Wednesday 29 June 2016

(449) fo sząże!

Słuchamy miłej i wysokiej. Z otwartymi buziami. O sądach, grefach i komunach jest to opowieść. Przypomnę: przekroczona prędkość. Sąd wzywa. Mandat i inne kary.
Jakie?
O tym miła i wysoka.
Zawezwali mnie na 23 grudnia.
O, akurat Groch rok kończył z wysypką ospową na twarzy, wyrywa się Anie.
Poszłaś?
Ależ skąd. Prawniczkę wysłałam, i dobrze, 8 godzin tam kiblowała. Zasądzili 1200 ojro, w tym 300 w nawiasach. No i 10 dni bez prawka. Dali dwie opcje: 10 dni pod rząd i 5 łykendów.
Łykendy lepiej, twierdzę?
Też się dałam na to złapać. Bez sensu. Tak by 10 dni minęło i ani bym się obejrzała, a tak musiałam czekać na wyznaczenie dni przez sąd, no i zdać prawo jazdy. 
Myślałam, że już mam wróbla w garści, a gołębia na dachu, a to nic nie było, jak się okazało w maju, czyli pięć miesięcy później.
Wysłali mnie do grefa. Oczywiście gref czynny rzadko kiedy. Przyszłam na 8.30, 8.25 nawet. Myślę se: będę pierwsza. Podchodzę, oczy przecieram: kłębiący się tłum. Otworzyli drzwi, nerwowo wpadliśmy. Jak to zobaczyłam, myślałam, że po mnie, na szczęście tacy, co ja, mieli pójść na pięterko, zdać prawo jazdy i z papierem do komuny. Co zrobiłam.
Polskie miałaś, czy belgijskie, chce wiedzieć Ana.
Polskie, co ich zdziwiło. Madam, wu wiwe isi! Fo sząże!
Ale masz prawo do polskiego prawa. Wszelkiego, w tym jazdy. Roman mnie uczył, że już jest od dawna taka dyrektywa i tylko nieuki jej nie znają.
Teraz to już wiem sama. W każdym razie lecę do komuny, bez prawka, a w komunie: dobrze, damy pani papier, madam, ale trzeba kopię prawka.
Ja na to, że nie mam, bo kazali w grefie zostawić. 
Ona, że nic zrobić nie może.
Ja, że gref teraz zamknięty i co robić, skoro ja pracuję, a godziny otwarcia grefu są kosmiczne.
Madam patrzy.
Nagle, ja przytomnie, co sobie chwalę, oraz podstępnie zarazem: może by tam zadzwonić i niech prześlą faksem?
Madam w okienku na to: to jest myśl!
Zrobili, dokonali, wyszłam po godzinie.
Z papierem.
Z tym papierem udałam się znów do grefa. Po pieczęć. Oczywiście już innego dnia.
Po czym ze zdjęciem, podbitym papierem i opłatą do komuny po tymczasowe prawo jazdy.
Które dopiero co byłam odebrałam. 
I mam chwilowo. Z zakodowanymi łykendami.
Ale wyobraźcie sobie, co mnie teraz czeka? Teraz czeka mnie droga odwrotna. Żeby to wszystko pozdawać, popłacić.
No i kazali wyrobić nowe prawko belż. Kolejne 30 ojro pójdzie
Ech, drogie 37 km.

Tuesday 28 June 2016

(448) arabini

Tego lata dotąd głównie leje, więc oto mamy supertrawę. 
W sam raz na ojro, wtrąca Ana.
Na boisku? Owszem, na boisku pewnie też, bo pada raczej niemiłosiernie. Ale nie - pana supertrawę. O ile dobrze tłumaczę rzecz jasna. Supergrass, że przepiszę. To po arabsku.
Po arabsku Ksenio? A dlaczego?
Po co, czepia się znów Iwonek.
Po arabsku, nie po polsku chyba, gadają, a nie wiedzą. Przecież ten tu na zdjęciu to Arab, aż się paczy. Chyba że Włoch albo Hiszpan niejaki faktycznie, Abrini - Arabini.
To nie jeden z terrorystów od zamachów czasami? zastanawia się Ana.
Owszem, przecież ja o tym. Terrorysta trawiasty. Albo trawowy. Super.
Co na ma do trawy? Oprócz tego, że zanim go zwerbowali, to popalał pewnikiem. Jak inni koleżkowie nieroby.
Super to może i ona była, ta trawa, na Sanżilu i w okolicznościach znajdzie się wszystko. Ale że z angielska?
Abrini. Został tajnym współpracownikiem policji, oznajmia Roman.
Polis naszej? jestem w szoku. Tej, na którą robił zamachy?
Nie naszej. Poł-lis czasem, jakby się starać. Brytyjskiej zwanej z polska angielską.
Tej od breksytu?
Poniekąd.
Nic nie rozumiem. 
Tato nie umie po francusku, co Ksenia?
Umie umie, bierze ślubnego w obronę Ana. Tatuś ma rację: Abrini, siedzący póki co na dzielnicy pod bokiem za zamachy, został tajnym współpracownikiem policji brytyjskiej. Za to mają go wypuścić.
Jak to, i belż wszyscy, ci z Walonii i Flamandii, tego chcą?
Obawiam się, że głos ludu tu się niewiele liczy. Nie chcą raczej.
Co on robi w tym breksycie?
Sypie.
Piasek sypie? serio? jak Groch? zaciekawia się Iwonek.
Kolegów sypie.
Nie mówi się kolegów, tyko po kolegach, poprawia Iwonek. To ludzie, koledzy, mamusiu są.
Nie synku, bo on inaczej sypie, nie w piaskownicy, tylko w więzieniu. Słowem. Mówi, który to pan był na tyle niemiły, że aż tramwaje nie mogły jeździć i zamknęli szkoły.
I on co teraz robi? 
Pomaga policji. Poł-lis, która pomaga polis. Już podobno dzięki jego zeznaniom udała się jakaś tam akcja.
Taki świadek koronny, jak u nas od masy? przypominam sobie. To dawno było, w latach 90., jakem się rodziła, ale że to blisko geograficznie i temat w tiwi powraca, to i masa świadków mi się utrwaliła.
Coś a la świadek koronny, owszem. Ale nie całkiem chyba. Każdy system jest inny.
I on teraz będzie po wolności latał? przerażam się. Dobrze, że wszędzie są jego zdjęcia, to się na czas rozpozna!
Po wolności to może kiedyś, jak naprawdę się przyda. Zdjęcia się za to wtedy nie przydadzą na pewno. Bo o ile go zgodnie z obietnicą wypuszczą, to będzie miał inne nazwisko, a może i twarz.
Operacja go czeka czyly?
Na razie nas czeka operacja Abrini. Super to skomplikowane. Sjuper. Zupa. Siper. 

