Friday 25 October 2019

na Portdehal

4 na pewno jedzie na Portdehal. Na pewno.
Siadaj. Słuchaj, mówię dla tej Grażyny, że w Polsce jest przecież praca. Że to nie jest tak, że jak zostawił to wszystko w cholerę i zjechał, to nie ma z czego na dzieciaki płacić. A ona dla mnie na to, żebym się nie wtrącała, że to wstyd taki, już wystarczy. 
Beczy mi. Problem ma, bo miała do Sanpiera iść na żylaki, umówiona z doktorem i w pracy już załatwiła zastępstwa, a teraz co, z małą musi siedzieć, bo ona do garderi nie chce.
Musi się przyzwyczaić, wiem, no ale nie udało się na razie. Beczy i tyle.
A teraz jeszcze ojciec jej zjechał, to nie wiem już wogle, co z tego będzie. Co ta z wózkiem się tak na mnie pcha, te Belgijki to już wstydu nie mają normalnie, mało jej miejsca czy co? Jezu no!
No - Ana zostaje obrzucona pogardliwym spojrzeniem. No, u siebie się czuje, patronka jedna.
A w domu się nie chce operować? Grażyna znaczy się?
Jakim domu? w Polsce?
No.
Nie, tam by w łapę musiała dać pewnie, a i kolejki straszne. Tu jej to od ręki zrobią, a jeszcze mutuel zwróci.
Nie wiem, będą kombinować najwyżej. Byle to w świat nie poszło. Wstyd taki.
No to masz zmartwienie.
O, Portdehal. Tu wysiadam do doktora. No to cześć, cześć.

Wednesday 23 October 2019

żan

Jedziemy my se naszą nowo-starą linią w nowym roku szkolnym, okej, nieczęsto ruszamy w stronę granic miasta, bo to jakby uciekać od wysokiej komisji, a kto by chciał, oprócz Romana i takich niektórych; jedziemy se w każdym razie i wszyscyśmy, i wszystkie, jakie i jacy się tłoczymy w autobusie, czekamy na przystanek czech drzew. 
Trłazarbr. Trois arbres, spisuję. No mówię przecie.
Tymczasem nie nadchodzi. Nie nadstaje wręcz.
I tylko głos jakiś głosi, że to jakaś Żan. Ana Martin twierdzi, że Jeanne w pisowni, kobieca. Ale jak to, przystanek kobiecy? Męskie są one ci zazwyczaj.
Jak i ulice, choć i w matczyźnie, i francuszczyźnie, rodzaj ci to żeński. Ona lub la. Elle. Ulica i rue.
Bo inaczej byłoby Żą Ksenio, na tym przystanku, taki ę też trochę, no nie wiem, jak to polsku napisać, Ksenio, docieka Iwonek. Mamusiu, a kto to ta pani?
No nie wiem. u zawsze były czy drzewa, choć dawno tam ich nie uświadczysz. Na przystanku bynajmniej.
Żan Hereman słyszałem, słyszy Groch. Tak mówią w głośniku. Co to jest żanhereman?
Mam! - emocjonuje się Roman. Mam! Paczcie, Wolwendal napisał. Że z początkiem września stib postanowił uhonorować własnym przystankiem pierwszą brukseńską tramwajarkę. Żanhereman. Jeanne Herreman. Zastąpiła czy drzewa, choć i tak ze świecą ich tam szukać, jak wspomniałam. 
To dlaczego tu jest napisane co innego, mamusiu? dziwi się dzieciarnia.
Nie zdążyli widać przemalować przystanków, tylko nagranie zrobili. Ale super i tak. Wiecie chłopcy, w Polsce A też była kiedyś tramwajarka słynna. Odważna. Zaczymała tramwaj, jak czeba było. 
A gdzie ona teraz jest?
W polytyce! Bo kobiety, jak już gdzieś trafią, to od razu polytyka. Bez granic. One bez granic. Elles sans frontieres.

