Maturę napisałam, nawet jeśli zdawałam ją po czasie, czyli zaocznie, czyli dalej - można by powiedzieć, że tylko przyszłam i odhaczyłam wzrokiem. Nic takiego, przygotowałam się porządnie, jak kazali, do testu, prezentacji, na pamięć wykułam cytaty, odklepałam i papier jest. Wiem stąd też, że Polacy nie gęsi i swój język mają, co metaforycznie można przenieść na inne warstwy życia, np. wyżyny sztuki. Takim trikiem poetycko-dramatycznym posłużyła się przynajmniej dziś Ana Martin, mówiąc o wystawie zdjęć, na którą karnie pomaszerowaliśmy. Do tego stopnia, że aż musiałam odpuścić kościół, bo expozycja czynna do 13 tylko, ale chyba mi ujdzie na sucho w konfesjonale, w końcu to był cel wyższy, na moje niezwyczajne artyzmu oko można by nawet powiedzieć, wyżyny wyższej półki, to i na górze zrozumieją.
Za to "x" w expozycji to niziny ortografii, podśmiewa się Ana. W ojczystej polszczyźnie nie ma takiej litery, upiera się swoim zwyczajem, choć przecież i ona nie jeden raz ją widziała i nie dwa, więc tylko udam, że wymazuję, by mi potem fani na forum nie pisali, że maturą się chwalę, a zagranicznych słów zapisać nie umiem, jakbym normalnie jakaś niedouczona była i ten papier maturalny tylko se kupiła gdzieś na targu w Polsce B.
W każdym razie wystawa na tyle daleko od Sanżila, że nawet surowa Ana nie kazała Romanowi, Stefkowi i jakby nie było - Iwonkowi, maszerować, tylko wolno nam się było przejechać autem, co to je Roman zakupił, a które teraz głównie stoi, bo Ana nie pozwala wsiadać, by przejechać się, jak to ona gdera, bez sensu. Tym razem pojechaliśmy więc całkiem z sensem do galerii w dalekiej dzielnicy, to już chyba nawet była część holenderska, czyli prawie zagranica, wyładowaliśmy majdan z taboru cygańskiego (coś się źle nauczyłaś powiedzeń do matury, kpi Roman) i hejże ha zwiedzamy!
Pierwszy raz chyba byłam w galerii, choć na maturze właśnie o tym opowiadałam. Teraz widzę, że prezentacja trochę odbiegała od rzeczywistości, ale nieważne, zapunktowałam odpowiednio i zaliczone; dziś skończyły się jednak żarty i autentycznie obcowałam ze sztuką. Ana i Roman muszą być naprawdę kimś, skoro znają prawdziwych artystów! A oni ich i wicewersa. Bardzo mili, tak na marginesie, dwóch przystojnych szczupłych facetów (bo na diecie, twierdzi Stefan, ale ja nie wierzę, facet na diecie nie istnieje) w okularach, może nawet przed 40. i nieżonaci? To by było coś, pokazać takiego fotografa w Łapach! Ana ma dziwny wyraz twarzy, pewnie jej chodzi o tę dietę, bo kwestię ślubu mogłaby wyluzować, powtarzam, sama jest raczej w starszawych kategoriach. Ksenia, oni...zaczyna...a zresztą - macha ręką. Nie dociekam, widać artyści mi niepisani.
Zdjęcia gites. Nie rozumiem co prawda, ani być może Ana i chłopaki też nie (Iwonka nie liczę, bo spał, ten to ma dobrze, nie musi się wysilać), dlaczego wszystkie takie jakby popękane i poodbijane w lustrze, ale to chyba nie ze starości, tylko specjalnie, ale po co? Ha, dobrze, że wzięłam wizytówkę, napiszę do tego czarniawego, co wygląda nawet na zagranicznego Włocha czy coś w ten deseń, tak się dobrze maskuje kolorami, to może się umówi; ewentualnie niech będzie ten drugi, też nie za polski, strój granatowy, ale twarz już za nasza, więc mógłby uchodzić co najwyżej za Belga. W Łapach się nie połapią...Hmm, do tego wystawiają za granicą, świat sztuki o nich walczy...no i będę szczera, podobało mi się!
No comments:
Post a Comment