Thursday 28 June 2018

podsumowawszy

Idzie dobre. Ogólnie oprócz szczegółów. Nie lękajcie się.
Po pierwsze: słońce świeci, że hej. To już sami widzicie co dzień.
Po drugie: koniec roku szkolnego. Cieszy się dzieciarnia, że skończy się wstawanie, że będzie bawienie się. Cieszy się Ana, że zmniejszy się poziom nerwowości. Porannej i całodziennej, z tej pierwszej wynikającej.
Że będzie zmiana, i to niejedna - ale o tym we wrześniu, co Rita? mówi Ana w myślach do Rity.
No dobra: Rita i Fjotr, by było okej dżenderowo. Ale dacie czadu!
Po czecie: że jesienią znów se pokongresujemy i pokopiemy wendowo. Zapisy Ana zaraz puści, cieszcie się już!
Po czwarte wreszcie, i to sukces dla całej Brukseni: że w okolicznościach będzie dżenderowy budżet! Tak! Nie wiecie, co to jest? No, ja też nie wiedziałam przyznaje skromnie Ana, i przyznała to także Prezeska, jak jej to Ana była oznajmiła. A więc to taki budżet, gdzie myśli się o wszystkich mieszkankach i mieszkańcach miasta, nie tylko tych, co zawsze, czyly mężczyznach. Postęp, co?
Żeby to jednak tak nie było, że na Sanżilu i w okolicznościach to teraz już tylko dżender i w ogóle równość - znajdę i rysę, znajduje rysę Ana Martin: w Brukseni na 19 burmiszczów przypada no ile kobiet?
Żadna, zgaduje Roman ponuro, zupełnie jakby słońce mu nie przygrzało.
10 - uderzam w drugą stronę z nadzieją, a co tam, maks to maks!
Dwie! Tylko dwie! Wstyd.
To że średnia wieku burmiszczowskiego to 59 lat raptem - nawet nie wspominam. Najmłodszy ma 45 lat, najstarszy zaledwie 70. Wiekowa rozpiętość równa kosmicznej odległości między Uklami a Anderlechtem, które to reprezentują.
Średnio rządzą po - uwaga uwaga! - 12 lat. Dwa-naś-cie! Jest i taki, Pike niejaki, wstyd przyznać, z jakiej dzielnicy, bo z naszej ci on - który na wysokim stolcu władzy zasiada już prawie pół wieku.
Mocno się trzyma.
Za mocno, słychać po sanżilowskich kątach.
Starczy, mruczymy!
Obalą go czy nie?
Oba-li-my! My! Polacy też mogą! Zapisałaś się na listy wyborcze, Ksenio?
A jakże.
Idzie dobre. Ogólnie oprócz szczegółów. Nie lękajcie się.



Wednesday 27 June 2018

ocieplenie

Z wielu rzeczy tak i owszem wypada nam się cieszyć w obecnym i bieżącym do tego jak chart do przodu roku, twierdzi Ana Martin.
Przynajmniej i bynajmniej raz ziściła się długoterminowa prognoza pogody na kilkanaście lat wręcz, co to ją Ana była wyczytała kilka lat temu, gdy biuro mieściło się jeszcze w barze dumatan, a nie w jadalni na czarnym rynku w omarszenłar, nieco niżej, ale nadal na Sanżilu, a jakże: a mianowicie, że Belgia Labelżik będzie jednym z tych krajów, które najbardziej skorzystają na ociepleniu klimatu. Mianowicie, że będzie tu ciepło i ładnie i że wszyscy będą chcieli tu mieszkać. Że se Roman ze Stefanem winnicę założą.
I że nawet lepolone nie będą mieli na co narzekać na deszcze i szarówę, to jest tylko w teorii znaczy się, bo w praktyce zawsze można.
No i proszę. Oto mamy wiosnę i lato, jakich nie widzieliby najstarsi górale, jakby tu nawet byli chcieli zamieszkać. Kto mi powie, kiedy ostatnio widział deszcze na Sanżilu, no kto?
My tu nie, a już zwłaszcza nie - Flandria, czyli wielkie Flamakowo. Przepraszam Ana, musiałam wytłumaczyć ludowi. W końcu co się liczy nieolyberalnie, jak nie wynik. Muszę dbać o czytelnictwo, no co, no co, rynek rządzi!
Wracając do F., że polecę wielką literą, by już nikogo nie obrażać: tam to już w ogóle nie pada, tylko żarówa daje prosto z nieba. Jeszcze czekają do lipca, ale będzie stan klęski żywiołowej, jak bumcykcyk, przepowiadają niegórale. Susza.
Ludzie jednakże ucieszeni, bo z życia korzystają. Nie ma jak dogodzić, rolnik chce czegoś innego niż taki hipster, co zrobić. Nie dogodzisz.
A polonia jak narzekała, tak narzeka.
Bo w Polsce D chłodniej. Można oddychać. Nie to, co ten belgijski skwar, że żyć się odechciewa.


