Thursday 29 August 2013

(68) lebelż

Iwonek podrósł, więc czasami w barze udaje się posiedzieć bez pilnowania go cały czas. I wtedy nie wiadomo, na co padnie wzrok. Raz ciekawiej, raz mniej, a najczęściej - na gazety, bo leżą wszędzie, narzucają się wręcz w oczy, to i poczytam. Dziś przykładowo. Patrzę, a na okładce słowo: le belge, czytaj: lebelż. Patrzę dokładniej, coś mi się od razu nie zgadza, bo to wcale nie lebelż jeden jedyny, ale lebelż w liczbie mnogiej leżą, to się inaczej nazywa, takie e dziwne belgijskie stosowane właśnie w rodzajniku niepojedynczym. W ogóle leżą lebelż, ale damskie, nie mam pojęcia, jak to zapisać normalnymi literami, żeby jeszcze ktoś zrozumiał do tego, warto by było.
Mało rzeczy jest w belgijskim czy francuskim, mylą mi się oba, zrozumiałe, ale to jedno jest akurat łatwe: w rodzaju żeńskim dla kobiet jest o dziwo tak samo, jak dla facetów, czyli le. W piśmiennictwie: les, ale nie czepiajmy się, Jest to oczywiście to inne le, nie pojedyncze, w tym pierwszym trzeba robić minę poważną, a przy tym drugim rozciągnąć usta, jak do sztucznego amerykańskiego uśmiechu, nie jest to może zbyt jasne, ale przynajmniej jak się raz zapamięta, to się ma obie płcie obskoczone, trzeciej nie ma, bo w belgijskim nie ma rodzaju nijakiego, ani w liczbie pojedynczej, ani mnogiej. 
Uff, to napisałam w skrócie, o co chodzi w gramatyce, teraz dodam do tego warstwę wizualną, jak się pisze w eleganckich magazynach. Chodzi mi o to, że na zdjęciu na okładce piszą lebelż męski w liczbie pojedynczej, a na kocu leży przecież babka. Jak wół normalnie babka leży, może nie wypada tak napisać, ale dla podkreślenia podkreślam przysłowiem. Obok druga na leżaku, a w piachu obok jeszcze jedna, malutka. I wszystkie są la, natomiast na tyle, na ile rozumiem tytuł, to piszą, że belż męski był na wakacjach. Jaki on, pytam, skoro czytelnik widzi ją, w mianowniku ona, a nawet trzy je czy one widzi? Mogłabym się ewentualnie pomylić, owszem, ja nie Ana Martin, bym była bez skazy, ale tu akurat widzę trzy belż kobiece w bikini, no to co mam myśleć, już sama nie rozumiem, co do czego przypiąć. Czy na miejscu nie rozróżniają płci w ogóle?
Ksenia, jak chcesz, by ktoś to zrozumiał, skoro nawet ja, skromnie wtrąca się Ana Martin, czytam to po raz trzeci i nie wiem, o co chodzi?  A trochę zdążyłam poznać twój sposób myślenia. O rodzajniki i wymowę chodzi, stoi przecież jak koń. No ale co ma wymowa do rodzaju? Że nie wiadomo, jak to połączyć w jedno i jeszcze ze zdjęciem. Aaaa, rozumiem chyba. Bo to lebelż męskie w liczbie pojedynczej jest tak naprawdę w liczbie mnogiej i obejmuje sobą ogół Belgów, belżów po lokalnemu. Jeden za wszystkich? I wszystkie, dodaje smutno Ana. Chodzi o to, że język jest starszy niż emancypacja i często jedno słowo w rodzaju męskim odnosi się do obu płci - we francuskim, a nawet trzech - niejakiej też - po polsku. No, rodzaj nijaki to może nie płeć, ale tak to nazwijmy skrótowo. Tak więc już jest niestety, że ten lebelż został zilustrowany zdjęciem trzech plażowiczek i nikt się nie oburzył. Tylko ja, wtrącam zadowolona. Tak, tylko ty, uśmiecha się Ana, i cieszę się, że dostrzegasz takie absurdy, dodaje, jak będzie nas więcej, to do czegoś dojdziemy, po polsku, francusku i belgijsku też.

