Wednesday 27 April 2016

(426) policja midy

Policja midy. Jedna z sześciu w Brukseni, przypominam, głównie tym, co to do głowy nawet nie przyszło, że w jednym mieście może być sześć komend poniekąd jakby. 
Odpowiedzialna za zestaw: Sanżil, Ukle i Fore. Zestaw z kosmosu, zdaniem Any Martin. Gdzie Rzym, gdzie Krym, pisałam kiedyś. Do tego na lodowisku. Starczy na dobry wstęp, co?
Wszystko się zgadza, ale nie na lodowisku, tylko lodowiskowej. Ulicy. tam gdzie się stowarzyszenia rejestruje. Wiem, bo sama z Aną jeździłam i rejestrowałam niejakie one. Bez granic te one, a biurokracja też.
No więc idę oddepanować auto, co to nam je byli ściągnęli z placyka za zbrodnię pod tytułem: mal gare. Mal gare to nie było, na granicy, a la limit, no ale  - z policją nie wygrasz, od czasów milicji nic się tu nie zmieniło. Więc idę, wyposażona w dokumenta, gotówkę i pełnomocnictwo. zdaje relację Ana. Wpadam na policję, utykam przy okienku. Jedna osoba przed mną, ale swoje trzeba odstać - wiadomo, biurokracja. Dostaję się do okienka, karnie wyjmuję pełnomocnictwo, bo auto zarejestrowane ci ono na Romana, facet od czego jest w końcu w domu, chyba nie od sprzątani i gotowania, a jednak. Pani poliska mruczy zadowolona nawet, niby nie ma się do czego doczepić. Oddycham z ulgą już, że ten etap za mną , a tu atak: dokumenty auta.
Ana: że w aucie.
Ona: to musi je pani donieść.
Ana: ale jak, skoro są w aucie, auto w depanażu.
Ona: aha, racja! Amerykę odkrywa czyly. W takim razie: tylko dowodzik poproszę.
I zrozumcie mnie dobrze: już się mnie nie czepiała, tylko uśmiechnęła poprzybijała co czeba i mówi, żeby ruszać po auto.
Ruszyłam, a co przeżyłam - to moje.

Tuesday 26 April 2016

(425) depanaż

Okej, wiadomo, że nie parkuje się na rogu placyku. Okej, wiadomo, że choć parkują tam wszyscy miejscowi, to jednak się nie powinno. Okej, że powinniśmy byli pomyśleć, że na komunie akurat się wzięli do malowania pasów, to i ryzyko było, że akurat na tym nie wypada stawać.
Okej - mieli prawo dać mandat.
Ale żeby auto zabierać od razu? chodzi od rana Ana i złorzeczy nieco w ten sposób, no bo faktycznie trochę pojechali po bandzie. Kto?
No a kto. Policja, polis! To słowo akurat brzmi jednakowo we francuskim i tym drugim dialekcie.
Władza łączy ludzi, wzdychamy. Nie to, co w Polsce A B i C, gdzie dzieli coraz bardziej.
No ale wracając do naszego ogródka, pardą: placyku : wzięli i odholowali normalnie.
Idę sobie idę, opowiada raz jeszcze Ana, i widzę, że tam gdzie mi coś powinno lśnić na rogu jak czerwona gwiazda stiełła bukareszt - nie lśni nic. Co więcej - nic tam nie stoi.
Nie widzisz czy widzisz mamusiu, przemyślał sprawę Iwonek.
Racja synku: nie widzę i w tym momencie nienawidzę siebie za głębsze nieprzemyślenie parkowania na rogu.
No ale skoro wszyscy tam parkują od lat..skoro tak trudno o miejsca...skoro nic się nie działo.
Ale ten jeden raz nie było skoro, tylko trzeba było myśleć, że skoro policja nie ma ostatnio wielu sukcesów w walce z 22 marcem, to będą zdobywać punkty gdzie indziej. Na rowerzystach nie mogą tak łatwo jak w Polsce A i B, bo w C wiadomo z góry, że nie warto, bo z czego płacić; na pijanych też nie, bo 0,5% obowiązuje - to się wzięli za parkowanie.
Skoro, skoro - i wyjdzie sporo, że rozładuję sytuację wierszem. Niepokoju - to dzisiaj - a organizacji, pieniędzy, czasu - jutro, jak już dotrzemy na midy.
Polis midy, dla porządku.
Bo że tam iść albo jechać nie swoim autem trzeba - to właśnie wymyśliliśmy. I trafiliśmy!
Futerał belgijski na całego normalnie, aż się śmieje Roman. 



