Wednesday 30 January 2019

efce anderlecht

Siedzimy tu na Sanżilu jeszcze i ten moment w Anderlechcie nie chce coś nam wyjść z głowy.
Bulety we-że buletami, ale gdzie się podział polski anderlechtowski duch, mówi Roman. Jezusie, by czasami Anderlecht nie przerobił się nam na jakiś hamerykański Grinpojnt, gdzie kiedyś wystarczyła polszczyzna już-nie-matczyzna, by całe życie przeżyć, a teraz cza z angielska zasuwać i zajadać jakieś zboża zamiast mięcha?
Tego się boisz Roman?
Boję, że duch ginie. Tak. 
Nie zginie do końca. Wszystko dzięki piłce nożnej, tłumaczy Ana. Bo to dorasta nowe pokolenie polone. Już niekoniecznie Sanżilaków, może bardziej Szumaniako-Woluwiaków, ale tak samo chcących kopać. Może nawet bardziej, niż ci kiedyś, bracia na ż duże; Żewłakow, podpowiada Roman, co z nimi?
No więc ci mali polone chcą być jak ronaldo-mesi-boniek i inni, a że taki sport to jednak piękna aktywność dla dziecka, i inna dla matki najczęściej: mianowicie taksa, co nam robi dwie aktywności: to i rodzice się dowiadują, gdzie to potomek ma największe szanse na zarobek i nijak inaczej, a zawsze wychodzi na Anderlecht właśnie.
I obojętnie, ile by sobie włosów z głów rwali i po mapie szukali, czy jednak się nie da inaczej, przykładowo do efce na Woluwach, Ewer, czy Eterbek lub wręcz do sanżilowskiej unjon - co i tak już jest upadkiem z wysokości Szumana, ale co zrobić, przecież na tym rondeczku nie da się grać - to jednak Anderlecht i wciąż Anderlecht. 
Więc ten moment, kiedy siedząc na komisji uświadamiasz sobie, że na nic marzenia o domach w Owerajzach, Hujartach i Waterlo - bo to daleko i na mecze nie dojedziecie. Ten moment, kiedy ważysz, co ważniejsze: szansa na karierę i zarobek na Anderlechcie, czy aligancki dom na wsi, co wsią nie jest zresztą. Ten moment, gdy znów wyskakuje Efce Anderlecht, ani chybi ani na jotę bardziej luksusowo, i zaczynasz boleśnie się rozglądać z dzikim psem w ręku, gdzie to jest i kto tam mieszka. Ten moment, kiedy nie wiesz, jak powiedzieć lekoleg i la też, że jednak przeprowadzacie się na Anderlecht, bo czy treningi w tygodniu ma onfą, a sobota cała w meczach. Ten moment, kiedy znosisz ich spojrzenia.
I dumnie wjeżdżasz szose de Mons na swą nową dzielnicę.