Wednesday 28 August 2013

(67) miś

Nowy rok szkolny, tak więc pomyślałam sobie, że warto by się przejechać w rodzinne strony, patrzę, a paszport już dawno nieważny, aż strach pomyśleć, co by było, jakby nagle na autobanie policaj zatrzymała busika do kontroli, a tam ja, czerwona jak pomidor, bo jadę na czarno, jak nie przymierzając w czasach Any i Romana; z tym że oni nie jeździli busikami, bo w ich miastach w Polsce A, szczególnie u Any, gdzie jest taka Polska A, że prawie Niemcy B, jeździło się wielkimi autokarami. Ale praca na czarno tak samo była, efekt jednakowy, czyli miś w paszporcie. 
Nie rozumiałam nigdy, o co chodziło z tym misiem, ale odkąd krążę po autobanie ze wschodu na zachód i z powrotem, jak ta fryga wte i wewte doprawdy, to mam dużo czasu i przysłuchuję się opowieściom, a jest czemu, wierzcie mi. No i dowiedziałam się, że w misiu nie chodzi o misia zwierzę, tylko o misia pieczęć, jaką policaj lub polis wbijała w paszport, jak nakryła kogoś na nielegalu. Trzeba było się zabierać do kraju, na chybcika udawać, że się gubi paszport, no i znów w komitet kolejkowy uderzać, by wyjechać, znów miś, i tak się to kręciło przez całe lata 80.i 90.
Ale w latach 90. to już było inaczej, wtrąca się Roman, bo już byliśmy nie w komunie. CZy nie za komuny? Nie wiem, dopiero się urodziłam, po komunie już; mam czasami wrażenie, że Martinowie naprawdę myślą, że ja też jestem z lat 70., a przecież wyglądam o wiele lepiej od nich.
Wracając do paszportu, to już miałam iść do ambasady, a tu jak nie spadnie na mnie njus! U Adriana się dowiedziałam, podczytałam na stojaku, jak stałam do kasy ze słoikiem. Małym gerberem, a nie dużym, dla ścisłości. Nie wierzyłam, że to możliwe, że nasi aż tacy zdolni, ale wiadomość z gazety napisanej po polsku, tak więc nie to, że coś pokręciłam z przekładem, polski to jeszcze znam, a nawet lepiej, niż kiedyś, Ana Martin pilnuje, bym się nie wynarodowiła. Biorę więc gazetę, nie płacąc za nią jednakże, a tam stoi jak bawół, że w Brukseli, w mieście chyba, a nie na Sanżilu, kradną komputery. Też mi wielkie info, normalka...no ale tam piszą, czytam własnoręcznie, że tropy prowadzą do ambasady. I to jakiej! Której! Naszej własnej polskiej właśnie! I miejscowy polis wziął się do roboty, więc zdaniem Any Martin to jeszcze potrwa, bo chyba polis ma też inne rzeczy do roboty, niż szukanie komputera w polskiej ambasadzie? Toż to mógłby być międzynarodowy skandal nawet, pomyśleć, że tak blisko!
Mam teraz zagwostkę, co robić? Bo z jednej strony cni mi się do Łap, ale z drugiej przecież nie pójdę do ambasady, żeby od razu się stać zaaresztowana. To by było naprawdę pierwszy raz w życiu. Choć nie wiem w sumie co gorsze,  czy jeszcze głupiej nie byłoby pójść po paszport i od razu dostać w środek dorodnego misia? I co by się stało z Iwonkiem, kto by gerbery kupował? 

