Wednesday 29 November 2017

rumuński

Sprzątaczki z kraju znaleźć nie mogę na zakład normalnie.
Jak to, podejmuje wątek Ana Martin, a ja się nieco niespokojnie poruszam w fotelu, choć za bardzo nie mogę, bo akurat siedzę na myciu, a pilnują mnie dwa pekińczyki, z tego jeden głuchawy, a drugi ujadający. Nie to, bym chciała dorabiać, już Iwonek z Grochem wystarczają, a feminizm na ef też czas wolny pożera, od kiedym się zaangażowała.
Jak żem na Sanżilu nastała, ponad 20 lat temu, to Polki nie bały się pracy Polki, oj nie. Niedawno się zaczęło, jak titry wprowadzili. Czy pani wie, że ja żadnej do umycia okien zgodzić nie mogę, bo mają w umowie podobno, że to niebezpieczne? Kurzu z półek wysoko też nie zetrą, chodnika przed zakładem nie zamiotą, bo to poza domem, pani, brudaski takie, ciekawam, czy u siebie też by tak się broniły?
Ja bym powiedziała tak: teraz Rumunki to są takie, jak Polki kiedyś. Kiedyś i Polki żadnej pracy się nie bały i o czystość dbały. A teraz takie dziadostwo się porobiło, wielkie panie, że już żadnej nie wezmę. Ja zakład mam, włosy nonstop latają, przyjdzie kontrola i co, zamkną? To ja jeszcze bardziej do tyłu będę. Nie będę ryzykować.
A chciałam przecież Polkom dać zarobić. Przecież ja pamiętam, jak to jest, na początku, bez języka. Ale nie chcą. To ja też się wypnę i obrażę - będą Rumunki. Trudno. Taki rumuński czas nastał.

Tuesday 28 November 2017

nie-damsko

Już miałam sobie trochę odetchnąć pełną piersią po kongresowych emocjach, bo i pogoda wspaniale zimowa - kiedy minęła jesień wypadałoby zapytać przy okazji, na przygotowaniach, brzmi odpowiedź - i dymy z fabryki gofrów odleciały w przestrzeń, w stronę Polski D być może nawet, i też w końcu kiedyś trzeba usiąść, a nie tylko gnać - ale jednak nie da się. No nie da się za nic.
Bo jakżeśmy se właśnie z Aną Martin przysiadły na kanapie, okazało się, że o ubraniach z gwiazdami warto by napisać, owszem, ale to już jutro pójdzie, gdyż dzisiaj objawiła się petycja.
Nie, nie policja, petycja, tak, to taki dokument, kiedyś w papierze, dziś jak wszystko w internecie, ale nie martwcie się, wszystko na legalu.
Mianowicie w sprawie rapera.
Lokalnego, belż jak najbardziej, o polskiej nazwie, nikiem się to zwie w internecie chyba: Damsko.
Damso. Lecz pasuje, bo bardzo nie-damsko ten Damso Ksenio, poprawia mnie wściekła co nieco Ana Martin.
Wściekłam, tak się rozzłościłam na tego tu, niedamskiego. Kto to w ogóle jest?
Gwiazdor! Nawet pasuje zresztą na grudzień.
Ho ho ho, moja droga, wiem, żeś nienowoczesna, ale tego nie wiedzieć? - też nie wiedziałam, ale jakżem se właśnie weszła na jutjuba, to widzę, że jak myśmy się uchowały na Sanżilu i w okolicznościach, nie znając go? Miljony, tryliony, biljony go wysłuchały.
Tego tu mizogina jednego?
Mizo co? 
Mizogina Ksenio, ojej, na kongresach nie bywasz, czy co? W sobotę to słowo padało cały czas, szczególnie na seksizmie, prawda? Mężczyzna nienawidzący kobiet, mówiąc bardziej po literacku.
To on właśnie? 
Nie on jeden, ale sytuacja taka powstała, że właśnie on ma zaśpiewac oficjalną piosenkę reprezanetacji belż w piłce nożnej w 2018 r. Tak wymyślili inni mędrcy od piarów zapene, że tak będzie dobrze dla sprzedaży.
Damskiej piłce?
To by dopiero było. Męskiej, póki co, ale że męskie w piłce nożnej jest bardziej popularne - powstał zbiorowy protest damski pewnie głównie, nie czarny chwilowo, tylko internetowy, by ten pan może jednak nie śpiewał.
Co piszą, a my podpisujemy?
Że w swoich najpopularniejszych piosenkach wyśpiewuje o przemocy wobec kobiet. Chwali ją. Szerzy takie treści wśród młodzieży. Która je szerzy dalej. Co należy tępić, a na pewno nie puszczać w świat jako oficjalnej wiadomości od Belgii dla reszty.
Chodzi o to, by poszedł mocny przekaz, że Belgia sprzeciwia się, by jej głosem stał się ktoś taki. By w imieniu labelż i le też przemawiała osoba, która nawołuje do nienawiści, dyskryminacji, przemocy!
Co jest ważne szczególnie w męskim świecie piłki, tak?
Co jest ważne zawsze  i wszędzie! 


