Thursday 27 April 2017

barcelona

Nie ma chyba miejsc i rzeczy niemożliwych w tych naszych zjednoczonych okolicznościach Ojropy, co? Ktoś by pomyślał, że niby Sanżil taki odosobniony, czy to od Polski D czy od skądś innąd, zewsząd przykładowo, potem otwierasz gazetę na lesłarze czy libru, i proszę co? Jesteś podłączona pod świat.
Albo to świat cię znajdzie. Nawet za granicą.
Przykładowo pod Barceloną jakąś. Licho wie, gdzie to, ale na pewno niezbyt daleko, skoro się autem da dojechać. Czyly jak Łapy przykładowo, choć na mój nos wygląda to, jakby nie tę samą stronę.
Mentalną na pewno nie, wtrąca się Ana Martin. A co tam panie w Barcelonie?
Ci z zamachów tam pojechali. Nasi. Molenbekowsko-anderlechtowi. A teraz za nimi dojechała i policja. I złapała, kogo trzeba. Policia lokalna, jak na zdjęciu można odczytać, w kooperatywie z lapolis sanżilowsko-okolicznościową.
Serio? Ujęto kogoś?
Ano tak. W poniedziałek nielany żaden. W Hiszpanii. Naszych. 
Kogo mianowicie?
Tak dokładnie to nie wiadomo. Ale z tego, co tu widzę, i na ile sobie to wszystko tłumaczę - to jakiegoś numera jeden na liście poszukiwanych.
Uno. Numero uno.
Oussama Atar. Tak się to pisze. Usama. Belgo-marokan w wolnym zapisie sanżilowskim. Kiedyś mieszkaniec Anderlechtu, po 22 marca - pobyt nieznany. Podobno to on zorganizował zamachy i inne niemiłe wydarzenia w Brukseni. A potem się ulotnił. I to nie do Syrii bynajmniej podobno. Wszędzie go szukali, a nie znaleźli.
Dopiero teraz.
W Barcelonie zapewne czyly.
Niezły numer z tego Usamy. Uno.
Ą albo ę w wymowie sanżilowsko poprawnej, a tak naprawdę - nosowo pomiędzy. Tak na oko, albo i ucho bardziej, wymawia przedszkolak Iwonek, o czym my, polscy z ducha i wrodzonej nosowości - możemy pomarzyć.
Tak daleko, a nasi i tam są. Barcelona. kto by to pomyślał. Mówiłam, że świat mały?

Wednesday 26 April 2017

plecień

Nie..nie…nie…no nie, nie wierzę. takie coś się słyszało wczoraj ze wszystkich gardeł  na Sanżilu i w okolicznościach.
A jeszcze częściej: ną, pa posibl sa. Żame wu sa, e tła?
Tła najczęściej też kręciło głową z niedowierzaniem.
Bo było czemu niedowierzać, oj było. Niby kwiecień plecień  owszem, ale i tak bardziej w Polsce D chwilowo, bo przecież skąd oni tu, lokalni, co mają awryla i aprila, mają niby wiedzieć, że w Polsce wszelkich maści politycznych nastał by im tym tam - kwiecień. Co plecie. Pogodowo, w dodatku do polityki pseudo, jako taka wisienka rzec by można. Pleść..
Co to niejednych zaskoczyć może.
A więc zaskoczyło.
Oto koło południa pociemniało i nagle...
Panie i panowie, spadł śnieg. 25 kwietnia roku pańskiego tego tu, tak, ni mniej, ni więcej. Ana Martin cyknęła fotosy. Drugi raz w tym roku może padało, i akurat śnieg wybrał na ten opad sobie majówkę prawie że.
Tak śnieg. Nie grad. To potem dopiero. Uwierzcie mi.
Bałwan? radował się Iwonek i wyciągał rękawice.
Bałban? chciał lepić Groch.
Na szczęście przestało! I gradem posypało.
Poplotło się wszystko i polątało. Żame wu sa. Laneż w awrylu. W Sanżilu i okolicznościach. Pa posibl.