Thursday 22 August 2013

(66) gwiazda

Na Sanżilu pija się dużo piw, i podobno nie tylko na naszej dzielnicy, lecz ogólnie w Brukseli i pewnie Belgii. Kiedyś były to raczej piwa z Belgii A i B, ale odkąd w Europie zrobiło się międzynarodowo, w sklepach tak bogato, że naprawdę już nie wiadomo, co się pije. Ana Martin ma teorię, że właściwie to zupełnie obojętne, co się pije właśnie, bo obojętnie, co by mówił pijący - ważny jest tylko efekt końcowy. Czyli alkohol we krwi, bo Ana złagodniała i już nie idzie w reakcje ekstermistyczne; kiedyś by powiedziała, że pewnie chodzi o upicie się. Ale teraz jest mniej ostra, pobłaża ludziom, choć alkoholowi i tak nie popuści! I swoje wie, o co chodzi w tej gadaninie o smakach, dodatkach, bukietach itd.
Cha cha, ale fajnie napisałaś, śmieje się Ana, Roman urlopuje się w domu, to i mniej zaganiana i od razu przekłada się to na łaskawość. Ekstermistyczna reakcja, dobre, akurat w przypadku piwa się zgadza, no ale niestety nie ujdzie, ani nawet ekstremistyczna, bo ekstermalna. Ekstremalna! Terma to by była na ciepło, pamiętasz ze szkoły? Nie pamiętasz, widzę, nie szkodzi. No, ekstremalna to ja jestem czasami, przyznaję bez bicia, ale to wam tylko na dobre wychodzi, kończy z satysfakcją Ana i idzie przejąć Iwonka, bo urlop urlopem, ale matka jest jednak tylko jedna.
Z urlopu Romana korzystam i ja, bo Roman czyta lokalne gazety i opowiada na głos, a ja się uczę. Dziś przykładowo o wedet, zaraz zaraz, odmienię, to będzie wedecie. Lawedet w czytaniu, a la vedette - w piśmie. La to rodzajnik, nic nie znaczy, ale piszę dla porządku. Znaczy to gwiazda. Stąd zresztą wstęp o piwie. Bo wedet to piwo, z gwiazdą, nietrudno zgadnąć. Czerwoną, więc wygląda, jak nie przymierzając towar z innej epoki. Już wiecie, do czego piję, tym razem w przenośni: ruski napój. Napisałabym nawet grzecznie rosyjski, ale wtedy nie byłoby efektu, bo rosyjski to słowo wysokie, a ruski - takie niższe, pasuje do jedzenia. Tak więc piszę: wedet to piwo z wielką czerwoną gwiazdą na froncie... ruską.
Wedet to piwo odrodzone, zmartwychwstałe prawie że, bo go nie było przez kilka lat, wyparły je nasze rodzime dzielne żubry, żywce, okocimy i tyskie. Ale wraca. Bo jest taki facet, co wskrzesza bary, i teraz się zabrał za piwa, może dlatego, że to jak dziedzictwo narodowe? Znaczy się nie nasze narodowe, prawdziwe, prapolskie, ale tutejsze, belgijskie, też jakieś tradycje mają, mniej pra, ale też coś warte. I dlatego lawedet króluje ostatnio na wszystkich plakatach. Jest lato, piwo pasuje. Wszystkim oprócz Any oczywiście, no ale wielki marketing się jej nie słucha. A szkoda, płentóje.