Tuesday 26 June 2018

fryzjerzy

Głupia ta Ana dosłownie jakaś, no słów po prostu brakuje.
Wiecie, co ona dziś z rana wymyśliła, czytając lalibr? 
Że w szampionacie zagrają fryzjerzy.
Fryzjerzy mamusiu? A nie zawodnicy? To jak to, oni już wszyscy przegrali i pojechali na wakacje? Z nożyczkami będą grać, w sęsie? W ogóle jak to możliwe? przecież mogą się nabić i płakać!
Płakać to i tak będzie ktoś, Polska lapoloń na ten przykład, jak do domu dziś ruszy, synkowie, wtrącił się na to Roman. Ale fryzjerzy? Faktycznie dziwne. 
Mówiłeś tatusiu, że to Belgia gra?
Belżik, cieszy się Groch. A ten drugi kraj? Co przegrają i będą smutni się nudzić?
Fryzjerzy, przecież mamusia mówi, głuchy jesteś Grochu czy co?
Przestań Iwciu! 
O te fryzury zapewne chodzi, myśli Ana na głos. Bo ten drugi kraj to Anglia. Ale czy belż, czy angle - włosy na boisku udziwniane już tak, że nie wiadomo wprost, co z tym zrobić jeszcze można, bo na oko wszystko wycięte, wygolone i wytatuowane. Byle oryginalniej przez y - wydyma pogardliwie wargi Ana. Byle lepsze zdjęcia i umowy reklamowe. Rewia mody na głowie normalnie.
Ale że redaktorzy tacy wrażliwi na tym punkcie, to doprawdy.
Ana, aleś ty niemądra! O tych kłofer w tekście ci chodzi?
Ano.
To nie fryzjerzy, tylko stratedzy.
Sratedzy? A co to mamusiu?
Stratedzy. Tacy ustawiacze czyly! Chodzi o to, że mecz nie będzie całkiem na serio, bo wiadomo, że obie drużyny awansują. Ale że ważne jest też potem, kto się spotka z kim, to ustawiacze różni i przeróznie będą kalkulowac, co się bardziej opłaca.
Stąd się wzięło fryzjerstwo. Bo będzie rozczesywanie, układanie i dzielenie włosa na czworo pewnie też.
Aż nie wyczeszą wyniku.
I będą szampionami, tatusiu!



Monday 25 June 2018

matki

Środa to była ostatnia, Sanżil podzielił się na dwa.
Jak dla nas, kobiet niekopiących - był to dzień rozmów, mimo że w tle futbol, jak ostatnio w całym świecie i kosmosie, więc nie tylko u nas na Sanżilu i w okolicznościach, nie to, byśmy byli tacy wyjątkowi akurat, choć i to prawda zaprawdę.
Dobra, jakbyście były ciekawe i ciekawi też, to w tle Marokany grały z Portugalami, czyly Maroko z Portugalią, jak z miejsca poprawiła mnie Ana Martin.
Słusznie. Sama winnam pamiętać.
Takie tło może i właśnie sprawiło, że kobietom na ef, wszelkich kolorów i narodów, łatwiej było się porozumieć.
Bo oto doszło do pierwszego w historii przemówienia pani Arabki do pani nie-Arabki, czyly Any. I mnie w tle, jak ten futbol doprawdy.
Doszło do tego po dwóch latach wzajemnego uprzejmego jak najbardziej mijania się w parku, jedna w jedną stronę, druga w drugą, obie z dziećmi, z tym że ta nienasza domowa, nie-Ana czyly, już z czecim chadza, a Ana jakoś nie może, ciekawe czemu, starość czyżby.
Co widać gołym, nieuzbrojonym okiem.
I do tego do przemówienia doszło całkowicie naturalnie, Arabka dosiadła się do nas po prostu, jakeśmy tam debatowały nad poziomem akcji feministycznej na ef w Argentynie, owszem, taki kraj jest także i futbol też tam jest nawet; i stamtąd pochodzi femnistyczna rysowniczka z warkoczem, co to ją Ana przydybała i zapoznała.
Bo każda protestuje, na ile może.
Argentynka - uciekając od maczo, o ile dobrze zrozumiałam, i opiekując się niemieckimi dziećmi. To ci zmiana.
Pani Arabka natomiast protestuje na ten przykład wśród swoich przeciwko zabieraniu dzieci ze szkół. Mają się uczyć, twierdzi. Bo pani dzieciarnia, anina czyly - il parl tre bjan wotr lang, madam, felisitasjon.
Moi to po arabsku nie chcą, ja do nich po swojemu, a ci do mnie w francuszczyźnie. Do szkoły arabskiej chodzić nie chcą. Też protestują.
A pani chłopaki, kel aż ąt-il? Mianowicie piękna polszczyzna matczyzna z ich ust się dobywa, mimo że nienasza pani, prawda? 
Proszę, doceniła, a wcale nie wiedziała, że to polszczyzna.
Co też jest pouczające, jak to rzekła Ana, nasz polskocentryzm przesłania nam świat i prawdziwy sęs Sanżila.
Bo jest nam on tylko częściowo polski, a bardziej portugalsko-marokański właśnie, taki jak ten mecz w środowe południe, co świat podzielił.
I sprawił, że kobiety rozmawiały ponad granicami, bo przecież jeszcze aktorka miejscowa się napatoczyła, co to jej Groch poradził: Atąsjon madam, le bebe va tombe.
Pani się zaśmiała i wnet przystąpiła do międzynarodówki feministycznej, mianowicie narzucając temat karmienia. Bo bebe coś nie chce, a ona ma kasting, i co robić.
Ojej, zmartwiły się były wszystkie cztery międzynarodowo. Ojej. To problem. An problem. Un problema.
Ojej.
A Maroko szczelało Portugalom.