Monday 25 April 2016

(424) dentyści

Dentystka! Takiego losu chcieliby dla mnie matuś albo ojce, gdyby tylko wiedzieli, ile z tego można mieć. Na szczęście nie wiedzieli, to się od dłubania w zębach wywinęłam i zlądowałam na stałce na Sanżilu. Może i lepiej, a może nie, bo teraz okazuje się, że będąc młodą dentystką, mogłabym podłapać niezłą fuchę, zapewne także na polskich papierach.
W szeroko pojętych okolicznościach życia i śmierci, bo nie tylko o miejsce chodzi, a wręcz o zbrodnie.
Ksenio, a cóż to za dziwaczne związki jakieś tu wymyślasz? Gdzie dentyści, gdzie zbrodnia, gdzie fucha? irytuje się Ana.
Wszystko jasno się układa, dla tych, co wiedzą, gdzie ptaki zimują, odparowuję. Jak w porządnym kryminale, to co one takie modne ostatnio w Polsce A B i C. Choć sprawa dzieje się w okolicznościach belż, podkreślam, ale może i modę podłapali, Polaków ci u nas na Sanżilu na pewno nie brakuje.
Co do dentystki, młodej przykładowo jak ja, choć nią nie jestem (dentystką, młoda to i owszem), sprawa ma się następująco: otóż są sprawy, w rodzaju: identyfikacja zwłok po wypadku lub gorzej, kiedy to na miejsce zdarzenia musi jechać dentysta. Bo tylko zęby zostały, a na nich de-en-a, albo jeszcze gorsze wirusy.
Nie wirusy, tylko kod ewentualnie. No i zęby mają swoje lata, dorzuca Roman. 
Właśnie. Tak więc czasami osoba z zębami już nie jest po tej stronie, a do tego nie wiadomo, kim była po tej stronie. Na pomoc wzywa się wtedy dentystę właśnie. W roli eksperta lub ekspertki, jeśli to dentystka, uzupełniam wypowiedź dla tych, co na ef i wybierają na kongres.
Wiemy o tym nie od dziś, podkreśla wzruszeniem ramion Ana.
Ale nie wiecie, że w Belgii są na to teraz pieniądze! Miljonów 145.
Nie rozumiem?
Mianowicie Belgia długie lata nie wypłacała należnych sum za badanie tzw. okoliczności przez dentystów. Nazbierało się tego, nazbierało. I efekt jest taki, że teraz jeden z nich, nieźle wkurzony, że całe trzy lata czeka na pieniądze za sekspertyzę, choć co mają zęby do seksu z drugiej strony; w każdym razie taki jeden dentysta, co nie lubi opóźnień, grozi pozwaniem ministerstwa do sądu. Drogo wyjdzie ta sekspertyza czyly.
No tak, należą się odsetki pewnikiem, zastanawia się Roman.
Nie tylko setki, ale i miljony, a nawet tysiaki, potwierdzam. Przestraszyli się i dali. Plombę z banku zdjęli czy cóś. 145! To wszystko na de-en-a i zęby!
Oj było się uczyć. Zwykłe dłubanie w zębach, a ile wyjść z tego może! Wirus nie wirus, kod nie kod, ale to niezły zastrzyk dla domowego budżetu, i to bez konieczności plombowania.

Thursday 21 April 2016

(423) kasztelan

Oczywiście, że jak każda brukseńska bywalczyni i bywalec w porywach do hipsterki, wiem, gdzie się bywa. W każdy dzień tygodnia, a szczególnie środy, szczególnie jeśli jest to targ, szczególnie, jeśli na szatlę.
Albo szatlen, sama nie wiem. W stronę szaletu w każdym razie, nie tyle lokalowo, co zdecydowanie w wymowie.
Albo bliżej kasztanów, wymyśla Ana. To po flamandzku. Kastele.
Ja to nawet stwierdziłam w jakimś momencie, że takie życie od środy do środy może być całkiem przyjemne, przyznaje sie do słabości Ana Martin; co poniektórym żal pe-el co prawda, że od dobrych dwóch lat nie wolno konsumować trunków po 20, ale przecież można skonsumować je wcześniej lub na przystanku pod kościołem trinite, prawda?
Polak potrafi przynajmniej, a Belg niech bierze przykład albo radzi sobie we własnym zachodnioeuropejskim zakresie.
Co to za nazwa właściwie, ten szalet, co jest bardziej szatlenem? 
Kasztelan po polsku. Tak tytuł feudalny.
Zdalny, bo co? bo nie dosłyszałam.
Feudalny. Z dawnych struktur władzy, gdy takie kasztelan - w Polsce - a szatlę - bliżej Sanżila lub okoliczności, byli oddelegowani rzez króla i rządzili sobie na jakimś terenie. Szatlen - bo z zamku. Szato. Stąd przeszło do polskiego, to znaczy nie od szato, tylko od kastelu. Kasztelan, szatelan - panowie na zamkach.
Tak w skrócie międzynarodowo-językoznwczym, madrzy się Roman.
To znaczy, że teraz już ich nie ma? tylko na placu się ostali, i to na tabliczce?
Właśnie że są! odkrywa Ana. 
Kto jest mamusiu, ci panowie od króla? chce się dokształcić Iwonek.
Tak jakby, tylko że tym razem nie od króla ci oni, tylko chyba jedynie z tytułu. Czyly feudalnego, niezdalnego już, systemu. Cała Belgia o tym mówiła. A teraz, skoro chwilowo przycichł 22 marca - mówi znowu.
Mianowicie cztery lata temy zamordowano kasztelana z Wingene. I odtąd niewiele więcej wiadomo, oprócz tego, że to prawdziwy sryler: dwie bogate rodziny. Bogactwo. Skrywane mroczne namiętności. Gangster bez skrupułów. Wynajęci mordercy. Tak w skrócie.
A nie w skrócie? 
Prawdziwy sryler flamandzko-flandryjski w mrocznej scenerii zamku. Jak w kryminale normalnie. Plama krwi. Oskarżony teść. Pedofilia. Ucieczka do Australii, do której nie doszło. Narkotyki i hormony. Podżeganie do morderstwa zięcia. Analiza de-en-a 68 podejrzanych. Tajemniczy przelew przed śmiercią.
Potem: długoletnie milczenie podejrzanych.
Wreszcie kilka dni temu: przełom. Pierwsze zeznania.
Jeszcze ta sprawa bedzie męczyć lebelżów, prognozują spece od sensacji. Za dużo tu kasztelanów i takich innych, co mają znajomości tu i ówdzie. Za dużo feudalizmu, nawet jeśli już ci on niezdalny. Za dużo pieniędzy i krzyżujących się interesów i interesików.
I to wszystko zdarzyło się naprawdę, nie dowierzam.
Naprawdę. Dlatego może lepiej, że na naszym placu szaletowo-kastztanowym zabronili picia po nocach. Kto wie, do czego by mogło dojść. Główny podejrzany w sprawie kasztelana też mówi, że tylko chciał spuścić lanie. A wyszedł kryminał normalnie.

