Wednesday 26 September 2018

drogi panie

Tego to akurat Roman nie mógł się spodziewać zaprawdę. Bo wiadomo, że Ana Martin, ta to zawsze coś palnie i język niewyparzony nosi w gębie, feministka jedna na ef, przynajmniej ma za swoje, jak jej ktoś przywali albo wyzwie od takich i owakich, ogólnie niewychowanych.
Za to Roman niezwyczajny. By do niego pisać: drogi panie? By tak go wywoływać i przywoływać do porządku? No no.
No i form takich nie zna i nie używa Roman, bo na komisjach to oni tam jednak inaczej piszą, uczenie i w obcych językach, gdzie dir i szer owszem, ale po polsku to by winno być szanowny, zdaniem Any Martin. Doktorki, przypominam. Od języków, w tym polskiego.
Ojczyzna matczyna - jedną ją mamy. 
Drogą jak ten pan, czyli coraz mniej. Choć na D ostatnio też.
Dobrze, że na Sanżilu złota zimnawa brukseńska jesień a la belż, to i jakoś idzie to znieść to wszystko, jak się popaczy za oknem zdrowym okiem. Choć po co to nam i na co?
Tak czeba, kiwają głową Ana i Roman. Łatwe to nie jest, oj nie jest, ale ataki będą i czeba stawiać czoła dla przyszłości dzieciarni.
I to w przededniu rocznicy czarnego.

Tuesday 25 September 2018

zaproszenia

Owszem, zawsze się można spodziewać jakichś zaproszeń, owszem, w końcu Sanżil jest centrum świata, a już na pewno okoliczności, i niejedno takie zaproszenie na nas spłynęło swego czasu. Głównie w rodzaju zabaw z dzieciakami, a co, takie czasy, kwituje Roman  i tak pewnie pociągniemy do jakiegoś 2030 r., o ile nie dłużej, dodaje Ana Martin, bo co tu innego powiedzieć w takim układzie sił dorośli - dzieci, jaki u nas?
Znacie pewnie, to co się będę wymądrzać, no sami wiecie jak jest i dobrze (albo i nie).
Za to że w ciągu jednego dnia spłyną na nas aż dwa zaproszenia szkolne - tegom się naprawdę nie spodziewała. Nie mówię o urodzinach, annif, o odwiedzinach klasowych na farmie, zwanej też fermą, lapan, ańjo i tego rodzaju tjutjutju - o nie, tu kaliber jest znacznie większy. I żadne tjutjutju nie wchodzi w grę.
Tak to Ana określiła, zszokowana nieco. W nastroju bojowym. Więc kaliber pasuje, zdaniem Romana, jak ulał. 
Albo i ułan.
Zaproszenia dotyczą bowiem Iwonka. Ni mniej, ni więcej. I są bardzo miłe w treści. Bardzo układne, zachęcające do współpracy.
Jedno - w międzynarodowych, jak na Bruksenię przystało - dialektach. Anglosaskim i francuskim. Zachęca do wizyty na mes. Taka wymowa w obu obcych i naszym prawie też, więc nie tłumaczę.
To jeszcze odpuszczam, mamrocze Ana. Można iść mesować, jakby ktoś chciał - skoro to nie nasi na czele. Czyly nie powinno być zbyt polytycznie.
Za to to drugie zaproszenie - no to już naprawdę wymiar nieznośny. Polytyczny że hej, albo i heja! Fatalny w swej treści - bo podstępnie miły i nojtralny światopoglądowo. Niejedna się dała na to złapać, a i niejeden, i poszło w świat.
Sanżil czuwa jednak. I Ukle też - w osobie Sąsiadki.
Bo miłe są tylko niewinne pozory. Maluchy namalują, nieco więksi coś ulepią, nakręcą, sfotografują - niby dostaną nagrody, a jeszcze się ich wystawi, więc radocha z biegania po niekończących się korytarzach, zajadania  się słodyczami za pieniądze wyborców z Polski A B i C jeszcze - a tak naprawdę: propagandówka.
Gadzinówka, rymuje Roman. Gadom polytycznym na użytek. Których nie chcemy ani w Brukseni, ani w Ojropie, ani w Polsce D.
Więc zasiadł Roman do pisania.
A pisać to on umie. Co by innego robił w tej pracy, jak nie to.
Odpisał.
Teraz Ana puchnie w dumę. Że też ślubny tak się w ślubne rocznice pięknie spisał! 