Tuesday 20 August 2013

(65) jabłka

W wakacje dobre jest to, że gazety robią się jakieś do życia i jest co poczytać. Nawet w tych niekolorowych, codziennych, drukowanych na byle jakim papierze, a nie na takim ładnym, jak moje czasopisma, w większości przypadków niestety raczej niedostępne u Martinów, chyba że się uda coś przemycić od Adriana czy Pawła pod jabłkami z kraju albo ktoś podrzuci coś wyczytanego. Ale w wakacje, jak pisałam, nudą nie wieje nawet od tych nudnych. Weźmy na warsztat taki Lesoir, w wymowie lesłar, ale to nie jest to, co by mogło przyjść na myśl, tylko wieczór. Choć ukazuje się rano. Pytałam Any, i ona mówi, że tytuł nie musi mówić prawdy, bo jak ona była mała, dawno temu, to Wieczór wrocławia ukazywał się we Wrocławiu po południu, albo nie ukazywał w ogóle, na to Roman, a i tak to nie szkodziło nikomu, dopowiada Ana, bo lubi sobie zamknąć rozmowę.
Le soir, a nie lesoir, jak zdążył poprawić Roman, choć napisałam praktycznie bez błędu, ma teraz taką fajną stronę z ciekawostkami. Ana Martin twierdzi, że to dlatego, że sezon ogórkowy, ni w pięć ni w dziewięć to mówi, bo sezon na ogórki właśnie trwa, ale zapisuję. W każdym razie na tej stronie napisali dziś nie o ogórkach, ale też w tym temacie, mianowicie o jabłkach. Że nie tylko na Sanżilu czy w całej Brukseli ogólnie nie ma już rodzimych jabłek (no bo tu sadów naprawdę niewiele), ale i że w kraju Belgii też już nie ma jabłek belgijskich. Hmm. To ci dopiero. Myślałam, że w sklepach może wszystkiego brakować, ale jakieś jabłko w warzywniaku to się przecież zawsze znajdzie? Tak matuś opowiadali o komunie, że właśnie nic nie było do jedzenia, tylko ziemniaki i jabłka. To na czym by oni w tej Belgii przeżyli?
To ja znalazłam i przetłumaczyłam na nasze tę informację, ale komentarz należał już do Any. Że po pierwsze co to znaczy, że nie ma już belgijskich jabłek? Belgijskich gatunków, czy też tych jonagoldów i innych delicjuszy, co to się wszędzie rozpanoszyły, sztuczne to takie, jeść się nie chce. 
I już czy jeszcze? Że jeśli już, to przecież bardzo dobrze, że ich nie ma, najwyższa pora, by w sierpniu wreszcie zacząć sprzedawać nowe, a nie ciągle te zapasy i zapasy jeszcze z ubiegłego roku. Pryskane to i leży nie wiadomo gdzie, a potem nie daj Boże je to na przykład taki Iwonek. Ze smakiem. 
Jeśli jeszcze, to chyba redaktor się nie wywiedział, co i jak, bo gołym okiem widać, że są młode jabłka. Wszędzie, nawet w parkach. Po drugie, że sami chcieli, to i nie mają już normalnych jabłek, i że co gorsza, Ksenia, teraz ta moda przyszła nawet do Polski, czy w Łapach też już normalnego jabłka jak z dawnych lat nie doświadczysz? Nie uświadczysz, znaczy się? Nieśmiało mówię, że nie wiem, jak powinny smakować jabłka z dawnych lat, bo ja jestem przecież o całe pokolenie młodsza od Any i Romana, nawet mogłabym być ich córką, na co Ana dziwnie patrzy i mówi: co to, to nie, istnieje jeszcze zdrowy rozsądek. No nie wiem, tak sobie myślę, Roman też dziwnie patrzy. Ana nie widzi naszych min, tylko jak natchniona wraca do jabłek i wykłada dalej, że ona i tak belgijskich jabłek nie lubi, nawet , jeśli by to były belgijskie gatunki, tak zawczasu nie lubi czyli, bez próbowania, ona tak ma; lepsze polskie, z Łap je chyba nawet Ksenia wożą, co nie? Są tam u was jeszcze jakieś sady? Może na wschodzie kraju, co daje też wschód Europy, jest normalniej? 
Bo ja, tak Ana, lubię kwaśne twarde jabłka, Iwonek też, nie ma wyboru a Roman nie, choć ma wybór niby, ale akurat on żadnych nie lubi. No i to Anie przypomina, że trzeba kupić jabłka. W polskim sklepie oczywiście, do Pawła dowożą w czwartki, to kto pójdzie? Tylko spytać, czy twarde? I pomacać, nie wierzyć na słowo, mają być z Polski, nieoszukane! No bo belgijskich nie ma, słusznie dodaje Roman i wstaje, bo na niego padło. Jabłko od jabłoni.

