Thursday 31 May 2018

ćipsy

Nie to, bym wybrzydzała, bo to w ogóle w moim stylu, i osobie też, wpisane - twierdzi Ana Martin. Znacie mnie. Niejadek. Dziwadło jedne.
Ale jak mam być sobą tu, skoro szykuje się niezły wypas? Pomyślałam se w warsztatowe popołudnie
Wiec porzuciłam siebie, donosi po czasie, i dałam się ponieść.
Tym ćipsom, arbuzom, ananasom, kalarepom, sosom, nutelli sztuk jedna, pomidorom, ogórkom i trochę niepasującym rozmiarowo, ale czemu w końcu nie - wszystko wolno tym feministkom na ef w końcu, małe i podkręcone też cieszy, jak ta świnka zresztą, co się w Anie schowała - nerkowcom, no, tak się zwą w matczyźnie, co to coraz dalej sie rysuje na horyzoncie od tego, co tu Ana i inne na ef wyczyniają.
Ze sobą.
Ze sobą nawzajem.
Karmiąc, malując, drukując, gadając, odbijając i co jeszcze chcecie.
Więcej nie zdradzę, bo Ana nie zdradza. Tak nie można robić koleżankom, kolegom też nie, wtrąca się młodsze pokolenie na ef.
To i nie robimy, ale daję tylko znać, że Ukle dały radę -  zaraz po Owerajze. 
Nowa energia życiowa, jednym słowem. Na kongres! Już jesienią.
A co ci Ana najbardziej smakowało?
Ćipsy - wiadomo.

Wednesday 30 May 2018

alkomat

Ksenio, Ksenio, była policja! Lapolis! Najprawdziwsza. I mamę zatrzymali. Naprawdę!
Policja? no co wy chłopaki, lapolis zaczymała mamę? Mamusię? Anę? Martin?
Oczywiście, że tak Ksenio, oczywiście.
Ana, prawda to? szukam potwierdzenia w Anie. Nerwowa jakaś nawet bardziej niż zwykle, więc kto wie, może i to prawda, kto wie.
Prawda. Kontrola trzeźwości na Brugmanie.
Ulala! I co, udało się?
A żebyś wiedziała Ksenio, że tak czeba na to paczeć. Czy się udało. No ale udało się. Zero alkoholu.
A jak to możliwe mamuś, że zero alkoholu, skoro sam widziałem, jak z ciocią i wujkiem i babcią i tatusiem piliście wino czy inne piwo czy inne takie coś z kieliszków? Przecież zero to nic, sama mówiłaś, a ja widziałem, jak piłaś.
No bo w Belgii synku jeden kieliszek można wypić podobno.
Aha, to tyle co powiedziałaś pani policjantce, jak nas zaczymała?
A tak. Ona: madam, czy konsomowała pani alkohol.
Ana: an wer. Jedną szklankę czyly, choć to kieliszek.
Pani: zobaczymy.
I wyjaśniła Anie, jak dmuchać w to to.
Nie to to, tylko al-ko-mat, drze się Groch. Tak to się nazywa.
Alkomat Ksenio, słyszysz? W to mamusia dmuchała.
Ale zero wyszło mamusi, Ksenio, zero! Nuda.
Mi też zero, oznajmia Roman, wkroczywszy i zdjąwszy kask. Też miałem kontrolę. Też Brugman. Nawet do was dzwoniłem, by was uprzedzić, że jak już wjedziecie na Brugman od strony domu Ikselskiej, to nie ma zmiłuj się. Ze czy brygady wysłali i wyłapywali.
Przyznaję, że odbyło się to pełnej kulturze. Na miło. Na szybko.
No i jakieś nowe doświadczenie dla chłopaków. Alkomatowe.