Friday 18 October 2019

pipin tom

Dobiegamy do Kafałesu. Widzę, że na Sikającym Tomie tłumy. Pipin Tom, Peeping Tom, co chcecie, sława ci to nasza lokalna, sanżilowska, okolicznościowa brukseńska, a światowa. Ana tak mówi, a na teatrze to ona okej, zna się, okej, no zna.
Słąwny ten Tom - więc w holu nikt nie zachowuje się podejrzanie, czyly nie chce odsprzedać biletu zdobytego gorliwie, jak przykazaly, z abonamentu. Wszyscy udają, że się znają i chcą zobaczyć.
Hmm. Co robimy?
Zapisujemy się na listę oczekujących, gdzie to płaci się tylko keszem, kesz onli. Mamy - bom go wyjęła Romanowi, nie ubędzie mu, zadowolona szuka po kieszeniach Ana. 
Dostajemy numer osiemnaście, ale większość ma więcej biletów zapisanych, więc tak jakby wyższy. 
Ana nagle mówi: poczekaj.
I już łapie wzrokiem znajomego dozorcę teatralnego, co to go i na Sanżilu widuje, i kiedyś w Berlynie na ulicy wręcz też. Kłaniają się se, nie zaszkodzi się przypomnieć, jak dlaej tak pójdzie z biletami, przezorna zawsze ubezpieczona, pezetu no.
Czekamy więc dalej i rozglądamy się, głowy latają, ale nikt nie chce odsprzedać, mimo że przemawiamy i z francuska, i z angielska, a nawet z niderlancka i polska. Zero, wyobrażacie sobie? 
Bon szans, bonszansują tylko niektórzy, z biletem w dłoni, bo w ajfonie to nie, to Kafełes, Belhje Belżik, a nie jakaś Polska, heloł!
Na miło życzą wejścia, na miło.
Wreszcie rusza sprzedaż wejściówek.
Ana spokojnie odlicza, a tu nagle: er zajn alejn fir tikets.
Na to Ana: nit mohelik, my musimy wejść po prostu. Roman na darmo sam z trójką nie został w końcu, w tym jedno śpiące, okej, ale jednak i tak.
Ana ma łzy w oczach, jak bumcykcyk, mówię wam.
I wtedy ją wpuszczają.
Bierze mnie Ana za rękę i hop do środka. Znajomy dozorca śmieje się.
Leci Ana na salę, do pierwszego rzędu, bo jak. Dostrzega jedno miejsce. Ale ono ci zajęte, okazuje się, ta osoba w tłalecie.
Ana się wycofuje.
I wtedy znajomy Sanżilak przemawia: Łaj łudynyt ju sit klołz tu de dajrektor himself? O tam, proszę, dwa miejsca dla was, aliganckie.
No i powiedzcie sami, z tymi sikaami to zawsze coś.

Thursday 17 October 2019

kapak

Wybrała się Ana Martin wreszcie do Kapaku na Skarbek - bo na bezrobociu ci ona, no co, siedzi w domu dniami całymi, wiadomo, dzieci narobiła, albo i Roman raczej, to siedzi i ma za swoje; mądry Roman męską mądrością, to i pogłówkował, aż włosy wypadły, i wynalazł na nią sposób wreszcie, by przestała latać po Sanżilach i innych, gorszych jeszcze okolicznościach, a zrozumiała, gdzie jej miejsce, w jej wieku zwłaszcza, nikomu nic nie wypominając oczywiście, ile to na liczniku, takie i tacy to my nie jesteśmy, no nie, nie my.
Ale na pociechę ma to bezrobocie Ana z belgisjkiej łaski, by nie było, że całkowicie jest już bezużyteczna dla rodziny, że tylko bidny Roman musi robić na tę dzieciarnię, co się pałęta, okej, Yesienka jeszcze nie, ale niebawem zacznie.
Ana nawet dopilnować nie potrafi, marginesem mówiąc by dziecko kataru nie dostało zresztą, co ona robi całymi dniami, Ana Martin ta, chyba tylko wydaje romanowe pieniądze. A teściowa mówiła już dawno, że warto by było, by się do budżetu dołożyła uczciwie, a nie tylko tak z romanowego portfela jechała, ekobjo jedzenia się zachciewa, to niech zarobi na to, proszę bardzo.
Na co Ana, że ona nie musi, bo ona taka bogata jest. Co spowodowało, że teraz cała Polska B, a ostatnio XYZ głowi się, skąd i po kim ona taka bogata, skoro starzy w nauce robili i się nie dorobili, oprócz chorób i garba, ale to wa de sła, że tak powiem z francuska aligancko, jak na kursie uczyly.
Więc chodzi Ana do Kapaku po te stemple, co to potem Roman na komisje śle dalej, w kolejce stoi, Bruksenię zwiedza przy okazji, bo to aż na Tysiaka czeba jechać, Rożje i dalej pod mostem, wiaduktem takim, między budowami, jakbyście nie wiedziały i wiedzieli, gdzie po ten stempel leźć.
Czasami warto, bo dekalaż między tym, co zarobisz jako madam, a tym, co jako mesje, wcale nie maleje, i tylko jak obliczą, przekręcając dane, wychodzi, że one zarabiają prawie tyle, co oni, ciekawe, jakim cudem, w Polsce szczególnie, gdzie to taka równość panuje, że hej wogle, już o feminizmie na ef nie wspominając.
Zresztą kończę, bo wy wszystkie i wszyscy pracujecie zapewne, po komisjach i titrach oraz lobingach itepe itede, ale nie tylko przecie; w każdym razie nie siedzicie se, jak to Ana, bezrobotna nasza, co to se dziećmi sprytnie przyszłość u boku Romana zapewniła i do Kapaku tylko chodzi, wielka pani, bo aktyrys to już można ściągnąć kompem.
Co Ana Romanowi zleca.
I tak za darmo żyje. I nawet dziecka nie dopilnuje, by kataru nie dostało.
I czas ma czytać. A wy nie. Nespa?