Monday 27 June 2016

(447) zakodowana

Nie mogę do ciebie przyjechać, Ana, oznajmia przez telefon taka miła i wysoka, co miała przyjechać autem. Be-em-ką, że dodam od siebie.
Ana pyta, że bo co, że strajk w piątek był i że już stib ruszył. O ile byś nie zauważyła była, bo praca ciężka na dyrektorskim stołku i w ogóle, to i czasami za okno nie ma jak wyjrzeć, że oto znów autobusy na ulicach.
Nie mogę, bo nastał owszem łykend, a mi prawko zabrali, na to ta miła i wysoka. 
Ana na to, że coś ty, że niby co i dlaczego ale że stibem to jednak by mogła, bo się strajk skończył chwilowo, że Ana powtórzy.
Wysoka i miła nie słucha, bo w głowie ma mandat i kłopoty. Chce opowiedzieć. To niech mówi. Każdej i każdemu się przyda ta wiedza, bo w obliczu prawa wszyscy jednakowi i równi, jak dojdzie co do czego. Niby.
Zaczyna ta opowieść o przekroczeniu dozwolonej prędkości o 30 km na godzinę.
Jechałam 67 tam, gdzie wolno jechać 30, wspomina miła i wysoka. W listopadzie. Dawno temu czyly, dziwię się. A prawka nie masz teraz?
W tym sęk, że to trwa i trwa. Głupia płaci dwa razy.
Na swoje usprawiedliwienie dodam, że nie przy szkole tak grzałam. No ale nic, złapali, przysłali, co mieli przysłać, a mianowicie wezwanie do sądu. Bo jak się przekroczy o więcej, niż 30 km, to zawsze do sądu idzie, pamiętajcie. 
W Ojropie, Breksicie czy tylko w Belgii, chcę wiedzieć?
Roman, to chyba przepisy krajowe, co?
Pewnie nawet nie krajowe, ale lokalne z Brukseni.
Ciężkie są, to pewne. Chaos o problemy niewyobrażalne. Ana, ile ja się nabiegałam za te 30 km! Mam za swoje.
37, poprawia Ana automatycznie.
Tak, racja. Wyobrażasz sobie? Sąd-gref - komuna- gref - sąd.
Miesiąc trwało bieganie. Oczywiście miesiąc po tym, jak mi przysali papiery. A w sądzie była w grudniu. Czyly pół roku.
I teraz co?
Teraz mam tymczasowe prawo jazdy belż za 30 ojro. Na które mogę jeździć przez pięć łykendów.
A skąd oni wiedzą, które to łykendy?
Ha, to też dobre było. Jak mi dawali to prawko, to urzędnik mówi: madam, tylko niech pani nie myśli, że może pani bezkarnie jeździć w sobotę! To wszystko jest zakodowane.
To i mi dzisiaj zakodowali. No i przyjechać nie mogę. 
Za to opowiem drogę przez mękę po nowe zakodowane prawko. Gotowe?
Gotowe na wszystko!

Thursday 23 June 2016

(446) ej laska!

Taka sytuacja: piątek wieczór. Szuman skończył pracować. Pustki na Tronie w i okolicznościach. 
Ana Martin stoi sobie, podczytuje coś na boku, bo bez dzieciarni była się wyrwała na wyjście kobiece. W sukience stoi, a owszem, kiedy to wynosi w końcu, te wysłapowane rzeczy, jak nie w deszczowe lato. Innego nie będzie.
Stoi więc w sukience, na to kolor narzuciła w postaci marynarki, przydużawej co prawda, ale darowanej przez taką jedną uczoną w prawie, a że darowanemu koniowi w oczy się nie patrzy, to brała, co było. Tym bardziej, że choć biurowe, to akurat ładne i kolor wyrazisty, że aż zęby bolą, jak by powiedziała matuś Any. Ale Any nie bolą, a widać ją.
Stoi Ana i czeka na taką inną na ef. W tym kolorze. To i ją wypatrzyli.
Podjeżdza be-em-ka co najmniej, o ile to nie bolbo w ogóle. Ana nie raguje, bo na co tu reagować, na auto wypasione? To Any nie znacie, jeśli myślicie, że ona się na to łapie. Nawet jakby z Łap była, to na pewno nie! 
Auto poprawnie zwalnia, bo przed skrzyżowaniem - Any zdaniem, bo to Begia przecież, heloł, z prawej puszczamy.
Ale tu szok! Okazuje się, że be-em-ka zwalnia nie dla skrzyżowania, lecz dla niej, Any. Serio! TAka stara a jednak.
Uchyla się okno. W oknie pojawia łokieć, zimnym by go można zwać, gdyby nie był odziany w marynarkę, biurową, że hej no i akurat słońce nie wyszło o swoim własnym zachodzie.
Za łokciem głowa z brodą. I uśmiechem. Zadowolonym z siebie. I właściciel tego wszystkiego woła na cały Tron: ej laska!
Ana czyta dalej.
Głos donośniej: ej laskaaaa!
Ana podnosi wzrok.
Łokieć kiwa palcem.
Ana nie kiwnie palcem nawet, czyta dalej.
I nagle w śmiech uderza! Bo to na nią kiwali, a ona nie wiedziała. 
Mamusiu, nie wiedziałaś, że to auto do ciebie podjechało, naprawdę? A co to za laski pan szukał ten?
Dobre pytanie. Bo skąd laska miała się tam znaleźć, co synku?
Właśnie! Mamusia to nie laska przecież tylko mamusia! Pan nie wie. Gupi pan.
Teraz już wiemy.
Matka może, to jest dowód!




