Tuesday 19 February 2019

anskripsjon

Madam, rozlega się w słuchawce. Se bjan Ana Martin, sesa? Lapolis.
Oui, to ja, odpowiada Ana. Nieco zmartwiona zawczasu, bo jednak by głupio było, jakby w tygodniu przeprowadzkowym odholowali auto na ten przykład.
Dzień dobry, na to głos. Tu lapolis z powodu pani anskripsjon. Polis Ukle.
Uff, daje się jakby słyszeć cichutkie ufnięcie z Any. Bonjour. To ja, tak.
Czy pani jest w domu?
Niestety nie. Pojechałam do garażu zmienić opony, odpowiada zgodnie z prawdą Ana, choć już przezornie nie dodaje, z jakiego to adresu ruszała, bo przecie nie z uklowskiego, za to z Sanżila; wiem to ja, Ksenia, ale nie wie tego lapolis.
Czy pani mieszka na Uklach, pyta polisjer.
Taaak, taaak, właśnie się przeprowadzamy.
Aha. A czy pani mąż w domu?
Niestety nie. Od świtu robi na wysokiej komisji.
A czy urodził się wtedy i wtedy?
Zgadza się, to Roman we własnej 44-letniej osobie.
Czy pani dzieci mieszkają z panią? Jak się nazywają?
A z kim, jak nie z tobą, Ana, dziwię się, miałyby mieszkać?
Ależ tak. Iwonek i Groch. Oraz Ksenia Bruksenia mieszka, choć nie wiem, czy już się zaczęła przenosić.
Iwo, mówi pani? Iwo? Też jestem Iwo, cieszy się polisjer. Wy polone? Polsko? Ja trochę znam polski.
No nie, niesamowite, cieszy się Ana. A jakim cudem mówi pan z tak dobrym akcentem?
Bo ja z Chorwacji pochodzę.
A, to tłumaczy imię.
Tak, i nadal tam jeżdżę, choć to już inny kraj. Ana, wiesz, co to był za kraj?
Pewnie, że wiem, no Jugosławia przecież.
Zgadza się, cieszy się Iwo polisjer. Byłaś tam?
W Jugosławii? Nie. W Chorwacji byłam za to. Po wojnie już.
Podobało ci się?
A jakże. Pięknie.
No pięknie. Ale w Belżik też pięknie.
Cieszę się, że to mówisz Ana. Mogę tak na ty?
Proszę bardzo, silwuple.
Bo ja często słyszę, że Belżik to o tamto. Bordel i chaos. A ja z wojny przecie tu uciekłem i mnie przyjęli. To jaki bordel, pytam. Bordel to był tam. Wojna.
Jasne, Iwo, też się cieszę, że tak lubisz Belżik, bo mam dość tych skarg. Tylko pytam, czemu nikt ni wyjeżżdża do starego bordel, skoro tu mu czy jej tak źle.
O to chodzi Ana, w sedno trafiasz. Bardzo dobrze. A wiesz, że znam 7 języków? Dlatego mnie do lapolis przyjęli. Bo ja nawet trochę arabski znam. Z Bośni.
Ja akurat arabskiego nie, ale też siedem, cieszy się Ana. Bo jako tłumaczka robiłam. 
Ana, to takich ludzi nam w lapolis czeba! Z językami, co lubią Belżik do tego. Teraz to okej z twoją anskripsjon a la komun, ale wpadnę na kawę, to powiem co, co i jak, by dostać tę robotę!

Wednesday 13 February 2019

zaleta

A największa zaleta z Ukli -  to by wam nawet nie przyszła na myśl, obwieszcza Ana światu.
No jaka, bom zdębiała.
Brama.
Ano taka więc zaleta, że już nikt nie przyjdzie mi z rana przed dom, ze słuchawkami na uszach, bo jest z pokolenia cyfrowego, nie puści fristajlem swojego psa, który nie narobi mi czech wielkich kup na krzaczki pieczołowicie sadzone przez ogrodnika, a  jak będę się za nim lub za nią darła - nie będzie słyszała lub słyszał, no bo cyfrówka i muza dudni.
I będę dalej od Markoniego, gdzie kupy już kwitną na wiosnę na całego. Jeszcze przed trawą wyrosły. I wiosną.
I nie spotkam metr od domu żadnej durnej osoby, która z pozycji akcentowanej swej odpowiednio francuszczyzny matczyzny lub ojczyzny będzie mi udowadniać, że to dobre dla gleby. I że psy muszą.
Bo nienawidzę debili, co nie zbierają kup do worków. Jakem Ana.
Tak. Nie-na-wi-dzę!