Wednesday 16 October 2019

bjowrak

Łi madam, silwuple - dobiega do uszu Any Martin, moich i Jesienki uprzejmy i donośny męski głos, barytonem chyba zwany. Z lodówki dobiega, ale coś nam przypomina. Tylko godziny się nie zgadzają, bo to jedynasta dopiero, a głos brzmi co najmniej jak na wysokiej komisji, albo bynajmniej ratuszu gminnym. No na komunie, no.
Z jakiej lodówki, bo zgłupiałem chyba - odzywa się Roman
Lodówki we bjowraku, czyly lodowatej salki z nabiałem ekobjo; wejść tam to jak w Bałtyk zimą zupełnie, tak se wyobrażam przynajmniej, bo przecie bym tam nie wlazła za żadne skarby, nawet jakbym nad Bałykiem bywała, jak jakaś morsica zupełnie.
A co ten głos robił w lodówce?
Grzmiał. Czarował panie. Po czym się wynurzył, w postaci swojego właściciela.
O, pan mecenas, ucieszyła się Ana. Z dziecięciem do tego. Na ramieniu.
Ana, a co wy tu robicie? dziwi się ze swojej strony też głos.
My tu bywamy na okrągło, bo kochamy Sanżil i okoliczności. Sąsiadka ulubiona. Sam mecenas rozumie. Ale co mecenas tu porabia w takich godzinach? Pracy, że dodam?
Telepracuję, nie widać?
Widać, bo siaty napchał bjo, że hej. Pracowicie kupuje.
Widać to że junior nie bardzo forma, choć do Jesienki się rwie.
No właśnie dlatego się nie zbliżamy do was, bo tu gastro. Pierwsze, jesienne. U was już było?
A nie, całe lata nie było. I wiosny, jesienie, zimy. I to nie dlatego, że Ukle bynajmniej, lecz że zimny chów. Chyba. Albo bo co innego. Jedno gastro wie.
A co ze śmieciami na starych śmieciach, chce wiedzieć Ana, bo to temat z tych ulubionych.
Ana, o śmieciach to godzinami mogę gadać, sama wiesz. Ale muszę lecieć, bo spanie. Sama wiesz, jak to jest.
Oj wiem wiem. Spanie najważniejsze. Zaraz potem śmieci.
To pozdrawiam szanownego małżonka i spadamy! Cześć cześć!