Thursday 21 June 2018

opona

Spektakl dla mam - tak rok temu Gdańska nazwała to, co to rozgrywało się przed naszymi matkowymi oczyma na placu zabaw.
Markoni, znacie. Zabawy - dla najmłodszych, a siłka na wolnym powietrzu - dla starszych.
Tak to bowiem sprytnie tu u nas w okolicznościach pomyśleli, że i dziatwa ma uciechę, a dorośli - miejsce do ćwiczeń. Modnie, międzypokoleniowo, multikulti, rowery i takie tam. Bruksenia całą gębą, stolica świata wręcz - a to tylko Forest.
Nawet mamy przedstawienia.
I wystawienia. Się.
Ktoś się wystawia na Markonim, pyta takim tonem, jakby sam się chciał wystawić - Roman.
Młodzi panowie. Ciała swe wystawiają.
Na słońce?
Na jakie słońce. Na spojrzenia matek!
No co wy! Kiedy jak gdzie?
Nie co wy, tylko tak. Codziennie przy ładnej pogodzie. Po odbiorze dzieci, czyli w sam raz na podwieczorek. I to nie my, tylko Gdańska to pierwsza dosadnie ujęła, oznajmiamy solidarnie. Spektakl dla mam i już.
A kto gra mamusiu w tym spektaklu? - bo i najmłodsi dosłyszeli. Czy ja to widziałem? I Groch?
Synku, ten pan, co tak ćwiczy bez koszulki.
Aha, ten, co go rok nie było, a teraz pojawił się po roku jakby? W sęsie trochę go nie było? W nowych włosach i z drugim panem?
Jaki, jaki, chce wiedzieć Groch. Ten z oponą i linami, jak tatuś na filmie?
Groszku - tak, ten pan, co wczoraj rzucał oponą, aż ziemia robiłą bum bum, jak to się mówi mamusiu?
Ziemia dudniła.
Oponą? Jaką oponą? Co wy opowiadacie maluchy?
A tak, prawdę mówią. Na siłkę oponę przytargali. Nie pytaj nas skąd.
Mamusiu, mamusiu, wcale nie z targu opona, tylko z ciężarówki! Kamjon się mówi!
Racja, to racja. Niech będzie - przyturlali. Oponę tę. Huk szedł, że hej.
A oni bum bum.
A matki: zerk - zerk.
A dzieci: nie wiedzą, o co chodzi.
Spektakl pełną gębą. Po prostu Bruksenia.

Wednesday 20 June 2018

allez!

Sanżil i okoliczności powariowały na równi z resztą świata, obwieszcza Ana Martin. Żeby nie można se już normalnie pogadać, by się nie zachwycać jakimś tam penaltim?
Megazachwycać, jak mówi Sąsiadek, ups, mega psze-pra-sza-my!
No dobra, też trochę żeśmy z tego medialnego ryku skorzystali w poniedziałek, nie powiem, niech już będzie, że coś z tego nie wyszło na plusa.
Mianowicie brak kolejek pod ratuszem. Tak, naszym sanżilowskim pałacem, najpiękniejszym w  całej Brukseni i okolicy, owszem tu, a gdzieżby targ gdzie indziej niby, jak nie tu, no gdzie?
Było tak, żeśmy se późno na targ poszli, wszystko przez motor Romana, który - feministki na ef to wiedzą - wcale nie mknie, jak na reklamie, tylko głupio stoi w brukseńskim korku, nie to co tramwaj; a więc jak już w dwójkę zjechali na dzielnicę, motor, na nim Roman, nie na odwrót - to wyruszyliśmy pod ratusz.
Ana złorzeczy, że późno, że będzie stanie. Niby mijamy jakichś ludzi pomalowanych, niby trąbią na potęgę - ale Ana twardo zła, nie łapie, co się dzieje w okolicznościach.
A to lebelż, ale! Aleeee! Allez!
Roman milczy skruszony. Motor mu bokiem wychodzi, widzę.
Ja się wyłączam.
Chłopaki wesoło podskakują, wiadomo, szykuje się piadina iwonkowo-groszkowa, w liczbie dwóch.
A tu niespodzianka.
Wcale a wcale nie czeba było czekać. Dziwna pustka. Nikt nie pali, nikt nie pije. Aleeee! Allez!
Paczymy na zegar, sprawdzamy.
Szósta, a nawet pół po.
Dziwne.
Miny targowców nietęgie.
Pytamy dziewczyn, co zacz się dzieje, a one  - uśmiechnięte, lecz widać, że i wściekłe nieco na futbol, jak Ana zupełnie, w końcu też femnistki: tu se pa Ana? Le szampjona! Ludzie oszaleli. Do barów pognali, zamiast pić i palić na świeżym powietrzu.
O jezu, kibicują, o jezu, narzeka Ana. Allez! No to nic, nie martwcie się, pewnie zaraz przyjdą. Głodni i głośni. My tymczasem skorzystamy i bez kolejki zakupimy produkty.
I tak się stało. Napłynęli po czech golach, którymi Belgia zmiotła Panią Me, zwaną też Panamem. Kto? Naród, nie ten naród, za to lebelż i labelż wspólnie, a wraz z nimi dziatwa, co to ją na bogato w szkołach obmalowali.
Wszyscy głodni i głośni.
Allez!
I od razu sanżilowska norma. Uff. Można odetchnąć.
A naród, ten naród - we wtorek grał. I przegrał.
Jakoś Ana nie płakała. Za to szloch kibolstwa szedł, oj szedł po Sanżilu i echem się odbijał, i czkawką.
Allez!

