Monday 24 June 2019

luksusy

Jezu, a tym w Luksie to nie dogodzisz najnormalniej w świecie, chodzi w kółko po kawałku domowego cienia Ana Martin i mruczy pod nosem. O proszę, teraz nie odpowiada, że Ksenia porzuciła na chwilę belżitud i opisuje eksjugoslaw. A kogo mamy opisywać, jak nie samo życie, co się dzieje tu i teraz, pytamy obie? Na Sanżilu i w okolicznościach tak wygląda życie, sory men! Przyjedźcie i sprawdźcie zresztą, a nie tylko na fejsie siedzicie, zamiast książki przykładowo czytać, o! 
Dziś dogodzimy na luksusowo, co Ksenia? napisz, cośmy se przeżyły w uklowski upał pod kościołem, bo nie sanzilowski co on już, oj nie niestety, ale cóż, nie można mieć wszystkiego, albo Luks, albo Sanżil, albo Ukle.
Pod kościołem? A co dzidziuś robił pod kościołem, a zwłaszcza Ana Martin ty, że dopytam się? dziwi się Roman.
Bo cień ci on był jedyny dostępny właśnie tam. Na jednej jedynej ławeczce.
Siadamy. Obok pani z innego konynentu, ale z tych z lokami, a nie tych przyodzianych. Do tego pan. Usuwają się. Ana zaczyna czytać. Na dzidziusia spływają pierwsze pochwały za grzeczny sen, a co ma robić wtaki upał, heloł, pani i panie!
Wstają i robią  iejsce kolejnej dwójce. Ana siedzi twardo i czyta magazyn na ef, na ef polksie, ale to i tak bardzo dobrze jak na Polskę D obecną, wiemy o tym.
Nadchodzi pan w kurtce puchowej. Ana zerka, ale nie komentuje, takie kurtki to ona nieraz i nie dwa na plaży widziała, i to nie w Luksie wcale, bo tam morza njet, heloł! We Włoszech to było, zanim ja na Sanżilu nastała, a oni się wybrali na południe. Chłopaki na golasa, a Włosi w kurtce, tak to było, jak bumcykcyk, Luks zadowolony?
Pan w kurtce ociera pot z czoła i mówi do Any, że gorąco. Owszem, a w kurtce to w ogóle, dopowiadam se w duchu, duszy wręcz, bom pod kościołem nadal, boczkiem koło Any.
Nadchodzi pani. Oj, kroczek po kroczku. Tiptopek nawet, mówi Ana. Tip co? Tiptopek - tak się mówiło w Polsce A B i C, dawno temu. I tak idzie ta pani. Z wąsem.
I do Any w te słowa: miła pani, czy kupi pani papierosy?
Ana już ma otworzyć buzię,  że owszem, choć papierosów nie popiera ogólnie - a tu jak pan obok jednym gestem nie zerwie kurtki i nie powie, że to on, bo tu przecież madam z bebe i on pójdzie.
Pani szczęśliwa i zamawia długie cienkie.
Pan wraca.
Pani kulturalnie nie pali. Bo Ana i bebe i madmłazel - czyly ja. Za to mówi, co za los ją spotkał. Mianowicie: artrozys.
Ja do Any - szto eta.
Ana - że gościec. I już do pani miło, że babcia miała to samo i pani biedna.
Pani na to, że trudno, taki los, a najgorsze, że mąż na tętniaka młodo zmarł i dzieci nie było. I że bebe piękne, ale to już wiadomo.
I czy Ana nie odprowadzi i madmłazel też, z wózkiem.
Ana odprowadza. Pani wdzięczna. Ana też. I pyta o nazwisko, i oferuje nas, że zadzwonimy, jak pase a kote, i przyniesiemy co nieco.
Pani wzruszona i pyta, skąd my.
No a my wiadomo, nasze, polskie, sanżilowskie na wskroś.
A pani - że ona z Luksa. Luksemburga. Ne tam tylko, narodzona, bo życie to już tu, na uklach całe. A nawet pod kościołem, co ci on centralnie.
No i co, Luks zadowolony?