Sunday 13 October 2019

font-ana

Było to spotkanie zaprawdę przedziwne, wzruszona opowiada Ana. Po latach wielu. Ze zmarszczakmi nowymi wieloma zapewne.
W niedzielę czynastego się odbyło ci ono, a jakże, w upale naszym październikowym, co to rewolucyjnym miał się okazać.
Taką miałyśmy nadzieję. No bo co, nie samym Noblem się zyje na Sanżilu i w okolicznościach, nawet jeśli to na Szumanie robi na komisjach większość znajomych noblistki, jak to się Ana zdumiona dowaidywała z tego i owego czata na cołapie.
Nie no, w niedzielę ci tą żyło się polytyką, moja pani i panie.
Co to nas dorywa co rusz.
A tu porwała nas w objęcia przeszłości. Anę Martin. Taką Nagą. Sarę. Kalinę. Teę wreszcie, zwaną też Kloe.
Co je łączyło?
Ano to, że kiedyś tam dawno, za pierwszej Polski D, były się spotkały. W Laksemburgu, tak. Robiąc w tym samym - w tłumaczeniach bynajmniej i wręcz.
I śnić by się im wtedy nie wyśniło, że oto ileś tam naście lat później odnajdą się pod fontanną na Merodzie, co to chyba łaczy Eterbek z Szumanem, by nie dopuścić do czeciej Polski D, co to już XYZ będzie.
Ale nie same. Bo wokół nich tłumek. Hulajnogów, cytując Grocha, rowerów, mężów, partnerów, młodzieży, która za pierwszej D w powijakach była, a w międzyczasie dorosła. I też głosowała po naszemu, no bo jak głosować.
No i o Yesience nie zapominająć, co tu już jedyna chyba niemowlakiem będzie, w tym towarzystwie postluksusowym.
Lata mijają, my nie, westchnęła Ana.
W tle nawijała Yani z xx, co to WezemBeczką miała się stać w zamyśle Any, ale Ana wie, że są sprawy delikatne, więc odpuściła, i tak na yogowo ją przezywa.
Nazywa.
I stały sobie te panie Anie, panie, pod font-aną i wspominały. Ana od razu nadała do Stelli i Olafowej, że są i czuwają. Zdalnie. Na telepracy z Luksa, można by rzec.
Takie same, jak w 2003. 2005. Może i nawet 2010.
A rewolucja się nie zrobiła.
Bo jak.

Thursday 10 October 2019

o nestorze i żuljecie

Achilles zwany Aszilem, Nestor, Gabriela. Anna x 3, w tym jedna Ana Martin, a kolejna przez e. Na końcu. 
Stefcio w wersji nierodzimej zupełnie, Sanżilowej może nieco, ale bez przesady, w Polsce się on nie rodził nam na pewno, Esteban jeden taki czy owaki, ani z Polki raczej.
Bo nie Estefan przecie.
Jesienka - Oton - sztuk 1. Wyjaśnianie trwało długo, co jak dlaczego.
Najbardziej belż imię: Żuliet - jedna. Nijak stąd.
Opiekunka - nie dziecka - bo matki uchodźczej- sztuk jeden.
Labelż rodzone na miejscu raczej: 7 + 3 na dywanach.
Lebelż: 1 stary, 3 w poziomie.
Polonez: sztuk 2 +  1 z Polonez zrodzona. Znacie, znacie.
Rumen: 1 + 1 jak wyżej. 
Nieokreślona matka Estefana, skąd ci ona? - wiedzy brak. Chyba Ameryka, stwierdziłam. A może nawet Portugalia? Nie, na to Ana. Nie Ksenio. Hiszpania.
Dzidziusie sztuczne, ćwiczebne: 3. No co, ćwiczymy na nich masaże, no c.
Uchodźczyni: 1.
Nieletnia, nie licząc tych w poziomie: 1. Łącząca się w jednej osobie z tą wyżej.
Ciemnoskóra, choć nie za bardzo: 1. Jak wyżej plus bebe damskie, nie za ciemne też.
Całe to towarzyccho zebrało się na Uklach, ale zdecydowanie niekomisyjnych, bo w kąciku rodzinnym na Nerstalu i Stalu. Nic tam nie ma. Oprócz nas, rzecz jasna.
I kto zgadnie, kto miał bebe Żulijet? 
No przecie nie ja. Ani nie Ana. My mamy Jesienkę.
Niech się im darzy na ziemi belż, karmionej i karmiącej co to pozwoliła jej ty wyjść z brzucha, a właścicielce brzucha - umknąć, tym dwóm, co są rozwiązaniem tej zagadki.
Czemu i komu? 
Wojnie, Ksenio. Wojnie.
A kraj ich zwie się, jak księżniczka jakaś - Erytreja bowiem.



