender czyli. I nic tylko panini panini się rozlega. 
Ach, to te naklejki do albumów w związku z aferą futbolową. Trzeba skompletować album. Po co? Nie wiem, Roman, a ty? Może można to sprzedać na miejscowym alegro? Albo coś wygrać? Nie, raczej tylko oglądać w kółko i wymieniać obrazkami z kolegami i koleżankami też. Kto nie ma frajer. I tak marketing tworzy miszczostwa. No tak, naciąganie biednych rodziców trwa.
Ale co mają z tym wspólnego kanapki panini? Nic. To akurat wiem, chwali się Ana. Panini to po prostu nazwisko faceta, który już dawno temu miał doskonały finansowo pomysł na sprzedaż tych naklejek. Kiedyś to były karty. Zbił na tym majątek. 
Oj, to ma głowę, nie mogę wyjść z podziwu. Miał, bo umarł całkiem niedawno. Podobno jeszcze zdążył zaplanować strategię na te miszczostwa. Stąd naklejki są wszędzie, w briku, rybnym itepe. Ale jednego nie przewidział: kontuzji. I teraz pojawiły się pewne oznaki niezadowolenia. Mianowicie takie, że np. na belgijskiej stronie trzeba wkleić obrazki z piłkarzami, którzy wcale nie grają, bo się połamali. Nie ma za to tych, co grają. Plus jakichś tam historycznie ważnych.
To faktycznie straszne, szydzi Ana. I co teraz? Syn paniniego, mały panini, choć i tak dorosły w międzyczasie, musiał rzucić na rynek 77 zdjęć. I to szybko! Ale dał radę, już można kupować. Stąd pewnie te kolejki w rybnym, śmieje się Ana.
77...77...brzmi strasznie, co? Chyba jakiś diabelska sztuczka się za tym kryje. Czerwona, dodam

Tuesday 17 June 2014

(193) 12 lat minęło

12 lat minęło jak jeden dzień, i mimo że doczytałam o tym dopiero dziś, już je czuję w kościach. Ale opłaciło się na pewno, bo ostatni będą pierwszymi i może już za kilka godzin okaże się, że opłaci mi się stać pod ekranem, by zobaczyć, jak spełnia się biblijna przepowiednia. A myślałam, że to zdarza się tylko w książkach lub evtl. księgach.
Więcej wyjaśniać właściwie nie trzeba, bo na pewno już cały naród zdaje sobie sprawę, do czego może dojść między 18 a 20 czasu niebrazyliskiego, tylko tego tu naszego tutejszego; nie tylko na Sanżilu, ale i w sąsiadujących komunach, sama widziałam flagi rozwieszone tam, gdzie sięgają już macki Forestu, Iksela i nawet samej Brukseli 1000. Mecz! W samej Ameryce, ale tej drugiej, na dole mapy, nie tej, o której się marzyło w Łapach, a jeszcze bardziej podobno w Rzeszowie. To tam dojdzie dziś do historycznej bitwy. Ana dodaje, ze zapowiadanej jak koniec świata albo lądowanie ufo. Jakby nic więcej się nie liczyło
Ciekawam bardzo, co będzie o 18, czy nagle staną tramwaje i metro, a już co najmniej zamrze?zemrze? ruch na ulicach. Martwię się nieco, co ja zrobię, by być na bieżąco, u nas brak tiwi, a Roman twierdzi, że jakieś fifi zablokowało wszystkie strony internetowe, na których można by coś oglądać w bezpośrednim mejnstrimie, a nielegalne są co prawda na pewno, ale on z tego pokolenia, co to nic nie umieją sensownie zhakować. A ja nie będę ściągać gromów na nasz dom, choć pewnie i na policji będą oglądać, sama widziałam, że i pod więzieniem mnóstwo flag, to co dopiero na komisariacie, gdzie tiwi nawet nie trzeba przemycać do celi.
Zresztą na Sanżilu wszyscy, po prostu wszyscy - oprócz Any, Rity i tym podobnych dziwaczek - są już gotowi na dziś, a niektórzy pewnie i spali owinięci flagą. Z reklamą piwa lub nie wiadomo czego, za darmo była jednak dzięki temu piwu na jot. Nałogi szerzą się. To mnie trochę, zniechęca, fakt, w końcu to nie żywiec albo swojski żubr, co ja, obca samej sobie nagle mam być? No ale Polaków na tych miszczostwach akurat nie widać, i żadna biblia ani żubr im tu nie pomoże jeszcze długie lata, jak wróży Ana. I cieszy ją to, niewdzięczną. Mówi, że katastrofa 2012 roku i bezsensownie wydane pieniądze jeszcze długo się nie zwrócą. O niewdzięczna, a premier i chłopaki z rządu tak wdzięcznie wyglądają w podkolanówkach. I niewinnie. Jak lud. Jak swojscy. Och ta Ana. 
Ksenia, nie cierp mi tu, tylko już o 17 zajmij sobie dogodne miejsce przed ekranem. Stoją takie olbrzymy po całym mieście, a do tego w dobrej połowie barów. Ryk będzie straszny, polecam wziąć słuchawki. Do tego klaksony, pewnie portugalskie, odbiją sobie za wczoraj. Idź idź. Skoro nawet pomidory uczestniczą w miszczostwach, bo nagle ciężko kupić te małe w innych opakowaniach, niż trójkolorówce żółto-czerwono-czarnej, widać, coś jest na rzeczy. Mnie to nie bierze, ale nie wierzę w cuda. Szkoda w sumie, łatwiej chyba by było żyć. A tak stara bieda, czy wygrywają, czy przegrywają. Nasi i nienasi. Ach, wzdycha Ana.
Och ta Ana.
Rozpoczynam odliczanie do 18. Będzie Stromae czy nie? Tylko gdzie mi się ta ukryta piwna flaga zapodziała? 