wojna

Eksjugoslaw w Labelżik - mają się dobrze. Najpierw środowa przygoda Any na przystanku - ale to nic było, jak się okazało, bo południowe geny wyszły na wierzch naprawdę z całą lafors maczo w piątek, i to nie na Uklach, tylko na luksusowych Woluwach, gdzie tacy dwaj eksjugoslaw zjawili się po zapłatę. U Góralskich, bo to oni se te usługę zagramaniczną zamówili, zamiast po naszych sięgać, wiadomo przynajmniej, czym to gryźć...nasz to nasz. Tu akurat się ojce i matki nie mylyly.
A tych dwóch zjawiło się w osobie młodego i starego. Stary - weteran wojenny po latach 90., jak go ocenił po całości iwentu Roman. Młody - nowe pokolenie softmaczo, co to pójdą raczej na ugodę, co nie zwalnia z czujności, jak ocenia Ana. Po prostu wie, że stare chwyty z wojny z lat 90. nie działają, i tyle, co nie oznacza, by się go nie bać.
Bo bać się było czego, Góralscy wiedzą coś o tym - po czasie jednakże. Jak stary się drzeć nie zacznie, że Góralska ma płacić, bo jak nie, to ją zabije, starego jej też, a i dziecię. Że on ją zna i sąsiedzi ją znają, co ona za jedna, polska krew góralska, tylko żąda, żąda i żąda, i sprawdza, i wypomina nieścisłości, i tu każe dorobić, tu wyrównać, tu przybić, a on za takie pieniądze oto pracować nie będzie, bo nie, i niech płaci, jak chce mieć szafkę zamykaną, bo on, jak stary i od 25 lat firmę ma, nie tam, w Eksjugoslaw, tylko jak najbardziej tu, w Brukseni samej - to on takiej polskiej krwi na ef nie zniesie. By baba rozkazywała? Jemu?
I niech se Góralska nagrywa ile chce, on się lapolis nie boi, zupełnie jak ten od Any z przystanku, nawiasem mówiąc, też bohater największy z największych, bo jakże inaczej, maczo maczo maczo.
Góralska więc nagrała groźby, aż się młody był przestraszył, że Góralska jednak od razu na polis poleci i już tych obiecanych tysiaków ojro nie zobaczą nigdy.
I jak przestraszył, to starego wysłał do furgonetki, a sam zaczął Góralskich urabiać, no tego tam, negocjować, jak się dziś mawia. I urobił Góralską za bardzo - na oko Any, choć niepoczebnie, bo na drugie oko - racja była po stronie polskiej.
Oby po strachu było.
Eksjugoslaw więc w zdecydowanym natarciu, czegoś takiego to naprawdę ciężko by się spodziewać w Labelżik, nawet jeśli pierwszą rzeczą, jaka wpadła Anie Martin w oko w innym Beneluksie, bo luksemburskim, w roku 2003, czyly baaaardzo dawno, gdym ja dzieckiem była - była flaga czerwona jak krew, z orłem czarnym.
I nie był to polski orzeł, jakby chciał Groch,lecz jak najbardziej kosowski, jak mi wyjaśnił Roman, który w 2003 r. też już był w końcu nie aż taki młody i to i owo wie o polytyce.
Orzeł ten mówił: wojna wojną, a teraz jesteśmy tu i jeszcze wam pokażemy. Nie to, by kosowscy szczególnie mieli pokazywać, nasi z A B C i D też potrafią, sczególnie ci w polytyce, no ale kosowscy i inni stamtąd do najłagodniejszych ogólnie i sterełoptypowo mówiąc - nie należą.
Południe, wiadomo. Ach, ci maczo, westchnęłabym kiedyś nawet, a dziś nie, bo wiem od Any, że feminizm na ef maczo nie chce.
To i ja nie chcę.