Monday 11 February 2019

dzień dziwaka

Ana sama już nie wie, czy to z powodu wichury, od której tak czepało z krakowska mówiąc, że nawet serwis pokładowy u Niemca w samolocie nie zadziałał i na głodniaka Polska zlatywała nad Bruksenię; czy dlatego, że jednak dni nieco dłuższe, jasność wstąpiła w dusze i wiosna, nawet w polytyce, choć tu Ana nie wierzy - w każdym razie był ci taki dzień, a czwartek to był, który ani chybi można określić tylko 1 słowem: dzień dziwaka.
Nie świstaka, choć to chyba ta pora
Nie, nie dziwaczki ani dziwoląga, do których to słów Ana od małej przyzwyczajana we względzie niejedzenia i uporu całkiem nie kobiecego - dziwaka.
Sekscentryka Ksenio, by brzmiało z zachodnia. Nie es - seks bez es - ekscentryka. Z brukseńska przez iks, to w matczyźnie: przez ks. Ale bez es. Jaki seks, dziewczyno.
Krótka lista tego co się działo i kogo to żeśmy napotkały z nowiną dziwaczną na ustach. Na dzielnicy, a jakże.

  • Pani Arabka w różowym turbanie, która widząc Anę - w różowej kurtce - rzuca się na nią, obejmuje i krzyczy: w ciąży? Onsant? Brawo, ma szer! Właśnie byłam u jednej świeżo poślubionej, ona też onsant, a że dziś księżyc w nowiu, to panią też od razu błogosławię! Wszystko będzie dobrze!
  • Pan klyjent w mietce, za którym Ana się przepychała w miniłazience do miniumywalki. Pan jej nie widzi, to i na brzuch miejsca nie robi; Ana seksjuz i seksjuz, znów seks bez es, zauważcie, pardonuje na prawo i lewo, pan nic, tylko głowa schylona. Nagle odrzuca włosy z pożyczki do tyłu, uśmiecha się krzywo do Any i woła: włala! Kole! Mam zęby, mogę jeść! Ana bąka: bonapti, bo co miała, no co.
  • Włoszka znajoma, co to całą godzinę wciska kowbojskim butem ukraiński czy inny bułgarski niedopałek swej gościni pod kratkę przed drzwiami; tak tym zajęta, że zapomina, że wyszła bez kluczy. Drzwi się zatrzaskują, zaczyna dzwonić. Do siebie. Lecz tu jednak gościni nie reaguje przez godzinę, bo czemu niby, nie jej dom. Włoszka stoi godzinę w wichurze i deszczu w podkoszulku na dworze.
Na dziś koniec. Ale ciąg dalszy powstaje.