Wednesday 20 April 2016

(422) nieusprawiedliwienie

Pamiętam te czasy pisania usprawiedliwień i podrabiania podpisów, pamiętam, rozrzewnia się nagle Ana Martin, informując smsowo szkołę Iwonka, że dzieciarnia coś tam. Oraz powody, prawdziwe i zmyślone. Mądrzejsze lub głupsze. I nieusprawiedliwianie też, co dawało ten sam efekt w sumie.
Wszyscy przez to przeszliśmy, a nawet przechodzimy obecnie,w Sanżilu i okolicznościach na dużą skalę wręcz, rzuca Roman. Patrzcie sobie tu, jakie to usprawiedliwienie mieli nagle w Belgii.
Kto i na co znów? bo usprawiedliwiania się, a szczególnie zwalania na bliźnich, Flamandów, Walonczyków przez Brukseńczyków i Belgów przez Belgów, Brukseńczyków, Walończyków i Flamandów akurat ostatnio, po 22 pewnym marcowym, u nas nie brakuje.
Tym razem metro. Tzw. responsable. Za bezpieczeństwo.
Które metro? jeżdżące do 22 czy niejeżdżące bardziej?
Odpowiedzialni responsable czyly za podjęcie decyzji, czy ono będzie jeździć i na jakich warunkach. Okazali się - hmm, śmieszni? Mało poważni? jak to ująć?
A dokładniej?
Dokładniej na komisji, gdzieś w okolicznościach pracowych Romana, odbyło się zebranie wyższej komisji od i do spraw. Bezpieczeństwa ruchu. I na tym to zebraniu, jako że odbywało się po 22 marca, specjalnie dorzucono punkt o bezpieczeństwie metra. Myśląc oczywiście o nieszczęsnym Malbeku.
I co?
I to, że jakoś tak podświadomie wszyscy liczyli, że zjawi się i wypowie przede wszystkim przedstawiciel Belgii.
I co?
I się nie zjawił.
Bo?
Bo wyszło mu czy jej, że ważniejsze jest zebranie w gabinecie byłej już ministerki, niż to światowo-międzynarodowe.
Czyly jak zawsze: lokalne przed ogólnym, tak? To właśnie na to utyskuje mój szef, któryś raz z kolei przywołuje swojego szefa Roman. Dokładnie to: że lebelż mają gdzieś ogół. Liczy się własny ogródek, własna gmina, własna grupa. Brak szerszego oglądu sprawy to choroba narodowa.
A jakie tu padło usprawiedliwienie?
Że było nagłe zebranie, to ten ktoś nie mógł.
i nikogo nie wysłał?
Jakoś nie. Choć powinien był, albo powinna była. Bo mógł się zjawić ktoś z emeswu lub policji, i by było po krzyku.
Oj.
Oj, łapie się za główkę Groch.
Co teraz?
Podobno mają się tłumaczyć przed parlamentem.
Ale którym?
Ha, dobre pytanie. 
Czyly jest niebezpieczeństwo, że znów się rozpłynie?
Tak jakby. Oraz niebezpieczeństwo w metrze, o którego poziomie nie wiadomo, przynajmniej w tej komisji.
Za to jest nieusprawiedliwienie, za które nic nie grozi. Jak w podstawówce.