Friday 13 June 2014

(191) optymalni

Co dzień, to słowo, można by powiedzieć, nawiązując do co roku to proroka. No bo naprawdę. Co otworzę gazetę, tiwi lub wręcz usta do Any Martin - zawsze się okaże, że wypłynie z tego lub z nich coś nowego.
Dziś bez wyjątków, stara bieda. Słowo na dziś: optymalni. Są wszędzie, gdybyście nie zauważyli, tzn. wszędzie na Sanżilu i ewentualnie także w Belgii. I są młodzi! Nie tak, jak ja, ale prawie, też nieźle, szczególnie jeśli porównać nas, młodych, do Any Martin, bo do Romana to nawet szkoda gadać. 25 do 35 wiosen, lat, zim lub jesieni, jak pisałam w końcu, co rok to prorok, notują na koncie ci optymalni. Optymalni w jakim sensie? pyta Ana. Bo że wiekowym, to samo się rozumie, wzdycha z wyżyny swoich więcej lat, nie będę jej wypominać. Optymalni, bo optymalnie nastawieni do życia, mówię, cytując oczywiście źródła rządowe, mówiąc językiem dziennika. A co to znaczy, że są optymalnie nastawieni do życia? Życzeniowo? Że im się należy, i to w wersji optymalnej? Nawet nie tyle, mówię, z tego, co zrozumiałam. Nie, nawet nic nie chcą dostać, po prostu sami optymalnie uważają, że zanim skończą 40-tkę, że tak rozpiszę, będzie im co najmniej tak dobrze, jak ich rodzicom. 
A nie chodzi tu czasem o słowo: optymizm? zaczyna coś podejrzewać Ana. No, a co ja przecież mówię? dziwię się. Krócej czy dłużej, sama Ana mówiłaś, że do zrozumienia głównie potrzebny jest koniec i początek, że na uniwerku tak uczyli? Fakt, bije się w piersi Ana, co zdarza się nieczęsto, ale tu akurat przydaje się także wydłużony środek. Co prawda w tej historii optymizm łączy się z optymalnością, bo dzięki jednemu łatwiej będzie osiągnąć drugie. Oby, to znaczy.
Co by mogło się nie powieść? czy powieźć? zastanawiam się na głos. To, że tak właściwie to rodzice obecnych belgijskich 25-35-latków to średnio bardzo zamożni ludzie i osiągnięcie ich poziomu życia chyba nie będzie łatwe. Nie wiem zresztą, nie mam rodziców w Belgii, śmieje się Ana. Z drugiej strony podziwiam tych młodych, cha cha, za dobre samopoczucie. Faktycznie, popacz, jak mówi Iwonek, Roman, co mówi ankieta: 80% wierzy, że do 40-tki dobiją do rodziców, a 42% - że będzie im nawet lepiej. Jakiś wymysł prasy pewnie, by urozmaicić strony o futbolu amerykańskim. Hmm.
Hmm na pewno, czyta dalej Roman, bo popacz ty teraz, stoi tu jak byk, ze socjologowie i socjolodzy także uważają, że 25-35-latkowie to raczej generacja y, czyli igrek przez i, co oczywiście nikomu nic nie mówi, tak więc tłumaczą jeszcze, że to pokolenie, które się musi poświęcić. Mieszkają kątem u kogoś, en kolok po lokalnemu, pracują dorywczo, piją kawy w barze. Czyli mają zapomnieć, że doskoczy do swojego kawałka tortu, tak? upewniam się. Tak jakby. Tak po polsku by było na chłopski rozum, bo po lokalnemu widzę przecież, popacz do siebie mówię, że stoi jak byk, że jest ono poświęcone, co nadaje sprawie inny wydźwięk. Duchowy. Generation sacrifiee z akcentami, przepisuję. Wiem jednak, że Ana nie zgodzi się na to optymalne tłumaczenie, więc optymistycznie po prostu je zapiszę dla potomności w cichości ducha.