Monday 27 November 2017

sobota

Medium, normalnie medium ta nasza Ana, zachwycała się Sąsiadka z rana, jak o 8 rano Ana opowiadała swe sny prorocze, zmartwiona, że z koncertu nici. Mimo że pan akustyk krzątał się skrzętnie, po tym jak Anie się udało otworzyć bramę. Jezu, no nie studiowała tego akurat, to nie dziwcie się.
No i koncertu artystki, co niby cicha, ale bardzo głośno miała zaśpiewać i dolny Sanżil roznieść głosem w pył, nie było, były za to czarownice, taki czad, mimo że z wideo, że aż ojroposanki szalały. Co za medium z tej Any naprawdę, geniuszka jakaś nam rośnie, gdyby już nieurosła. Jak te dziewczynki z odzyskanej mocy. One jeszcze urosną, na pewno wzmocnione matkami, co to se na panelu zasiadły.
Co mam wam dużo mówić, jeszczem nie ochłonęła po tej sobocie, co to była dniem walki kobiet i mężczyzn z przemocą przeciwko kobietom. Dużo niej wszędzie, przemocy tej,  jest o czym mówić - i w Brukseni wielki marsz szedł z Norda na Midy. Mi nie szłyśmy, bośmy już na Midach siedziały właśnie w Cepasie, heloł, to tam ten kongres kobiecy, nasz własny, dla polone belż 
Nie tylko dla nas stąd, z Sanżila, ale i dla okoliczności belż, niektóre po 150 kilometrów miały na liczniku, sołtyska przykładowo; dużo naszło też feministek na ef z Polski A B C niegdyś, a dziś to już tylko D, kilka z Niemiec, kilka z Holandii, nawet z Luksemburga. O tych, co nie z polska, z zagraniczna gadają, i to różnie, na wysokich komisjach zasiadają, nie wspomnę, też takie doszły do Cepasu,  tak!
Kilka w ciąży, większość nie w ciąży. Kilka z dziećmi, większośc bez dzieci, w tym nasze ganiające wokół z obłędem w oku organizujące i ogarniające jarmarki, krzesła, stoły, mikrofony, kamery, jedzenia, scenki, filmy, nagrania, pierwszą pomoc, otwieranie bramy, kawowanie, herbatowanie, ustawianie, tłumaczenie.
A przed wszystkim - publiczność. Wy. My. One. Mówię do Any dziś o 5, jak spać obie nie mogłyśmy, jedna z pokongresowego bólu pleców, no i bycia medium, a druga, ja Ksenia czyly - z emocji, pytam więc ją: jak tu je objąć, dziewczyny me, że tak miłośnie bezpośrednio polecę, bo znam was już, zda mi się, jak tu was, nas i się rozumem i liczbami? Patrzenie na was, jak żeście porzucały ajfony, by dyskutować, jak żeście rzucały się na mikrofon, przekrzykiwały jedna drugą, tańcowały za miliard, poznawały się, rozpoznawały po latach, ratowały wzajemnie - toż to tego na Sanżilu dawno nie widzieli. I w okolicznościach też. 
Kobiety dla kobiet!
Było nas ze czysta, 300, a może i więcej.
Jak to opisać? Nie wiem, więcej idę budzić dzieciarnię. Szkoła. Normalny tydzień, a jakże inny. Na długo się zapamiętamy, co?

Friday 24 November 2017

kongresowo

By nie było, że nie ma żadnej wiadomości o kongresie kobiet sanżilowskim, że nic się nie dzieje w tej Belgii w ogóle, dziadostwo takie, nie ma gdzie pójść w łykend normalnie: a więc jest gdzie pójść w ten łykend bynajmniej, i to po polsku do tego, więc starać się nie trzeba, po prostu być, słuchać, gadać, tak jak na plakacie napisano, co to go ujrzycie wszędzie, tylko nie u Pawła. 
A gdzie to ten kongres, jezu Ksenio no? Nio?
No w cepasie przecież na ru Bernje,  pod czujnym okiem zarządzającej z Ameryki, Południowej, jak to Ana mi zdradziła. 
Niejedno się tam jutro wydarzy. Wegański jeleń gotuje, to dopiero będzie: jeleń, co gotuje uhaha! ; do czytania wystarczy pstryknąć palcami i już myk! wyczarowuje się pstrykmyk z kosmosem; dwie siostry pokażą siostrom i braciom też, co czytać dzieciarni; na grzbiet można wrzucić pstrykową bluzę z niedźwiedziem albo od innych panów, co tu nie stali, a teraz stoją jak wół z bykiem na stoisku kongresowym. Rzeczy wrzucić do torby, co ją nam wydrukuje fajna malarka, albo wy same wręcz, jeśli wam pozwoli. Do tego można się wysmarować i upiększyć kolagenem, zbadać sobie różne aspekty ciała i ducha, nauczyć się, jak trzymać w sobie tego i owego, no dobra, napiszę wprost, bo co to gorszącego w końcu - mocz czyly, siusiu dla niektórych; pogadać z dziatwą u boku z logopedką, zobaczyć, czy mamy już swoją markę; jak się jest młodą, co takiej Any Martin przykładowo już nie dotyczy - dowiedzieć się, jak wybrac zawód; a jak się jest mamą dziewczynki, co przykładowo takiej Any Martin nie dotyczy też - co zrobić, by ta dziewczynka czuła się dobrze sama ze sobą i z resztą, czyli na przykład nami.
I by wyrosła z niej fajna Polka w Belgii, co to przyjdzie na kongres kobiet za jakieś 10 lat.
Kobiety dla kobiet!
A na pierwsze: wieczorek dziś.
A na deser: spacerek w niedzielę.
Aleee fajnieee!