Wednesday 6 February 2019

une fille

A więc szkoła dorwała Iwonka, chodzi Ana wściekła od rana, mimo że wiadomo, że to niedobre dla wszystkich po tej stronie brzucha i w środku niego - jeszcze bardziej. Dobrze, że Samosia też nieco rozeźlona, to rozumie Anę, jak se tak siedzą i debatują.
Nad rodzinami i seksizmem, nie myślcie sobie. Znam to słowo, a co. O, o tym Ana może długo mówić, ale jak to dzieciarni dotyka - to szału dostaje.
Oczywiście wizja 8 marca i faktu, że trzeba coś robić, nie pomaga w okiełznaniu uczuć.
Poszło o buty. 
Bo Ana wyczuła oczywiście, że Iwonek nie chce zakładać, wzuwać wręcz bynajmniej, nowych butów z działu dziewczyńskiego, a tak, o co, bo pewnie mu ktoś coś powiedział, że tak nie wolno, że róż to dla dziewczyn. A światła w podeszwie to już w ogóle. No i te skrzydełka, przyklejone do boków, ale zawsze widoczne.
Dobrze, że przynajmniej w granacie te buty powstały, pod włoskie gusta zrobione, aliganckie, no ale co srebrna nitka błyszczy, to błyszczy.
I w oczy kole, te dzieciak i szczególnie, co je matki i tatusie od małego do odpowiednich barw przystosowali.
Iwonek nie chce tego powiedzieć za nic prawdy, wstydzi się przed matką feministką na ef, co to od małego chłopakom wsadza do głów, że wszystko im wolno i że mogą nosić co chcą, bawić się, czym chcą, bo wszystko jest dla wszystkich?
Czyly zarówno dla dziewczynek, jak i dla chłopców.
I teraz co wstydzi w szkole? Że okłamała go byli matki i ojce.
Ojca się wstydzi też przecie, bo mimo że boksuje i bez włosa się ostał, na męsko całkowicie, to jednak o uczuciach pogadać lubi. Jak ten, co to w Hameryce ostatnio próbował opowiedzieć o swoich demoniach kolegom, a ci wielkimi oczami paczyli tylko, co to facet, i o uczuciach jakichś gada?
Ma je w ogóle, znaczy się.
Jezusie.
Zła jestem, woła Ana z francuska na całą Aromę, bo to przecież lekcja francuszczyzny nie-matczyzny.
Złaaaa, w matczyźnie dodaje.
Bo wie już od Romana, że dzieci niepolskie zupełnie, z krwi obcej zrobionej, ale z patriarchatu własnego, śmieją się z iwonkowych dżeoksów, że in fij ariw. Ojcu to powiedział. Wydusił. I że do szkoły ich nie założy więcej.
Ojropejskiej. Na wyżynach komisyjnych.
Brrr.
Ana mówi: i wiesz Samosiu, jak już trochę ochłonęłam - na to wpływa w skrzynkę mejl, że na prezent dla dziewczynek klasowych z okazji 8 marca najlepsze może i by były słodkookie pluszaki. Po tym, jak Rita wyszukała przypinki wzmacniające feminizm na ef. Piękne - kolorowe.
A tu nie - słodko i miło.
No to jeszcze zobaczymy.

Monday 4 February 2019

winyle

A u was też są popularne takie ogromne wesela, zagaduje Malina Anę Martin. Znaczy się tam, skąd jesteś? Bo nie pamiętam za bardzo.
Polska A.
Roman - B. Wtedy.
Aha. Twoje to jakie było, to wesele znaczy się?
Moje? Ale ja nie szłam za Romana w Polsce. W Luksemburgu. Noooo…ciężko to nazwać weselem. Impreza raczej. 
Taka z winylami?
Chyba i z winylami, cieszy się Ana. A skąd ci te winyle przyszły na myśl.
Bo raz byłam na takim weselu. Oni się jeszcze ze szkoły znali. I wszyscy się zdziwili, że oni zaprosili tylko 30 osób, no może 40 albo i 50, ale z rodziny to tylko kilka osób, chrzestnych i tyle. 
I podobało ci się tak?
Sama się sobie dziwiłam nawet, ale tak.
My też w ogóle nie mieliśmy prawie nikogo z rodziny. A u ciebie jak będzie?
Najpierw u siostry. U mnie za rok dopiero. Po kolei wszystko musi być. Ona starsza, to i ma prawo. Sukienkę już ma nawet. Trzy i pół tysiaka dała. Ale nie euro.
O rany, tyle pieniędzy na jeden raz? To może ty sobie od niej weźmiesz potem?
Nie no jak tak, tak nie można, zaśmiewa się Malina. No co ty Ana. Całe życie czekam na swoją sukienkę. Zresztą to nieszczęście może przynieść. Nie wierze w to, ale na wszelki wypadek…wiem co prawda, że niektóre sprzedają sukienki do komisu albo dla córek. No ja bym tak nie mogła.
No to ile osób będzie u siostry?
160.
Sto sześćdziesiąt? Serio? Jezusie! A ona zna ich przynajmniej? 
Niektórych zna, niektórych mąż, niektórych bynajmniej nie znają, ale co robić, tradycja u nas taka i tak musi być.
Dlaczego musi?
Bo jak inaczej? Wszyscy na to czekają.
A ona czeka, siostra?
No właśnie coraz mniej, mówi. Bo roboty dużo. Jeździć, spłacać, organizować. I dla kogo to? Dla kogoś, kto przyjeżdża tylko się najeść?