Monday 24 September 2018

wywiad

- Madam. Eskon pe wu poze kelke kestjon?
Podnosi Ana wzrok, zdziwiona, paczy - a tu młodzież. Bardzo młoda. Dzieci właściwie. 2 na 2. Dwie na dwóch. Niepewnie przestępują z nogi na nogę.
- Mi pytania? Ależ proszę bardzo. Na jaki temat?
- Seksualite.
Ana nadstawia ucha, bo skąd ona niby na Sanżil zjechała, jak nie z centrum, gdzie o kongresie  i seksualite wte i we wte gadała. 

- Proszę bardzo.
- Włala. Mersi. Pytanie pierwsze: jaki wieki jest pani zdaniem odpowiedni do rozpoczęcia pożycia seksualnego?
- Myślę, że siedemnaście lat.
Ana widzi zawód na młodych twarzach, więc dodaje szybko: - Ale jak byłam młodsza, to myślałam inaczej. Że może nawet 15 lub 16. Każdy wie za siebie. Oby!
Oddech ulgi.
- Drugie pytanie: czy myśli pani, że mężczyźni tak samo odczuwają przyjemność, jak kobiety? - Ana widzi kątem oka, że młodzież się chyba jej jednak wstydzi.
- Myślę, że nie. Bo kobiety wyglądają inaczej, niż mężczyźni. Co nie znaczy, że kobiety mają gorzej. Inaczej. Może i lepiej, kto wie.
Hmm - hmm. Liczne pomruki. Niedowierzanie i radość.
- Pytanie trzecie: co sądzi pani o pornografii?
 - O nie, moi drodzy. Jestem przeciwko raczej - ogólnie - a w waszym wieku - to już zupełnie. Paczcie na siebie, a nie na głupie telefony.
- Bardzo pani dziękujemy za wywiad!

Thursday 20 September 2018

zapisy

Oczywiście, że mam wyrzuty Roman, że przegapiłam lipcowy termin zapisów na wybory, bom myślała, że jest ci on sierpniowy; oczywiście, a co ty sobie myślisz innego, że mogłam to załatwić, mogłam cię albo Ksenię dać na pełnomocników, a Iwonka wyznaczyć na skreślającego. Oczywiście, że jest to nie fer, fair zapisz Ksenio, w stosunku do lebelż. No ale trudno.
Bardzo to polskie, odzywa się Roman.
Bardzo, owszem, zgadzam się. I wcale się nie chwalę, lecz staję w jednym szeregu z tymi, co to i w Polsce - wtedy A B i C - nie zagłosowali, a potem narzekali, że z tego powstała Polska D. I czarne protesty i tego owego. A teraz co?
To samo. Czy Sanżil, czy okoliczności, czy Polska D - brak postawy obywatelskiej. W stosunku do tzw. naszych i tzw. obcych.
No nie pacz tak na mnie Roman! Wiem, że źle zrobiłam! To wszystko przez te dzieciaki na pewno. Nowe i stare!
I wiek, że nie będę nic Anie wyrzucać, i wiek też robi swoje. To już nawet nie 41 na liczniku. To już zaraz…42! Wzrok nie ten, mózg nie ten, brzuch ten za to - jak najbardziej.
Roman, a wiemy, ilu Sanżilaków zagłosuje? Bo po sąsiedzku na Fore do głosowania zapisało się raptem 200 Polaków. Na Eterbeku - 150. Donoszą kandydaci lub ich bliscy, czytaj: roznoszące ulotki i rozklejające plakaty.
Śmiech na sali. Zamiera na ustach.
Bo mieszkańców polskich tam jak mrówków przecie.
Na szczęście są przecież takie, co się dwoją i troją. Jak Sanżobska, co to aż spotkanie z kandydatami zrobiła, o polskich korzeniach, mowie lub przynajmniej wyglądzie. Wszystkie i wszystkich sprosiła, posadziła i kazała gadać. Dobrze! Ekolo nie ekolo, socjo nie socjo, emer, nie emer, defi i niedefi.
Nie wszyscy przyszli, a może i dobrze. Zwłaszcza jedna pani z okoliczności niebrukseńskich, antwerpskich za to, co to nie pojęła jeszcze, że jej partia najpierw wywali jej rękoma przybyszy z innej religii, a potem ją samą usunie. Z partii i Belżik zwanej też Belhje. 
Takich kandydatek nie chcemy. Już w Polsce D ich za wiele.
Eszet nie poszedł też. A dlaczego - to już innym razem. Pisał.
No wiem, że źle zrobiłam! Poprawię się! Będę głosować!