Monday 19 August 2013

(64) tenbosz

Powrót do przeszłości - takiego zwrotu używa Ana Martin, gdy maszerujemy na plac zabaw. Wyrażenie podobno pochodzi od filmu z poprzedniej epoki, jak to malowniczo określa się lata 80., by nie brzmiało, że to dawno. Film nie za fajny - zdaniem Any, całkiem znośny - tyle Roman. Z tytułem chodzi o to, że gdy jeszcze u Martinów nie było zapotrzebowania na place zabaw, to mieszkali w miejscu, gdzie były właściwie same puste place, czekające na zapełnienie przez dzieci, których jednak nie było, bo siedziały za spuszczonymi na amen żaluzjami, zwanymi tu z arabska persjanami, już kiedyś pisałam o bałaganie z krajami, w skrócie chodziło o to, że Persja to Irak, a nie Izrael, choć leżą całkiem blisko siebie, za to daleko stąd, gdzieś w Afryce. W każdym razie place były puste i nikomu nieprzydatne, teraz natomiast przydałyby się, ale skoro nie ma, bo zostały w państwie na l, na L wręcz, to Iwonek musi sobie radzić z tym, co mamy.
Najlepszy jest Tenbosz. Park i plac. Błagam, nie pytajcie mnie, co to znaczy, bo to słowo brzmi po polsku, szczególnie, jak je podzielić na dwa, a wcale wcale nie nasze. Ana zawsze się nabija, że co to za park, który można obejść w 10 minut, kiedyś, za komuny w Polsce A to podobno były parki, nieskończenie wielkie, no ale teraz jesteśmy w Belgii B, chociaż pardą, w Tenboszu to jednak Belgia A, a nawet A plus, klasa wyższa. Czysto, pozamiatane, oddzielone, zagrabione, oznaczone. Ludzie też jacyś tacy nie sanżilowscy, wszyscy biali, jak nie przymierzając, w Polsce B, z tym, że ładniej ubrani, no i pijanych się nie widuje. Czyli luksus, prawdziwy Zachód. I w tym wszystkim, w tym zagranicznym parczku - plac zabaw, gdzie króluje no jaki język? Ano, nikt nie zgadnie, bo Łapy daleko i skojarzenia tu inne, ale język obcy ten sam - rosyjski! Czyli ruski.
Najpierw nie mogłam uwierzyć własnym uszom. Ana Martin wysłała mnie samą, to znaczy był Iwonek, ale on akurat nie za bardzo mógłby pomóc, jakbyśmy się zgubili, tak więc mogłam liczyć tylko na swój belgijski, który jeszcze nie jest idealny. Trochę drżałam, i to nie od wibracji wózka na kostce. Jakoś dotarłam. Uśmiechy rozdaję, Iwonek też, no ale on nawet o tym nie wie, modlę się tylko, by nikt od nas nic nie chciał. Szczebioczę do Iwonka po polsku i nagle słyszę: pażałsta! njet! chaciesz? i takie inne. Odwracam więc Iwonka na huśtawce, bo przecież nie wypada mi tak przez ramię, tu jednak Belgia A plus i maniery obowiązują, ale Iwonek to świetny pretekst; i co widzę? Ani chybi Związek Radziecki, a raczej poszczególne kraje rozbite na mamy i dzieci. Ojców tradycyjnie brak, jak to u nas i dalej na Wschodzie, tam jeszcze nowe mody nie dotarły, dzieci nadal należą do matek, a tatusiowie w tym czasie zmieniają świat, jak złośliwie komentuje zwykle Ana Martin. 
Ja jednak jestem zadowolona. Bo odtąd się kumplujemy. Polska i ZSRR, jak dawniej, ale za kapitalizmu i w kapitalizmie, kto by to przewidział, to powrót do przeszłości i przyszłości w jednym. U mam i rjebiaty oczy skośne i nieskośne, włosy blond i ciemne, nosy pękate i orle, a wszystko to w najlepsze siedzi na kupie i bez kompleksów gawariparuski. I nie przejmuje się, że to wysokie progi, tylko zachowuje się naturalnie, po naszemu. Ale się dobrze poczułam! Prawie jak u mamy. I dlatego ten Tenbosz jest najlepszy. Bo kto by pomyślał, że w sercu Zachodu uchował się kawałek Wschodu, i to w całej krasie!