Tuesday 19 June 2018

edycja

Mam zamiar cię wydać, informuje Anę Niebieskooka. Rozgrywa się to bynajmniej nie na Sanżilu, bynajmniej nie za rogiem, za to mianowicie w matczyźnie, bo tam żeśmy trafiły. Na spotkanie tych na ef. Kongresowe. Na ef.
To już wiecie, gdzie żeśmy zjechały. Do kraju na pe. Tego kraju znaczy się, w którym nigdy i wszystko, albo nic lub nikt. Ale nigdy lub zawsze, to akurat pewniak.
Co? zdumiewa się Ana znad rozbabranego plecaka do Niebieskookiej; dodaję od razu, że sama była ci ona niebieskooka niegdyś, a dziś jakby mniej, starość nie radość, mnie też to czeka, oko zblednie i mi. 
Co więc? Mnie wydać? Jak to? zdumiewa się jeszcze raz, bo niby skąd- jak- gdzie- jakim cudem wreszcie mają ją znać w tym kraju właśnie.
Ano, ciebie Ano. Podoba mi się, jak piszesz. Naprawdę.
Ale jak to, co ja piszę niby, no co?
Bloga.
Ale jakiego bloga? Kseni bloga?
Pewnie. 
Kochana, toż to nie ja, Ana czyly. To Ksenia przecież. To przez nią wszystko, o, tam stoi, pacz se - Ksenia w całej krasie.
Ksasie.
Bruksenia, jak się paczy.
Tak, to ja owszem piszę, zgłaszam się.
Dobra, to cię wydamy, cieszy się Niebieskooka. Jeszcze lepiej, co będziemy aniną starość promować. Młodość! Ksenia! Bruksenia!
To sama przyszłość!
I w ogóle to żadne wydanie, tylko edycja. Tak na marginesie bynajmniej.

Monday 18 June 2018

granica

Siedzę se w leiku, co to jak wiadomo na Fore już jest, siedzę i dumam, kto to w tych gazetach siedzi, że takie rzeczy wypisuje doprawdy.
To znaczy nie ja siedzę sama i nie ja czytam w tym dialekcie, taka to ja niezdolna jeszcze. Nie to, co Ana, co to właśnie co nieco wyczytuje
Właśnie - wtrąca się wywołana Ana - oto właśnie włala, jak bardzo się mylą redaktory i redaktorki też, nawet jeśli są feministkami na ef!
Mianowicie: w temacie sąsiedztwa. Czyli okoliczności. Czyli Fore, co to zahacza o naszego Sanżila najzwyklejszego, swojskiego, więc je znamy poniekąd, Fore - a najbardziej jego śmieci.
O tak, śmieci i kupy.
Bo to jest to, gdzie redaktorzy się mylą właśnie.
Już wyjaśniam. Mianowicie w gazecie tejto podzielili Fore, Forest i Vorst także - wedle uznania i wymowy - na górny i dolny. Dolny to koło placu Sandenis, pisane Saint-Denis, denis-tenis; innej wersji, polskiej czyly, tego imienia chyba nie uświadczymy, heloł! 
My tu w okolicznościach własnych - sanżilowskich - znamy za to Fore górny, co rusz na nim bywamy, na takim zakupionym przez psy Markonim chociażby.
I ci redaktorzy, wyobraźcie se, piszą, że górny od dolnego różni się czym? oburza się Ana.
No czym? wysokością? że jedni na górze, a inni na dole? szczelam z głupia frant.
Tym też, wiadomo! Ale tych tam w gazetach głównie uderzyła średnia wieku. Mieszkańców
A co powinni byli napisać?
Co?
Jezusie, co to, oczów nie masz Ksenio? W leiku siedzisz, koło koszy na śmieci, i nie widzisz, co się dzieje?
No co?
Śmieci! śmieci! wszędzie się walają przecież. Śmieci stanowią granicę między dołem a górą, ot co. Wystawione na pełnym nielegalu, i pod względem miejsca, i czasu. I to mimo starań Eszeta, co to nawet radnym se zaplanował być, byle by tylko je usunąć. Spod okien własnych przykładowo, lecz nie tylko, taki to on nie jest wcale a wcale.
Ale mówiłaś, że Eszet mieszka w Fore górnym? Czyly na bogato?
Owszem niby, ale jednak nie na altitud 100, setce samej, gdzie już by worów mniej uświadczył. Te kilka metrów w dół zdają się odgrywać kluczową rolę. A tak to sam musi zapewne rozgrzebywać worki i szukać winnych. Czasami trafia na nazwisko. Nasze swojskie lub nie. Albańskie chociażby.
I na 90 metrów jeszcze pełno śmiecia, a na setce - już nie!
Liczba nielegalnych worów. A nie nielegalnych ludzi. Dobre i to, co Ano?