Tuesday 19 April 2016

(421) ani grosza

Gdyby to zależało tylko ode mnie, na żadnego polityka ani politykę nie wydałabym nawet grosza. Złamanego, w tym w walucie ojro, jak to się utarło na Sanżilu po dymisji niejakiego franka. O Polsce A B i  C nawet nie będę wspominać w tym konspekcie, jeszcze gorzej, szczególnie, że tam już prawnie niesprawiedliwi to załatwią między sobą, rozliczenia czyly, i będzie tylko gorzej.
Podobnie podejrzany wiatr historii wieje też ostatnio w Brukseni i okolicznościach, mianowicie w formie dymisji ministerskich. Ile to ja się naczytałam tą moją francuszczyzną niepolszczyzną o ministerkach, co to lotniska nie dopilnowały - to ta od transportu, albo zatrudniły sobie znajomków - to ta od kultury. Czy pracowały na nas i dla nas na poziomie Bruskeni, Walonii, Flandrii, a może nawet całej Belgii - o to nie pytajcie, już dawno ja, Roman, a nawet sama Ana Martin żeśmy się pogubili w tym, za co kto i gdzie odpowiada. 
Belgia ma dużo rożnych poziomów władzy, to pewne.
Doszedł jednakże nowy konspekt tej sprawy: mianowicie złamany grosz w formie ojro. Mianowicie ta od kultury, Żoel, co to w pisowni wygląda zupełnie inaczej, bo Joelle mianowicie, udała się na dymisję. Zamiast niej przyjdzie nowa, a nawet dwie! Dlaczego dwie - nie wiem po raz kolejny, ale prawdopodobnie chodzi o to, że jedna w Brukseni, a druga w Belgii. 
Czyly co? bo nie rozumiem, nie rozumie na głos Roman.
Czyly koszty dla podatnika tak zwanego, niech zgadnę, rozumie co nieco Ana.
Ano tak, Ano. I to jakie! 620 tysięcy. Ojro, że uściślę.
Ksenio, pomyliłaś się. Zaledwie 602 tysiące.
Oj że tam, dwa tysiaki wte czy wewte wiosny nie czynią.
Ojej! woła Iwonek. To tyle, mamusiu? Tyle dużo?
O-o, rozkłada rączki Groch.
Tyle dużo, że aż strach, potwierdza Ana. Kto obliczył, że to tyle wychodzi?
Niejaka Gerfa, doczytuje Roman. Skrót od bardzo długiej nazwy.
Co to, chcemy wiedzieć?
Grupa badająca koszty działalności administracyjnej. Tyle im wychodzi w ojro, jeśli zliczyć pensje nowych ministrów, odprawę, składki społeczne, służbowe auta oraz inne cuda, na które mogą liczyć ci, co na górze.
602 tysiaki, nieźle.
Ale na co to komu?
Na to, że niektóre grupy polityczne chciały zastąpić tą panią, wciskając ludowi kit, że ta zmiana to będzie nie tylko dobra zmiana, ale dodatkowo tanio wyjdzie, czyli bez dodatku złamanego grosza.
Ojro.
Ojro, ups. 
No tak, to oznacza, że pomylili się o 601599 ojro. Trochę dużo.
Synergie, kompetencje - to mamy dostać w zamian.
Czyly co? bo pierwsze widzę i słyszę takie wyzwiska.
BAju baju wielkie. I drogie. A lotnisko nienaprawione i kultura też kwiczy.
Baju baju, powtarza Groch.
Aż się dobajamy.

Monday 18 April 2016

(420) rozdźwięki

Jakby nie dość, że ostatnio na Sanżilu i w okolicznościach mamy sporo dźwięków w rodzaju: wozy policyjne, więzienne i helikoptery patrolowe, teraz doszedł nowy kłopot: mianowicie rozdźwięki.
Też mi nowość, prycha Ana Martin. Toż to ostatnio same rozdźwięki odnotowujemy. Społeczno-kulturalno-cywilizacyjne, by je ładnie nazwać. Niektóre kończą się wręcz wybuchowo. Czyli dźwięki i rozdźwięki razem.
Ale ten jest szczególny, bo dotyczy dzieci.
Co? ten rozdźwięk nowy?
Tak. Takim jednym ważnym, z siedzibą nie w Brukseni, tylko w samym Nowymjorku chyba, wyszło, że jeśli wziąć pod uwagę dzieciarnię szkolną w 35 najbogatszych krajach świata, to okazuje się, że oto w Belgii tym dzieciom wcale nie jest tak dobrze. Że ogółem trafiły dopiero na 29 miejsce.
Słabo coś, daj mi zerknąć, zaciekawia się Roman.
O-o, podnieca się Groch.
Ksenio, pokaż, wyrywa lalibr Iwonek.
Aha, aha, czyta Iwonek. Aha, czyta Roman. No nie wygląda to najlepiej.
Co? nie czyta, lecz pyta Ana.
Badanie międzynarodowe junisefu.
Juni co? syfu?
Nieładnie tak mówić, co mamuś, krzyczy Iwonek.
Unicef. Unicef Ksenio. Młodaś, to i układanek unicefu za dziecka nie miałaś, ani kartek świątecznych nie podziwiałaś. To był kawałek zachodu i koloru naszego dzieciństwa, co Roman? Może nawet mam gdzieś te kartki.
Przepiękne były mamusiu, dopytuje Iwonek?
Przepiękne synku.
W każdym razie to unicef, organizacja do spraw dzieci. I oto oni zbadali, jak się te dzieci mają, pod różnym kątem: szkoły, zadowolenia, zamożności, zdrowia. Wyszło, że o ile zamożność i zdrowie małych le i labelżów to taka średnia z najbogatszych i najzdrowszych, jednakże są na szarym końcu w wynikach nauczania oraz pod względem poczucia szczęścia.
Ale gdzie ten rozdźwięk? bo jakoś go nie znajduje Ana Martin.
Tu, o pacz.
Patrz, poprawia odruchowo Ana.
Nie w wymowie ten rozdźwięk Ano bynajmniej, odparowuje Roman. No dobra. Do rzeczy. Tu ci on: że Belgia dzierży rekord jeśli chodzi o nierówność wsród dzieci właśnie. Jedne są bardzo bogate i czują się dobrze, a inne - biedne albo rekordowo nieszczęśliwe. Nigdzie indziej nie osiągnięto tak wysokiego rozdźwięku miedzy tymi, co im dobrze, i tymi, co wcale im nie tak.
Rozumiem. Niepokoi, bo nie wiadomo, co z niego wyniknie.
Oraz - bo źle tym maluchom!
Na moje oko wynikną dźwięki. Jeszcze nie wiemy jakie, ale na pewno nie salwy śmiechu. Może nie wybuchy, ale pomruki. Niezadowolenia.
A potem przyjdzie nowe. Z pewnością dźwięczne.