Wednesday 19 September 2018

radar

Powiedz jeszcze Kseni Iwonku, jak to było z tym lotem włelyna,
Włelinga mamo! On ma litery takie specjalne, hiszpańskie, że to daje napis z g na końcu, jak groch!
Tak, jak Groszek, potwierdza Groszek. A ja wtedy leciałem?
Tak, leciałeś.
A dokąd?
Grochu, to nie pamiętasz, jak lecieliśmy z Hiszpanii do Brukseni?
Tak, z Hiszpanii. I co?
No i nie zlądowaliśmy w Hiszpanii wcale!
A gdzie Iwonku?
Grochu, ty nic nie wiesz! W Paryżu przecież.
Na wieży Ajfla?
Nie, ale blisko. Było ją widać. Ja ją widziałem.
Bo to było tak, że już w Hiszpanii wylecieliśmy z opóźnieniem. Bawiliśmy się długo na lotnisku, a pani cały czas mówiła, że tratata i tetete, w innym języku to mówiła, a mamusia nam tłumaczyła, że w Belgii coś się stało.
W Belgii, gdzie Kurtła i Lukaku?
W Belgii, gdzie nasz domek w Brukseni, Grochu! No i ona ta pani potem powiedziała, że już możemy lecieć. I lecimy lecimy, i pilot nagle mówi, że się popsuł radar! W Brukseni u nas nad domem! Naprawdę to mówi. Naprawdę. Sam rozumiałem, bo to po francusku.
I że trzeba zawracać!
I wróciliśmy.
Ja też? dopytuje się Groch.
Wszyscy! Cały samolot poleciał do Paryża.
To jak dojechaliście do Brukseni?
Autobusem, Ksenio, autobusem! Wyobrażasz sobie? Dwa autobusy pełne ludzi i bagaży, ale tego było! I pan kierowca nie znał trasy, bo on był z Paryża, a nie z Brukseni. Ale ludzie mu pomogli, i dojechaliśmy. 
A samolot został w Paryżu sam jeden.
To się nazywa przygoda!

Tuesday 18 September 2018

synowa

Ma toto miejsce w Polsce. Choć odnosi się do nas wszystkich, na Sanżilu i w okolicznościach.
Ana opowiada i uczestniczy:
- Piękną synową masz, powiem ci tylko, zaprawdę, piękna kobieta. A jaka aligancka - wymowne spojrzenie na Anę.
Ana się uśmiecha pod nosem i nadaje dalej do Rity. Obie piękne i aliganckie, że hej!
- Owszem, owszem - słyszymy z pewnym wahaniem takim jednakże.  - Taaak, bardzo ładna i aligancka. A i owszem. To akurat.
- A co, intelekt nie ten? Nie macie o czym pogadać? - badanie terenu postępuje. Ze sztucznym przejęciem.
- Nie o to chodzi. Mądra to nawet jest. Ale cóż, skoro charakter nie ten.
Perlisty śmiech z drugiej strony.
 Ana miarkuje się, że robi się ciekawie.
- O jezusie, a co się dzieje, no wiesz co, nie wygląda na to - następuje wyjście z siebie z ciekawości. Będzie o czym na dzielnicy gadać, oj będzie.
- No taka dziwna ona. Nie idzie nam się dogadać.
- Ech - machnięcie ręką i perlisty śmiech. - Ech - śmiechu coraz więcej.
- A co, znasz z życia?
- Znam, a jakże!
- No to wiesz, jak jest.
- Wiem, żebyś wiedziała! Ten brak serdeczności, to choroba jakaś chyba. Powiedz kochana, a kim ona jest? Ma pracę? Bo niektóre to nawet do pracy nie chodzą.
- W szkole pracuje jako pedagog. W lyceum.
- Pedagożka - poprawia Ana.


I żałuje od razu -  z jednej strony; a z drugiej nie oczywiście, bo wierna swoim zasadom gramatycznym się okazuje w ten sposób. Przynajmniej tyle, skoro już i tak się nie nadaje do niczego w kwestii serdeczności.