Wednesday 22 June 2016

(445) botszaft

Już widzę, jak się zaczynacie zastanawiać, co to za botszaft w tytule. I pewnie niewielu albo niewiele z was rozumie, że sam botszaft jest przekazem. Informacją. Wiem na pewno, bo Ana Martin mi to sama przekazała. Przetłumaczywszy. Z niemiecka. A dlaczego z niemiecka - o, to już naprawdę wyższy stopień wtajemniczenia. W stosunki międzynarodowe.
Które na Sanżilu i okolicznościach - w konspekcie niemiecko - polskim albo polsko - niemieckim - wkroczyły były w nowa erę za sprawą, a jakże by mogłoby być - euro ojro w piłkę nożną.
Co, że się pobili niby nasi z Niemcami, spytałby niejeden nieuświadomiony politycznie? W postaci Romana albo Stefana, czyli potencjalnych kibiców. A nie, odpowiadamy zgodnie my obie, Ana z Ksenią, które na trybunach mogłyby jedynie błyszczeć makijażem lub obcisłym podkoszulkiem, choć i to wątpliwe, bo nie ma czego obciskać.
A więc byśmy powiedziały, że nowa era stosunków polsko-niemieckich i niemeicko-polskich tu u nas, w okolicznościach raczej, niż na Sanżilu, bo chyba na Woluwach, polega nie na biciu, a co najwyżej na wspólnym piciu. Piw narodowych lub neutralnie międzynarodowych w rodzaju belż, na terenie nie neutralnym zdecydowanie, bo niemieckim, wydartym jednakowoż czynszem z rąk belż. 
Co? Polacy i Niemcy razem oglądali mecz?
Tak. Nasi dostali zaproszenie oficjalne z botszaftu. Nasi z Szumana, wyższe sfery oczywiście, nie jakiś lud tam maluczki z Anderlechtu. Tacy lepszawi w rodzaju komisyjny Roman. 
Ślubnych też zaprosili, i nawet obyło się bez egzaminu z języka, który by to Ana zapewne zdała śpiewająco, lepiej niż ci komisyjni, że się za nią ujmę po kongresowemu na ef. 
Jeszcze raz i jasno: Polacy i Niemcy oglądali mecz Polska - Niemcy/ Niemcy - Polska w ambasadzie. Nie naszej, za to niemieckiej  - w Brukseni. Ambasada to po niemiecku botszaft w lekturze. Co oznacza także przekaz czy wiadomość. 
Taka to zawiła informacja. Ana, co w mowach różnych uczona, politycznie uświadomiona, lecz nieusportowiona w sensie kibicowania nastolatkom ganiającym za piłką za grube miliony, była na nie. Nie poszliśmy więc. 
My z Romanem za to już łaskawiej na to spoglądaliśmy, mianowicie dość się nam podobał pomysł, by pić razem piwo belż za niemieckie pieniądze. Romanowi dodatkowo podobał się pomysł ewentualnej porażki jednej lub drugiej drużyny, i co by było wtedy? Czy jednak w botszafcie można się lać, czy nie?
Mamy już odpowiedź gotową: woleli nie sprawdzać. Zagrali nudno i zremisowali. Tak było bezpieczniej dla tych zamkniętych w botszafcie.
Teraz można się szykować na ambasadę Szwajcarii. Też botszaft, ale w 1/3.

Tuesday 21 June 2016

(444) rojalty

Ktoś musiał być pierwszy. Któryś król albo królewna, jeśli chodzi o wysoko urodzonych. Krótko przebiegło mi przez myśl, że może to będzie u nas w okolicznościach w Brukseni Tysiącu, ale jednak ci zza kanału nas ubiegli. I pierwsi poszli do gejów. Może w kwestii zebrania głosów na wybory lub breksit, może prywatnie. Kto wie.
Zza kanału na Molenbeku?
Ależ skąd, że się żachnę, mowa dziś o wysokich sferach, gdzie Krym, gdzie Rzym, a gdzie Molenbek z Lakenem. Chociaż Laken tez królewskie, sama byłam u królewny w szklarni, to wiem na pewno.
Tu jednak chodzi o kanał angielsko-francuski, niebieski pasek na mapie. Czanel lub szanel. Który mógłby symbolicznie zabarwić się na tęczowo lub co najmniej różowo. W ramach tolerancji. Której wybitnym przejawem było pojawienie się królewicza na okładce pisma dla tych tam tego panie, no dobra, wypowiem to wprost: gejów. Homo. Zwanych często gorzej i brzydziej, choć to nieładnie kogoś wyzywać, gdyż samemu i samej można się tak nazywać, samemu nawet prędzej, wyjątkowo nierównościowo. Ponieważ niedaleko pada jabłko od jabłoni, jak wiemy.
W każdym razie temat jest niełatwy, co widać po wstępie. Zawiłym. Za to teraz wprost: na okładce magazyny dla gejów w Anglii ukazała się roześmiana twarz następcy tronu.
I co, wzrusza ramionami Roman.
Jak to co Roman, przełom! Prawie jak kopernikański! 
Roman, toż to geje są od zawsze, oprócz Polski D, gdzie o niczym takim wielu nie słyszało, króle też, ale dotąd jakoś się nie połączyli razem!
Oficjalnie oczywiście, bo nieoficjalnie łączą się od zawsze w jedno.
Oczywiście, Iwonek pozwala sobie na użycie ulubionego słowa.
Oczywiście i rzeczywiście, jak się zastanowić, to rzadkość, przyznaje Roman. Aha, widzę. Okładka już na pierwszych stronach już i w Belgii.
Ale im nakład wzrośnie, chrząkam.
W słusznej sprawie odczarowywania mitów, więc wyjątkowo popieram takie zabiegi, na to Ana. Bo widzę, że królewicz opowiada się za eliminowaniem przejawów rasizmu, wszelkiej dyskryminacji, nielubienia kogoś za wygląd.
Co na to dwór królewski w Belgii? Nabrał wody w usta i szykuje odpowiedź, że zgadnę?
Milczy bez odpowiedzi raczej. Zamiast dworu wypowiadają się za to znawcy haj-lajfu. I twierdzą, że w Anglii było to bardziej naturalne.
Dlaczego?
Bo królewicz dorastał w środowisku, gdzie geje byli wszędzie. A w Belgii tak się nie dzieje. I nie wiadomo, kto miałby się wypowiedzieć.
To jak, w Anglii na dworze wszędzie, a w Brukseni i okolicznościach nie, dziwię się?
Właśnie, Ana uśmiecha się zagadkowo. Dobre pytanie. Dlaczego tak mówią?
Dodając, że w tysiącu lub Lakenie nie miałby się kto wypowiedzieć?
A to to już w ogóle ciekawe...znaczy się, na dworze królewskim nie ma gejów? Bo ze śmiechu pęknę, pęka ze śmiechu Roman.
Ale na niby tatusiu, niepokoi się Iwonek. Nie pękniesz, co?
Nie pęknę. Na razie. Pożyję, to i dożyję może, aż polska królewna się pojawi na okładce.
O, to by była równość dopiero, marzy się Anie. Polskie pochodzenie - katoliczka - dzieci - mąż - i okładka dla lesbijek. Ech. Za naszego życia to już pewnie nie, ale może chłopaków naszych? Gejów lub niegejów?