Thursday 20 June 2019

pijusy

A ty co czytasz, swoją biblię? zagaduję Anę Martin sąsiedzki pijak.
Jak w Polsce D zupełnie, a i A B i C kiedyś, nie ma dwóch zdań. Jest pogoda, jest ławka, jest pifko - jest picie.
Są dwa zdania, bo jednak mniej pijani byli, za to chamscy, na równi co najmniej i bynajmniej.
O pierwszej w południe samo się działo, naprawdę, w zenicie słońca, aż uwierzyć nie mogłam, jak bumcykcyk, jak że Ana to mi we łzach nieco jednakże opowiedziała.
Bo Ana nadeszła wózkowo buzkowo. Wiadomo, odbiór z autobusu. Tych dwóch rozsiadło się już wcześniej, wiadomo, przygrzało, to i dasza szukali.
Więc siedzą.
Ana na to: silwuple, proszę się przesunąć, bym i ja usiadła.
Przesunęli się.
Ana wyciąga książkę.
ten obok mnie, już na pół wpół śmierdzący, na to: czytasz biblię?
Ana na to nic.
On próbuje dalej: to co, koran?
Ana, yntelygentnie niby, bo już jakoś jej wypadało się odezwać, uznała wczoraj, a dziś - że bezsęsu to było, ale za późno, moja pani, heloł! - no więc Ana na to: koran czyta się od drugiej strony.
Pijus na to, że Ana taka mądra. A że on jest eksjugoslaw i rozumie. I zapalić musi.
Na to Ana, że to przystanek, aredetram, i tu palić nie wolno.
I tu miała za swoje, że hej. 
Ty, tła, polonez de merd, ty mi będziesz mówić, że tu palić nie wolno? Lepiej zajmij się swoim bebe i pacz, twój tram ariw. No wsiadaj, dalej!.
Ana na to, jeszcze na spokojnie: tu nie wolno palić. Jak chcesz, bo też cię będę tutłajować pijaku jeden - to policja ci to powie.
Pijus: polis, polis! Ja jestem eksjugoslaw, nie boję się lapolis żadnej. 
Ana: no to dobrze, zobaczymy.
Kolega pijusa mniej pijany jednakże na to, że może jednak nie palić, bo owszem, kolega ma rację, tu jest wolne powietrze, że kumpla rozumie, ale po co ta polis nam, na co doprawdy.
A ten jak się nie zerwie, jak Any od lapluszjont, la plus chiante, emmerdeuse de merde polonaise w pisowni, bo Ana nadzoruje - nie wyzwie! I że on nie takich się bał.
Na to Ana łaps za telefon i już 112 wybija.
Zgłasza się miła pani.
Ana informuje, co się dzieje. We łzach. Bebe śpi. 
Pani - że już jadą.
Oczywiście. Tylko że nie dojechali.
Roman bić chciał. No to będzie okazja.


Wednesday 19 June 2019

nunu

Szkoła prawie za pasem, uff, można odetchnąć, oddycha Ana Martin, tak jakby to coś specjalnego było, oddychanie czyly, heloł!
Tym samym sezon polowań na nianie nunu się teoretycznie chwilowo zakończył, uff, coraz mniej próśb od znajomych o namiar na jakąś Polkę spływa, choć jak tak dalej pójdzie, to już naprawdę żadna wolna Polka nam się tu nie ostanie i wszystkie małe Sanżilaki i okoliczne będą mówić w hiszpańskim, czy jaki to tam jest, co nim tam gadają w Meksykach i obok.
I dobrze, na to Roman.
I dobrze, Ana zgodna wyjątkowo.
Francuski też w cenie.Pardą - te co po francusku. Jak studentki na ten przykład.
Na taką jedną zapolowała tynderowo Ninoska.
Serio? Tynderem - nadziwić się nie może Roman.
Tak jej doradzili. Na komisjach wysokich, to i spróbowała.
Zdziwiła się nieco, bo niby-nianie - nic nie piszą, a zdjęć dają dużo. Na których wszystkie robią dzioby.
Znak czasu, wzdycha Ana.
Ale wiecie, co było najdziwniejsze? Że Ninoska brukseńska ci ona przecie, sanżilowska z krwi i kości - a nianie za to zupełnie. Za to chętne do podróży, że hej! Zero problemu, patproblem zupełnie, by na godzinę zjechać do Brukseni. 
Me łi, przejadę się, patproblem madam. Tak, może być na czecią, purkła pa. A nie! Pardą, nie może. Szkołę mam, zapomniałam, ekskjuze mła mil fła onkor yn fła.
A to ile pani ma lat, odważyła się Ninoska.
Piętnaście, no czternaście właściwie, ale piętnaście niedługo, bo za rok
To może pani pracować?
A nie wiem, nie sprawdziłam.
A szkoły pani nie ma?
A mam, zapomniałam dodać. Ale to nie problem. Tak se pomyślałam, że dorobię se jako nunu. Nie mogę, mówi pani, to ilegal? To się dowiem, tynder nic nie mówił o tym zupełnie.
Ale zadzwonię do pani mesendżerem, jak będę mogła wpaść, sawa? A bjanto alor! 