Wzrok piorunujący smarkulę, niech siedzi i się buja, skoro już nic nie robi, to niech się huśta w ciszy i skrobie do tej Rity czy kogo. Minę ma znów zresztą straszną, Ana ta. Bo przecież nie starsze, doświadczone i wszechwiedzące.

- No to ciężko masz, następuje fałszywe współczucie.
- A żebyś wiedziała. Żeby taka serdeczna była, chciałoby się, tu westchnięcie. A tak nic - dzieci zostawi i już jej nie ma. Czas ma dla siebie, to i piękna i aligancka może być.
- Wiem! Znam!

I w ten sposób Ana się dowiedziała, a ja dziś za nią, że jest piękna i aligancka.
Dobre i to.

Monday 17 September 2018

londek

A powiedz mi kochana, jak tam naszych traktują, w tym Londynie - rozlega się nagle z ust pewnych.  Nie, nie moich, kseniowych znaczy się. Akcja wakacyjna w Polsce D.
Ana słyszy więc, że będzie ciekawie, więc czyta niby jeszcze intensywniej. Polską prasę w ogródku nadrabia.
Naszych? głupieje nieco Londyńska.
Naszych, tak. Biją? Czy też lubią nas? słyszy dalej z troską fałszywą i wymyślną. O świat cały, co to się go zazwyczaj nie lubi, tylko na poczeby tej ogródkowej konserwacji. Sezon ogórkowy, ot co.
Nas jako Polaków, kochana? dopytuje się jeszcze ta, co w Londynie na co dzień robi.
Tak, o naszych tam u ciebie pytam, czy dobrze im.
Wiesz, ciężko powiedzieć, ostrożnie stara się wybadać teren Londyńska, w końcu siedzi w sercu Polski D, gdzie tolerancji jak na kropelkę;  wiesz kochana, tam jest takie społeczeństwo wielokulturowe, że nikt nie paczy, skąd się pochodzi.
Aha - słychać po głosie, że to nie jest ta odpowiedź.
Następują więc dalsze próby.
Ale tobie jak tam?
Mi? świetnie. Ja się stamtąd do emerytury nie ruszam.
A kogo uczysz, włącza się Ana.
Naszych?
Nie, naszych nie. Ja ci powiem szczerze, Ana: to taka dzielnica, że dla naszych za drogo. Powiem ci też dlatego: narozdawali tych domów Afganom i Pakistanom, oni tam narobili dzieci, w międzyczasie ceny urosły, to tamci siedzą, a naszych nie stać. Więc jeśli mnie pytasz Ana, czy nasi tam są, to ja ci jak najbardziej powiem, że nie, nie ma. Była jedna dziewczynka - rybak to nasza chyba - ale już se poszła.
Nie wydoili.
90 na procencie to Pakistan więc, brzmi odpowiedź. I nowe przyjeżdżają co rusz do tego. Straszne. Jak to wyczymać?
Ojej, pada. Powiedz więc kochana, ktoś tu nie daje za wygraną, powiedz więc - niemiło uczyć w takich warunkach? Nie boisz się?
Dlaczego niemiło?
Nie niebezpiecznie czasami? Wiadomo co oni w tych strojach noszą?
One, bo to szkoła dla dziewczyn samych. W Londynie tak jest. Ale poza tym - to nic nie noszą, a co miałyby nosić? dziwi się Londyńska już naprawdę.
Bo na przykład w Brukseni, gdzie oni mieszkają - Ana pokazana - te zamachy były.
Wszędzie się mogły zdarzyć, dołącza nieśmiało Roman z szopy. Naprawdę wszędzie.
E, w takiej szkole to bardziej. Tyle lat żyję, to jedno wiem na pewno, że ze swoimi lepiej. To tak jak w Polsce - zmienia się społeczeństwo. I co, lepiej nam od tego niby?

