Monday, 14 January 2013

(41) czekolada

Ojej, to auto jest z czekolady! Prawdziwej! Mlecznej! Pysznej - tak krzyczał wniebogłosy mały Borysek, gdy dostał wczoraj poświąteczny prezent z Sanżila. Z poważną miną dodał: do tego jest to auto makłin, czego nie zrozumiałam, ale tym razem nie byłam jedyna, bo nawet znawczyni większości spraw, Ana Martin, zmarszczyła brwi i skierowała pytający wzrok na Romana, a gdy i ten bezradnie wzruszył ramionami - na Nikę, mamę Boryska. Nika roześmiała się, i powiedziała, że chodzi o bajkę od disneja o samochodach, na punkcie której szaleje jej dziecko; wy też tego nie unikniecie, przepowiada Nika, zaraz się zacznie oglądanie w kółko tych samych odcinków i kupowanie na wyścigi ubrań i gazetów z bohaterami kreskówek, jeszcze kilka miesięcy i żegnaj spokoju ducha!
Gadżetów Ksenia, śmieje się Roman, nie chodzi przecież o gazety, tylko przedmioty, czyli gadżety właśnie, przez dż się pisze, uprzedza moje pytanie. Ech, teraz te bajki są zupełnie inne, niż kiedyś, nie wiadomo, czy to dla dzieci, czy dorosłych, no i nie ma już Reksia, myszki, kaczora i całej czeredy misiów. Gadżety to w ogóle nowość absolutna, można się ubrać od stóp do głów w takiego makłina właśnie albo coś innego, jeszcze brzydszego. A teraz jeszcze ta czekolada, w Łapach nikt by nie uwierzył, że z czekolady da się zrobić auto! Nawet jeśli to tylko makłin.
W Belgii jednak jest to widać norma, ale chyba dlatego, że tu dosłownie nie da się przejść ulicą, by człowieka nie zaatakował szyld sklepu z czekoladą. Jak nie szyld, to leżą tego stosy koło kasy, nawet u Araba na rogu. W najgorszym wypadku - papierek czy sreberko na ulicy. Po czekoladzie białej, mlecznej, półczarnej, czarnej w tylu a tylu procentach (tak jakby w reszcie procentów była biała), gorzkiej, deserowej, jak to się kiedyś na wedlowskiej czytało, słodkiej do granic możliwości, małej, dużej, prostokątnej, z wymyślnymi nadzieniem lub bez niego...Potem maszerują czekoladki, też we wszystkich możliwych formach i kolorach. Pchają do nich już sama nie wiem co, bo widziałam i z lawendą, i z morelami, i z figami - zupełnie jakby to wszystko były towary, które normalny człowiek spodziewa się znaleźć w środku czekoladki. 
Konsumpcja i kapitalizm, mówi Ana Martin, wydymając wargi. Po co tyle rodzajów? Zbędne to zupełnie. Ale sama zajada, aż miło patrzeć. Ty Ksenia nie jesteś gorsza, odparowuje Ana. Roman się śmieje z nas, bo on czekolady akurat nie lubi, i bardzo dobrze, twierdzi Ana, więcej dla nas.
Bo jak nie jeść? Firm produkujących to wszystko jest pewnie ze sto, mają ładne i romantyczne nazwy, typowo zagraniczne, niezrozumiałe. Symbole też wymyślne, złocone i diamentowe pewnie, torebki dodają bardzo ładne i nie gną się łatwo, przyjemny prezent, do Polski B dojeżdża niewymięty i nawet księdzu w kolędę nie wstyd wręczyć. Ale z tym makłinem przesadzili, co ma piernik do wiatraka? Albo czekolada do motoryzacji? Może jak Iwonek będzie starszy, to mu Borys wytłumaczy, a i ja co nie co uszczknę, bo wiadomo, że makłin może i z belgijskiej czekolady, ale tuczy, jakby był wedlowski, albo i z 22 lipca, dorzuca Roman. Nieważne, o co mu chodzi, na mleczaki szkodzi równie!

No comments:

Post a Comment