Tuesday 25 April 2017

wredny

No bo on wredny jest względem mnie. Dla mnie też. I dla wszystkich zresztą też, nawet dla własnej matki. Normalnie ona też jest za mną, bym go zostawiła, wyobrażasz se? Teściowa znaczy się - opowiada Alina.
Zostaw go więc i nie oglądaj się, bezlitośnie jasno doradza Ana Martin.
No ale jak, skoro od siedemnastu z nim jestem. 
A ile ty masz, wyrywa mi się, bo Alina góra na dwadzieścia wygląda, a na dwadzieścia pięć to chyba w ogóle nie.
Dwa-dwa.
No to jak od siedemnastu?
Jak na siedemnaście mi szło, żeśmy się poznali, on tak wtedy dla mnie powiedział. 
No to raptem pięć lat, oblicza szybciorem Ana Martin. Dwa-dwa minus siedemnaście tyle daje.
No, potwierdzam. Naprawdę aż pięć. Doprawdy. Tylko pięć, poprawiam się szybko, czując wzrok Any Martin.
Tylko pięć. I jesteś supermłoda. Bardzo młoda. I mądra, jak widać. Mogłabyś być moją córką, jakbym się uparła. Prawie że wnuczką, rozczula się Ana.
Właśnie. W Łapach na święta właśnie dla matuś żem mówiła dla niej, że taka jedna pani, co ją znam z piaskownicy, to tyle lat ma, co wy matuś prawie, a dzieciaczki takie małe. Śmiała się i nie wierzyła.
A ile mama ma?
46.
No to jednak trochę więcej, obruszam się za Anę. Ty tylko 4-0.
Ale niewiele w sumie, śmieje się Ana. Widzisz Alina, ile masz czasu na dzieciarnię? Poznasz kogoś. Czas jest.
Alina, zostaw go, wtrącam się.
A teściowa to naprawdę tak doradza ci? Najlepszy znak!
Ano tak, bo on dla niej też niedobry jest. Wredny jak jego ojce normalnie. Ona też w separacji jest, czy jak to się nazywa. Aż na Sanżil tu przed swoim uciekła normalnie.
I dzieci wzięła, tak?
By je obronić niby, ale teraz widzi, że co geny, to geny. No niestety. Wychodzą teraz. Tamten chlał, że tak wyrażę się, prawdziwie zresztą, i bił, a ten nie pije, ale bić chce. Co wam mówić zresztą będę.
Za nim tu przyjechałam i co teraz?
Pomożemy ci, deklaruje Ana Martin.
Tak! Powtarzam z mocą.
Tylko zostaw! Uciekaj! 

Monday 24 April 2017

zwycięstwo

Nie no, jednak działa coś w tej Belgii, w tym na Sanżilu i w okolicznościach! mam już argument dla tych, co by to nie wierzyli ani w Sanżil właśnie, a jeszcze mniej w te okoliczności.
Okoliczności przyrody przykładowo, jak to ci, co mrużąc oczy od kwietniowego słońca, narzekają, że na Sanżilu słońca nie uświadczysz, i ze w Polsce D zima co prawda, ale zawsze to ci ona polska, własna, ukochana, a nie jak w tej Belgii, takie nie wiadomo co z grubsza i nie nawet.
A więc co się udało, to zlikwidować bulkę ze szkłem.
Bułkę Ksenio?
Bulkę Iwonku, taki pojemnik na szkło. Od la bul. Labul.
A, la bul Grochu, słyszysz? Mamusia to zlidwi..zliwo..co zrobiłaś mamusiu z tym szkłem?
Usunęła mamusia pojemnik.
A jak? Sama? Taki wielki pojemnik? jak go przeniosłaś?
Nie ja, tylko gmina. Komuna. Dla was tego synkowie mamusia dokonała, i dla innych dzieci też.
Oraz dla siebie samej, bo z wściekłości o mało co nie wyszła z siebie, jak to była zobaczyła w pewien słoneczny marcowy dzień. Czyly bulkę ze szkłem zasłaniającą horyzont na placu zabaw. Co to wizytowką dzielnicy miał być. Nie naszej, sąsiedniej, Forestu, ale warto zawalczyć, bo blisko.
A plac abalas i alabas - to markoni.
Więc jak Ana zobaczyła, że markoni się psuje coraz bardziej, już nie tylko od kup, ale i od szkła - sięgnęła po telefon i do razu zadzwoniła do Eszetceta, co to też walczy o czystość. Ten to podał jej numer. Zielony. Nikt nie podnosił, wiadomo, około czwartej praca już nie działa, ale oddzwonili.
I jak oddzwonili - to Ana się poskarżyła, że co to za pomysł, by szkło zbierać koło placu zabaw, alabasu i abalasu czyly, do tego przy ławeczce z drogocennego drewna, na której tym samym już nikt nie zasiądzie, bo by chyba nogi na bulkę dawać musiał; no i wisienka na torcie, a jeszcze bardziej na szkle: śmieci w postaci korków, worków i brudnych słoików do wylizania przez nie wiadomo kogo.
Blee Grochu!
Blee dada, potwierdza Groch.
I walczyła Ana do upadłego, po eszewinach dzwoniła i nie dała się zbyć, przypominając uprzejmie madomom po drugiej stronie, że ona na pewno bedzie słiwre afer, bo ma antere w postaci dzieci na rowerach, co to tamtędy do szkoły jadą po szkle wręcz i nawet, i na pewno zadzwoni jutro, by sprawdzić, co zrobiono, by tak nie było.
I madamy twierdziły, że jest bianweni, ale chyba już nie chciały z Aną wojować, to i na eszewiństwo wpłynęły i bulkę usunięto. Pojemnik, no dobra.
I rowerki niezagrożone już.
Zwycięstwo! I dowód, że w Belgii tyle możliwe!