Monday 20 June 2016

(443) taksi

Nie bywacie tam, mówić mi nie musicie. Sama rzadko kiedy wyściubiam nosa z Sanżila. Nie trzeba w sumie, okoliczności mamy tu na dzielnicy tak sprzyjające, że wystarczy, by żyć i pożyć i odetchnąć. Ale wcale nie żałuję, że udałam się nad kanał. Do tego taksówką. 
Taksówką do taksi a-ha!
Do a-ha się udałaś? One na Molenbeku już działają, za kanałem; dzielne dziewczyny artystki z a-ha. Malarki i takie tam.
I odważne, dorzucam.
Do a-ha też owszem doszliśmy; po obraz szorowaliśmy wózkami z Izera, jak żeśmy już je wydostali z 51 - zwanego przez Iwonka starym tramwajem. Stary, jary niby na szynach, ale drzwi to ma niejare zupełnie, oj nie. Udało się jednak wózki wyrwać, z pomocą lokalnej młodzieży, tej co się jej pod hasłem emi-imi w Polsce D boją zresztą. Mili byli. Potem do a-ha po obraz.  A potem taksówką na taksi. A-ha!
I odwagi nie trzeba było bynajmniej Ksenio, bo tam jest po prostu fajnie inaczej. 
A-ha, krzyczą zgodnie Iwonek z grochem.
Aha, to chodzi o aha. Aha, rozumiem. Taksówką żeście jechali na turn i taksis. I aha, fajna gra słów wyszła.
Aha, mamusia rozumie żarcik, cieszy się Iwonek. Brawo mama!
No tak, taksi żeśmy pruli, bo ulewa to była niezła w tę krwawą niedzielę. Ale że taksi na taksi - to się filologom nie śniło. 
Tour & taxis. Tak zapisują to lokalni we wszystkich dialektach naraz. Przepisałam bez błędów. Stare poczty, magazyny, przestrzenie jakieś niesamowite, że taksówką można by jeździć, jakby się nóg na wózkach nie miało wyrobionych. Ładne!
I mało kto tam bywa, dopowiada Roman. A szkoda. Stoją takie domiszcza nieużywane, co rusz coś tam dobudowują, ale naród jakoś nie bywa. No może na festiwalach i w operze krwawej ostatnio. Ale tak - jakoś słabo.
Może to przez ten adres, zastanawia się Ana Martin. 
Ale to dobry adres, odpowiada Roman. Bruksenia Tysiąc.
Może koniuszek tysiąca, odważam się wtrącić. Jakiś zagubiony wśród Molenbeków, Żetów dżetów i Lakenów. Nikt przy zdrowych polskich zmysłach A B C i D nie powie, że to tysiak, tylko dwa razy przeżegna, a co najmniej zastanowi, zanim tam podjedzie.
Ale że warto - to i piszę. Na prośbę Any, która chce odczarować miejsca. I ładnego pana z opery, który tam do czerwca za rok co najmniej porządzi. Kto wie, może się uda kogoś ściągnąć, nawet może z Uklów lub Woluwów. Tym bardziej że miejsca tam tyle, że nawet jakąś swojską majówkę by szło zorganizować.
A więc na początek - taksówką lub piechotą nad kanał do tur i taksis!