Thursday 23 November 2017

herstoria

Słuchajcie, zanudzać was już nie będę, bo wszystko wiadomo, nie na darmo w końcu blondynki, czarne, długowłose, krótkowłose od miesiąca ślą linki wszelkimi możliwymi kanałami, czyli fejsem, mejlem, głosem własnym, plakatem i takim tam. Herstoria rządzi na Sanżilu i w okolicznościach, od jutra to już w ogóle. Kongres! Kobiety dla kobiet.
Nie wiecie, co to herstoria? 
Na rozbieg wieczór polone, w domu uniwersyteckim, o kobietach takich jak ja i wy, i my, polonez od wieków; my z z Aną Martin, bo z Romanem to już nie. Potem kongres. W niedzielę spacer, też o kobietach takich jak my, ale nowe my, bo już nie polone, tylko belż. Gdzie były, mieszkały w Brukseni i co z tego wynikło.
Herstoria, pytacie? No co wy? Gdzie wyście się uchowały, że nie wiecie? Opowieści o kobietach. Historia, tyle o nas.
Polone belż i wszystkich.
Już wiem, gdzie się uchowały. Może na Wanderkindere, u Pawła. Przykładowo. Nie łajając nikogo za beton poglądów i nie wytykając palcem, ale jednak nie bójmy się tego słowa: mówimy NIE betonowi, a patriarchatowi - to uff.
Oto okazało się, że szef Paweł zabronił wieszać plakaty kongresowe.
Cooo, oburza się Roman, kongresowy na doczepkę, bo nie kobieta przecież to, heloł! Serio? Nie wydawał się betonem i nawet labelż i lebelż do niego chadzają.
No tak. Normalnie. Sąsiadka kongresowa mówiła. Bo poszła do niego z plakatem, a Andżela, co tam robi, i pięknie bez akcentu po belż daje, wydyma wargi i do Sąsiadki: no nie, my tego tu nie powiesimy.
Sąsiadka na to: a dlaczego?
Andżela: bo u nas to nikogo nie obchodzi.
Sąsiadka: Ja tu przychodzę i mnie to obchodzi.
Andżela, nieco czerwona, czy to z wysiłku myślowego, czy ze wstydu: a tak w ogóle to szef zabronił!
Więc we czy idziemy dziś, mimo że plecy rady nie dają: Sąsiadka, Ana i Ksenia.
A tak w ogóle: do zobaczenia jutro w Łódzkim

Wednesday 22 November 2017

korki

Może już drżeliście, czy padnie. Rekord.
Spokojna głowa. Padł.
Oto wczoraj, o 8 rano, padł tegoroczny rekord korkowy. O 8 rano korki w Belgii miały łącznie 445 kilometrów.
A już się baliście, że rekord padł na początku roku, 13 stycznia, kiedy to spadł śnieg, i tak zostanie. Ale co to jest 420 km w porównaniu do 445.
Nie mówiąc o żałosnych 412 km z 6 czerwca, kiedy to śnieg nie spadł zapewne, za to deszcz.
Dziś za to sa rule pa mal, gada radio.
445 - że spojrzę na mapę - to prawie połowa drogi z Brukseni do Any, starej Any, gdzie kiedyś była Polska A, a teraz ostała się D. Co nie zmienia faktu, że 450 km - to już chyba prawie Berlin był, jak żeśmy kiedyś sunęli na wschód.
Czy na zachód?
Nie zmienia to faktu, że 445 kilometrów korków - fju fju - robi wrażenie. I to o 8 rano, czyly kiedy się próbuje dopchać do kreszów, ekoli, plasów i innych miejsc.
Metro też stawało. Do Tronu tom 40 minut jechała, a przecież od nas prosto z góry na pazury, rowerem bym dwa razy obróciła.
A skąd takie korki akurat wczoraj?
Deszcz się pojawił w duecie z przedłużonym łykendem. 
Rozumiem, że w piękną jesień belż żeśmy nieco zapomnieli o deszczach, ale jaki przedłużony łykend?
Może niektórzy mieli wolne za urodzinowe 11?
Może ci od drugiego dialektu. Bo w Brukseni nic nikt nie świętował, oprócz tradycyjnych urodzin dziecięcych, gdzie nie spojrzeć. Poza tym - wydawałoby się, że we wtorek stanie spokojnie korek tylko 400-kilometrowy, a tu proszę, dodatkowe 45 kilometrów na liczniku.
Dobrze, że jest jakiś pozytyw, rekord czyly. 
I już można o czymś pisać i zainteresować lud, jak dziś rano w nowym korku stoi i w ajfona się gapi z nudów.
I nerwów.
Korek wykańcza, to pewne.
A i tak wszystkie korki kończą tak samo: resorbując się. Przynajmniej zdaniem specjalistów, z francuska.
Rozchodzą się, wciągają jeden w drugi, rozpływają w czasie i przestrzeni. I od rana na nowo. Jest o czym gadać. Choć dziś sa rule pa mal podobno.