Tuesday 29 January 2019

ten moment

Są takie wyrażenia, dla których warto się przemóc i włączyć fejsa, zauważa Ana Martin. Zdaniem Any rządzą nieodmiennie "aktywności" koniecznie w pluralu - ale zaraz za nimi - „ten moment”.
I oto nadszedł ten dzień. Wczorajszy. Czarno-szary poniedziałek, który wyglądał jak niebiesko-smutny poniedziałek, którym nie był, bo ten był- był aktywny w słoneczno-mroźnym zeszłym tygodniu. Tak przypadł niebywale. 
Za to ten wczorajszy miał bynajmniej swój moment. Ten moment. Fejsbukowy.
Który przypadł był w niedzielę. 
Więc ogłaszam oficjalnie pod dyktando Any:
Ten moment, kiedy w deszczową, handlową niedzielę dojeżdżasz do Ikei w Anderlechcie, chcąc zająć dzieci pałaszowaniem buleto-klopsików i frytek. Ten moment, kiedy miło zdziwiona, że lebelż i labelż, czyli Belżik jakby cała, wcale sobie nie ukochała handlu w niedzielę, bo tłumu brak, w tym tego tradycyjnego, anderlechtowskiego, rodem w dużej mierze z Afryki i niestety ubranego częściowo nie wedle własnej woli, lecz przymusu ze strony podobno jakiegoś boga. Ten moment, kiedy smutno ci, że nie będzie po marokańsku, tylko tak jakoś zwykle a la belż, może nawet a la polonez,  i wreszcie kulminacja tego momentu, kiedy patrzysz na jadłospis i widzisz, że Ikea to jednak miszcze są, bo oto jak się podporządkowali pod dzielnicę: na tablicach króluje kasulet maroken.
Ten moemnt, gdy kuskus jak bumcykcyk śmieje się do ciebie ze zdjęcia. Cassoulette marrocaine. W nim bulety we-że, zwane też falaflami, kasza i sosik. We -że - to i hipsterzy dadzą radę. Nawet ci z Hameryki. Mówiłam przecie, że Ikea to miszcze marketingu i pi-aru.
To wszystko za 4 ojro. Taniej nie zjesz w całym Anderlechcie, o Brukseni nie wspominając. No i Hameryce, gdzie dolary. Pi-ar i marketing.
Ten moment, kiedy to jesz i dobre jest. I cały czas równie tanie.
Wstajesz nawet po drugą miskę dla ślubnego i iks-iks w brzuchu.
Reszta zajada klopsiki nie -we-że.

Ten moment. I pomyśleć, że to Anderlecht.

Wednesday 23 January 2019

śnieg

A jaki miałby niby dziś by być tytuł, nie no, sami pomyślcie naprawdę, wydaje wam się, że jest tu jakieś miejsce psychiczne i fizyczne, by mówić czy pisać jeszcze o czymś innym?
Na jakiej planecie się obudziliście, bo chyba nie na zasypanym Sanżilu czy w okolicznościach. Taka Ana obudziła się na ten przykład o 4 rano i tak se już kończy piątą godzinę aktywności, co to jest nowym polskim ulubionym słowem.
Wszyscy mają jakieś aktywności, a na Sanżilu i ogólnie w Belżik podobno też od wczoraj uaktywnił się  śnieg. W związku z czym u nas uaktywniły się więzy sąsiedzkie i wczoraj dzieciarnia do nocy budowała bałwany, jadła śnieg z kupami, rzucała opłatkiem śniegu, jak to pięknie był ujął swego czasu Groch.
Ale te dzieci lubią śnieg, jak to z polska ujęła mijana matka. Widać z Polski D zjechała, bo skąd, pomyślcie.
Aż Rita w to nie wierzy w dalekiej Hameryce, mimo że i sąsiedztwo, i Roman, od razu zdjęci posłali. Takie czasy, że od razu wiadomo, gdzie pada.
Gazety piszą o mezur spesjal, by się kryć i nakupować, co by nie wychodzić po jakiś olej, Forżako donosi zdjęciowo - fejsbukowo o głodnych lisach w ogrodzie, ciekawe co tam w temacie opon zimowych, których Forżako przykładowo nie przwidział.
Ana trochę uspokojona, że dziatwa śnieg widziała, już się mniej martwi, co tam wiosna przyniesie, i nie chodzi o bociana, tylko o ferie, heloł!
A teraz dzielnie idzie, podtrzymując brzuch i szurając trochę, próbując się ślizgać.
Lewą do przodu, a jakże.