Sunday 18 August 2013

(63) ręka w rękę

Ana Martin od rana w swoim żywiole, bo okazało się, że na innej dzielnicy, Pikselu chyba, o ile dobrze usłyszałam, doszło do skandalu. Ikselu, Ixelles się pisze, poprawia mnie od razu Ana, wszystko widzi, bo krąży nabuzowana, aż strach. Piksele są w telewizorze i na zdjęciach, dopowiada Roman, nie ma to czyli nic wspólnego z Belgią, ale niejednemu zjawisku się już tu dziwiłam, więc piszę jak każą, na odczepnego. 
Skandal wybuchł w towarzystwie eszewinów. O ile dobrze rozumiem, są to ludzie, których wybiera się raz na kilka lat, tak jak prezydenta albo mispolonia, której kiedyś wyrosła konkurencja w postaci mispolska zresztą, pamiętam, że nie wiadomo kogo było posłać na misłerd, no ale wracając do eszewinów, to potem oni siedzą na stanowiskach i się między sobą kłócą. To znaczy oficjalnie debatują. W przeciwieństwie do mispolonii i mispolski, które co roku się wymieniały, bo dziewczyny się starzały, eszewini, jak już wlezą na stołki, to na całe lata, konkretnie. Miałam naukę o społeczeństwie, czyli WOS za czasów szkoły Romana i Any, podaję dla tych, co się nie załapali na gimnazjum i nie rozumieją podstawowych pojęć, to i wiem, że tyle czasu trzeba właśnie, by na jakimś ważnym stanowisku coś zdziałać, albo i nie, jak to najczęściej bywa, zgryźliwie wtrąca swoje trzy grosze Ana Martin, stąd te skandale zresztą, z nicnierobienia. 
Eszewinów jest sporo, a wiadomo - im więcej ludzi, tym więcej charakterków. Do tego są eszewini i eszewinki, wystarczyło poczytać podręczniki w szkole, to by wiedzieli, że to się musi źle skończyć. No i się doigrali, jak to się mówi z rosyjska, bo z ruska mi nie wypada napisać, już kiedyś tłumaczyłam. Jedna żeńska eszewinka chciała uścisnąć rękę innemu eszewinowi, męskiemu. Po przyjacielsku. Podchodzi do niego, a on nic. No normalnie ręki nie podaje. To ona znów, a on stoi i nic. Ona drąży dalej, on jak skała. Wreszcie - i tu woda na młyn Any - odzywa się, że on kobietom ręki nie podaje. Religia mu zabrania, wyjaśnia, i myśli, że ujdzie mu na sucho, ale ta eszewinka jak Ana, jak się nie zdenerwuje! Jak na niego nie huknie, na cały ratusz! Że to wstyd i skandal, że mamy demokrację, to znaczy przynajmniej na Ikselu, na którym się to rozegrało, bo czy na Sanżilu, to już inna kwestia, dopytam. 
Odważna eszewinka chyba pobierała nauki w tej szkole, co Ana, bo od razu narobiła hałasu, zadzwoniła po prasę i tiwi, a ci zlecieli w jednej chwili, wiadomo, sezon ogórkowy, to wygłodniali njuansów. Njusów, śmieje się Roman, ale to nie po polsku i tak, a niuansy przez i, a nie j, to po polsku z francuskiego, ale znaczy co innego. Nieważne, w każdym razie był niuans czy njus na całego, na całą Brukselę i Belgię raczej też. Coś mi się wydaje, że ten eszewin dostanie za swoje.
I dobrze, grzmi Ana. Bo to, że on sobie religią coś tłumaczy, to jedno, i to jego prywatna sprawa, w swoim domu może próbować, ale też nie radzę; jak jest eszewinem, to ma się zachowywać, jak myślący człowiek i nikim nie gardzić. Po to go wybrali, by ulepszał świat, a nie pogarszał. Ale naiwna ta Ana, myślę sobie, jakby nie widziała, co się dzieje w Polsce chociażby. W Polsce wiadomo, odpowiada, że kobiet nie szanują, ale tu w Belgii, chwała Bogu czy innej istocie, na szczęście jesteśmy już krok dlaej, choć ten przykład pokazuje, że nie wszyscy. Głupi prymityw po prostu, złości się Ana. Dobrze, że mu nie dali się wykręcić jakąś tam wiarą, wiadomo nie od dziś, że w imię religii ludzie robią największe głupoty, tu to niby pikuś, ale pamiętaj Ksenia, że od takich pikusiów się zaczyna, a potem wsadzają kobiety w buraki. Gubię się nieco, co ma burak do wiatraka? Ksenia, młodaś, to ucz się, byś nie wylądowała w burce. Aaa, to inne słowo, dopytam Romana, ale potem, teraz lecę po buraki, żeby było śmieszniej, bo z gotowania Any to chyba już nic nie będzie, a Iwonek pokochał buraki właśnie. Aronia losu.