Monday 20 November 2017

skrzydlato

No, kto to nie nadleciał do Skarbka w niedzielę po kościele, bo to na Skarbku było to spotkanie w pawilonach, owszem, porządne godzinowo, po mszach wszelkich zorganizowane dla ludu wszelkiego, ale głównie sanżilowsko-polskiego jednak.
Bo po polsku wszystko się odbywało głosowo i jarmarkowo, ze sceny i pod nią, w drzwiach, z których ostro wiało zimnem, i w głębi, gdzie gorącem dawała kiełbasa, pierogi i takie tam. Nie wiem dokładnie co, Ana Martin zabroniła mi tam wchodzić, bo wiadomo, ona dziwaczka od urodzenia, zapachów kuchennych na sobie nie znosi, nie od dziś, bo od urodzenia, czyly ile lat, jesieni zwłaszcza w tym, to nie powiem, ale 41 co najmniej.
Potem było przepychanie się wśród artykułów dziecięcych mniej lub bardziej, zdrowych mniej lub bardziej, jedzeniowych mniej lub bardziej, hipnotyzujących, narodowych, bombkowych, bo święta za pasem, heloł, stroikowych, malarskich, medycznych mniej lub bardziej; raczej mniej, zdaniem Any zresztą, z kosmosu mniej lub bardziej, ale na pewno biało-czerwonych, że hej.
Aha, o muzyce nie zapominajmy, w postaci szkoły do grania, i titrach-serwisach, które tam nie wiadomo po co były, chyba tylko po to, by te gadżety rozdać, na które  - z powrotem domu, jak żeśmy trafiły nocą doń - na Sanżilu od razu znalazło się dwóch małych amatorów, w postaci męskiej, dziecięcej mniej lub bardziej; bardziej. 
Ale przecież po coś tam żeśmy szły. Po klientelę kongresową mianowicie.
Dlatego Ana zła, że sama tam z Pisarką były, zamiast wszystkie razem zachęcać.
A na co liczyłaś Ana, przywitał ją, zdziwioną, Roman, niezdziwiony. Przecież sama mówiłaś, że tylko Pisarka przyjdzie.
No tak. Ale smutno i tak.
W każdym razie kongresowe to było wyjście. Więc Ana dała czadu.
Na scenę weszła, wdrapała czyly,  jakby mniej tych jesieni miała. Nie miała przemawiać co prawda, ale wcale się tym nie przejęła, tylko weszła i młodziana od obsługi namówiła, że teraz owszem, ona zamierza. Przemówić. Z plakatem. Kongresowym. Że długo to nie zejdzie, ale zawsze.
Dobrze, że nagłośnienie mieli porządne, lepsze niż na Uklach rok temu, to i Anę słychać było całkiem całkiem, jak se na papuzio-kolorowo kongresowym plakatem wymachiwała.
Ale się udało, choć ochrypnąć szło od tego wszystkiego. Kto - jak nie my, zgadzamy się, co? Wszystkie na kongres!


powietrze

Ponad 100 lekarzy opuściło swoją naturalną rezerwę. Choć rezerwat chyba, jak się zastanowię. 
Co ty Ksenio wygadujesz, lekarze opuścili rezerwę?
A pacz, stoi jak wół w lesłarze na pierwszej stronie. W papierze i komputerze do tego.
Widzę, jest. Nie o rezerwat chodzi, ale o milczenie. 
Więc od początku: lekarze zerwali milczenie. I napisali list otwarty. Do wielu ważnych w Brukseli obojga płci, ministrów, prezydentów, przewodniczących, słowem - do każdej i każdego, kto robi na komisjach miejskich, państwowych i europejskich.
Bo źle się dzieje w tematyce powietrza, co to nam stoi - wisi - ciąży na Sanżilu i w okolicznościach.
Wspólne ci nam one, za darmo je mamy - i robimy z nim, co chcemy. Zatruwamy głównie.
Co mianowicie mówią, chce mianowicie wiedzieć Roman.
Lepiej nie wiedzieć w sumie. Zaczynają od tego, że to drugi list w tej tematyce od 2010 r. Że przez ten czas na dzielnicy i obok, w regionie, niestety niewiele się zmieniło. Jeśli już - to na gorsze.
Chodzi głównie o malutenieczkie cząsteczki, które to doprowadzają do 632 dodatkowych przedwczesnych śmierci w Brukseni; które to odpowiadają za co najmniej 20% bronchitów astmatycznych u małych i dużych, że tak pozwolę sobie polecieć francuszczyzną; że można by tego uniknąć, gdyby w Brukseni przestrzegano maksymalnego stężenia tychże cząsteczek, 20 czegoś tam na coś tam, o już mam, mikrogramów na metr z trójką, sześcienny jednakże. Że kosztuje to blisko 740 milionów. Rocznie. Ojro.
Dużo.
Że żeby osiągnąć obniżkę, czeba informować publikę, ustalić plany, a przed wszystkim - wprowadzać je w życie. Zachęcać do stibu, usuwać auta i korki. Działać!
Bo zanieczyszczenie powietrza dotyka dzieci, głównie. Bezbronnych czyly. Duzi sobie poradzą, umrą wcześniej najwyżej, nie wiedząc o tym. Ale dzieci można by ochronić.
Chrońmy więc! Wszyscy wyjdźmy z rezerwy.