Sunday 27 May 2018

nalot

Przepraszam za spóźnienie, uprzejmie kłania się w pas Dejwi Dżi, jak już Ana do niego dociera. Sam jestem całe dni i troszkę zaspałem. Co mogę zaproponować?
Kawę, mersi. Ale proszę se nie robić kłopotu, dodaje jednocześnie Ana.
Silwuple, żaden kłopot.
To jeszcze nie udało się znaleźć nikogo godnego zaufania do pracy?
Teraz mam jedną apronti, wreszcie! Ale dwa lata robiłem sam. Już nie wiedziałem, w którą głowę ręce wsadzić. Rząd do tego doprowadził, że się nikogo nie opłaca zatrudniać. To i wszyscy na czarno robią.
Wczoraj na przykład miałem nalot ekipy. Siedmiu policjantów przyszło, wyobraża sobie pani?
Siedmiu na pana zakład? A po co siedmiu, skoro sam pan tu pracuje?
Cały czas takie naloty teraz robią. Wszędzie. Już policja tylko to robi, zamiast porządku na ulicach pilnować. Ale co się dziwić, skoro takie podatki porobili, że trzeba mieć nie wiadomo ile, by kogoś zatrudnić.
Weszli cichutko, a ja do nich: mesje, sam jestem, niech sami zobaczą, ile klją siedzi i czeka. Pokaże papiery, ale potem muszę strzyc dalej i balejeżować, by przed północą zdążyć.
Oni, że tre bjan, tylko się rozejrzą.
Wszędzie węszyli, mówię pani. Wszędzie.
Ale szybko wyszli. Na cicho. Pełna kultura.
A apronti co na to?
No nic, ona na legalu. Za nią płaci państwo, to mogę ją przyuczać, szkoda by było, jakby miała się zmarnować. Ma fach w palcach. Teraz rząd niech jej tylko nie zablokuje!

Thursday 24 May 2018

miljon

Byłem ostatnio w Luksemburgu, zagaja Dejwi. Wszyscy zresztą tam skończymy, dodaje, Wszyscy normalnie! No bo jak ma być, skoro tu nas tylko karzą i każą płacić? Zamiast ulice sprzątać?
I powiem pani, że byłem pod wrażeniem. Tak pozamiatanych ulic to dawno nie widziałem, a na pewno nie tu, w Sanżilu - to wiadomo, a i w lepszych okolicznościach, w rodzaju Ukle czy Woluwy - też nie. Miło popaczeć.
A gdzie pan był, pamięta pan? Bo ja tam mieszkałam długie lata, grzecznie wciąga się w rozmowę Ana Martin.
Nie wiem. Z naszej strony wjeżdżałem, jakieś takie tereny poprzemysłowe, andustrjel na całego. Brzydkie. Niby nic, a tu paczę i oczom nie wierzę: moja była patron ma dom. Wielkie to. Brzydkie. A ona - że cztery miljony!
No tak, luksemburska norma. Brzydkie i drogie.
No i niech sobie pani wyobrazi, że ona ma taki plan, by mnie tam ściągnąć. Ta moja patron tak se wymyśliła.
I co? Bo wie pan, że to zupełnie inne życie. Choć inne ceny też! to prawda, opłaciłoby się panu. Ja tam nigdy u fryzjera w Luksemburgu nie byłam, ale raz słyszałam, jak koleżanki donosiły, że za kolor dały 200 ojro. Desą! Deux cents w pisowni. Owszem, z minipodcięciem z łaski. Nie dziwiły się wcale ceną, tylko tym, że ja się dziwiłam.
A bywało i drożej.
No, powiem pani, że i tu się takie ceny zdarzają. Tam, gdzie Szumani mieszkają. Komisja płaci.
No może i tak, ale w Luksemburgu to wszędzie tak. Patron chyba sama mówiła?
Wspomniała. Ale ona nie pracuje już. Ma trójkę dzieci i zamknęła się w tym domu na przedmieściach.
Mąż w bankach robi.
Pieniądze są czyly, zgaduje słusznie Ana.
Ale i problem jest. Bo on już se znalazł młodszą. I tam będzie dziecko. I ona mi się żali.
Niełatwa sytuacja. Sama z trójką dzieci, zrozumiałe.
Z tym, że dzieci duże i to już jej nawet nie przeszkadza. Nie na to się żaliła, tylko wie pani na co?
No na co?
Że po rozwodzie jej tylko miljon zostanie na koncie. A teraz ma czy. Tszy. Trła milją. Przyznam, że współczuję ludziom w trudnej sytuacji, ale tu naprawdę nie wiedziałem, z której strony zacząć ją pocieszać. Bo co tu powiedzieć doprawdy? Ręce rozłożyłem bezradnie i wróciłem do Belżik.