Thursday 13 September 2018

wolne

No widzę, że temat złodziei chodliwy, owszem, zuepłnie jak te skradzione rowery, co już sama nie wiem, ilem ich naliczyła w komentach.
A jakie zamki można by se kupić, olala! Roman się od razu zainteresował technicznie, ale co z tego, skoro roweru już nima!
Tymczasem czytam se ci ja w prasie polonijnej, co żem ją wniosła, bo już o kongresie głośno i składzik tekstów tworzę - że w 2017 r. włamań podobno było mniej. O całe 12 na procencie niż rok wcześniej.
Oczywiście mamy już 2018, pamiętam, a jakże - to może teraz się odwróciło i jest tendencja zwyżkowa, co?
W każdym razie pragnę was jolalnie przestrzec, bo sami za oknem widzicie i na skórze czujecie: idzie zima i mikołaj za pasem. A zimą w statystykach złodziejskich jest gorzej. A najgorzej w ogóle: przed Noelem. A dno absolutne to 25 grudnia - na liczniku 67% więcej włamań, niż w średni dzień! Najbardziej kradną w piątek i sobotę, co ciekawe: o 19 albo o 2 rano. 
A pomiędzy to co, kolacja niby? Zwana coraz częściej - w okolicznościach Szumana zwłaszcza - obiadem?
I w poniedziałki jakoś mniej kradzieży. Wolne.
Znajdź tu regułę, wzdycha Ana. 
Wniosek taki, że siedzieć na Sanżilu kołkiem i pilnować, tak? Roweru z zamkiem? wnioskuje słusznie Roman. Przypięty kajdanami, co go Żetowski zaproponował?
Ano chyba. Nie znamy dnia ani godziny widać.
Zaraz zaraz, a jak u nas kradli -  to był poniedziałek! Co za czasy, co za zwyczaje, skoro nawet złodzieje kradną w wolne!

Wednesday 12 September 2018

złodziejstwo

Nie wiem, co tam u was w okolicznościach we względzie złodziejskim, ale u nas na Sanżilu obserwowana jest wzmożona aktywność, że to tak ujmę trochę po policyjnemu. A mianowicie: w temacie kradzieży rowerów. Szczegółowo: z piwnic. Dokładnie: z naszej.
A owszem, tak to, romanowy rower świsnęli byly. Ana Martin obstawia, że cynk nadali ci od przeprowadzki, która to była w pobliżu. A mianowicie: że w rowerowni stoi ci taki jeden cud techniki, a prawda to, bo rower był specjalny, złożony gratisowo, w ramach wytchnienia od rodziny, przez jednego Czechosłowaka. Drugiego takiego nie znajdą, ujął celnie Sąsiad, co niestety nie przekłada się na możliwości odszukania go przez Romana, Anę, mnie albo wręcz małych chłopaków. Którzy bardzo chcą złapać złodzieja, atrakcja, wiadomo!
Roweru ni ma. Protokół policyjny jest. Ups - protokół się pisze, ale jest jego numer. Ubezpieczenie - niby coś sprawdza, ale skoro Ewerskim nic nie oddali, tylko prawie że w twarz zaśmiali (Polakowi zawsze pod wiatr) - to czemu Romanowi mieliby się nie zaśmiać? Choć na pewno będą tre dezole i takie tam, ale on ne pe rjan fer, se wre kon a boku de wol.
Czyly że kradną na całego.
I co?
I nic. Kradną dalej. Właśnie koleżanka donosi, że na Jupiterze sąsiadomo zwinęli dwa. Rowery. 
A nasz - już na części rozebrany.