Thursday 16 November 2017

jutjuber

Dzieje się u nas, nie dokładnie na dzielnicy, ale bardzo blisko. Okoliczności ściśle centralnie brukseńskie. Inna policja lapolis nawet, czyli Bruksenia- stolica-Iksel, nie nasze Midy.
Gran plas i takie tam poniszczyli, co to właśnie eszewini chcieli tam zainstalować lodowiska, kioski, stragany ku uciesze ludu. Plezir diwer za pasem. Grudzień za pasem. Mikołaj za pasem wręcz.
To se poczekają teraz.
Bawi się bowiem młodzież. Z fantazją ułańską, można by powiedzieć, gdyby polskie fantazje nie mroziły krwi ostatnio, szczególnie te niepodległo-urodzinowe.
Wyobrażacie sobie, co to w ogóle jest za kosmos? podnieca się wręcz Roman. Jakiś ktoś z komputera nawołuje do rozrób w mieście i młodzi se wychodzą ze szkół, wsiadają w stiba i normalnie zjeżdżają masowo do miasta. Po czym zaczynają rozwalać co popadnie. Rozumiecie to? Ksenio, ty najprędzej, bo my z Aną to już stare pryki?
Nawet ja tego nie ogarniam, choć owszem, daleko mi do aninych 41. 
Środa, więc wolne popołudnie sobie zajęli. Zamiast czytać przykładowo, albo do teatru, och, jak ja bym poszła. Nie wiem, pod wpływem czego bym musiała być, by mnie namówić do wspólnego rozwalania, wydyma wargi Ana Martin. Nawet za młodu.
Pod wpływem ajfona, ot co.
W każdym razie Bruksenia nieźle popłynęła na młodzieńczych wybrykach. Dwa razy na tydzień, to naprawdę przesada, heloł! A do soboty daleko, może jeszcze raz zdołają się zebrać?
Czyszczenie miasta kosztowało tysiaka. Szkody w chodnikach - 3 tysiaki ; nowe kosze -7 tysiaków. Nie mówiąc o światłach i znakach - ho ho ho - 20 tysiaków. Ojro, ani grosza mniej. 
To w sobotę. Bo wczoraj, po nawoływaniach jutjubera do dalszego niszczenia brukseńskiego mienia, poszły szyby w sklepach, siedem wielkich szybisk w bibliotece de Munt, lodowisko, samochód, co se tam niewinnie parkował.
Wszystko rękami młodzieży tej naszej złotej, co to przyszłością narodu.
Zatrzymano 31 wyrostków, z tego 21 niepełnoletnich.
Teraz czeba się nimi oraz problemiskiem zająć. Także etnicznie. Co pod tym kątem działo się po sobocie - to wspominać nie będę. Poczytajcie sami. Polityka.
Plezir diwer za pasem!

Wednesday 15 November 2017

cepasy

Ja tam twierdzę, że nie żaden seksizm wcale, tylko kobiety wykańczają te cepasy. A od kiedy wprowadzili titr-serwisy - to już w ogóle. Umrzeć idzie.
Czyly jak, dawniej w Belgii nie było tak dobrze, ciągnie Ana,
Czekamy, bo Mariola coś się zamyśliła. Ani chybi wspomina, myślę se.
Staram się sobie przypomnieć, ale nie, tak to nie było, powtarza Mariola. Ja to dobrze wiem, bo koleżance mąż umarł, ledwo tu nastali. Na budowie robił. Dawno temu to było, ale on od razu na legalu, to i wiem, na czym ona jedzie od lat.
Na jego emeryturze mianowicie, bo dobrą mutuelę miał. Blisko 1000 euro z miejsca dostała, bo już euro było. Trzysta na syna, bo się uczył do niedawna, i proszę. nic nie robi 15 lat, tylko pije. Językiem żadnym, po naszemu też już bełkot tylko wychodzi.
Ja jej mówię: zobaczycie, wywalą was w końcu. To ja robię na te wasze cpasy i lenistwo. A pani jak sądzi, długo to jeszcze może przetrwać? Bo mi się wydaje, że nawet Belgowie belż się zorientują w końcu, jak ich ludzie w konia robią. 
W tym nasi.
A może nie.


Tuesday 14 November 2017

mitu

Siedzi se Ana w piątek w leiku, u artysty Skarpety - a tak, każdemu wolno nazywać się, jak chce, szczególnie, jak jest Włochem - co to nam ożywił polsko-arabski róg na dzielnicy, zmieniając nieco stosunki przesiadujących przy kawie z 90% mężczyzn na 70% kobiet - siedzi se w piątek przy robocie kongresowej i nagle, jak jej nie olśni: toż to na urodziny czeba by zorganizować u Skarpety tańce właśnie!
Po czym za chwilę dopada ją smętna mina, bo doprawdy, nie ma jak tu czym organizować tańców jeszcze, chyba że by się było jośmiornicą, jak mawia Iwonek, i miało więcej macek.
I tak to se poszła na warsztaty z kopania, zamiast na tańce.
Nie macek, tylko rąk, krzywi się Ana. O macaniu to aż za dużo ostatnio. Mniej ważnych w męskich hierarchiach przez bardziej ważnych. Mitu - jateż - i taka kratka do tego - zatacza coraz szersze kręgi, w tym po Belgii. W tym po Sanżilu i okolicznościach, gdzie rożnego wieku aktorki dyskutują nad pojemnikami ekobjo z jedzeniem jeszcze bardziej ekobjo, jak to ten czy tamten reżyser je macał, a ten czy inny pisarz proponował wzrost sprzedaży w zamian za inny wzrost.
I czy to potrzebne było.
I co z tym zrobiły. Nic niestety. Ale teraz by już zrobiły - podobno.
Ech, czeba się bronić.
Same żeśmy na własne uszy słyszały z Aną na czarnym rynku, zwanym też targiem, marszenłar na nasze.
W stołówce Any czyly.
Bo wszędzie w świecie to samo. Mitu. Mitu.
I tak to tych rąk nie ma. Do pracy wolnych, znaczy się - bo jakieś tam nam zostały. Resztki, obolałe, bo w niedzielę wzięły się i zabrały za samoobronę. Wraz z nogami zresztą. W rytmie krafmagi, co to ją kiedyś ćwiczył na sobie Roman.
Brutalne to strasznie i agresywne, ale dały radę. Nawet, jeśli biodra i plecy  po urodzinach niepodległych nie te. Zapamiętają sobie na pewno: najpierw w oczy, zahaczając o nos, potem krok.
Krocze. 
Mitu
Mitu. Umiemy i wiemy!