Wednesday 13 June 2018

zapisy

Upoważniam cię Ksenio, upoważnia mnie Eszetcezet, jak ją dorywamy na przystanku, ciągnącą za rękę swój numer jeden, do którego niebawem dołączy numer dwa; upoważniam cię więc do opisania mojej kreszowej historii, co to ją żem właśnie przeżyła z numerem jeden pod pachą, a dwójką w brzuchu. A ty Ana też głoś wszem i wobec (tak, takie słowa, albo podobnie mądre padają, jak bumcykcyk, bo Eszetcezet mądra jak nasza Ana Martin prawie że, w książkach robi), że i na Sanżilu ludzie powariowali żłobkowo, zupełnie jakby to była co najmniej jakaś Warszawa, czy bo ja wiem co, nawet nie wiem wręcz.
Zara zara, kochana, dlaczego zgłosiłaś swój brzuch do żłobka na Ikselu, a nie na Sanżilu, lub w jakichś mniej luksusowych okolicznościach, jak przykładowo Fore, gdzie właśnie zresztą właśnie stoimy na Berkendalu. Wstydzisz się Sanżila?
No właśnie nie wiem czemu, za to mam dla was historię!
Ja i wstyd, no co wy, stary mój gminnym kandydatem, a ja się mam wstydzić? Tak po prostu łatwiej ze względu na logistykę szkolną, dwóch by się zgarnęło za jednym razem, a tak czeba się będzie gimnastykować.
Ale już opowiadam.
Więc poszliśmy se na Merże.
Ale to nie tak blisko domu, obliczam.
Nie tak blisko, owszem zgadzam się, za to po drodze do Makampań.
A to prawda. I tam ten żłobek? Nowy jakiś?
Nówka, że hej śmiga. Wszyscy się pchają. Francja elegancja.
Ale to nie nasz Montesori, co przed nim stoimy zresztą?
Nie no co wy. Tu czesne wynosi tysiąc. Tysiaka pełnego, wyobrażacie se? Mil ojro.
Wyobrażamy. Mil pełne. Słyszałyśmy o tym w czasach grochowych i zrezygnowałyśmy. 
A w tym to na Merże ile?
Tylko osiem stówek. Letką ręką. No ale nie w tym sęk.
A w czym?
Sęk w tym, że wchodzę.To znaczy najpierw jedynka Jedynak, potem brzuch, potem ja. Nie do końca wchodzimy, bo to drzwi otwarte, dosłownie są więc otwarte, taka kolejka. Stajemy posłusznie, to jest ja i brzuch, bo Jedynak biega. 
Stoimy. Odliczamy. Dłuży się nam, brzuchowi też, o Jedynaku nie mówiąc. 
Więc zaczynam coś przebąkiwać, że może by tak panie nam powiedziały, czy w ogóle jest po co stać, za czym w sęsie - a one, że ma rację, bo właściwie nie ma po co, ani za czym. A już na pewno nie w sęsie zapisu.
My na to, brzuchate i te już nie, abo jeszcze nie, że jak to, co to, że my tu stoimy przecie i czy ona nie widzi, co się tu dzieje, a kierowniczka wydyma na to usta i grzmi: to nie wiedzą, że do naszego żłobka dziecko zapisuje się najlepiej na dwa lata do przodu?
Czy nie widzą, że my tu oferujemy usługi najwyższej kreszowej klasy, i że teraz to nie mają czego szukać? Nawet, jakby się cudem przepisała jedna z drugą z Sanżila na Iksel, do naszej komuny czyly, to już nic nie pomoże! Za późno!
Szło zapisać, zanim się zaciążyło! Myśleć, moje panie, myśleć!