Tuesday 11 September 2018

wymianka

Wiedziała niby Ana Martin, że jest taka ulica, na Midach to jest, choć w adresie Bruksenia Tysiak; i to owszem, Midy niech se będą w dole Sanżila, ale żeby tam od razu bywać, na jakieś wymianki jeździć? Ubrań? Picie wina? Jakieś lofty ze szklanymi szafami zwiedzać? Po dachach biegać, jak kocica jakaś, Luśka nie przymierzając, albo inna? No tego to i ja się bym nie spodziewała doprawdy, szczególne biorąc pod uwagę wiek Any, czterdzieści i coś tam.
Alem tam trafiła. Z nią i innymi nimi. W piękny brukseński wieczór, co to by się nadawał nawet do zorganizowania weń, o ile jest takie słowo, jakiejś luksusowej kolacji na dachowym tarasie.
Który to pomysł był on ci padł, z pewnych ust artystycznych, jedzących chętnie, choć niestety podłączonych do niegotujących rąk. Ana Martin była ci go z radością podchwyciła, bo od dawna planuje jakieś takie spotkanie, na którym ktoś zapalony w temacie mógłby pogotować, a Ana konserwować tego tam, światowo; bo nie Ana przecież będzie gotować, pożal ci Boże lub niebożę byłoby toto, ale nie do jedzenia - na pewno raczej.
Za to spodobała się Anie idea, że ta tu stuprocentowo kolacja damska mogłaby powstać z przeróżnych robaków, których poszczególne one się boją. A najbardziej - pająków. Za nimi od razu - karaluchy. Potem myszy, choć to nie robaki chyba, albo już na niczym się nie znam.
Nikt się za to nie bał wołków zbożowych, zwanych na tarasie roboczo molami, choć to od nich zaczął się temat.
Bo to mole to spowodowały jedną nieobecność. Walka z nimi. Na śmierć i życie. Molo-wołków - miejmy nadzieję.
Druga nieobecność spowodowana Hameryką. Jeżdżą ludziska, westchnęłam se, jedni do Polski D, inni do Hameryki, niech ma Rita już.
Wracając do robactwa - wdzięczny to temat, prawda? I oryginalny przez y. Też mi się podobało, szczególnie o zachodzie słońca. Ale jednak najlepsze było przed nami. Mianowicie: przymierzanie. Porównywanie. Chwalenie. Zachwalanie. Delikatne krytykowanie, oraz dosadne nieee.
Nad wszystkim czuwała śpiewająco Piosenkarka, wcisnąwszy na nogi zdobyczne espadryle.
I nawet zdarzyło jedno porównanie do dziewczyny z Polski. Fotografka je zebrała, wdziawszy bluzeczkę w kropeczki.
Którymi wszystkie byłyśmy, jesteśmy i będziemy, nawet Ana, choć ma już ponad czterdzieści. Dziewczynami z Polski, znaczy się, nie kropeczkami przecie.
No to nic, czekamy na nowe wydanie, na modniejsze: edycję. Oczywiście na Sanżilu. I wtedy to już na pewno wjadą majtki.

Monday 10 September 2018

bonżur

Było się na wakacjach w Polsce D, a nawet A B i C, choć obecna D je usunęła ździebko w niepamięć - to i się podciągnęło w powiedzonkach. Co lud mówi i myśli.
Gdzie bywa. Jak gryluje. Co na tym grylu wreszcie kładzie.
Lud- my czyly wszystkie i wszyscy.
Taki wstęp na bogato wam dziś daję, powakacyjny, winnam go. I sorki za opóźnienie, to ta rentre do dwóch szkoł tak w kość dała, Anie Martin i Romanowi i mi poniekąd, że nijak nie szło blogować.
Chociaż w sumie same i sami też go byście se go mogły załatwić, wstęp ten, czy mogli, w końcu zapewne doprawdy też żeście do A-B-C - a do D to już na pewno trafyly!
Ana i Roman trafyly byly wszędzie doprawdy, ale tylko poniżej linii Wisły Warty.
I jak to połączyć z faktem, co o nim lesłary i inne prasy lokalne donoszą - że labelż i le też, belż, wybraly byly zupełnie inny kierunek? Bo głównie Hiszpanię.
Wynika z sondaży. Nie uwierzycie, ale 30 % społeczeństwa tam poniosło, albo tak mówią, bo zapomnieli, gdzie byli. Czy to nie wszystko jedno zresztą, słońce, plaża, olinkuzyw wszędzie taki sam w końcu, co najwyżej więcej soli i meduz w morzu czy brudu na plaży się zdarzy, anie daj Boże już zupełnie - nieujęte na focie w folderze kamienie.
Rozumiecie, o co tu się rozchodzi? Ja nie bardzo. Co się kogo w końcu zapyta, skąd to zjechała dopiero co, i gdzie największe korki, od razu wiadomo, że pytają o trasę z Łap i takich tam. Żadnej Hiszpanii. Nawet pytać nie czeba, skąd zjechali, bo sami powiedzą. O czymś gadać czeba w końcu, rentre owszem, pogoda owszem, ale wakacje korki i jak się grylowało w kraju - to są dopiero tematy hity.
A trasą - ta sama, co się nią leci na Warszawę, a potem i Poznań, czyly aligancko na dawną A. Polskę.
Bo teraz to już wszędzie D tylko, potwierdza przerażona Ana, co to ją pobyt w D zmroził i upewnił, że nie ma jednak jak Sanżil i okoliczności.
A wy co sądzicie?
Bonżur!