Friday, 3 May 2013

(54) policja

Ponieważ nie żyję aż tak długo, jak Roman czy nawet Ana Martin, ciężko mi się czasami połapać, co było przed czym, a konkretnie mi chodzi o nazwy. Np. taka policja, czy ona jest policją od dawna, czy od niedawna, i jak ma się do tego milicja? Czy policja to sanżilowska police, czy jednak bardziej jakiś twór po milicji jedynie, a police po milice? I kto od kogo przejął nazwę, bo nie ulega wątpliwości, że brzmi podobnie, Polacy A i B od Belgów, czy Belgowie od naszych? Ani jedno, ani drugie, mądrzy się Ana, po pierwsze, to słowo pochodzi z francuskiego, jeśli już, a po drugie tak naprawdę z łaciny, więc i jedni drudzy przejęli, a reszta to już zawirowania historii. Czyli znowu komuna, samoloty itp., a ja nadal nie wiem, kogo w Łapach tak nie lubili, milicjantów czy policjantów? To jedno i to samo czasami, śmieje się Roman, a po co ci to Ksenia? Coś przeskrobałaś? Ja? Skądże! Tylko bym chciała wiedzieć, jak w przestrzeni geograficznej usytuować historyjkę, co ją taki jeden Polak A chyba opowiadał dziś na cały głos w tramwaju, zupełnie, jakby w Polsce jechał i d komórki na luzie gadał, że już mija kościół i zaraz dojedzie, a tu przecież Sanżil i tylu rozumiejących po naszemu, że naprawdę mógł ciszej nadawać. 
Za to jest o czym myśleć. Bo oto ten pan uznał, że Belgia jest krajem, w którym policja czy milicja właśnie, początek mi umknął i stąd moje zagubienie, jest inna niż gdzie indziej, co na oko można powiedzieć o wszystkim, ale nadstawiłam ucha, i może coś w tym jest. Pan mówił, że w Niemczech, wiadomo, porządnie jest, wiedzą o tym nie tylko Polacy, ale i Niemcy, tak więc każdy chce dostać mandat, jeśli zrobił coś źle, bo tak się po prostu należy. Policja ma przez to ręce pełne roboty, bo cały czas trzeba coś naprawiać, głównie obywateli. I że potem ktoś taki, jak ten pan ani chybi, wjeżdża do Belgii A lub B i widzi, że już tak nie jest. Że policja, czyli police, jest miła, chodzi w chmarach, pomaga i śmieje się i głównie sprawdza, czy dany ktoś mieszka pod adresem, jaki podał w dokumencie, czy nie. 
To się zgadza całkowicie z moimi obserwacjami, ile razy to ja już odpowiadałam, że ja to ja, że Ana to Ana, a Roman to Roman, że po ślubie, tak, owszem, jak trzeba, i dziecko małe też jest, po ślubie się rodziło, nie przed. Co najważniejsze, do drzwi zawsze puka ten sam dzielnicowy, najpierw myślałam, że może się zakochał, czy co, tyle przychodził, ale on zawsze z grubym zeszytem, więc chyba służbowo jednak, choć niespiesznym krokiem, doprawdy. Gdy przychodzi teraz, jestem już właściwie zbędna, bo on zna już odpowiedzi, a szkoda w sumie, bo mówię przecież lepiej po belgijsku, niż kiedy zaczynaliśmy. Bardzo miły ten dzielnicowy, takie znajomości przydają się, matuś kazali spisać jego nazwisko na wszelki wypadek, ale jest w tym drugim języku, na razie spisałam tylko Van. Nie szkodzi, bo pewnie przyjdzie wkrótce znowu, a potem kolejny raz, więc mam czas.
Wracając do pana, to ten pan twierdzi, że trzeba jednak uważać. Że oni niby, ci policjanci czy milicjanci niby tacy milusińscy, ale swoje potrafią. Panu np. dali mandat nie za to, co mieli, jego zdaniem, czyli jazdę pod prąd, tylko za to, co dostrzegli, a on próbował ukryć. Że pas nie był zapięty, to ich przeraziło, a jazdę pod prąd uznali za roztargnienie, zwykły ludzki błąd, i uprzejmie kazali zmienić kierunek jazdy. A potem pocztą dosłali fakturkę na grube euro za pasy. I pan w to nie może uwierzyć, stąd chyba to głośne sprawozdanie w tramwaju, że grube mu uszło, a małe nie. Wniosek jest taki, że jednak Belgia to też państwo prawa, policja lub milicja tylko na pozór gapowata i że trzeba się mieć na baczności. Nawet tu. Licho nie śpi.

No comments:

Post a Comment