Tuesday 12 June 2018

apero

Ana dała z siebie wszystko dosłownie, by w komplikacjach i rozjazdach zdążyć na wieczorek sąsiedzki - do hrabiowskich ogrodów; sąsiedzi belż to sąsiedzi, nawet jeśli z wyższej półki,  i zaspokojmy ich ciekawość polskością, taka chciała być dobra, nasza Ana.
Zróbmy to.
Dlatego przygnała rowerem z Iksela, pod górę w upale, i jak już była ustaliła z Romanem, że chłopstwo nadal będzie szalało w chaosie szkolnym, a dwie madam, ja i Ana czyly, zejdziemy w ogrody -  w tym to momencie natknęła się na sąsiada. Hrabiego. Hrabię. I mówi, że zaraz przyjdziemy, lemadam znaczy się, bo le trła mesje niestety w szkole.
Ja kiwam głową gorliwie.
Sąsiad usztywniony sobotnio na maksa, łykend  - wiadomo - więć strój niewygodny w formie spodni z pasem i koszulki polo, nie polone wcale, tylko angielskiej -  kole jeszcze bardziej, a zdjąć jakoś nie wypada, jeszcze nie ten etap luzu życiowego: więc po hrabiowsku kiwa głową, że można zejść później, sawa, un petit retar, padsusi w ogóle. 
Nie to, by nam się z Aną chciało iść; słońce wali, że hej, siódme poty, że hej, no ale czeba, to czeba. Już żeśmy se nawet obmyśliły, co wziąć polskiego, śliwki w czekoladzie czyly, niech się topią, a co - a tu nagle domofon.
Wydeofon, z obrazkiem taki. Nowocześnie na Sanżilu, a co.
W wydeofonie obraz sąsiada.
I takie słowa padają, pozwólcie, że Ana zapisze, bez akcentów, ale zrozumialej, niż ja.
E,a, eee…madame, en fait je voulais vous dire que... e aaa ....madame, on a eu pas mal d’annulations et aa.....e…on a donc...on a donc...decide... avec ma copine , ensemble qoui, que ....aaaa...e ee... peut-etre ce serait mieux de trouver une autre date. Voila. Reporter tout ca. Voila. Aaaa...eee...comme ca vous pourriez venir avec votre mari et vos enfants. Voila.
Ana , że padsusi. Pas de souci. Pas de tout!
Au revoir.
Eeee....aaaa...au revoir. Et bon samedi encore!

Monday 11 June 2018

hrabia

Wcale nam nie pasowało, pójść na ten dzień sąsiada, wcale nie, bo przecie i ona szkoła świętowała i Sąsiadka się nagimnastykowała, by nas doń wprowadzić. Ale co tam, sąsiedzi belż tez ważni, to i Ana z Romanem uradzili, że do ogrodu sąsiedzkiego pójdą.
Spotyka Ana Martin więc gospodarza, trochę nerwowy on, bo nowy na Sanżilu zupełnie, i na oko jakoś tak widać, że go na sztywno wychowano, na ładnie znaczy się, przynajmniej ubraniowo; spotyka go Ana więc, i z uśmiechem na twarzy potwierdza, że owszem, my jak najbardziej, stawimy się na wieczorku zapoznawczym z okazji dnia sanżilowskiego sąsiada w liczbie osób 5, a mianowicie z 2 madam: Ana-Ksenia oraz 3 mesje, to jest: Roman, Iwonek i Groch, z których co prawda na dobrą sprawę można by zrobić jednego uczestniczka, a jeśli chodzi o alkohol - to wręcz zero. Taniej.
A że to aperytyf, apero takie, ma być przecież, więc warto to przemyśleć, przy okazji zakupów, nawet jeśli sąsiedztwo przyzwyczajone do obfitości towaru hrabiowskiej, jak doniósł Roman, od małego; to przecież teraz czeba robić na siebie, za swoje, i dobre nawyki oszczędnościowe przydadzą się na całe życie, a co, czasy niełatwe i kiedyś to były czasy tak w ogóle, mówiła matuś. Nawet jak my nie hrabia.
Młody i bogaty sąsiad przytakuje więc wtedy, jak go Ana spotyka, że super, czekają na naszą wesołą piąteczkę,  a jakże, jak najbardziej, całymi sobą czekają. Do tego krzywawy uśmiech; on wuzaton madam!
Ana prosi kolejny raz, by na ty być, se titłaje, na feministycznie na ef bez madamów, ale trudno, czym skorupka za młodu wiadomo, łatwo nie będzie się tego pozbyć, bagażu belgijskości. Że duży on i sztywny - to jużem wspominała z początku.
I właśnie Ana potwierdzała sąsiadowi naszą gotowość, a on czekał. Niby.
Już żeśmy se nawet umyśliły, co wziąć polskiego, a tu nagle domofon.
A co w domofonie - to jutro!