Thursday 14 April 2016

(419) stajnie stalle

Szczyty to Ukle, ogłasza z rana Ana Martin.
Szczyty bogactwa chyba.  Oszustw podatkowych. Mieszczaństwa lub drobnomieszczaństwa. Snobowania się. Zadęcia. Ale także: ładnych domków bez tramwaju w zasięgu wzroku niestety. Parku Wolwendal w wymowie. Urokliwych uliczek, zgaduje kolejno Roman.
Tramwaj 92 tam jedzie, wpada na pomysł Iwonek. Do parku Bombendal jedzie ten tramwaj mamusiu.
Adaj, potwierdza Groch.
A nie. Nie wpadłbyś mój drogi. Ukle to szczyty zdziwienia. Mojego i niejednego Brukseńczyka.
A co się stało? tam się chyba mało dzieje?
Ależ skąd. Wymyślili coś, by wypromować na nowo dzielnicę.
Pozazdrościli Molenbekowi czy co, podśmiewam się.
Blisko blisko, gorąco gorąco. Otóż tak. Terroryści na Iklu.
Już i tam ich szukają?
Że co, krztuszę się chlebem z ziarnami z Polski A? Mówiłam, że ta zdrowa żywność niewiele warta i mnie wykończy tu jeszcze na obczyźnie, gdzie sami emi i imi.
Tak, policja przeprowadziła poważną akcję. I aresztowano 3 podejrzanych. Już siedzą  sobie na Foreście, nam pod nosem zresztą.
Ale na Iklu na pewno ich znaleźli, upewnia się Roman?
Stoi jak wół. Rue de Stalle. To na Uklach, co?
Geograficznie i administracyjnie zgadza się, potwierdzam. Co to w ogóle, te stajnie?
Stalle, nie stajnie.  Może geograficznie i administracyjnie tak, ale kulturowo, społecznie i finansowo - nie. Toż to zajezdnia tramwaju nr 4. Który przejeżdża ci on przez dworce północno-południowe, siedliska zła czyly, Sanżil, Forest, same straszne dzielnice. Owszem, sunie ci czwórka przez Ikel, ale jakoś tak nieśmiało bokiem. Kto by tam pomyślał, że Stalle to Ikel?
Tylko szaleniec.
Bo to prędzej stajnie.
Założę się, że gmina złoży kategoryczny sprzeciw. Bo Ukle to nie jakiś Molenbek w końcu. Tam żyją sami porządni ludzie. Sami nasi.
Nie nasi, lebelż, uściśla Ana Martin.
I dobrze, oddycham z ulgą. Bo to by dopiero było, doprawdy. Czy ten świat już naprawdę zwariował na tyle, że Ukle nie mogą być bogatym i spokojnym Iklem? Tylko stallami jakimiś?

Wednesday 13 April 2016

(418) strajk!

Że ponarzekam: wszystko schodzi na psy w tej Brukseni tej wiosny, albo się w proch lub niemoc obraca. I metro, i tramwaje, i zamachy. Ledwo się z jednego wygrzebaliśmy i coś tam odleciało z zawentemu, juz idą eseemesowe wieści z autobusu do szarlerła, że oto pasażerowie byli nam nie wylecieli, bo zastrajkowali kontrolerzy lotu.
Z zawentemu o tym samym donoszą. 15 lotów na godzinę zamiast 70.
Brawo, naprawdę doskonale i wyśmienicie.
W Belgii wszystko sprowadzono do poziomu gminy, każda sobie orze, jak może, i nie ogląda się na innych, skarżył się nawet taki jeden komisyjny Romanowi. Szefuje ci mu on, a jest z krwi lebelż, więc nie ma podejrzeń, że emi-imi jakiś niezadowolony, jak my, Sanżilaki z importu, nie przymierzając.
Co dokładnie miał na myśli ten szef, bo nie wiem?
Że w jego ojczyźnie belżyźnie - jest niezliczona ilość instytucji, instytutów, parlamentów, władz - a wszystko odpowiedzialne za mały wycinek. Nikt nie ma oglądu całości. Ta komórka za to, ta za tamto. A w kolejnej gminie już inaczej. Oszaleć można.
 To i się kontrolerzy wzięli i zastrajkowali, co im tam. Oni akurat sa odpowiedzialni za kawałek kontroli, w swoim własnym mniemaniu, a nie za to, jak świat patrzy na Belgię - kraj. I co ten świat tak już negatywnego pisze. 
W takiej Polsce A B i C oraz Hameryce nawet, potwierdzam.
Ech!
Do tego strajk bez zapowiedzi! Czyli problem dla całego świata jednakowoż naprawdę.
Czyly tak, wzdycham. Znów matuś nie dolecą do kogoś, bo do mnie to się moi i tak nie wybierali.
Akurat teraz zastrajkowali, jak cały świat patrzy, co ci lebelż tu jeszcze wymyślą, zżyma się Roman. I tak w kółko. Coś naprawią jako naród, nawet jeśli to tylko dobre wrażenie -  od razu odzywa się jakaś niezaodwolona grupa.
To i tak nic, obwieszcza tryumfalnie Ana. Bo zbliża się inny strajk. Strażników w więzieniach.
W tym na Forest.
No, niech zaczerpnę świeżego powietrza, otwiera balkon Roman. Zaraz wracam.