Tuesday 22 January 2019

porządek

Podobno gdzieś jest inaczej. To daleko, łatwo tam nie traficie. No ale Argentynka dała radę - kto, jak nie ona, ewentualnie nie licząc Any Martin oczywista bez dwóch zdań - i dlatego była skomentowała, com napisała była jeszcze wcześniej: to o formil w aromie.
Mianowicie, że po powrocie widzi, jak na Sanżilu, choć może bardziej w okolicznościach Szumana, bo tam zlądowała z tych włajaży - jak niska jest jakość usług w resto takich, by rzucić przykładem.
Fochy i olewanie kljentów, by nazwać to z grubsza, choć wcale nie dosadnie, mimo iż fejs by zniósł, niejedno wszak widział, Sanżilaków bez hejtu i spamu podobno w tym.
Skarży się nieco Argentynka, bo tak być nie powinno, więc szok jej nie mija.
Romanowi też już wiele lat nie mija, i mimo że Ana przypomina, że to ogólnie ludzkie i czy w Polsce B i A potem naprawdę było mu lepiej, bo Anie nie - to jednak i ona podskórnie czuje, że szkolenie narodu polone przez szefów korpo, umiłowanie ojców, bogów, tej tam to - hierarchii, podporządkowywanie się  - w resto i usługach wychodzi na dobre.
Widział to i w salonie harleja, a ostatnio - w resto libańskiej, w okolicznościach ikselskich, gdzie był zaciągnął Anę po oględzinach farb w warunkach bardzo belż, czyly maksiolewki kljenta.
E Roman, pani od tapet była miła.
Miła, bo nie belż de susz, ponuro stwierdza ślubny. Jak dla mnie - Hiszpanka lub Włoszka może wręcz. Resztę obsługi widziałaś?
Widziałam. No ale ja se umiem szacunek brzuchem wywalczyć, bez brzucha też, ale teraz to już w ogóle. Siadam i już. Żądam i już. Paczą na mnie jak na dziwaczkę, ale to znam od 40 lat bynajmniej. To i se siedzę.
Ale fakt, że potem w libańskiej - to był miód. Weszliśmy przed 12 - patproblem, madam, on e uwer, prene la plas. Może być tu?
Roman, że oczywiście, Ana - że nie, ale skoro pusto - to niech se Roman siedzi na tym niezbyt wygodnym.
Ana zastrzega, że tylko pije. Patproblem, madam, rozlega się z innych przystojnych ust.
Roman wybiera z ryżem, dostaje z soczewicą. Ojej, martwi się kelner i jedzie nie na Romana, tylko na kolegę, który źle wbił w kompie. Łagodnie niby jedzie, ale to na niby, będzie bura, obserwujemy z Aną. Zaraz zamienimy.
Patproblem, mówi tym razem Ana. Roman, to zdrowsze niż ryż. Jeszcze się z Ksenią o soczewicę pobijemy.
I już zabiera Romanowi jego sałatkę. Pyszną. Kwaśną.
Ja trochę zachowawczo jem toto z pietruchą, cebulą, pomidorem i cytryną. Sa wu wa, madam, rozlega się niespodziewanie znad mej głowy.
Łi, tre bjan, bąkam.
A panowie biegają.
Ale żeby nie było tak pięknie, usłużnie i na ładnie w ogóle, oznajmia Ana - zauważmy, że tam pracowali sami mężczyźni. Zauważmy, że wszyscy byli przystojni i młodzi. I wreszcie: że kobiety robiły za ozdobę menu i ścian. Z półgołą piosenkarką na czele.
Więc co powiemy Argentynce?
Że nie wiemy. Że chyba albo bjanseans i grzeczność, albo olewka. Albo porządek na wzór religii, albo luz. 
I co z tym zrobić?

Nic. Żyć dalej. Rządzić też się. Można. Wszystko można.