Thursday 7 June 2018

adonis

A pana tatuś skąd pochodzi, zaczyna Ana uprzejmie na czarnym rynku. Rita była właśnie od nas wyszła dziergać coś tam na boku i już się Ana była zdążyła nawet smsowo poskarżyć, że słabo z weną, czyly na prostsze: natchnieniem, ale się myliła.
Nie pierwszy to raz, ani nie ostatni.
Bo oto wychodząc już prawie, pochwaliwszy skonsumowany produkt jadalny eko-bjo, zagadnęła jeszcze z byka frant, czy jak to się mówi, Adonisa. Tak zwanego nie wiadomo dlaczego, ja typowałam, że to od swojskiego Adaśka, ale podobno - bo taki piękny.
I Anę wielbi, tak trochę, ale zawsze to miłe, jak cukinii dosypie, czy innych migdałów, ewentualnie caprów kaprów.
Więc zagaduje Ana, skąd szanowny tatuś. 
Z Maroka skąd, bo choć imię greckie, nie adamowe bynajmniej z Izarera, to ojce z Maroka.
Z Marakeszu, pada odpowiedź.
Aha, nie zdążyłyśmy dojechać. Szkoda. Bo blisko byłyśmy, w rabacie znaczy się. A raba u Araba, że tak se pozwolę po sanżilowsku.
Kul, na to Adonis. Znany jest z tego kul. Parske wuzet żurnaliste, madam?
Żurnalist troszkę, bardziej aktywist feminist.
Kul! Super. Tak czymać! Bo ja też teraz jestem feministą!
Teraz, głupieję? Mentną? Od niedawna.
A tak, bo moja kopin i kolok, bo mieszkamy se w trójkę - wytłumaczyły mi, o co chodzi. Wcześniej nigdy się nad tym nie zastanawiałem. Ąfet, teraz rozumiem, jak to ważne, by wszyscy mieli równe szanse.
Brawo, że pojechałyście do Maroka. Skoro ja o tym mało co wiedziałem, znaczy, że nowa wiedza potrzebna jest wszystkim. Kul, wremą tre kul!

Wednesday 6 June 2018

uroda

Czy to pani, madam? pada z ust wąsacza na lotnisku. Nie dzieje się to bynajmniej na Sanżilu, heloł, tu przecież nie ma lotniska! ani też na Szarlerła, a nawet nie na Zawentem. bynajmniej nie.
Jesteśmy w Maroku, w Rabacie, który nie jest Rabką, gdzie Rabka, a gdzie rabat, no co wy;  i w tej chwili, gdy pada pytanie, wygląda, jakbyśmy tam miały zostać na długo, a przynajmniej Ana Martin, co to do niej skierowano to pytanie.
Łi, se mła, jak najbardziej ja, a w domyśle: bo co i kto niby? ale na głos się Ana nie odważa, zauważyła już była, że państwo z rabatem jest poniekąd nieździebko wcale policyjne.
Bo nie wygląda tu pani na siebie. Bjan diferont.
Bo paszport stary. Proszę spojrzeć na datę - to na głos, a w domyśle: a ty pan myślisz, żeś się nie zmienił? Że wąs ci nie porósł?
Tak tak, cyka miedzy wąsami wąsacz. Łi łi. I kręci paszportem na wszystkie strony, a Ana już w głowie robi przegląd konsulatów, zastanawia się, czy będzie spała w areszcie, czy ją ktoś wyratuje właśnie.
Zrobię pani zdjęcie, pada decyzja. Regarde isi madam.
Okej. Ana się przygotowuje.
Ną ną, cyka znów wąsacz. Hmm...czy ma pani jakiś inny dokument?
Nie mam. Są w domu w Labelżik. To tam lecę. Do domu.
Hmmm. To źle bardzo. Bardzo źle.
No to może jeszcze jedno zdjęcie.
Niech będzie, łaskawie godzi się wąsacz.
Ana nerwowo przebiera nogami.
Wąsacz kląska i mlaska, ile wlezie. Madam. Wotre bote a bjan szanże. Co w zapisie brzmi: votre beaute a bien change. Madame, na osłodę.
Czyly: pani uroda dawno przeminęła. Pani, nie panienko żadna.
Na to Ana odważnie: Może i uroda przeminęła, owszem zgadzam się i nie protestuję wcale, w końcu to dziewięć lat i wiele historii. Ale odległość między oczami się nie zmieniła. I proponuję, że złożę na wizie swój podpis, niełatwo znaleźć kogoś, kto może to maznąć.
I maznęła.
I puścili.
I doleciałyśmy. A bote wraz z nami. 