Wednesday 11 June 2014

(190) polecieli

Polecieli. Tak po prostu. Ani słowa pożegnania, ani słowa posłania do narodu ze schodów samolotu. A przecież nie padało. A przecież wiele to nie kosztuje. A naród szczęśliwszy i chętniej kupuje ubranka na lusterka w kolorach flagi. Czy w tym kraju już nikt nie umie zadbać o marketing, pytam prowizorycznie?
Oczywiście, że to diabły poleciały. Nasze, sanżilowko-belgijskie, trój- albo trzykolorowe, obie wersje wyglądają poprawnie. Odleciały w dal na całego i pewnie już doleciały nawet do tej Ameryki, gdzie to teraz będą kopać w piłkę. Nożną, mimo że to Ameryka, a w Polsce A i B w latach 90. pokazywali w tiwi enbieja, ewentualnie ragbi, i to podobno było amerykańskie, Ale się nie wtrącam. Widać mieli kasę, to i sobie zorganizowali miszczostwa akurat w tym, czego nie uprawiają. Kto bogatemu zabroni, mawiali matuś filologicznie.
A jaki samolot po nich wysłali! Po diabłów? Diabły? Ho ho ho, sama widziałam. Komputery w nim stały nawet. No dobra, nie aple, takie jakieś z poprzedniej epoki, jak w szkole u nas, ale luksus był i tak! Swoją drogą, ciekawe po co im na pokładzie, jak to się mawia wśród oblatanych. By w gry komputerowe grać, dziewczyno, krzyczy Roman. No tak, jasne. Ameryka. Ojczyzna Soniego i konsoli. Muszą się przyzwyczajać.
Ale to nie w tej polskiej wymarzonej hameryce to kopanie, tylko w Brazylii przecież. To na innym kontynencie, Ksenia, protestuje Ana. Na południe od tzw. hameryki cha cha. Oczywiście, nie dodaje to całej imprezie ani kawałka sensu, uzupełnia. Pieniądze zmarnowane na bandy chłopaczków z nażelowanymi fryzurami, wydepilowanymi brwiami, blond pasemkami i zazwyczaj - pustką w głowie. Którzy dostają do tego za to grube miliony.
A matuś mawiali też, że komu Bóg nie dał w głowie, to w nogach przynajmniej, przypominam sobie. To chyba nie tak całkiem źle, co? szukam pomocy u Romana. Ale gdzie ja jej szukam, fakt. Co to za facet w końcu, co nie zakupił na miszczostwa nowego tiwi, satelity i dekodera, a przynajmniej - skrzynki piwa? Nie zrozumie mnie. Rozumiem chyba nieco lepiej niż Ana, ostrożnie odpowiada Roman, ale też ogólnie nie popieram, bo czemu to służy?
Marketingowi no przecież, dziwię się! Czego to oni ich uczą na tej komisji? No tak, zgadza się Roman, zarobią piłkarze, i niemało, ale przynajmniej się nabiegają. W końcu nie tam tam polskiej drużyny, gdzie wszyscy szybko zmęczeni. Ale najwięcej pójdzie i tak na działaczy. Fify i innych. Brudne pieniądze, brudny sport, brudne umowy na stadiony. Nic dziwnego, że Brazylia protestuje, choć mają szansę wygrać. Polacy nie protestowali, oprócz kilku feministek, wtrąca Ana, ale szans żadnych nie mieli. Feministki zresztą też nie. Tak najkrócej można podsumować różnicę między Polską a Brazylią, wzdycha.
Mi tam żal, że dla biało-czerwonych znów zabrakło miejsca. A byli tak blisko. Gdyby ten wygrał, a ci przegrali, gdyby uznali tę bramkę, a tej nie, gdyby nie było karnego i nie padało. Nawet matuś już mi przysłali z kraju gustowne ubranka na lusterka aut, jakby Roman ewentualnie chciał rozważyć przyozdobienie wozu orzełkiem, a jakby protesty Any były zbyt feministyczne - to Iwonek przynajmniej wózka. Ale chyba nic z tego.
Nie martw się. Krzywda się im nie dzieje. Rozpamiętują rany i grają w reklamach w nowych fryzurach i z nowymi zębami. Polska piłka też ma się dobrze. Ale te ubranka z wózka zdejmi proszę, dodaje Ana.