Wednesday 23 May 2018

absolutnie!

Nie no, tej Anie Martin to zupełnie odbiło, mówię se w duchu, przysłuchując się temu, co to się rozgrywa na łączach telefonicznych.
Wyobraźcie sobie, że Ana Martin ni mniej, ni więcej, tylko zupełnie w ostatniej chwili pragnie się zapisać do fryzjera do Wiecznie Młodej Farmy Piękna.
Naprawdę, tak se wyobraża, że zadzwoni, a oni jej przyklasną, jak gdyby nigdy nic i przyjmą.
Gdzie się ona uchowała, ta Ana, naprawdę, wzdycham, i gdzie to ona widziała, by fryzjerka miała czas tego samego dnia, albo jutrzejszego nazajutrz, o sobocie nie wspominając.
Więc Ana dzwoni:
- Aloooo? rozlega się znad suszarki, że aż ja słyszę szum.
- Dzień dobry. Chciałabym powiedzieć, że nie mogę jutro przyjść o 10.30. Czy zamiast tego mogę przyjść dzisiaj? Tak na szybko? To zajmie chwilę. Chciałabym obciąć kilka kosmyków (jakby Ana miała więcej co zresztą ciąć, między nami tak, sami zresztą widzieliście zapewne).
- Alooo? nic nie słyszę? Se ki? Isi, se le kłafer isi!
- Dzień dobry.
-A dzień dobry. To jeszcze raz. Co miało być?
- Szybkie podcięcie.
- Kup braszin? Kiedy miała przyjść?
- Nie kup braszin. Żaden braszin. Podcięcie tylko.
- U nas kup braszin to ta sama cena i tak zapisujemy. W pakiecie mamy. Kiedy miała przyjść?
- Jutro.
- Jutro kup braszin. Jak się nazywa? I co zmieniamy?
- Ana. Nie mogę o 10.30.
- Ana po prostu. Po prostu Ana. Wykreślam. To na kiedy przełożyć?
- Właśnie: czy mogłabym wpaść dzisiaj? - próbuje Ana ponownie nieśmiało.
- Dzisiaj? No co pani. Jakie dzisiaj! Absolutnie nie!
- To może w sobotę?
-W sobotę, coooo? Ależ skąd! Nie ma absolutnie nic!
-Nawet przed ósmą?
-Absolutnie nic, mówię przecie! W ogóle nie ma terminów na razie. Nic a nic!   Absolutnie! Dopiero za tydzień. Do widzenia. O rewłar!