Saturday 17 August 2013

(62) królowa

Polacy są wszędzie, nie trzeba być politykiem, ani nawet mędrcem, by to stwierdzić, wystarczy przejść się pod kościół w Łapach i zobaczyć, dokąd odchodzą busiki, nie ma chyba miejsca w Belgii, dokąd by nie odjeżdżały, to samo dzieje się pewnie w innych miastach, ciągną nasi na Zachód, to chyba naturalny kierunek wyjazdów dla Polaka A i B, bo o dziwo Niemcy są na Zachodzie nawet w stosunku do Polski A, kto nie wierzy, wystarczy spojrzećna mapę. Nic więc dziwnego, że wśród imigrantów znalazła się i królowa. E, a nie i, wtrąca się Ana Martin. Co e? Emigrantów, a nie imigrantów, jeśli już, bo wyjechała z kraju, zresztą, Roman, ona chyba już się urodziła na miejscu, co? Nie wiem, mruczy Roman, takie wiadomości chyba go niezbyt obchodzą; Anę niby też nie, ale widzę sama, jak podczytuje ukradkiem, co i jak, bo to naprawdę głupio, tak nic nie wiedzieć o świecie i życiu gwiazd.
I dobrze robi, bo w Brukseli mamy teraz królowę z Polski! Podkreślam to z Polski, by nie wyszło, żem nieuczona i Polski piszę, tak jakbym pisała o kimś innym, już mnie zbesztali w kościele na Trynite, jak się na głos dziwiłam, że tu Polka króluje, bo w Polsce królowa jest tylko jedna, i pochodzi z miasta na CZ. Ta brukselska natomiast z jakiegoś innego miasta, bo w tym mieście na CZ nie ma już miejsca, gdyż prawdziwa królowa jest tylko jedna, tak mi wyjaśnili i jako Polka tego się będę trzymać. Nie rozumiem tylko, jakim cudem częstochowskim w Brukseli mają też królowę Polkę, skoro ta prawdziwa królowuje gdzie indziej. Króluje, gromi mnie nie tylko wzrokiem Ana, nawet, jeśli to kobieta i mogłoby być tak, jak proponujesz, co za szkoda, że gramatyka jest tak opóźniona w stosunku do rzeczywistości!
Wiem, że ona, ta królowa z miasta na CZ znaczy się, jest zdolna i na pewno by się mogła rozdwoić, lub ktoś by jej w tym pomógł, co to dla nich tam w górze, no ale ta nasza, brukselska, jest do tamtej niepodobna, jasna z cery i włosów, a tamta, jak wiadomo ogólnie, nie. Może więc to z czyni różnicę, niech będzie. Serce z dumy w każdym razie rośnie, jak się słucha polskiej telewizji, że oto nam zakrólowała Polka. Czy też zakrólała? Ech, ta grama! 
Co do królowej, to udało się jej w sumie, bo kuzyn został tylko premierem, i to Polski, a nie Belgii, a ona, proszę! Ana Martin też powinna być zadowolona, w końcu to kobieta zaszła dalej, niż mężczyzna, do tego bogaciej o wiele, no i bardziej światowo, bo jednak przy takim pałacu królewskim obok Sanżila to nawet zamek w Krakowie nie da rady, choć też ładny i duży, no ale bez króla od dawno. I królowej Jadwigi, choć to chyba królewna była, jak Wanda, ta w rzece z kolei. Nic dziwnego, że Polki muszą sobie szukać tronów do zajęcia gdzie indziej, i tu akurat sprytnie obstawiono, bo stary król zszedł z tronu nawet przed śmiercią, o własnych siłach, a nie to, że umarł i siłą rzeczy byśmy Polkę i tak mieli. Tylko kiedy? A tak jest już prawie za młodu. I normalna na oko. Miła blondynka z dziećmi, tylko po diademie na głowie widać, że to nie taka zwykła osoba.
W sumie chyba żadna inna Polka nie zaszła ostatnio tak wysoko, nawet modelki na szczycie list to jednak nie to samo. I chudsze są, a ta ta przy kości, bardziej ludzka przez to. Nie tak, jak Dajana, królowa serc, ale własna, bo nasza. E tam, Ksenia, jaka to Polka? Tylko w połowie, a Polski to pewnie z życia nie zna, tylko z opowieści dziwnej treści, zżyma się Ana Martin, nauczyłam się tego słowa i uważam, że do Any świetnie pasuje. Nasłuchasz się bajek w telewizji i potem tym żyjesz, ciągnie dalej, natomiast zaręczam ci, że królowa na pewno nie czuje się Polką, bo by na tronie tu nie siedziała, tylko w Polsce leczyła kompleksy podupadłej arystokracji i całego narodu, co nie może przeżyć, że nawet o królowej Polski wiedzą tylko w mieście na CZ i okolicach. Tak więc, dalej Ana, ma słowotok chyba, lepiej nie chwal się królową, bo to ani nasza zasługa, ani jej, że ma w historii rodu jakiś tam herb, nie ona jedna. Po czynach ją poznacie, kończy za Anę Roman, który chyba ma dość rozmów o gwiazdach na dziś i w ogóle.