Thursday 17 January 2019

ekspreso

Różnica polega na tym, że różne są podejścia - tak bym to nazwała najbardziej skrótowo.
Ana uważa, że nie ma się czym przejmować, szczególnie na Sanżilu i w okolicznościach, gdzie wszyscy są emi-imi, natomiast Ksenia, Samosia, Sąsiadka, Rita i Roman - że wynika to z ich nieumiejętności.
Ana - że z braku dobrych chęci, ewentualnego braku yntelygencji lub z wrodzonej złośliwości. Rzadziej - wady słuchu.
Francuszczyzna. Nie-matczyzna, nie-ojczyzna, nawet nie-belż tak naprawdę. A już na pewno nie tej z drugiej części kraju, gdzie ci, jak ci tam oni się zwią, na fy.
Flandria. Flams. Stąd flamaki i falmastry. Ale już tak nie mówię.
Dajmy przykład z wczoraj.
Wygonieni do Aromy, siedzimy se i zamawiamy. Panienka krąży wokół nas zła jak osa, widać krłasanty spaliły się z rana, albo nie wiadomo co, albo po prostu nie podoba jej się, że Ana zarządziła zmianę stolika. Znaczy: nie zna Any, bo Ana zawsze zmienia stolik, zamówienie itepitede. Stąd czujemy, że nowa. Widać nie idzie pierwszy dzień.
Więc po zmianie stolika zamawiamy. Bo panienka przy nas już czeci raz, a Ana znów, że an pti momą silwuple.
Samosia: że formil ekspres.
Ana, że formil ekspres z espreso. 
Ja- że ekspres z kafe.
Romana jeszcze brak, łatwiej spamiętać.
Ana pyta Samosi, jaka kawa, bo ta zawsze z włoska espreso. Samosia z nie-włoska, że dziś normal.
Anie się to myli i zamawia formil ekspres z espreso i krłasantami. 2,80 sztuka.
Panienka na to, czy ekspreso, z lokalnego dodaje k.
Ana, że jednak ona nie formil, sam krłasant z ber. I że te dwie kawy to nie espreso, tylko kafe.
Panienka powtarza, że nie ekspreso i odchodzi.
Wraca.
Bo szef pamięta, że tu ma być espreso i sie dopytuje.
Ana znów się myli, ale Samosia pomaga, że tym razem kafe normal.
Panienka przynosi 2 kawy i 1 krłasant z masłem.
Ana- że brakuje krłasanta do formil ekspres. Espreso ani ekspreso nie czeba już, sawa pur le kafe.
Samosia i ja kulimy się, bo widać, że panienka jest belż i udaje, że to Any wina. Bo ma ptit aksą i ciężko ją zrozumieć.
Ana na to, że sawa, że to safot, a nie aksą, bo jest onsant i wszystko jej się myli, ale nie zmienia zamówienia: il monk un krłasan. Pa despreso, mersi.
Panienka pokonana wzrokiem Any przynosi krłasanta.
Zjawia się Roman i stresuje, bo czeba zamówić we francuszczyźnie. 
My smutne, bo niezrozumiane.
E tam, podciąga spdnie Ana. Nie widzicie, że ona w stresie, to i ofiary znalazła. Takie ofiarki na początek dnia? Koniec z umniejszaniem się. Tu same emi-imi i wszyscy są równi.

A ty Roman, la formil ekpres? Z espreso?

Wednesday 16 January 2019

esplanad

Wiadomo było, że łatwe to nie będzie, bo z jednej strony, albo nazwijmy to po imieniu: u uczestniczki, by mówić jaśniej: brzuch, z drugiej strony, u uczestnika: zablokowane plecy - czyly para z nich wybitnie nierowerowa;  ale dali jakoś radę ,wzięli się byly zebraly w garść i pojechali.
Na esplanadę, a gdzież by inaczej wczoraj warto jechać.
Na pożegnanie prezydenta.
Czeba, postanowiła Ana Martin, po prostu czeba. Nie tam, że brzuch, co tam, że plecy - jedziemy. Bo mam przeczucie, Roman, że wcale nas dużo nie będzie, że to kolejny z iwentów fejsbukowych, gdzie wszyscy się dzielą chęcią, a w realu - niedziałaniem.
I miała rację w swym mniemaniu, bo - licząc ze wszystkimi, co wzięli się w garść - powstała z tego zaledwie garstka żegnających.
Roman naliczył inaczej, odczuł to wydarzenie na plusie, ale Ana nie. Bo ona już nie ma cierpliwości do pustych słów. Może hormony, może lata, a jest ich 42, nie wypominając bynajmniej nikomu; nie wiadomo, w każdym razie surowo ocenia: naprawdę mało kto z komisyjnych miał wymówkę. Naprawdę mogli się ruszyć. Wszyscy. To w zasięgu rzutu beretem dla tysiaka naszych, a nieco dłuższy łokin dystans: dla kolejnych kilku setek. 
I brzuchy mniejsze mają zazwyczaj niż Ana.
Pozbądźmy się złudzeń o solidarności i tyle. Na esplanadzie solidarności do tego. 
Mamusiu, a wiesz co się stało w Polsce niemiłego, zapytał Iwonek wieczorem, gdy dotarł od źródła wiedzy.
No co synku, pyta ostrożnie Ana.
Atak był. Co to jest dokładnie atak?
No zależy, a co pani mówiła?
Że umarł prezydent Gdańska, gdzie to jest mamusiu? Aha, nad morzem w Polsce, Szymek i Janek mają tam babcie, już wiem sam, nie musisz mi mówić. Na jakimś wielkim święcie mamusiu, nie słyszałem dokładnie, to się stało.
Na tym samym, gdzie rozdawali w Brukseni serduszka, synku. To ta sama orkiestra.
Ale jak to możliwe, że ta sama? Przecież tu jest Belgia mamusiu!
La Belżik, potwierdza Groch.
Ale wiesz co mamusiu pani musiała wytłumaczyć Nikowi? Że to naprawdę!
Co naprawdę?
Naprawdę że ten prezydent nie żyje. Bo on myślał, że to jak w grze komputerowej, że on teraz będzie miał nowe życie, a potem drugie i czecie. A wcale nie!