Thursday 7 April 2016

(417) fajterzy

Owszem, fajterzy. Nie, nie żadni frajerzy, upieram się przy swoim, choć taka Ana Martin twierdzi, że ci fajterzy to wielcy frajerzy. Może. Jedno pewne - zwani są zagranicznymi, choć pochodzą od nas, tu stąd, z Sanżila i okoliczności. 
Ponieważ jednak pod gramatyczną nazwą zagramanicznych fajterów nikt ich nie rozpozna, wnet i nieunknienie podaję - litera po literze, głoska po głosce - nazwę obowiązującą ostatnio na całym świecie, w obliczu rosnącej popularności tychże to młodzieńców: f-o-r-e-i-g-n f-i-g-h-t-e-r-s. O wymowę prawdziwą oryginalnie przez y francuską zatroszczcie się we własnym zakresie, Any nie ma pod ręką, na jakiś film polsko-niepolski poleciała do wolubylysa, a Roman naprawia motor, jak każdy facet po czterdziestce, nawet taki komisyjny.
Rozumuję po odmianie, że ci fajterzy to głównie chłopaki. Z zagranicy, która jest zagranicą tam, w Syrii, bo u nas jest swojską dzielnicą, gdzie się jara trawę, trochę pohandluje, tu coś ukradnie, tu powłóczy i piwko obali. 
Słowem - ze zdjęć młode jakieś, nieopierzone, jak to matuś nazywali. Broda się sypie dopiero, choć by gęstą chcieli. Niektórzy nawet całkiem całkiem. Ledwo ze szkół wyszli, na Molenbeku, Skarbku, Foreście, no bo żeby nie było, że wszystko, co rekordowe w Belgii, to u nas na Sanżilu od razu.
Z wiezień głównie wyszli, gdzie odsiadywali kary za drobne kradzieże, i gdzie ich zwerbowali, mówi Ana, co to właśnie była wróciła. Nikt się nimi nie interesował - szkoły, pracodawcy, opiekunowie, a i rodzice nie potrafili za bardzo pomóc - to i ktoś sprytny wziął się na pomysł i zaczął werbować po więzieniach. Każdy chce być zagospodarowany życiowo, ot co.
To i mają cel. Wojna.
Jako zagraniczni bojownicy, bo tak to tłumaczymy.
Są i dziewczęta, że się ujmę feministycznie, skoro Ana się już zjawiła, jeszcze bardziej feministyczna, bo prosto z manifestacji jakiejś tam kobiecej w Polsce. Fajterki, tak je nazwę.
Fajterki? Na cztery fajerki, woła wesoło wesoły Romek.
Fajterki fajterki, to już w wymowie międzynarodowej, nie wiesz, o czym ja tu piszę, to się nie mądrz, że też dumnie wypnę wargi.
A o czym?
O kim raczej. Mianowicie o fajterach - młodzieży, co się udaje na wojnę na wschodzie bliskim i dalekim. Z Sanżila itepe itede jadą. Niejednokrotnie wracają. 
W wersji żywej lub umarłej, niestety, dorzuca swoje Roman, co też był podreperował co trzeba lub nie, zdaniem Any.
Belgia dzierży palmę pierwszeństwa, jeśli chodzi o liczbę zagramanicznych fajterów w Syrii i gdziekolwiek. 41 na milion naliczyli spece, ogłaszam tryumfalnie. 
Podkreślę prędko raz jeszcze, że nie wszyscy są z Sanżila, a nawet Brukseni. Ale ogólnie - w dużej mierze nasi ci oni, lebelż i labelż też, jak naliczono. Owszem, zdarzają się też wyjezdni z innych okoliczności, w rodzaju Dania, Szwecja, Australia lub Austria, nie pamiętam, co bliżej bliskiego wschodu, a co dalej dalekiego, ale gdzie im tam do nas cyfrowo. 
22-28-31 - takie kolejno osiągnęli rezultaty. A od nas proszę: wyjechało między 420-516 osób. W tym 47 kobiet. 180-260 nadal jest za granicą.
Walczy?
Niektórzy. Bo 60-70 poległo na pewno. Tak to smutno wygląda.
Dzierży Belgia tę palemkę zwycięską, oj dzierży. Choć by nie chciała być pierwsza wcale.
I nowi jadą, wracają, walczą i giną.
Kończę, bo smutnooo.