Monday 21 May 2018

dziwadło

Ja nie wiem po prostu ostatnio, ale moim zdaniem, jak Ana Martin nie przestanie się mi tu na Sanżilu i w okolicznościach tak wygłupiać, to dobrze na tym nie wyjdziemy.
Zupełnie jakby nie widziała tych spojrzeń, już nawet nie ukradkowych, tylko całkiem jawnych, mówiących: obudź się dziewczyno! Heloł!
No, nie dziewczyno chyba zresztą, tylko babo bardziej nawet, kto to by Anę dziewczyną nazwał, no naprawdę, wstyd że hej, inaczej tego nie nazwę. Skoro Ana to dziewczyna, to kim ja bym była?
No więc wracając do tego, co to dziwadło wyprawia, to ciężko sobie wręcz wyobrazić, że mogłoby być jeszcze gorzej. Po tym, jak kilka lat temu zbłaźniła się w polskim sklepie, chcąc obdarować kolejkę darmową kapustą kiszoną, co nie smakowała; po tym, jak wieszała feministyczne plakaty na ef w miejscach, gdzie nikt ich nie chciał, bo - jak rzekła Andżela - tu nie ma na to klienteli; po tym, jak pokazała Andżeli, że klientela jednak jest, w osobie Prezeski, Sąsiadki i Rity; owszem, może nie najwyższej jakości, ale zawsze lepsze niż nikt, zwłaszcza Prezeska, bo Rita to już najmniej; po tym wreszcie, jak wzgardziła salcesonem, oznajmiła, że zapisów na karpia nie robi, bo świąt nie znosi - to jeszcze te liście.
Liście, spytacie?
Ano liście. Kalarepy. Oderw-ane przez Anę.
Ane - ane.
Bo późno była dostawa- fakt. Ale co, wolno im. To Ana by się mogła dostosować do dostawy, a nie dostawa do niej, wielka pani, proszę, co to na wóz, co z Polski zjeżdża, poczekać nie może i nogami przebiera. Jakby jedyna była. I jak się już dorwie do tej świeżyzny, to przestać normalnie nie może - przebierać, jak to ona.
Lecz się nie dało, a że czasu brak, wyrwała nasza Ana kalarepy z wora.
Ale tylko korzeń. Kulki dwie.
Bulwy, się to zwie.
A liście zostały.
Wzięła Ana bulwy do kasy, a tam Andżela króluje na kasie.
I paczy na bulwy, a tam liści brak. Więc pyta:
A liście gdzie?
Ana: w worku, bo się nie da wyjąć.
Andżela: wyrzuciła je pani? i karci ją wzrokiem.
Ana, nieustraszenie: nie, zostawiłam w worku, bo się nie dało wyjąć. Jak pani chce, to pójdę i wyjmę.
Andżela: nie trzeba, sama sobie poradzę. Ale tak się nie robi.
Ana, skruszona: przepraszam, wiem.
Andżela: no. I widać, że to ma być po raz ostatni.
I ma Ana za swoje, dziwadło jedne! Nikt jej nie lubi na dzielnicy, ot co.
Dobrze, że to Ukle przynajmniej.

Thursday 17 May 2018

po przekątnej

Są tacy, co nazwą to dałngrejdem, lub i z polska - schodzeniem Ukli na psy.
Tym bardziej, że psy tu i może odegrają jakąś rolę - kulinarną - kto to ich zna, tych stamtąd, zatruć się można zapewne.
Same i sami powiedzcie, czy to bowiem nie jakieś wariactwo doprawdy, jak na jednej ulicy, i to w Uklach, czyli nie Sanżil, lecz aliganckie, apgrejdowane okoliczności czyly - lokuje się ostatnio koło siebie bowiem matczyny - językowo - polski  więc przybytek i coś skośnookiego. Do jedzenia.
Psy nawet może.
W promieniu kilkunastu metrów i jednej, jedynej przecznicy. Brzmi niewiarygodnie, ale prawda to.
Warsztat polone do tego lokowany chwilami dosłownie, bo w lokach robią. No, nie aninych może, bo loków to na tej bolącej wzrok prostocie włosów wzrokowo nie doświadczysz, ale - zgadliście i zgadłyście właśnie - owszem i tak, włosy to już jak najbardziej. Na zakładzie tym i na Anie też.
Fryzjerka polska zjechała na Ukle, ot co, z innych okoliczności, biedniejszych zapewne, bo lepiej niż na Uklach to w Brukseni całej i długiej nie doświadczysz, no może tylko na Woluwach, to i tak. Byłyśmy ostatnio nawet i na własne oczy zaświadczamy.
E tam, dwa lata już ma ten zakład, co ty Ksenio, oczu nie masz? krzywi się Ana. Włosy dobrze że masz przynajmniej. Jak to, na zawsze młodej farmy piękności nie dojrzałaś? Z pięknym tytułem z angielska?
Co to wspaniale się zresztą skontrastowała, farma ta, pokoleniowo i pochodzeniowo po przekątnej z panem Wilym, co to chyba jest najstarszym fryzjerem w całych okolicznościach, a na Foreście to na pewno, i w witrynie zakładu pielęgnuje nam tu brukseńską historię? I na pewno ani z Azji, ani z Polski ci on, bo tu się rodził i na jednym zakładzie 60 lat robi, jak się Romanowi - bez włosów, przypominam, a ten mimo to z nim gadał, mimo że zarobku z tego nie miał, bo brak włosów, heloł! - zwierzał w każdym razie?
Co do naszej pięknej farmy - to ze dwa lata już będzie, jak Polki zasiadły na Iklu w fotelu fryzjersko-kosmetycznym, i siedzą, i dobrze.
No nie widziałam doprawdy. No lepiej późno niż wcale.
A to prawda akurat. Trochę ludowa, ale prawda. Za to Ano, proszę cię bardzo, i pozwól to sobie powiedzieć, że to skośnookie jest nowe.
Zapewne, bo nie znam. Gdzie oni? Azjaci, jak rozumiem?
Treter wjetnamian. Po przekątnej z Polkami i fryzjerami właśnie.
Czyly wszystko odbywa się w trójkącie: wili, Willy w pisowni - Wietnam - Polki?
Piękne naprawdę. Piękne jak Ukle! Jak okoliczności. Jak Bruksenia.