Sunday 11 August 2013

(61) place

Jak Sanżil długi i szeroki, wszyscy Polacy gnają na place. (Polacy na place, prawie rym albo taka inteligentna gra słów, Polacy na placy, to by dopiero było). Albo są na placu, i to właśnie ja, Ksenia. Nie sądziłam, że po to jadę na Brukselę, ale tak wyszło. Na początku nie wiedziałam, że tu się nie mieszka ani nie pracuje, tylko właśnie ma place, lepsze lub gorsze, ale w końcu odważyłam się rozpytać wśród Siemiatyczan po mszy, co i jak, i teraz już wiem, że u Martinów jest mój plac, mimo że ja nie jadę na czekach, tylko z ręki do ręki biorę, nawet nie wiem, czy na czarno, czy na biało, ale w euro, albo ero, jak się mówi po belgijsku, z dziwnym akcentem na e, a może to intuicja, a nie akcent. 
In-to-na-cja, albo in-to-nac-ja, deklamuje prawie że Ana Martin, intuicji to ty nie masz dziewczyno za grosz, że się tak swoim placem pod kościołem przechwalasz, stawki zawyżasz, ale rób, jak chcesz, a tak w ogóle to po prostu wymowa e, pobędziesz tu dłużej, to sama zobaczysz, że e innemu e nierówne; po francusku znaczy się, układam sobie w głowie, bo po naszemu jest jedno, najnormalniejsze w świecie, i komu to szkodzi? I na biało jesteś, na legalu znaczy się, dodaje, bośmy cię zgłosili na ratuszu i wykupili ubezpieczenie, więc możesz chorować, ile wlezie, tylko Iwonka nie zaraź.
W każdym razie od kiedym na placu, pieniędzy za stałkę i Iwonka, co nam dobił niespodziewanie do drużyny Martinów, zażyczyłam sobie w gotówce, by od razu wiedzieć, ile mi sie należy. Tak uczyli już w Łapach, a w busiku linii Sanżil - Lież - Siematycze - dom potwierdzili. Że ojce mądrzy, bo nie ma to jak pieniądz konkretny, w łapie (z Łap ta łapa, że tak znów zażartuję, ale mi intelekt dopisuje, to chyba z ładnej pogody), bo te kąta to tylko po to, by człowieka ogłupić, bankom złodziejom dawać zarabiać, i za co to, pośredników tuczyć i karty gubić, bo przecież płacić nimi nikt normalny nie będzie, kto to widział, by pieniądze wydawać, nawet ich nie zobaczywszy wcześniej, a i później też nie, bo jak wydane, to przecież już nie moje. Więc przezornie nie zakładałam, by nie wyjść na taką, co do przodu przed szereg się wyrywa, ledwo z Łap wyszła, a już się kątem wywyższa, jakby lepsza była, nie z Polski B, tylko A co najmniej, choć w telewizji żalili się podobno, że Polacy A i B zgodnie bankom nie ufają i kąt nie zakładają, przynajmniej raz jedność w narodzie.
Ksenia, ale ci do głowy nakładli, już lepiej zrezygnuj z wyjść niedzielnych i z nami siedź, wzdycha Roman. Wiadomo, pieniądze męska rzecz, to i on mi klaruje, co i jak, choć nie jestem nigdy pewna, kto tu tak naprawdę zarządza. I nie słuchaj mądrości w busiku, ciągnie Roman, masz tu u nas swój plac, jak to zwiesz, dostajesz co miesiąc ero, nie musisz latać za nowymi placami, ani liczyć na place od kogoś. Bo podobno, tak twierdzi Ana, nie wiem Ksenia, czy potwierdzisz, placami się handluje? Pewnie, ile to takich historii słyszałam! Mogą cię nawet wcisnąć na gorsze, a ty o tym nie wiesz, boś właśnie w busiku do domu i nie pilnujesz interesu, wracasz na swoje, a to już nie twoje, bo ktoś ci plac sprzątnął sprzed nosa, i to dosłownie sprzątnął, bo to głównie o stałkę sprzątaniową chodzi. Inne place są mniej chodliwe, bo prasowanie inaczej się rozlicza, a starcy i niemowlęta to już w ogóle nielegalnie, ale tego się jeszcze wywiem, będzie okazja w czwartek, cud nad Wisłą trza święcić, i wkrótce opiszę.