(416) reklamówka

I znów się trafiło. Wirus. Zmiana por roku,wiadomo, nie pomaga. No ale żeby po Wanderkinderze ganiać o 6 rano w ferie, zwane wszędzie na Sanżilu wakacjami po prostu, to już przesada. O 4 rano to dzwony biły ze dwa tygodnie temu, tym, co świętowali oczywiście, bo jeszcze wolno świąt nie obchodzić - nawet w Polsce A B i C.
A w uszach dzwoni na Sanżilu tej wiosny wszystkim bynajmniej nie cisza. Sama widziałam, jak maili pasażerowie wózków sobie uszy zatykają, bo od 22 marca od sygnałów karetek, pompje i policyjnych oszaleć można.
W ten sposób najmłodsi od pierwszych chwil uczą się, że bo każdemu bije ten dzwon.
Dobrze, że nie zabija przynajmniej. Ten wirus ci on. Też by mógł, a co. Nie to ostatnio przeżyliśmy u siebie.
Ale już powoli wszystko wraca do normy, w marcu jak w garcu lub garncu, jak twierdzą co niektóre polonistki w rodzaju Any Martin, kwiecień plecień, tu wątpliwości gramatycznych nie ma - a więc jeden dzień słońce, drugi deszcz. Wraz z pogodą - jeden dzień piaskownica, drugiego wirus.
Co pociąga za sobą nieuchronnie wizyty w Kawelu. Żeby to z rana - z nocy!
Szłam więc o tej szóstej, ferie przypominam. I myślałam, że nikogo na nas na Wanderkinderze nie będzie. No bo jak: metro nie jeździ tam tak czy owak. Jakby jeździło - to i tak od 7. Ferie, przypominam. Wakacje. Nikt się nie spieszy, tylko ja gnam.
Tak myślałam. Ale gdzie tam! Nagle w gwiaździstym porządku ze wszystkich ulic w rodzaju Czerczil itepeitede zaczęli byli wypełzywać panowie.
Ksenio, panie też tam były, chce wiedzieć Iwonek. Jakaś jedna albo jakieś dwie, uzupełnia skrupulatnie.
Właśnie nie było! Tylko panowie. Swojscy tacy z wyglądu. Czyly najpierw fryzura, bo najkrócej: brak. Fryzury znaczy się. Brak grzebienia nawet, za to szarawe nieobcięte włosy, podgolone co najwyżej - jak najbardziej. Kolor: szary. W tej to barwie: dresy lub ewentualnie dżinsy. I szarawo-białe buty.
Od farby, gipsu czy żyproków, niech zgadnę, zgaduje Roman.
Faktycznie.
Do tego kurtka: Brudna, byle jaka.
No ale jak się ubierać na budowę, rozkłada ręce Ana Martin. Za nią Groch rozkłada, myśląc, że jedzonko się skończyło widać, a to tylko budowa.
Faktycznie znowu.
Bo ci panowie to na budowę ciągnęli czyly, zgaduje Roman.
Brawo, jesteś błyskotliwy, na to Ana.
Błyszczący tatusiu, podchwytuje Iwonek.
Ale najfajniejszy był ten szelest.
Szelest czego?
Plastiku. Z plastikowych toreb. Reklamówek. Bo każdy pan szary niósł w ręku reklamówkę. karfur, aldi, lidl, stoktorka - rożne marki się przewijały, a raczej powiewały. Tyle dostrzegłam w porannym mroku. Jedno wiem, i sama to zgadłam - w środku było to samo.
Mianowicie?
Kanapki na dniówkę, a co niby. napój kolorowy zapewne. Piwo ewentualnie na potem. Chociaż piwo to raczej po powrocie na dzielnice pod sklepem powinno być, choć w Brukseni można chyba i pić w środku, u takiego Pawła przykładowo kartek, że spożycie alkoholu wzbronione i zabronione, brak.
Czyly nie wszystko na dzielnicy stanęło, zgaduje Roman po raz kolejny. Budowy idą.
Brawo facet.
To dobrze, co?
Dobrze. Kolejne światełko w tunelu.
Że życie toczy się mimo wszystko. Fajnie. Może i metro się potoczy wkrótce. I samolot pokołuje. I jeszcze będzie przepięknie, jeszcze będzie normalnie.

Wednesday 6 April 2016

(415) kary

Myślałam, że kary boskie i nieboskie nas w tym roku spotkały już wszystkie, a że były to bombowe niespodzianki wcale nieprimaaprilisowe - to chyba nie ulega żadnej wątpliwości, nawet najmniejszej.
I że punkt, zwany kumulacyjnym, którego to słowa się przy okazji nauczyłam na nowo, bo gdzie totolotek, a gdzie Bruksenia z Sanżilem na czele - przypadł na 22 marca, kiedy to Sanżil niestety musiał ustąpić z pozycji żółto-czerowno-czarnokoszulkowego lidera innym dzielnicom, nawet spoza Brukseni. Na zet jak z. Smutno było,sami wiecie, co tam wam będę oczy mydlić, że wesoło nam. 
I oto okazało się, że niektórzy naprawdę potrafią dostrzec grozę sytuacji, jak to czasami piszą w mądrych książkach Any Martin, a nawet Romana. Mianowicie wsparcie psychologiczne lub inne psychiczne przyszło ze strony ciężarowców. 
Takich panów, co podnoszą ciężary? i choćby przyszło tysiąc atletów?
Nie Iwonku, nie takich. Takich panów, co jeżdżą ciężarówkami, zwanymi kamionami. Narodowości belż. Protestujących, że zniszczą ich firmy z Polski A B i C między innymi, co ceny obniżają.
Jak to w globalizacji, wymądrzam się, ale mądrze, co?
O, zaciekawia się Roman. Na razie wydawało mi się, że głównie będą utrudniać, w związku z podniesieniem opłat. Co widać było na granicy belż-nederlanc. Widzieli i odczuli to na własnej skórze, a może raczej aucie, ci, co starali się dojechać na lotnisko, by lecieć do Polski A. I pasem awaryjnym musieli objeżdżać. 
Polak i Polka potrafią, od małej matuś z ojcami uczyli, ale po co na nielegalu tak sunąć, pytam ja?
Trzeba było Ksenio. Bo ciężarowcy stanęli w poprzek autostrady i do Polski A byśmy nie dotarli różowym samolotem. 
Ale czytam ja tu, że sami się zorientowali, że ich protesty dają w kość głównie ludności, zwykłej takiej, jak my, a nie jakimś tam politykom, co i tak na sygnale jeżdżą, awaryjnym nawet. I pojęli jakoś, że ta ludność i tak ostatnio wymęczona 22 marca. I że się jej nie należy takie stanie albo łamanie przepisów.
Więc choć już byli utrudnili i mają utrudniać, goł finisz, jak mówią, co zdaniem Any Martin nie ma sensu głębszego nawet po angielsku, to jednak będą finiszować protesty głównie tak, by normalny lud miał jakieś tam szanse przejazdu na lotnisko do Polski A. 
Jak to nazwać, duma Ana.
Światełko w tunelu, wynajduję. Pasuje, tym bardziej, że w tunelach też się stoi.
Ludzkie to światełko nawet. Cieplej i milej się zrobiło. 