Monday 13 November 2017

niepodlegle

Jak co roku, szczególnie od kiedy na Sanżilu i w okolicznościach pojawili się mali, niepodległe urodziny były bogate, szczególnie w podległość pod różne nieciekawe zdarzenia. 
Po kolei.
Początek obchodów załatwiła za nas z biegu Polska D, w której brązowo-szare-czarne prymitywy w chustkach z racami i obrazą na ustach tak upiększyły Anie święto przy wydatnym udziale polis, że aż Roman zabronił jej czytać internety. O 11.11 nie pozostało więc nic innego, niż pooddychać świeżym deszczem, wyjść na balkon czyly, gdzie coś niecoś dziwnie śmierdziało. To jednak do internetów, a tam info: pali się. Komin się pali normalnie, ten co to nam wydatnie na widoku z balkonu Rity i Fjotra sterczy na Anderlechcie czyly. Elektrownia czyly. Odór zatem.
Goście, zamiast do okien, skoczyli do komórek. Takie czasy.
Gdyż goście nasi tacy nowocześni i ważni widocznie, że się pochwalę, że nawet internetów nie poczebowali, bo policja sama do nich smsy słała, by się z domów na niepodległość nigdzie nie wybierać, bo ten zapaszek miły ci on nie jest nie tylko dla nosa, ale i dla całości ciała.
To i śmy się nie ruszyli, tylko karnie siedzieli i świętowali z rosołem i kurą, zwaną pule, przy wydatnym udziale gardeł poniżej lat 6.
Fajnie było, wesoło i gwarnie. Ubikacja zatkana. Eło-kupeło.
A wieczorem, jakby smrodu i krzyku było mało, i jakby sobie niepodległa chciała zasiąść w tramie - to też nie mogła. Znaczy się, zasiadła, ale od razu zauważyła, że wraz z nią do teatru jadą flagi. Może w stronę teatru bardziej. Bursy czyly.
Czerwone z gwiazdą. Zieloną. Pyta się znad lektury nasza niepodległa Romana, co to, a Roman, że on nie wie, ale chyba Maroko.
Marokanie taką flagę mają, ja na to? Taką komunę?
Ana dalej, że chyba i tu kibole działają, Polaków wyłączyliśmy w internetach, ale tu mamy swoich własnych, brukseńskich?
Dlaczego komunę, bo gwiazda? I nie żadni Marokanie, tylko Marokańczycy Ksenio. I tak, taką flagę mają, owszem. Wolę ją ostatnio miljon albo i dwa razy bardziej od tych pasów biało-czerwonych, podlegle zawłaszczonych przez faszystów.
Ale prali się tak samo. Kibole z polis. 22 policjantów rannych.
Kibolstwo zawsze takie samo. Denne.
My tam byliśmy i nie widzieliśmy, dziwię się. A podobno lali wodą i tłukli szyby. A my nic. Susi i cali dojechaliśmy o północy na dzielnicę. Iwonek nie spał prawie że. 
Ciekawe, co to za widoki przyjdzie znosić urodzinowo za rok, wzdycha Ana. Co tu się może jeszcze przytrafić?
Na razie tylko rok więcej. Ból w biodrze. Co tam.

Thursday 9 November 2017

produkcja

Pewnie o tym nie wiedzieliście, ja też oczywiście nie, bo na co dzień, między dzieciarnią a kongresem, ciężko zajmować się akurat takim aspektem życia; co nie zmienia absolutnie faktu, że oto okazuje się, że Sanżil i okoliczności wygrywają. Prawie.
W czym wygrywamy, ja wygrywam, krzyczy Iwonek.
Nie, to ja pierwszy, protestuje Groch.
Otóż wyszło, że labelż i lebelż, rozumiani jako pracownicy, pewnie nawet robotnicy, są drudzy pod kątem produkcyjności w Ojropie. Zachodniej.
Starej unii czyly, bez takiej Polski D na przykład, której w Unii zreszta znów być może nie być.
Hę? Belż superprodukcyjni? Hmmm...jak to rozumieć w czasach komputerów, które wszystko i tak obliczają inaczej?
Ciężko się połapać w tych skrótach takim jak ja, skromnie przyznaje Ana Martin. Tak wyszło wielkiej firmie, która jednakowoż zaznaczyła jednocześnie, że Belżik nie wiele z tego ma, bo koszty pracy są zbyt wysokie.
Czyly co?
Czyly należałoby je obniżyć. Mniej płacić i pobierać więcej podatków. Niby na rozwój przedsiębiorstw. A tak naprawdę - na wielkie firmy piszące takie raporty. HWPD to się zwie czy jakoś.
Kto przewodzi i jest najbardziej produkcyjnie-produktywny?
Ja! krzyczy Iwonek. Jestem pierwszy.
Nie, to ja, protestuje Groch. Ja piersi!
Szwajcaria.
No tak. Pieniądze tam nigdy nie giną, to pewne.
Co tu jeszcze czytamy ciekawego w raporcie?
Dwie rzeczy: że w Belżik coraz mniej ludzi zatrudnionych na pełen etat, a więcej na pół. Co ma dwie strony : z jednej - ci, co nie chcą, mogą robić mniej; z drugiej - ci, co chcą robić więcej, nie mogą, i to nie dlatego, że nie ma roboty, tylko ze względów podatkowych zapewne. Czyly mniej zarabiają.
Co oczywiście tłumaczone jest automatyzacją.
Wiecie co mnie szykuje w tym raporcie? Przeliczanie człowieka. Mianowicie zdanie: za jedno ojro zainwestowane w la lub lebelża przedsiębiorstwo zyskuje  średnio 1,11 ojro. Co wywołuje grymas niezadowolenia na lokalnych bogaczach, bo to poniżej średniej - 1,14.
Można cisnąć bardziej.
Co zapewne nadejdzie.