Tuesday 18 June 2019

tynder

W ogóle wogle to Roman wymyślił, wiesz Ana, czemu na tynderze tak dużo tych z Antwerpii. Zupełnie, jakby sam tam bywał, tak nawiasem mówiąc. Na tynderze tym znaczy się. 
Rozchodzi się o języki. 
Czyly zrozumienie, co mówią.
A co do związków Polek z innymi, nie-naszymi lokalsami: ci walońscy, faceci - bo o związki nie eldżibiti tu chodzi, sory, taka dyskryminacja - często ci oni słabawi w angielszczyźnie. Szkoły frankodialektowe języków nie uczą za dobrze, sama żeś Ana narzekała i w związku z tym Iwonka gdzie indziej wysłała.
Bo tak jest - niestety.
No właśnie. Te inne szkoły, z drugim dialektem, choć ten nieznany ci on w większości Polkom, bo straszy wymową itepe - nauczają angielszczyzny. Więc jest potencjał dla naszych polskich Polek. One bowiem często zbyt perfekcyjne i krytyczne, głównie do siebie w lustrze; i nie chodzi, że tu za grube, tu za chude, tu za stare, tu za młode - lecz że franse bez akson jak z Paryża jakiegoś to nie dla nich, że je odkryją, że się zbłaźnią, że nie zrozumieją, słowem -  Sanżilówki uciekają w angielski, bo tu już owszem, powiedzą to i owo, w tym najważniejsze. 

A że ci, którzy zrozumieją ten poziom angielski, są we Flandrii - stąd nadmiar par polsko-flamanckich. Flamaki, no znacie. O jezu Ana, nie pacz tak, tak się mówi i już.

Par, nie par. Bo to nie tylko o zrozumienie słowa chodzi, lecz zrozumienie się - a raczej niezrozumienie - to już i tak bez języków odchodzi. Jak zawsze, Kobiety z Marsa, mężczyźni skądś tam, no i co, tynder nic nie pomoże.

Wednesday 12 June 2019

parencja

Dziękujemy bardzo za telefon, dzwoni Ana Martin do Parencji, takiego urzędu, co ma ułatwiać życie rodzicom belż i nie belż, ale w Belżik. Równość, a co!
Jak sama nazwa wskazuje, kiwa głową Ana. Bo to Ksenio rodzicielstwo znaczy. Czyly teoretycznie frontem do klyenta. Małego i dużego.
Znaczy co znaczy - Ana i tak wpada na ścianę jak na dziurę w chodniku kółkiem. A właściwie na nagranie. Głosowe.
Z automatu cię spławiają, no cóż, wzdycha Roman. Co oni tam wymyślili za wymówkę?
Informujemy, że nasze biuro jest otwarte codziennie od którejś tam do którejś tam - tłumaczy na gorąco Ana. Niestety, nie możemy odebrać pani lub pana telefonu, wotr apel w każdym razie w miejscowym dialekcie; chcieliśmy przeprosić, ale we wtorki właśnie w ogóle przestaliśmy odbierać, bo mamy za mało ludzi, a olbrzymią ilość wniosków o dodatki na dzieci. 
Co? tak mówią - bo nie wierzę.
Mniej więcej Ksenio. Dalej: niestety nie będziemy w stanie odebrać pani lub pana telefonu, wotr apel czyly, w najbliższym czasie. Wszystko to spowodowała reforma. Subwencji tak zwanych. Ale proszę do nas napisać. Odpowiemy jak najszybciej. 
W najlepszej odległości po miejscowemu.
Czyly nigdy.