Monday 4 April 2016

(414) forest z ubogiego rogalika

Już niejeden filozof zauważył, i to nie ostatnio wcale, tylko już w latach 80., nawet, że świat tak przyspieszył, że liczy sie tylko nowe nowe nowe. Nawet nie nowoczesne już, tylko od rau ponowoczesne.
Jak to pasuje do Molenbeka! Który nie jest już nowoczesny, czyli atrakcyjny. 
Potrzeba nam coś ponowoczesnego. Na szczęście trafiło się Fore. Zwane Forestem lub Vorstem w pisowni. Co razem daje Forest. Las, pomyślałby niejeden lub pomyślała niejedna. 
A wcale nie!
Forest to nowy Molenbek. Tak mówi prasa i inne media ponowoczesno-nowoczesne.
No tak, kolejna sensacja, inaczej się nie da, kręci nosem Ana Martin. Wszystko niby tak samo, jak przed obławą, a jednak inaczej już.
Ale słuchajcie, między Forestem a Molenbekiem są różnice przecież, nie bądźmy takie lub tacy. Już samo to, że Forest jest na górze i na dole, to nic, pikuś?
Owszem, potwierdza komisyjnie Roman. Forest górny i dolny. Jeden na wysokości 100 metrów nad morzem, drugi niżej, a jeśli chodzi o bogactwo - to nawet poniżej poziomu morza. 
Depresja czyli, kątempluje Ana.
Pełna depresja w marcowo-kwietniowym słońcu, bo jak inaczej wytłumaczyć to, co się stało?
Tym chociażby, że na górze bogato i hipstersko fajnie, late w knajpie i te sprawy, a na Sandenisie - stare domy, złe szkoły, brak perspektyw i pracy. Dwa światy. Dwa lasy. Każdy to widzi.
Nie każdy czy każda, protestuję. Oto pani z rządu dzielnicowego mówi, że Forest na pewno nie jest żadnym Molenbekiem, chociażby dlatego, że nie ma w nim czy na nim takich skupisk narodowościowych, jak na Molenbeku. 55 tysięcy luda i najbardziej zielona dzielnica Brukseni. W tych 55 tysiącach - 33% to emigranci. Którzy stali się leśnymi migrantami. Emi zawsze idzie w parze z imi w końcu.
Ale w ostatnich czasach nie są już oni imi, tymi nimi imi, lecz raczej cudzoziemcami lub obcokrajowcami czasami. 
Stara emigracja i nowa, tak idzie podział; znad jednego morza głównie, co nie oznacza, że z tej samej wysokości, czy depresja, czy nie. 
Czyly?
Stare emigranty to Włochy, Hiszpania, Portugalia, Grecy. Nowe - Maroko. A co to, od dziś mieszkasz na Sanżilu, czy co, że tak cie to dziwi, dziwi się z kolei zdziwieniu ślubnej Roman.
W sumie nie. Okoliczności ludzkie i geograficzne są, jakie są, w tym u nas.
Bo to w sumie okolicznościowo bardzo blisko Sanżila. Mianowicie ten sam rogalik. Ubogi ci on.
Rogalik? zwariuje z wami, denerwuje się nieco.
Jaki rogalik Ksenio, wtrąca swe ubogie czy grosze Iwonek. Płasą rogali czy krłasą?
Krłasą powr. W pisowni: croissant pauvre. Czyli dzielnice biedy: Molenbek, Anderlecht, Sanżos, no i właśnie fragmenty Skarbka, Forestu i nasze sanżilowskie. Te same problemy, bo ten sam brak pieniędzy i inwestycji. Beznadzieja. Depresja.
I nawet ulica Rogalikowa się znajduje na Foreście, przypomina sobie Ana. Koło Wilsa. Superlokalizacja! I ulica słynna, spektakl o niej powstał.
Jednego z mieszkańców. Emi-imi.
Lokalizacja lokalizacją, a okolice-okolicznościami.
Niedaleko pada bomba od okoliczności, resztę znacie, nie opisuję.