Tuesday 8 October 2019

zapuścić się

No, tu to żaden Szumaniak porządny się nie zapuści, oznajmia Ana Martin z satysfakcją, rozglądając się po japońskich okolicznościach, choć one przecie tu blisko zupełnie, za rogiem uklowskim naszym, prawie na Sanżilu, jeśli by liczyć koneksjon 51. Którym żeśmy w te rejony przybyli, zbadać nieznane.
Szkoda, żeśmy się nie założyli.
O co? 
O to, że wysoka komisja tu nie mieszka. Że istnieje i takie Ukle, o którym na Szumanie nie słyszeli.
To tu właśnie. Tak, koło resto portuge, gdzie właśnie trwa karaoke, bo sobota, seiszta fejra, a w seisztę - gambas a wolonte! Od wieków wieków ament!
Za piwo czeba płacić, wino też, ale d tego to klyjentela przyzwyczajona. Wszyscy lokalni. Zero niespodzianek.
Bosko tu!
Za zakrętem na lise franse, którego adeptki i adepci, a zwłaszcza ich rodzice - pewnie w większości w ogóle nie wiedzą, w jakie to zakątki Brukseni puszczają autobusem swe pociechy.
Krzyżyk na drogę i w siną dal, tak to się odbywa - na to Roman. Inaczej by zwariować przyszło, jakby dzieciarnię chcieć rozwieźć na czas. 
Więc jadą se te pociechy, jadą w Ukle głębokie, mijając po drodze czmiela i inne przystanki. No, tu to żeście nie byli. Rodzice pociech też nie
I nie będziecie, chyba że się do japońskich wybierzecie. Co to szczęśliwi teraz, że somsiadów - Martinów - teraz nie za daleko mają.
I wicewersa, jak się mawia tu i ówdzie.
Bo bosko tu. Jeszcze napiszę, dlaczego.

Thursday 3 October 2019

o madonno

Ksenia, a wiesz, że Katalońscy też mają nianię nie naszą zupełnie - zagaduje mnie Ana Martin, bo obchodach ciężarnych urodzin Wezembeczki. Ormianka z Armenii. Żeby było trudniej spamiętać chyba, bo co?
Ojej, to ile ich mamy, tych obcych? nie mogę się nadziwić. Że też naprawdę już Polska D nie wystarcza na zarobkowanie! W głowie się poprzewracało od tych unii ojropejskich i wolnego handlu, naprawdę.
A dlaczego te osoby miałyby się zatrzymywać w Polsce, Ksenio, szczególnie w czasach Polski D? strofuje mnie Roman. Polki mogą na Sanżil uciekać, to czemu ktoś z dalszych krajów nie?
No bo...no bo...nie wiem, ale czy chcemy tu tylu ruskich?
Postsowjet.
Kto nie chce? Lebelż? Im to nie przeszkadza, tak jak Sanżilakom z Polski. Co przeszkadza zresztą?
No bo ile może być Moldawjen na kursie francuszczyzny, no ile? Dwie, czy rozumiem, ale pięć? Do tego małżeństwo jedno, z problemami? Kto by chciał słuchać o ich problemach po mołdawsku?
Rumuńsku, jeśli już. Po rumuńsku tam mówią.
E tam, ci to po rusku akurat, tyle to zrozumiem.
To akurat dotyka wszystkich, moldawjen i nie moldawjen. Problemy, znaczy się. Może i z francuska łatwiej je rozwiązać, co Roman? zastanawia się Ana na boku? Albo po rumuńsku? O rosyjskim nie zapominając?
Ale wracając do niań: Moldawjen w domu to już norma. Ale Austriacka ma oryginalniej przez y, in Żeorżien, mówiła mi.
Tak ci mówiła, Ksenio? Chyba raczej, że Gruzinka wpada?
No może, ale tamta dodała, że jest z Żeorżi.
Gruzji czyly.
O madonna, może i tak, a co, wszystko jedno.
No nie. Ty jesteś z laPoloń, przykładowo, wszyscy my zresztą, oprócz dzieciarni, bo ona z okoliczności. I chyba głupio ci by było, jakby cię wrzucali do jednego, sowieckiego worka. Post nawet jeśli on jest. Razem z nianiami z Gruzji, Mołdowy, już nie Mołdawii bowiem nawet, no i Armenii, skąd pochodzi niania Katalońskich. To inne narody. Choć bratnio-siostrzane ponoć.
Gotują bosko, podobno. Po gruzińsku, ormiańsku. Bo po mołdawsku - to nie bosko.
Postsowiecko.
O madonno, co za czasy. Co za nianie.