Friday 21 April 2017

powielkanocnie

Tylko tom jednom panio zetnę, to poczekaj, 20 minut i już się tobą zajmę, słyszy Ana Martin głos w tle, pchając się z rowerem do Marioli, gdzie w zastępstwie Marioli urzęduje Czarna. Specjalnie się tak sprytnie nasza Ana umówiła, by jej Mariola nie obgadała, że wielka szumanka niezadowolona nagle wielka pani fochy stroi, a Czarna fajowo obcięła, czyli dwie pieczenie na jednym ogniu.
Ana ogarnia wzrokiem sytuację, ocenia napuszoną i mówi zdecydowanie: ta umówiona na 9 to ja.
Czarna kiwa głową, szefy kazali, to i ciąć będzie: z myciem będzie? 

I bokiem do Napuszonej: szybko pójdzie
Z myciem, kiwa głową, suchą jeszcze, Ana.
Czarna zlewa ją wrzątkiem nieco, chyba z zemsty. Ale dolewa zimniej, jak Ana jęczy.
I już łaskawiej traktuje, czyly nad jej mokrą głową rozpoczyna dialog. Z Napuszoną.
Pacz na moje ręce. Szafki żem skręcała wczoraj.
Sama?
Całe życie sama przecie, w piwnicy wczoraj siedziałam i zbijałam. Nie będę w tym bajzlu siedzieć, mówię sobie.
A ja na szose de Mons muszę z moim starym jechać, operację na kolano miał wczoraj. Jeden dzień tylko i już go wypuścili. To gdzieś koło ciebie będzie, co? Znajdę jakoś, co?
A nie okradli was tu w święta?
Nie, dziwi się czarna, a co? Podłoga brudna strasznie, to by było widać. Ble, zaraz to pomyję.
Bo mówią, że w te święta strasznie kradli normalnie. Samochodom przyjezdnych szyby wybijali i do mieszkań miejscowych też. Wystarczyło na targu zobaczyć, co się działo w poniedziałek. Cygan nie przymierzając na Cyganie. Wiedzieli, co się dzieje.
Teren badali, aha. No ale u nas nic. Mimo że założę się, że świętowanie było. Podłoga syfiata nie wzięła się z niczego.
Ciekawe, czy tylko Mariola z tatarem przed rezurekcją zdążyła, zastanawia się napuszona. Bo jakem tu w sobotę była, to się martwiła nieco, że tyle głów, to jak ona da radę.
A nikt nie pomógł? Wtrąca się Ana Martin. te męskie głowy.
E tam oni tak jak mój. Do niczego, macha ręką napuszona.
Jajka umyli na wielkanoc he he, to i dobrze.

Starczy jak na mój gust. I jajek, i facetów. JA sama całe życie, i najlepiej.
A u pani to już też starczy tego cięcia. Jeszcze jakieś starszydło wyjdzie.
Nie starszydło. Nawet nie straszydło. Limal! Limahl Ksenio.
Dzięki! 

Wednesday 19 April 2017

wykupili

O rany, dopiero czwartek, a na Wanderkindere wykupili mi już wszystkie warzywa na zupę, rozpacza Ana Martin. Nie zdążyłam. I gdzie ja teraz dostanę seler, ale nie taki półkilowy, belgijski, którym można by całą klasę Iwonka nakarmić, albo i zabić, jakby z piętra rzucić, tylko taki polski, mały, pobrużdżony, a i pokręcony czasami?
Jak moje remautyczne palce zupełnie, nie przymierzając i nie skarżąc się, skarży się jednak nieco?
No gdzie?
Ana, spokojnie, są jeszcze inne polskie sklepy na Sanżilu oraz w okolicznościach. A tak w ogóle i wogle sama jesteś sobie winna, bo kto to wielkanocne zakupy zostawia na ostatnią chwilę?
No my.
Co za dom doprawdy. Zwariowane te okoliczności.
Ja nic wielkanocnego nie chciałam, broni się Ana Martin. Nie lubię od zawsze!
Ty może i nie, a szkoda zresztą wogle i wogóle, ale ludność polska miejscowa - to inna bajka. Od miesiąca trwały zapisy na listy smakołyków, co to je Paweł miał zwieźć na zamówienie, by się ekskluzywniej poczuć. Jak w kraju czyly. Za miedzą. Gdzie ty żyjesz Ana?
A gdzie Ksenio mamusia żyje? Nie w naszym domku? We Włochach na przykład? Tam gdzie lody?
Nie, mamusia mieszka na Sanżilu synku. Tak się mówi tylko.
Po co?
Dlaczego po polsku synku, poprawia Ana Martin z automatu. Ale pytanie dobre w sumie. Po to mieszkam na Sanżilu na przykład, by mieć pod nosem polski mały pokręcony i pobrużdżony seler. Po który zaraz się udam wózkowo-buzkowo z grochem na Alsemberg do Adriana.
Tylko uważaj, bo pod sklepem już piją. Wielkopiątkowo. Świątecznie.
Jak usłyszałam wczoraj: jeszcze z tatarem zdążymy na rezurekcję. Teraz się napij he he.