Thursday 16 June 2016

(442) gwizdki

Było przyjść na kongres i brać gwizdek, mówiłam! Wszystkie mogły brać - Polki z Sanżila i okoliczności, a przecież i dla labelż by starczyło. Wiadomo, że kobiety robią to kobietom -to się podzielą i z zagranicą. Która nie przyszła - sama sobie winna tak czy owak, bo wybitnie interesująco było, ale w aspekcie gwizdków- toż to woła o zemstę do nieba.
Gwiżdże o pomstę, poprawia mnie Ana. Gwizdki antyprzemocowe przydatne, wiadomo, ale skąd ten apel?
Euro się zaczęło, oto odpowiedź. Wraz z euro - picie. Pewnie i bicie, ale przede wszystkim - przemoc w słowie. Werb coś tam, szło na kongresie.
Przemoc werbalna, podpowiada Roman. W komisyjnych dokumentach tak się to się zwie, co to Ana Martin się ich natłumaczyła, że hej.
Poczekajcie, tu coś piszą, faktycznie, szuka wzrokiem Ana. Chodzi o tę belgijską dziennikarkę zaatakowaną we Francji.
O tę samą, przytakuję.
Bo ja nie wiem, nie wie Roman.
Kręciła sobie ona we Francji reportaż o kibolach, co to się tam byli przemieścili z Brukseni i okoliczności na mecza. Z Włochami grali czy innymi z północy. A że dopiero pod wieczór grali - to i dużo czasu mieli, by się napić. Czego dokonali.
No tak, ale przemoc?
Zaraz zaraz. Napili się i wylegli na ulice, by się drzeć, coś tam rozwalić, kogoś zaczepić czy obrzygać. Jak to kibice. 
Bydło, ocenia krótko Ana. W Polsce D czy w Belgii - dno ogółem.
Dokładnie tak, że użyję modnego zwrotu.
Więc jedna labelż, z tiwi krajowej, jedynki, pojechała na mecza - a nawet na przedmecza, by pogadać z kibicami, co oni na tych Włochów. Ale nie udało się, bo byli pod wpływem. A dodatkowo - nastrojeni wyjątkowo agresywnie.
To miło czy niemiło, mamusiu?
Bardzo niemiło synku.
A co zrobili?
Głupie rzeczy mówili do tej pani. I gesty robili.
I ona się obraziła?
Nie tylko obraziła, tylko do sądu podała. Skargę złożyła. I kamerą nakręciła. Że kibice obrazili nie tylko ją, ale wszystkie kobiety. Że to nie pierwszy raz. Że należałoby zadbać, by tego nie było.
I nie będzie?
Będzie niestety. Dlatego gwizdki są tak przydatne. Różowe, zielone, żółte - gwiżdżmy ile sił. 
A mecz jak? 
Przegrali belż.
Widać nie ma akcji bez reakcji. Palec nieboży jakiś.

Wednesday 15 June 2016

(441) krwawo

Niedziela. Słońce świeci. Deszczyk pada też, w końcu Sanżil zobowiązuje. I nagle krew. W operze, kto to widział panie.
Zaraz zaraz, nie o Sanżilu miała być mowa, przypomina Ana Martin. Laken, Molenbek czy inny Żet dżet. Tam się rozgrywają teraz sztuki.
Zgoda narodowa ponad podziałami. Zacznę jeszcze raz. Okoliczności Sanżila zobowiązują. 
Nad kanałem, tak, wiem, nie mylę się, sama w niedzielę byłam. Z Aną i Romanem pod pachę, tym bardziej, że padało, więc trzeba było się kulić pod jednym znaleźnym parasolem i-en-gie. Na sztuce byłam. Na czymś, co podobno się w Polsce A zwało próbą generalną, a tu przedpróbą. Ana próbuje to zbadać, jak zbada, to da znać, bym błędnie nie informowała ludu. 
W każdym razie - Ksenia z Łap w operze. A co, nie wolno?
Wolno i trzeba! Brawo Ksenia, fajowo, że się dałaś namówić.
Kto by się nie dał namówić temu pięknemu panu, co zapraszał. Chyba tylko ślepa i głucha jakaś, albo ślepy i głuchy, bo przecież on miły i dla oka, i dla ucha. Wszędzie bym za takim poszła w dym, a że do opery przy okazji - a po co nie, jak mawia Iwonek.
Warto było, co?
Warto. Sztuka treściowo wybitnie ciekawa - o krwawym fryzjerze jakimś. Który na Sanżilu i w okolicznościach na pewno miałby co robić, bo z tego co zrozumiałam z tych włoskich śpiewów i obrazu, strzygł głównie brody. Nie hipsterskie nawet, tylko takie 3-dniowe dżordże majkele, ale w sanżilowskich hipsterach też by się szybko wyspecjalizował, nie ma strachu. Zdolny był. Nawet pewien interes założył z jedną bardzo fajnie śpiewającą panią. 
I to wszystko w obcym języku pojęłam!
Ale reklamę operze Sweeney Todd, że przeliteruj proszę bez błędów, zrobiłaś. Jak em-bi-ej prawdziwa z Polski A co najmniej, podpowiada Ana.
Bo mi się podobało! Jak już pojęłam, że kontener na scenie to norma, że mogą mieć brudna ubrania, być niepiękni, a nie z fotoszopa - to się super bawiłam.
Ja też, dodaje Ana, tylko krwi dużo.
No tak, krwawa niedziela. 
Jak nie deszcz, to krew. Ech, ta Bruksenia.

Idźcie gromadnie  - Sweeney Todd was ogoli. To w deMuncie. LaMone. Do końca czerwca na Turn i taksi pograją.