Wednesday 2 October 2019

majtkowa

Czy sprawiłoby pani kłopot, jakbym stanęła przed panią? Bo pani - jak widzę - ma pełen wózek, alkoholu do tego, dodajmy w cichości ducha, a my tylko kilka rzeczy? No i bebe się niecierpliwi? - zaczyna Ana o 8.30 na Uklach. Wiadomo, odjazd autobusu szkolnego o 7.30, to o 8 można się ustawiać pod sklepem.
Nooo dobra.
Mersi madam.
A jednak nie, o nie. To nie jedna rzecz. No wie pani co, naprawdę jest pani bezczelna. Jednak nie.
Dlaczego ona tak do nas? szepczę do Any Martin.
Zły dzień ma i tyle, wzrusza Ana ramionami.
Nie, nie jestem żadna bezczelna. Prosiłam panią o przysługę. Ale niech se pani już tu stoi.
No wie pani co? Teraz to naprawdę jest pani kulote, że hej.
Majtkowa czyly.
Pani jest! Sama zablokowała wózkiem kasę, że nie ma jak podjechać, a tylko nowe dokłada! odzywa się wsparcie z sąsiedniej kolejki. Naprawdę, madam, ta madam z bebe była bardzo miła, a pani nie jest!
O, widzę, że tu więcej kulote!
Albo pani kupuje, albo nie! O nie, ja se na to nie pozwolę, o nie - zdecydowanym ruchem wyprzedza Ana wózek swoim wózkiem, a klyjenci klaszczą.

Tuesday 1 October 2019

płuca

Już myślała se Ana, że powrót na Sanżil i w okoliczności oznacza uwolnienie się od dobrych rad stąd i stamtąd. Już se myślała, że to polska, ojczysta, a nawet bardziej matczysta cecha (bo przecie to matki wiedzą wszystko o dzieciach, kto przy zdrowych zmysłach dawałby dziecko ojcu, no kto, przecie nie Polka normalna).
Ana daje na całego, to pierwszy minus. Przecie facet się nie zajmie cha cha, dwie lewe ręce, cha cha, oni nie do dzieci stworzeni.
Drugi minus - za lekko ubrana. Jezu, załóżcie jej skarpetki, Roman, ty załóż, skoro Ana nie chce, zachoruje mi tu to maleństwo, nie mogę patrzeć na te sine stópki.
Nie, my nie zakładamy, sama se załóż, odpowiadała Ana.
I myślała se więc, ze tu tego nie usłyszy. Że Bruksenia ma luz. Niestety, skończył ci się on z nastaniem jesieni.
Pierwszy atak - na oko portugalski - nastąpił w autobusie w środę. Z ust portugalskich chyba. Oczywiście w kurtkach, a jakże, jesień. Mała Jesienka wesoło macha gołymi nogami, a tu nad nią zatroskane: eskel na pa frła! Abije-la, madam
Ana, wściekła, bo tego ranka zachorował kierowca szkolny, a nie Jesienka, cedzi przez zęby: non, el na pa frła. Ną, el wa tre bjan. 
Widać przecie, co?
Pani wysiadła i na tym koniec.
Ale to tylko preludium. Prelud tak zwane, zupełnie jak jedzenie weże na dzielnicy. Bo oto idzie se Ana w kurtce przeciwdeszczowej z tego preluda właśnie. Zadowolona, bo mimo że siódme poty na nią biją, w kurcie gorąco, że hej - to cieszy się odbytą rozmową z Włoszką, cieszy, że jesienka fika nogami, no cieszy. Niedługo. Bo oto na przystanku staje nad nią puchówka.
Puchówka bordo, szalik w pasy, wszystko dopięte, mimo że- heloł - nadal 20 stopni.
I miła, bo czemu nie, puchówka w te słowa: Madam! Abije la! El wa atrape frła tudsłit.
Ana na to, choć zdenerwowana z miejsca, na spokojnie: Nie, nic atrape. Wygląda na szczęśliwą ze swoją grzechotką.
Puchówka się usztywnia: Madam! To gotowe zapalenie płuc! Pnemoni! I do tego mamy epidemię bronszit!
Ana na to: Dziękujemy za troskę. Ona nic nie ma jednak.
I wtedy puchówka sięga na wyższą półkę po argument: Proszę pani! Madam!Od 30. lat jestem medsan żeneralist ze specjalnością pediatrii. To gotowa choroba, taki strój! Niech pani coś zrobi!
I Ana coś robi. Ucina temat, wsiadając do tramwaju.