Wednesday 8 November 2017

kenia

Na Sanżilu, jakżeby inaczej, międzynarodowy dzień femistek, tak, tych na ef, owszem, tak, one, w znaczeniu my wszystkie i my wszyscy, mają swój dzień, a tak, a owszem, i wczoraj on był przypadł; ten to dzień, słoneczny, jak nie wiem co, bynajmniej na pewno nie jak przysłowiowy deszczowy listopad, a w Belgii to już wiadomo, że w ogóle deszczowy i straszny miałby być zdaniem naszych, jak to wieść gminno-komunalna po Sanżilu niesie - a więc dzień ten spędziłyśmy my go w doborowym towarzystwie.
Ksenia z Kenią. Kenia z kenią, można powiedzieć. Polak z Finem - dwa bratanki. Do tego wpływy włoskie, marokańskie, sfrancuziałe i inne. Markoni po prostu.
Bo Ana postanowiła nie szaleć. I po tym, jak już zaszalała przed południem i przemalowała żółć na włosiu na bielsze, obskoczyła teatr w tym drugim dialekcie, zachwyciła się nim, zakupiła na czsrnym rynku dzika na obiad dla Romana - to o 15.20 se postanowiła zasiąść. Co z tego, że Markoni mokrawy z wilgoci. Co z tego, że zimnawo, heloł, listopad!
Usiadła sobie, Ksenia z nią, chłopaki z bułkami w dłoni także, a z drugiej strony ławki - Kenia i inne małe chłopaki, bez bułki, co sprawiło, że zrodziła się międzynarodówka feministyczna na ef właśnie.
Bo Kenia to też niania. Wiemy o tym nie od dziś, z obserwacji codziennej - bo jednak z brązu biało-przezroczyste nie wyjdzie nijak,  co wiemy choćby po włosach Any Martin. A Kenię widujemy nie raz i nie dwa. Tamci dwaj malcy - z angielska zasuwają, że hej. Nasi - z francuska i polska. Tamci - ciekawi autek. I głodni.
A nasi malin mniej głodni. Nieowocowi ci oni.
Więc Ana poczęstowała tamtą część ławki, która maliny naszą niepolską z miejsca nazwała truskawą. Ana poprawiła Kenię, pytając przy okazji, skąd oni, bo chciała się przysłużyć z niemiecka podobno i dotłumaczyć małym w kurtach, co za różnica między maliną a truskawą.
A tu wot niespodzianka. Bo to Afryka i Ojropa w jednym.
Z Kenii i Finlandii  ci ona i oni. Z dwóch części świata. No, tego to na Sanżilu dawno nie widzieli, Maroko owszem, Polska owszem, ale Kenia?  Kto to widział? Do tego na ef?
O, na to Ana. Ja też Kenia nieco. Frau Kenia. Bywam nią, jak już nie Kjeżną. Bo to od kraju zależy.
Chyba mało osób z Kenii w Belgii, co? dopytuje Ana.
Mało. A Polaków dużo? 
No właśnie. Perspektywa. Zmienna bywa. Niepolska bywa. Kenijska lub kongijska.
Dużo. 
Aha, ucieszyła się na to Kenia strasznie po angielsku, weri gled; my też, że ktoś tak nas chce. Bardzo mi miło. Bardzo mi się podobają takie włosy jasne.
A ja Ksenia jestem, wtrąciłam się. I bardzo mi się podobają takie loczki.
Kenia - Ksenia -Kjeżna.  Na ef na Markonim w dzień feministek. Ksenia z Kenią. Kenia z kjelnią. Polak z Finem - dwa bratanki. Do tego wpływy włoskie, marokańskie, sfrancuziałe i inne. Wiwat kolorowy Sanżil, nawet jeśli to Forest.