Tuesday 5 June 2018

poli-amori

Co sądzisz Ana, i ty Ksenio też, o poliamori, nadaje ton rozmowie z rana Logopedka, a dzieje się to na Sanżilu, w godzinach porannego szczytu poszkolnego, po tym jak żeśmy były powróciły w pędzie z kraju zwanego Marokiem, bo nie Monakiem żadnym, o nie, to nie tam Ana wcale wendowała, tylko w Maroku, koniec i kropka.
No ale żeśmy de retur na całego, więc ciekawie nadstawiam ucha, mimo że - nie obrażając nikogo - z Logopedką bynajmniej nie parle wu franse czy flams, ewentualnie nederlanc, tylko w użyciu najprawdziwszy niemiecki. Tak, niemiecki, moi państwo, noł koment, to Ana gada, a ja słucham, więc to jej wina, jakby co, ja uprzedzałam. Ja tu tylko tłumaczę na swoje.
Poliamori kochana? Serio poliamori? Ana zdaje się albo nie słyszeć, albo nie rozumieć, może ona jednak tych wszystkich języków wcale tak dobrze nie zna, tylko udaje?
Tak, o poliamori.
Ale gdzie ty to widziałaś, u nas na Sanżilu i w okolicznościach? Myślałam, że takie rzeczy dzieją się tylko w Warszawie, w Warszał czyly? Bo tam poliamori w modzie bardzo; na nasze poliamoria, Ksenio - wielomiłość, że tak to nazwę.
Wielomiłość, hmm. Tego w szkole nie uczyly, no nijak nie.
Falsz! na to Logopedka. Paczcie no dziewczyny, mam tu takiego jednego kandydata, co to chciałby ze mną nawiązać poliamoryczne kontakta. Paczcie same - bardziej flams nie może być, czyż nie tak?
Racja, sztymt, kiwamy głowami, spoglądając z uznaniem na poliamorycznego. Ho ho, flams na schwał, nawet nie za hipsterski, taki w sam raz dla tych w wieku Any i Logopedki, nie umniejszając nikomu, obie one nie za młode.
A co on, filozof czy socjolog lewacki jakiś? Bo w Warszał kochana to cały czas jakiś manifest nowy w tym temacie piszą, że warto spróbować, i nowocześnie, i fajnie, i w ogóle nowe idzie.
Filozof, zgadłaś Ana, nie może się nadziwić zdolnościom Any Logopedka. Wrócił z Kanady. Skąd wiesz? 
Ach, to przeszczepia tu nowe idee. Nie wiem, ja bym w to nie wchodziła. Niech se gdzieś indziej poliamoruje.
Już to robi nawet! Chwalił się, że i w Chinach, i w Holandii, a teraz tu by chciał kogoś dodać. Mnie czyly.
I niegłupi jest, ale nie wiem
Kochana, nie wiem też, alem chyba jednak zdania, że na Sanżilu tego nie chcemy. A bynajmniej w naszym wieku. Ksenia to jeszcze owszem, ale my - co się mamy dzielić filozofem? Nawet jeśli flams. Co to nam da? Obywatelstwa nie potrzebujemy. Kłopotów - jeszcze mniej. 
Po co nam to, no po co.
Racja. Sztymt. 


Monday 4 June 2018

kontrola

Siedzimy se kiedyś sąsiedzko na deserze, czyli topiącym się fondą, przepysznym, jak zwykle. Ana udaje, że pisze sztuki, ja obserwuję lud i łapię resztki dialektów. By nie umkły. Nie ulega wątpliwości, że jest ciekawie, tylko że nie wszystko rozumiem, a nawet mało wszystko: nie szkodzi, uspokaja mnie Ana, ja mam podzielną uwagę, zapamiętuję dużo na gorąco i zapisuję, co się da.
Nagle poruszenie. I to nie wśród klienteli. Całe kelnerstwo, co tu na i-es-pe robi, jak się potem okazało, karnie leci do kuchni.
Co się okazało: dwoje klientów wcale nie bylo klientami, tylko kontrolerami. I-es-pe właśnie. Czyli sprawdzali, czy wszyscy zatrudnieni robią na legalu. 
Że sprawdza się głównie poziom i-es-pe u emi-imi w resto, gdzie łatwo pracować we wszystkich językach nawet, bo język kuchni nie zna granic - to inna bajka.
Mała dyskryminacja jakby? węszy Roman.
Jakby. W Mietku na szczęście wszystko poszło dobrze. Wszyscy mieli dowodziki, wszyscy na legalu, wszyscy w zgodzie z be-ha-pe.
A co, jak nie?
Nie wiem, Natka z Mietka wzruszyła ramionami na to pytanie podobno.
Ja to nawet nie wiedziałam, że coś takiego jak i-es-pe istnieje, oznajmia Ana Martin, A co to je?
Insercja socjo-profesjonalna, że tak na szybko spiszę z dialektu. A tak na ładnie w matczyźnie: wkluczenie społeczno-zawodowe. Urząd, co odpowiada za pracę takich osób, jak Rita czy ja, w sęsie, cytując Iwonka, a w sensie poprawnie: jakbyśmy se chciały naprawdę popracować, a nie tylko uprawiać sztuki lub inne pisaniny, ze pożal się Boże, i do pracy zresztą by się ta Ana porządnej wzięła, wiadomo.
Budżet odciążyła, o!
A ta nadal pisze i pisze!
Kończę!