Wednesday 16 May 2018

o sekur!

Sawa apres le wakons, wita Anę Martin i mnie po tutejszemu Dżesika. Nie, owszem, mogłoby się wydawać, że pochodzi ona z pokolenia mego, albo wręcz doprawdy młodszego, kiedy to i owszem niejedna Dżesika, Wanesa i słynna już Andżela pojawiła się w Polsce A B i C, wtedy Polsce po prostu, dziś D. Owszem, mogłaby być jedną z nich, bo ma tyle lat co ja ledwie, no, ze czy więcej, więc młoda. Ale jest belż. 
I mówi po belż.
Sawa tre bjan, odpowiadamy zgodnie z prawdą. E tła?
No ja nie, odpowiada smutno Dżesika, choć właściwie zawsze wypada powiedzieć coś innego, to już wiemy wszyscy. Może nie fajn, ale zadowlone sawa mersi obowiązuje. W bukiecie z bizu.
I dodaje: rower nam wczoraj ukradli. Z piwnicy. Drugi raz.
Ana aż podnosi głowę znad zamka, z którym się mocuje właśnie: no co ty, ojej, przykro mi! Ale jak, z zamkniętej piwnicy?
Tak. 
A welo były atasze? Łańcuchem kadena antiwol? przejmuję się i ja.
Oczywiście.
To jak to zrobili, dziwię się. Z piwnicy wynieśli tak se?
Ano sąsiedzi drzwi nie domykają, to i weszli. Jesteśmy jedyni, co o to dbają, by dopchać drzwi, przekręcić klucz, a złodzieje obserwują. No i pech, wzdycha.
Widzieliście ich?
Nie tylko widzieliśmy, ale i goniliśmy! W kroksach Pjer za nimi leciał, rozumiesz? Niedziela, słońce, ludzie ciagną do parków, a ten w piżamie i w kroksach gna. Wywalił się jak długi na środku Jupitera. Jeszcze tramwaj nadjeżdżał.
A wiecie, co najgorsze? Że darł się: o sekur! a nikt się ani obejrzał. A przecież tak sobie by nie krzyczał, jakby go ze skóry obdzierali, co?  Przecież ktoś stał na tym przystanku, bez słuchawek ajfona może nawet, i mógł pomóc.
Jedyny, co się odwrócił, to był komplis tamtego. Przejął rower i pognali razem.
Na Midy pewnie, sprzedać części pewnie
No i piękne urodziny miałam. Bo to moje urodziny były do tego. Want- nef mam.
I nie cieszę się więc w ogóle!