Tuesday 7 November 2017

plecakowa

Pękam ze śmiechu normalnie, pęka ze śmiechu widocznie bardzo nawet Ana Martin. No pękam, jak se lalibre z rana czytam, a tam oni na serio, jak jakiś organ rządowy bynajmniej, piszą, jak to se królewna wsiadła do samolotu i leci nim nad oceanem. Nasza, labelż. I zdjęcie dają, jak to se ufryzowana stoi nad pasażerami, taka miła dobra pani po prostu.
Nasza polska niby. Choć belż oficjalnie.
Nie nad oceanem Ano chyba, zaczynam niepewnie. Sprawdziłam, i do Indii tej nie trzeba nad oceanem, bo to po naszej stronie ziemi. Ziemi. Wielkiej i wielką literą.
Masz rację Ksenio. Indie, to dużo Indii, nie jedna jest po polsku. Co nie zmienia faktu, że styl tego artykułu nadal śmieszy mnie niesamowicie.
Bo niby tacy lewicowi, tacy równościowi, lalibr bardziej niż lesłar, a następnego dnia na odwrót, a tu nagle, jak nie zasuną pochlebstwem, jak się nie przymilą! 
Chwalą królewnę mianowicie, jaka to ona normalna, bo kiedyś już w Indiach była, i to sama, i to z plecakiem. Bakpakez się to zwie z angielska nieco, za to z wymową francuską.
Bakpakerka po polsku. Plecakowa.
Chwalą ją za to właśnie, że tak normalnie sobie jeździła, jakby to jakieś mecyje były. A kurczę życie tak wygląda, nie?

No tak.
Pacz Ksenio dalej: cieszą się  jak dzieci, że król z królewną sobie wsiedli do samolotu, a potem w łasce swej królewskiej opuścili salonkę, uchylili kotary i przeszli się byli wśród normalnych pasażerów, znaczy się ludu, a lud ucieszony, jakby normalnie jakieś objawienie nastąpiło. A ci tacy mili, pochylają się, zagadują, no zbliżają do wszystkich normalnie.
Na jedzenie jednakże do siebie wrócili zapewne, za kotarę, tam lepsze dają, domyślam się.
Jakżeby inaczej.
Ech. Klasy, klasy.
Ana, a co tak krytykujesz?
Klasy. Sztuczne ci to i nieprawdziwe. Nie to, że naprawdę nie są mili, ci królowie do kupy, bo pewnie są, tylko to, jak o tym piszą lewaki jedne. Jak w Polsce D w tiwi normalnie - podobno, bo nie oglądam, ale nie lewacka ci ona wszak, ta tiwi, wcale a wcale.
A kurczę życie nie tak wygląda, nie?
No nie.
No to pękam dlatego! 

Monday 6 November 2017

żółte

Tralalala tralalala, podśpiewuje od rana Ana Martin. I to nie tylko dlatego, że koniec ferii, juhuu, i jakaś taka cisza nastała w domu i w uszach po 10 dniach rozhasania i rozwrzeszczenia ogólnego na wiele dziecięcych gardeł. I nie tylko dlatego, że kolejny słoneczny, przepiękny listopadowy dzień nastał na Sanżilu i w okolicznościach, choć naród w łizerze - i rajanie też zapewne, czuję to, choć mnie w nim nie było, no ale  dwóch naraz być nie mogłam, sami żeście zrozumieli w międzyczasie - a więc  naród nadawał wczoraj na Belgię i lebelż, że hej. Normalnie Ana mówię ci, z deszczu i ciemności wylatywali w słońce nasze brukseńskie, ja z nimi, a już mówili, że trzeba do tego dziadostwa wracać. Nawet za okno nie wyjrzą, jaki błysk u nas. Normalnie narzekali już w kolejce, w którą karnie się były ustawiły Roksanki, Andżeliki, Leony i Dawidy. Jechali po Sanżilu, że hej, że wracać czeba, a w Polsce D tak wspaniale.
U nas wspaniałe bierze się z tego, żeśmy nie w Polsce D dla odmiany.
A więc Ana podśpiewuje, bo się przerobiła na żółte.
Na co zrobiła? woła spod progu Roman, który przybywa właśnie z oddali, nie całkiem w formie, bo z motoru, na którym się wywalił, a było to daleko, w Hiszpanii podobno, gdzie zresztą padało, a u nas nie, aha! Bo mu rajana nie odwołali, jak Anie i dzieciarni, stąd krzyki na Sanżilu, ale co tam, było minęło.
Na żółte, oznajmiam.
Ana na żółte?
A pacz! Tratatata, krzyczę, bo mało coś krzyku u nas.
O rany, Roman aż przysiada z wrażenia na tym bucie, co go se w Hiszpanii zniszczył motorem. O rany Ana.
Super, co? Ana zadowolona, że hej, bo mówię, i ferie się skończyły, i słońce, też żółte zresztą, no i... właśnie, włos żółty najnormalniej w świecie.
O rany Ana. O rany, ale blond. O rany, ale fajnie.
No trochę pomarańczowo może zbyt, nie tak, jak Rita, na siwawo, ale wiesz co Roman? W świetny humor mnie to wprawiło. Normalnie odżyłam, o odmłodnieniu nie mówiąc, jak taka jedna Prezeska raczyła skomplementować. Wesoło mi.
Nie no, fajnie Ana, o rany.
Fajnie, i do tego jakieś takie sianko mi się nagle na łepetynie zrobiło, czarny włos był jak ten dawny, jedwabisty, choć krótki, a ten jakiś taki sztuczny. Za to pięknie się trzyma żelem, lakierem i stoi!
Limal normalnie.
Kampino. Z totenhozen. Niemcy docenią.
Tralala śpiewa dalej Ana, przeglądając się w lustrze. Tralalala!
Koniec ferii i farba na włosy, oto przepis na szczęście.