Tuesday 14 June 2016

(440) grosik z kapustką

Codziennie rano to samo - ataki z dwóch stron. Jak nie Groszek, to Iwonek. Jak nie Iwonek, to Groszek. Zazwyczaj Iwonek wygrywa, 4 lata niepełne, ale zobowiązują.
Ale już niedługo. Bo oto Polska A B i C, oraz D ostatnio niestety, a tym samym także i Sanżil i okoliczności, żyją Grochem. Grosikiem.
Grosikiem z kapustką wręcz.
Grochem żyją? Znaczy się groch wsuwają? Tak to groch się z niczym nie kojarzy. Mi przynajmniej, rozgląda się zdumiona Ana.
Do niedzieli nie kojarzył raczej nikomu inaczej. Do szczału.
Szczał? Masakra jakaś nowa?
E tam, ty Ana jak Rita zupełnie, co to jak o starciu Rosji z Anglią usłyszała, na wojnę się zaczęła szykować. Euro mamy! Ojro.
A mamy, od 10 lat, owszem.
Jezu, euro futbolowe! W nogę chłopaki grają.
Mecza mamusiu, podpowiada Iwonek. Gola robią.
A, nowe zabawki, maszynki do pieniędzy. Nie popieram. Nie oglądam. Nie lubię - Ana wyraźnie nie popiera, nie ogląda, nie lubi -  no co wy, to już cztery lata minęły od ostatniego razu? 
A tak. Czas leci, odzywam się filologicznie.
Ja mam trzy i pół, przypomina Iwonek, i będę miał cztery, jak się zrobi ciepło.
Ale co ma groch do nogi? Do kapustki to rozumiem, ale do nogi?
Grają w nogę oto.
Groch i kapusta? 
Grosicki niejaki i Kapustka niejaki. Niejaka, przepraszam.
Niejaki czy nijaki, chce wiedzieć Ana. Dla mnie oni wszyscy nijacy. 
Chyba jakiś lub jakaś jednak, przynajmniej pod względem narodowej dumy, tak ważnej dla Polski D i poniekąd także Sanżila. Widać na Alsembergu.
Czego oni dokonali?
Niewiele, prycha Roman. Bronili się i szczelali, i w rezultacie Polska nie tylko nie przegrała z zielonymi, ale nawet wygrała. 
Ojro z zielonymi?
Z Irandią. I nie finansowo, tylko moralnie. Naród rośnie w siłę, mówią niektórzy nijacy.
No to pewnie na Niemca się teraz szykują wszyscy w Polsce A B C i D, że zgadnę? zgaduje Ana. Naród podniecony?
Trafiłaś. W czwartek chyba z nimi grają, co?
Gramy.
Nie gramy. Ja nie gram! protestuje Ana. Nie interesują mnie męskie imprezy za miliony, na których zarabiają oszuści, browary, producenci czipsów i jakieś wyczesane nastolatki co rusz uwikłane w afery z nastoletnimi fankami.
Tak, z Niemcami gra Polska. Prasa D trąbi już, że zwycięstwo jest nasze i tak.  A Sanżil chodzi w bluzach z orłem i kotwicą. I na bogato ofagowany jeździ beemkami. 
A co ma kotwica do kapustki?
Takie bluzy od roku wszyscy mają na składzie. Modne. A grosik z kapustką dopiero produkują. Dyzajnu szukają i wykonawcy w Chinach.Niewykluczone, że u nas na Sanżilu chałupniczo produkować będą musieć, by zdążyć na czwartek.
Ojej.
Spokojna głowa, na Niemca będą. Same zobaczycie, jak naród w czwartek po okolicznościach będzie pomykał. Biało-czerwono-narodowościowo.
Polska A B C D. Groch z kapustą, że hej.

Monday 13 June 2016

(439) piekarnia

Żem myślała już, że po ramadamamamie w więzieniach, a raczej możliwości zorganizowania porządnych nocnych posiłków, których zarys zrozumiałam po interwencji Romana, Sanżil i okoliczności nas niczym więcej w kwestii ramadamamu  czy ile tam sylab trzeba wstawić, nie zaskoczą. A jednak jak zwykle dały radę.
Do tego w postaci Fore, bo ten kawałek Alberta chyba ci on już nie sanżilowy, tylko zdecydowanie sąsiedzki. Na nim piekarnia. Bardzo ładny ma neon - czerwono-różowy, kolor saturnowy czyly, jak go podejrzane zwie Ana Martin, a właściwie jej matuś.
W tej to piekarni od świtu do nocy haruje pan Arab. Najmilszy piekarz świata, jak go zwie Ana na potrzeby Iwonka i Grocha, choć z piekarzem ma on oczywiście niewiele wspólnego, bo głównie ładuje przemysłowe gotowce do pieca gotowce z worków, a nic nie ugniata ani nawet nie wsypuje do robota; jak większość piekarzy zresztą, nic dziś nie jest jak dawniej w końcu i gdzie te czasy.
Więc wchodzi Ana Martin z Iwonkiem do piekarni tej, choć miała nie wejść, bo to środa i tylko synka zbywała wizją zakupów  by do szkoły zaciągnąć. Zakupów miało nie być, bo najmliszy w srody zamyka.
A tu otwarte.
No ale Ana jak obiecała, to stwierdziła, że dotrzyma. Więc wchodzą, choć środa. I mówi: synku, poproś pana o rogalik. Iwonek na to: ty mama poproś, a ja zapłacę. Ana przystaje, co tam koty będzie drzeć o rogala o ósmej rano. Prosi, dostaje, Iwonek płaci, uszczęśliwiony.
Ana zdziwiona jednak poniekąd, co to za wyjątek, że w środę otwarte, czy jakieś święto, czy zastępstwo.
Na to najmilszy piekarz świata: a nie, ramadamam się tylko zaczął i mamy klientów więcej.
Ana z głupią miną:aaaaano tak. Me łi! Nie pomyślałam.
Ani ja.
Ani ja, potwierdza Iwonek.
Nie nie, kręci energicznie głową Groch.
W ten sposób widać, kto na dzielnic rządzi, a w okolicznościach to na pewno.
Taka stara ta Ana, a nie wie, że klient nasz pan! Także w ramadamam.