Tuesday 18 April 2017

dożyłam

Nie sądziłam, że dożyje tego dnia, a jednak, powtarza od nocy Ana Martin. Jak jakaś kukułka czy inny ptak wiosenny, w kółko to samo. W kółko kuka.
Że to niemożliwe, że to napisali. I co na to polskie Sanżilaki, jak przeczytają, że na dzielnicy za sucho.
Ale co?
Patrz Ksenio, no pacz.
Pacz mama, pacz tata, wtrąca się Groch.
Na co Grochu? gdzie Dada ma paczeć, chce wiedzieć Iwonek.
Taa, zgadza się Groch.
Iwonku, przynieś no mamy komputer. Nie, nie ten do bajek, tylko mamy. Tak, ten co go nie można ruszać, ale ten jeden raz można, jak mamusia pozwala.
Dziekuję synku.
Więc patrzmy.
Proszę, Oto lesłar. Oto prognoza pogody. Na lokalne święta na Sanżilu, w okolicznościach, oraz w całej Belgii wręcz.
No jest, i co?
A czytasz dokładnie Ksenio, o tu tu?
Czytam.
I nic cię nie dziwi?
To tu?
Tak, to tu.
No fakt, może trochę niecodzienne. Ale święta w końcu, może być odświętnie więc, wygłaszam mądrze, odświętnym tonem.
A co? włącza się Roman.
Historyczny tekst! W tłumaczeniu mniej więcej tak:
w święta kraj znajdzie się pod wpływem czegoś, co w polskiej tiwi D nazwano by niżem. Tento niż przyniesie wszędzie wielkanocne deszcze. Na te deszcze czeka cały kraj. Bo susza daje się we znaki.
Gdzie? U nas? Na Sanżilu.
I w okolicznościach tak samo, potwierdza Ana.
W Belgii? Na Sanżilu u nas?
La płłi bienwenu?  faktycznie niecodzienne ujęcie sprawy, ujmuje sprawę Roman.
La plłi bianweni? poprawia ojców ze szkolnym doskonałym akcentem z dzielnicy Iwonek. Chcemy deszczu Grochu?
Taa!
Nie chcemy, ale kraj chce!
A nie mówiłam, że nie sądziłam, że dożyje takich słów? cieszy się Ana - a jednak. Dałam radę. Warto było.


Monday 3 April 2017

znieczulica

Mało co wywarło na mnie ostatnio takie wrażenie, jak ta wiadomość, ogłasza Ana Martin. Nie to, bym nie wiedziała, że tak jest, czy coś w ten deseń, bo wiadomo, że tak jest. Ale że napisali - to se przypomniałam.
I smutnam.
Bo oto padła wiadomość, w tiwi tej drugojęzycznej to padło, że ci, co mają odwozić do krajów pochodzenia emi-imi, co to lebelż i labelż, ale bezimiennie - bo grupowo jako Belżik - udało się usunąć z obozów i odesłać na wojnę lub na pustynię przykładowo - ci to oto agenci pięknie sobie żyją.
Pławią się w luksusie.
Pływają, Ano?
Pływają też. W luksusowych basenach w Dubaju i Katarze. 
Katar?
No, takie małe kraiki, gdzie ropa płynie, a z niej bogactwo dla wybranych.
A nie mogą? Se tam nasi agenci pływać? Znaczy się, w bogactwie, nie w ropie raczej chyba?
Odwożenie emi-imi o nie wakacje! to po pierwsze. Po drugie: za pieniądze podatnika. Po trzecie i czecie: jak to jest w ogóle możliwe, że się towarzyszy jednym z najbiedniejszych ludzi świata i tak na tym nieszczęściu jeszcze korzysta?
Znieczulica, podpowiada Roman?
Chyba więcej. Głupota? Poczucie bezkarności? Dno dna?
Baseny i luksusowe hotele to zresztą nic. To tylko zbytek i durnota. Wyobraźcie sobie, że zdarzały się przypadki korzystania z prostytutek. Wymuszania tychże usług darmowych zapewne też. 
Czyli?
Terror. Zastraszanie. Korupcja.
Mało?
Nie. Na ferie wielkanocne starczy. Udanego jajka. Wielka musi zapaść noc, by to wszytko zmienić.
Niech to jajko kością stanie w gardle tym, co wolą tego nie widzieć. Większości czyly.
Nam?