Tuesday 15 May 2018

flaga

Owszem, mają rację te i ci, co myśleli, że dzisiejszy odcinek będzie o pewnych piątkowych imieninach nad stawami. Flaga, jasne, a gdzie się bawi Bruksenia, no gdzie, szczególnie ta, co w moim wieku, bo Any to chyba już raczej nie.
No ale czasami zdarzy się i Ana Martin rządzi na Fladze, że hej! A na pewno hej didżej- ka, bo jako ef musi być - ka musowo, a co!
Tak, było imieninowo bombowo, ale atmosferycznie, a nie tak po brukseńsku, wybuchowo. Do tego bez szamponu czy szampanu, bo na włosach niektórych uczestniczek, w tym Any Martin na pewno, dawno go w końcu nie było, ale nie to, że widać, tylko po co w końcu, lato jest, luz blus na Fladze!
Damsko było, nie licząc opowieści o albańskim księciu, ale albańskim nie dlatego, że szlachetnie urodzony, tylko raczej niewielkich rozmiarów, jak pewien książę rozśpiewany w dawnych latach, młodości Any Martin znaczy się.
Oraz pewnego syna, który młodość swą ma teraz, w związku z tym nie zapragnął bynajmniej siedzieć z nami, tylko wybył ku młodości. Też na Fladze zapewne, A szkoda, bo jakby poczekał, to by zobaczył, że choć stare, to tańczyć nawet nawet umieją  - przynajmniej te, co ruszyły od stołu.
Albo nie uciekły na ostry dyżur, by sprawdzić, czy z rakami i innymi paskudztwami wszytko w porządku. Rakami w głowie, a nie w ciele, na szczęście.
Abę taneczną podobno jakąś Ana zapodała z ajfona czy co, to i nóżka chodziła, jak na weselu, nie przymierzając. 
O tym wszystkim miało być bardzo obszernie, podobnie o narzekaniu pogodowym, co to dorwało niektóre osoby, ledwo nogę postawiły na brukseńskiej ziemi. Na fejsie doniosły o swym zwątpieniu w meteobelżik, bo gdzie. A tradycja, w rym polska piękna, najpiękniejsza, uczy, iż warto pamiętać, że deszcz też potrzebny, nie tylko samo słońce, co to nam  nieustannie przygrzewa w tym roku, w tym w Brukseni, heloł!
Warto pamiętać, a nawet jeśli nie - to przynajmniej nie narzekać, wzdycha Ana.
Bo powód, dlaczego o tym wszystkim nie będzie więcej, jest aniny smutek - że oto w tzw. matczyźnie w coraz większym stopniu umiera feminizm na ef - w postaci wysokich obcasów, co to są bardzo bardzo niskie moralnie i kobieco.
Nie w Brukseni na szczęście się to dzieje.
Cieszmy się, ponuro wieszczy Ana. Cieszmy i tłumem lećmy na wszytko, co na ef - póki jest. Na taką Flagę na imprezę na ef chociażby.

Monday 14 May 2018

korne

Codziennie prawie że, gdy szczęśliwie udało się nam wyjść z placu zabaw, bo skądże to miałybyśmy niby wychodzić w normalny majowy dzień poszkolny; no to to gdzie się udajemy? A wraz z nami - dzieciarnia w liczbie dwojga? W otoczeniu dwóch rowerów, czterech butelek z wodą, dwóch plecaków, jednego wózka i bardzo licznych rozmów?
Na lody na wysokościach.
Aroma. Piekarnia z lodami. Takie cuda to u nas na dzielnicy.
Bo lód jest wysoko w górach, prawda mamusiu? dopytuje Groch. Sto to wysoko? To pasuje do lodu i lodów, co?
Tak. Proszę, pasuje jak ulał do naszej lodziarni położonej na wysokości 100 m.
Aroma, ani chybi. Mówiłam!
Bo lody są, co są z altitud są mamusiu to sto? Sto lodów, co je zjadłem? Jedynka i zera? Ale co ulało się tam? Lody na te zera się wylały?
Zgadza się. Jedynka i dwa zera to sto. Są. Cent.
Cent? Jak taki cent, co się nim płaci za lody?
Taka sama setka, dosłownie. W nazwie najwyższego punktu Brukseni. Informacja dla dorosłych. Altitude 100.
Na nim lodziarnia. 
Dzieciarnia uczona w językach taka, że sama zamawia. I dla nas też. Ho-ho! Podam przykład:
Korne, silwuple.
A jakie smaki?
Oj, to muszę zrobić wyliczanie. Poczekaj mamusiu. Pis pot la karot…
A ja chcę pistacjowe w korne, proszę pana. Mesje, silwuple, widzi szansę dla siebie Groch i pierwszy wybiega na taras, niebędący wcale tarasem, tylko rogiem ulicy. Zresztą sami se sprawdzicie. Aroma.
O nie, ja też chcę być pierwszy! Szokola e wanij, silwuple!
A wy sobie same zamówcie już. Nie mam czasu mamusiu i Ksenio. Muszę lizać, bo spada!