Wcale nie.

Monday 14 January 2019

najpiękniej

Wracam, wracam. Krok po kroku w Nowym Roku, że tak polecę wierszem. A co mi zostało w końcu, jak nie Sanżil.
Choć czasami myślę sobie, że lepiej to już było. Piękniej. Plu bo.
Ksenia, głowa do góry! Gorzej to dopiero będzie, jak się będzie czeba zwijać na Ukle. Przeprowadzka. Korzystaj, pacz, jak pięknie, nawet chmury wywiewa chwilami. Pięknieje wszystko. Z rana przybyły dwie minuty jasności.
A tak najpiękniej to jest w ogóle w Antwerpii, donosi Roman, co to jęczy nam tu z sypialni złożony prawie że do grobu bólem pleców. Przeprowadzka, wiadomo. Ale właśnie jakoś tak dziwnie podniecony woła. 
Co się tak ożywiłeś, pyta Ana, lepiej się czujesz? A nie, już widzę. No no. Noooo. Hmm. Kto to?
Antwerpianka. Najpiękniejsza noworoczna belż. Mis Belżik 2018. Nówka sztuka z soboty. Elena Castro Suarez. Belż de susz, że tak się wyrażę.
Ale jak to belż, jak to, protestuję. Przecież Ana nie raz i nie dwa podkreślała, że to zupełny idiotym, takie konkursy, bo tam same niby-panny. Miski czyly. Nie wszystkie belż mogą startować. Nie-mężatki tylko i pewnie też nie-matki. Młode i niewinne niby. Niezmącone.
By stare dziady w żiri mogły się pogapić. Choć kostiumy chyba już zabronione.
Owszem, podtrzymuję krytykę, puchnie dumą Ana. Ale przyznajmy; ładna ci ona. Nawet mimo wymalowania. Ileż to ma lat, że tyle musiała nałożyć na facjatę? 
Cooo? 0-siem-naś-cie? O kurczę. O kurczę.
Ana, nie bądź tak surowa, dorosła w końcu. Jak chce, może się wymalować. 
Tylko po co.
Fakt, tylko po co?
Elena Castro Suarez, sylabizuję ponownie. Angeline Flor Pua. I tak dalej. Arabki, Hiszpanki, a może nawet lebelż i nasze, Sanżilki.
Ale o co chodzi?
O to, że to są belż.
I co?
I super! Że Belżik ma takie reprezentantki! Międzynarodowe.
A najpiękniej to już jest w Antwerpii. Cztery na pięć ostatnich misek pochodzi z tejto prowincji.  Tak piszą. Nie, że z jakiejś Hiszpanii czy innej Polski, tylko z Antwerpii właśnie.
Demokracja. Brawo.