Hę, co to za nowość? pyta spod prysznica Roman.
Ksenio, chodzi ci o dziewczyny slilit? chce wiedzieć Ana Martin, przedstawicielka grupy kobiet na ef.
Tak, ale nie slilit, tylko z lilii. Takie liliowe panienki. Takem wyczytała, że sześc lilii do Polski zjechało i szalało.
A to źle wyczytałaś, Ksenio. Nie slilit, tylko z Lilith. Z h na końcu, a całość jest kolektywem. Belgijskim. Na ef. W Polsce blady strach, ale no dobra, dam po całości. Feministyczno-kobiecym.
Piękne, co? zachwyca się Iwonek. Lilit. Ładnie, co, mamka?
Ładnie synku, zgadza się Ana.
A ładne te członkinie, chce wiedzieć Roman, nadal pod prysznicem. Seksistowska świnia maczo bym go nazwała i przezwała, gdyby nie był, jakby nie było - pracodawcą. No i wiem, że to na żarty. Bo czy lilit czy Lilith - te kobiety na ef robią sporo dobrego. Tym razem w Warszawie. Tak wywnioskowałam z opowieści Martinów.
Mianowicie w Warszawie lilyje pojechały od frontu na całego. Nie od frontu, na to Ana, tylko do fronteksu. Z wielkiej F dla odmiany. To agencja Unii; czyli oddział Romana w Warszawie, chcę wiedzieć? Tak jakby. Część Unii do walki z uchodźcami. Czyli taka przykrywka na złe uczynki białego człowieka. W sumie bardzo niefajne miejsce pracy.
Ale dlaczego? I po co one tam pojechały z samej Belgii, skro nie chłodzić się? Dlatego, bo w Warszawie jest siedziba Fronteksu, czyli organizacji wyznaczonej przez UE do zwalczania emigracji. Niby tej nielegalnej, a tak naprawdę - każdej. By chronić nasze bogactwo, tak Ksenio, nasze sanzilowskie też. By bez uszczerbku dla innych trwało na wieki wieków.
I lilie nasze, lilyje po polsku i litewsku wg Mickiewicza, o ile pamiętam, chciały zaprotestować przeciwko losowi migrantów pozostawionych samych sobie, odsyłanych do kraju, gdzie wojny, niewyławianych z morza, jak toną, jednym słowem - niechcianych w fortecy o nazwie Europa, tak? Ana gada i gada na bieżąco, a ja nie rozumiem. Gorąco mi dziury wypaliło.
Forteca o nazwie Europa? głowa mnie zaraz rozboli. To taka prześmiewcza, lecz niestety bardzo prawdziwa nazwa na Unię - czyli państwa dobrobytu, ale tylko dla swoich. Obcy nie mają wstępu, mimo pięknych zapewnień. Tyle w skrócie komisyjnym, tak to przedstawia Roman.
Hmm, a lilyje co mają do tego? To, że zrobiły performans przed siedzibą Fronteksu, spaliły paszporty, tańczyły i darły się. Sensu w tym może nie ma, choć one same twierdzą, że owszem - i to polityczno-magiczny. Podobno. Niech im będzie, zwał jak zwał. Jedno natomiast jest pewne - takie akcje podobają się w tiwi i na jutjubie, a co tam hula - o tym piszą na forach itepe itede. I kariera medialna gotowa.
Więc, zdaję się powoli łapać, one przysłużyły się emigrantom? Tego nie wiemy, ale na pewno nie zaszkodziły. Skoro piszą o nich nawet w Polsce, gdzie słowo na ef wciąż straszy - widać ktoś je zauważył. Sześć belgyjskich lilyj. Oby rosły w siłę.