Thursday 9 June 2016

(438) u Portugalek

By wiedzieć, co lud myśli o strajkach, a lud to różnokolorowy i prawdziwie brukselki, czyli nikt sie nie urodził w Belgii: wystarczy więc w tym celu posłuchać dyskusji w piekarni u Portugalek, oznajmia Ana. 
Z udziałem mnie - Any szumanowej; Grocha - szumanka z urodzenia, ale ten ci to nie wybierał, tak mu przypadło po starych; Portugalki tej wesołej, wzrostu metr 40 - sprzedawczyni, przybyłej z Lizbony przed 8 miesiącami, bo tam pracy njet; oraz Sprzątacza, koloru czarnego w jaskrawym zielonym garniturku, 2 metry chłopisko jak nic, dla odmiany. 
Tak sobie we troje komentowaliśmy na luzie rzeczywitość, ciągnie Ana; nie kongres nawet, bo jakoś to nie dla nich chyba jednak, polski u niektórych na Sanżilu wciąż słabuje, więc te strajki wjechały, i oto na co wyszło.
Sprzątacz pyta, czy Portugalka strajkuje. Ona nie rozumie, bo mimo że oba języki blisko, portugalski i belż, to jednak Ana nie raz i nie dwa się swoim łamanym brazylijskim posłużyła, by jej życzenia klientów objaśnić, w rodzaju: kupe czy nie kupe. Chleb, nie kupa. 
Tym razem ona jednak nie rozumie, bo przecież jest u kogoś, czyli u Lili cycatej niejakiej, na stałce, to gdzie ona strajkować będzie. Sprzątacz nie rozumie tego układu z kolei - więc ja na to, Ana, przytacza Ana, że madam robi w priwe, a priwe nie strajkują  tylko skrzętnie robią właśnie, i jak stiba nie ma, to na rowerze do pracy zasuwają, albo piechotą, a nie skarżą się, że autem trzeba.
Na to Sprzątacz, po aaa! aaa! bierze się za Anę, i widząc, że ta z kompem pomyka,  pyta: a madam pisze? Ana na to, że pisze, owszem. On: a strajkuje? Ana: nie, bo jestem frilans. Frilanserką po polsku, wolną strzelczynią, bo kobieta to przecież, i kongresowiczka dodatkowo, no ale po belgijsku to se la może postawić co najwyżej. Więc Ana la stawia dobitne, co jednakże nie wpływa na poziom zrozumienia jej sytuacji życiowej. Bo Sprzątacz ani be, ani me, słuchawkę se tylko z ucha wyjął, i dalej: czyli co? Ana na to, że sama sobie szefową. Że może strajkować kiedy chce, bo nikt jej nic nie może narzucić. Po prostu nie pisze, taką formę strajku obiera ona, Ana, a strajk przybiera tym samym, tę formę.
Na to pan: aaaa! rozumiem! andepądąt!
Ana, że widać tak. 
Sprzątacz nieśmiało: se difisil?
Ana na to, że nie difisil, bo ma Romana, co to na to robi na Szumanie. Ale że najbardziej podziwia takich ludzi, jak pani Portugalka, co to zawsze wesoła, a pewnie od 6 na nogach, jak my zresztą, ale mniej wesołe, no i nie przy piecu rogalowym. Sprzątacz potwierdza, że madam naprawdę jest trezaktif. Z uwielbieniem w oczach. Aż mu się szklą, tak Ana.
Może jest to początek pięknej historii zresztą, zobaczymy. Może coś z tych strajków wyjdzie tym samym. A pani Portugalka podsumowuje najlepiej: co ja będę strajkować. Ja tam swoją pracę lubię!

Wednesday 8 June 2016

(437) strajk

Strajk strajk strajkiem ostatnio goni; zwłaszcza i szczególnie wyśmienicie widać to na Sanżilu, a mianowicie w okolicznościach więzienia. Czerwone flagi związkowców pięknie odcinają się od białych historycznych murów, a zapach gryla roznosi w wilgoci po całej dzielnicy i dalej, aż na Fore, a może nawet Iksel.
Dziś też z rana szli, wtrąca Ana Martin, jak żem Grocha na rogala do Portugalek wiozła.
Taka pogoda, to i maszerować z rana wręcz przyjemnie, dopowiada Roman. Nie to, co w ostatni poniedziałek maja, co to deszczu spadło na Uklach tyle, co normalnie w miesiąc. Wtedy to nawet związkowcy tacy sprytni nie byli i nosa spod dachów więzień, tramwajów i śmieciarek nie wyściubiali.
Ale nie ma co się śmiać, że protestują, to prawo pracownicze i znak, że coś się psuje naprawdę. Przecież nie tak dla przyjemności sobie tymi flagami machają, co? Pewnie woleliby sobie, jak szumanka jak ja, Ana, albo inny Roman, spokojnie rogala zajadać, a nie zastanawiać, co tu jeszcze obetną, bo trzeba więcej na bezpieczeństwo dawać, jakby tych dwóch biedaków żołnierzy na stacji mogło nas uratować, w razie czego złego.
Odpukać mi tu zaraz, Ana, że się wtrącę!
To nie wszystko. W więzieniach doszedł nowy problem. Religijny.
Jak w Polsce D, wymyka mi się.
Nie całkiem ten sam, bo ramadan.
Ramadamam? ten post o zachodzie słońca?
Do zachodu słońca, moja Ksenio. 
A w czym tu problem, dziwi się Ana. W więzieniu i tak gaszą światła o jednej porze, przynajmniej tak za komuny było. Szast prast z centrali i już
No więc już tak nie jest. I okazuje się, że więźniowie muzułmanie, a takich tu dużo, nawet bez salamów złapanych już, mieli dotąd prawo jeść, gdy zajdzie słońce. I zawsze im ktoś strawę podał.
A teraz?
Teraz strajk. Mało strażników, mało kucharzy. W nocy jeszcze mniej. No i klops. Nie do strawienia.
Jaki?
Bo niby Belgia nie gwarantuje swobody religijnej. Oskarżenia lecą
Jezu.
Jakie Jezu, żadne Jezu, tylko Allach, jeśli już. Ale jest o co się modlić faktycznie, prognozuje Roman. 
Nie strasz mnie i nieletnich, że się żachnę.
Nie straszę, lecz przytaczam. Prasę lokalną i głos ludu, że źle to wygląda. A ramadan dopiero się zaczął, ze przypomnę. Zaraz ełro w nogę. W więzieniach będą chcieli oglądać. Będzie się działo.
Jezu. 