Tuesday 11 June 2019

ślubnie

Mamusiu, a co to są zielone świątki, pyta w zielone jeden z drugim, jak się juz dobudzą, łatwo i szybko toto nie idzie, no bo jak się szaleje z internacjonalnymi kopan i kopin na podwórku - takim nowoczesnym, za brama, zeby nie było - ale zawsze to dzieciarnia sama się zabawia - to i się leży.
Co rodzicom nie przeszkadza, komentuje Roman, Sanżil i okoliczności zawsze mogą w końcu liczyć na powstanie wiosny. Co następuje bladym świtem. Nie zielonym wcale
Zielone świątki to święto takie jedno, Ksenio, doczytałaś? 
Doczytałam coś innego, a mianowicie o Ekosin, czy jak to Ana wymówić? Ecaussinnes w pisowni. Gdzie dopiero się dzieje w zielony. Poniedziałek. I to od 106 lat.
A co tam dają?
Nie dają. Organyzują. Śniadanie ślubne lub ślubne śniadanie. Jak kto woli. Dwa ś w każdym razie, dziwi się Iwonek. A co!
Gute to poczęstunek. Podwieczorek. 
Co tam, dwa ś lepsze! Nasze!
Okazuje się, że to coś słynnego Ana, doczytuje Roman. Chyba nawet feministyczne na ef wielkie, nie tylko kobiece. 
Serio? A ja nic nie wiem, wstyd.
Dowiesz się niedługo, i świat się dowie, bo oto Belgia Lebelżik zgłosiła to wreszcie do Junesko, UNESCO się pisze Ksenio, to i tak pisz.
Gouter matrimonial de Ecaussinnes z dachem nad u.
W kategorii tradycji.
Tradycja to imię dla dziewczynki, zauważa Ana. poza tym zazwyczaj tragedia.
Na czym toto jedzenie polega, Romanie? Że tacy jak my, ślubni czyly, siedzą i zajadają?
Wręcz na odwrót. Że tacy jak my, nieślubni czyly, zajadają, siedząc wokół majowego drzewka, co towcale nie jest drzewem, tylko tak się nazywa, a naprawdę - ozdobionym słupem; zamiast jeść, siedzący jeszcze uważniej się rozglądają, czy się ktoś nie nawinie, co by go lub ją można usidlić.
Czym, bo nie rozumiem.
No ślubem!
Ale jakie to feministyczne Roman, no co ty. Przecież ja tu widzę, w najpierwszym ogłoszeniu sprzed 106 lat wręcz, że to panny na wydaniu wydają toto przyjęcie, a potem usługują, co pierwsza, to lepsza, bo chcą się załapać.
Na co załapać Ano, bo nie rozumiem, nie rozumiem ja, Ksenia.
Na męża Ksenio! By dzieci były oficjalne, jak się patrzy. Jak każą.
One się uwijają. Oni - siedzą, jedzą. Nie podają, tylko im się podaje na tacy. Siebie.
Sami czytajcie. Taki feminizm do Junesko? A fe! 


Lundi 1er Juin 1903 (Pentecôte)
À 4 heures
GOUTER MONSTRE
Offert par les soixante jeunes filles à marier du centre de la commune
Etant délaissées par un grand nombre de nos concitoyens, nous prions les jeunes gens
Des environs de bien vouloir participer audit goûter,
Et espérons avoir sous peu le plaisir d’assister à de nombreux mariages.
Les 60 jeunes filles à marier.


Tuesday 4 June 2019

alokasjon

Felisitasjon, zaczyna Hindus, zwany tradycyjnie Arabem, na widok Romana z wózkiem buzkiem. Nie bardzo coś ten ci się wybrał, bo z buzkiem po piwo ganiać, to naprawdę, no naprawdę, kręci głową Ana, niezadowolona bardzo, ale co, gorąco jest, no co, idealna pogoda na piwo, no co, wszyscy tak robią i nie rób ze mnie pijaka Ana bynajmniej.
Ale z buzkiem po piwo to nie musisz.
Ale ona lubi buzek, to co, to co.
No i felisitasjon mnie spotkały, bo oto Hindus zwany Arabem oko ma i się doliczył trójki. Czyly Iwonka, Grocha i Wiosenki. I pyta: czy to się opłaca?
Co się opłaca, uprzejmie jak zwykle Roman.
No czecie czy się opłaca.
Hmm, jak to pan rozumie, wu komprene sa komon?
No bo o u nas w gminie teraz mieszkacie. Ukle, łi u ną?
A tak, owszem, za rogiem.
No to pytam panie. Ile alokasjon na dziecko numer czy. Czy żona pracuje w ogóle?
Ojej, nie wiem, nie mogę ede. Wiem tylko, że obiecali, że będzie dodatek, a nima.
A konto podał?
Może źle?
Może ma rację, zadumał się Roman. Ile się należy?
A glas dla dzieci to dziś nie? I tene mła o kuron, jak coś wpłynie, merci mesje mil fła.

Monday 3 June 2019

z placu

W ogóle rozmawiałam z narzeczonym i jednak potrzebujemy saloniku, więc nie zawracaj sobie czasu z tą koleżanką. Co do tych poniedziałków pytałam patronki i nie mogę nic zmienić. Musi zostać we środy. Bo w jeden poniedziałek tak, a w drugi na uklach i to być nie może.
A poza tym zapomniałam powiedzieć skończył się płyn do toalety. I mamy problem z komunikacją i byśmy się spóźniły, będzie okay? Jeśli tobie lepiej, to najpierw mogę na drugi plac pojechać. Bym nie była stratna.
Powiem dla ciebie za tydzień, co dalej, okay?