Tuesday 7 June 2016

(436) hejtowo

Polak Polakowi bywa wilkiem, więc jako że dżender rządzi i płci są równe - także i Polka Polce wilczycą, w tym na Sanżilu i Eterbeku. Niefajnie jakoś się zrobiło w tę niedzielę, choć pogodowo to właśnie fajnie.
Dorwało nas, na Sanżilu i w okolicznościach, choć już myśleliśmy, że hejt to głównie w ojczyźnie-matczyźnie. Jakby blusa pokongresowego nie starczyło - to i hejt się znalazł, powtarza smutnawa Ana Martin.
Zazdroszczą, diagnozuje Roman. Za lepszość samą. I kongresowość.
Luz, a nie blus, nie dajcie się. Wszystkie i wszyscy na ef trzymają z wami.
Jaki blus? Bus? Bis? Ten, co to ja im do paradizu pojadę, zoło takiego? zaciekawia się Iwonek. Mamusiu jesteś smutny? dopytuje. Nie martw się, wszystko będzie dobrze. Jedziemy do zoło!
Eeee, jęczy Groch. Bam!
Bam bam, właśnie, a nawet bum bum, takie kołatanie serca mnie dorwało, jakżem wczoraj z rana, w słońcu pełnym, choć się już zapowiadał rok bez czerwca, dopchała się do internetu, a tam - bum bam pif paf jest! hejtowy link, hejtowy wpis, że kongres to i tamto, że ambasador to i tamto, że emeszet to i tamto, że gościnie to i tamto, że nawet ciała kobiet to i tamto - ogólnie nie to i tamto, co by w Polsce D chcieli. Ci, co u władzy niby, choć władza to taka, że pożal się, kto może, nawet ja to widzę. A szczególnie - co by ten szpieg lub ta szpieg prawicowa od życia chciała, bo kręci tym nosem za pomocą pióra tak, jakby normalnie już wszystko o feminizmie na ef wiedziała i tylko narzekała, że jej za mało.
Za mało jej nienawiści chyba raczej jednak.
Przypodobać się chcą, zarobić, podlizać i już, ocenia skrótowo Roman. Zawsze o to chodzi - o dowalenie bliźnim, by na moje wyszło, a najlepiej jeszcze- by się przerodziło wymiernie.
Ale po co to tej soobie, zastanawia się Ana. Kongres słynny już na Sanżilu i w okolicznościach, nawet mamy w szkole Anę zaczepiają, że ona taka sławna niby, że fajnie te na ef gadały, że ciekawie, że one przyjdą za rok i koleżanki zabiorą - i nawet na mnie trochę tej sławy spływa, Ksenię zwykłą taką z Polski C - to na co to komu faktycznie, takie wypisy nienawistne, zachodzę w głowę.
Najważniejsze, to się odciąć. Nie komentować. Robić swoje. Nie klikać, by reklamy nie szły za klikalnością. Reszta się ułoży. Nie raz i nie dwa jeszcze wam pobrużdżą. 
Nasze ciała i głowy należą do nas, sama Ana mówiłaś, a liderka taka jedna pokazywała na fejsie. Nie martw się, pocieszam i ja, jak mogę. Sukcesu kongresowego zazdroszczą i tego, że się nie dajemy. Polak Polaka, a widać i Polka Polkę niekiedy chętnie w łyżce wody utopi.
Nie dajmy się! I nie poddajmy!

Thursday 2 June 2016

(435) bea kontra beata

Bea kontra bea czy też bea kontra bella, bella kontra bea, a może wręcz bella kontra bella? Zwariować można z tymi zagranicznymi nazwami doprawdy. A to imiona do tego! Jakby Beata nie mogła tego wszystkiego obrobić, skoro w Polsce A B i C tak już jej dobrze idzie, podobno zresztą tylko, bo co w końcu może kobieta w Polsce D ostatnio? Ot, tyle co dziecko w Dzień Dziecka i każden inien: tyle co wojewodzie. Smrodzie ty. Beato ty jedna, i inne - tyle możecie, mówią w Polsce ci, co przy władzy. Oni, nie one, zdecydowanie to widać wyraźnie.
Na Sanżilu i w okolicznościach w polityce więcej onych w znaczeniu one - to pewne. O te Be-e walczyły.
Oczywiście kongres kobiet i w Polsce D mówi co innego, od razu uściślę. Mianowicie: że i kobiecie, i dziecku chwilami też, wolno wszystko. A już na pewno: że kobieta to nie ubezwłasnowolnione dziecię, swój rozum ma i praw żąda. Żą-da - by się lepiej wypowiadało.
Ale się zapędziłaś Ksenio. Wyjaśnię, jesli pozwolisz, wyjaśnia Ana bez pozwolenia, wyraźnie nie zna miejsca w szeregu, Ana ta ona.
Gdzie Bea jedna, tam i Bea druga - a obie z prasy. Jedna z El, czyli Elle, druga wieczorna, z Lesłara. Obie na kongresie. Obie Beatris, jakby się zmówili na chrzcie, bo był pewnie, czyli na nasze - Beatrycze. Beaty takie, tylko nieco dłużej. Bella pasuje, bo obie one belle, molto belle, a na jedną to pewnie i ojce tak wołali, Włoszka to ona zapewne. I tyle mają z Polską wspólnego, że na kongres nasz polski sanżilowsko-okolicznościowy bez fochów przyszły. Poza tym między tym, co mówią one, Be-e te dwie be, belż, a Bee - Beaty polskie dwie - rozciąga się przepaść.
Twierdzi tak Ana, a z tego, co zrozumiałam z jej wypowiedzi, chodzi jej głównie o czas, o ramy czasowe czyly, jak by się to wypowiadać w nowomowie. Mianowicie - że ona na tym kongresie całym o wszystkim, co się kobiecego działo w Belgii, kobiety dla kobiet czyli fam pur le fam - Be-e opowiadały w czasie przeszłym. Czyli o aborcji, parytetach, seksizmie, poczuciu równości.
W Polsce D trzeba o tym już nawet nie w czasie teraźniejszym, tylko przyszłym, tryb niedokonany dorzucając. Chyba że kongres dojdzie do władzy w postaci gabinetu cieni.
W przeszłym to w sensie, że to wywalczone, tak? dopytuje się Roman.
Tak. Bo nawet jeśli to niewprowadzone w życie do końca - bo ludzi nie da się w końcu zmienić tak na zawołanie po prostu dlatego, że chcą tego feministki - to przynajmniej zostało to gdzieś wpisane. Do prawa. Konstytucji. Reguł. Instrukcji. Umysłu. Sposobu działania.
Nie sądzisz Ana, że jednak może trochę zbyt idealizujesz?
Sądzę, że owszem, idealizuję, ale miło było posłuchać, naprawdę, jak dwie Be-e z przekonaniem i konsekwentnie używały czasu przeszłego dokonanego. I nie nazywały tego kompromisem. I chcą więcej, i mówią o tym.
Ksenio, rozumiałaś?
Rozumiałam ideję, a nie słowa. I ta ideja mnie urzekła też.
Co dalej tylko? Co zrobić, by Beata stała się Beą? Jak usunąć D z Polski?
Na początek - współpraca. Kobiety dla kobiet. Panel polsko-belż. Polone-belgijski. Od tego zaczniemy. A potem nie damy zatrzymać.