Tuesday, 28 May 2013

(55) psy

Wstyd się przyznać, bo powinnam kochać zwierzęta, tak przynajmniej pisałam zawsze koleżankom w Złotych Myślach w podstawówce, na tutejsze szkole elementarnej; wstyd jednak, nie kocham ich, przemyślałam sprawę gruntownie i w niedzielę pójdę do spowiedzi i powiem, co i jak. Mimo że przy Pierwszej Komunii, rocznicy komunii, na bierzmowaniu i przy okazji licznych chrztów nigdy tego nie wyznałam, i nawet nie czułam siły grzechu, to teraz poczuję. Wcale ich nie kocham, zwierząt znaczy się, a nie grzechów, to by dopiero było, tak grzechy uczłowieczać, już nawet zwierzęta i dzieci to przesada zdaniem niektórych. Dzieci póki co nie, ale zwierząt się wręcz boję, czyli, jeśli już tak wyjeżdżam ze szczerością, wkurzają mnie one bardziej, niż czasami Ana Martin, bo przecież nie Roman czy Iwonek. 
Myślałam, że półdzikie psy zostały raz na zawsze w Łapach, tam, gdzie mnie z nimi nie ma. Ale nieprawda. Część z nich jest wszechobecna i nie raz i nie dwa zda mi się, że je widzę na Sanżilu. Na smyczy jednakże, co przynajmniej trochę mnie zabezpiecza, ale tylko przed warstwą zwierzęcą, bo ludzką, czyli właścicielami, już nie. A ci to dopiero są, kwiatki prawdziwe! Kochają te swoje zwierzaki, ubierają w przedziwne ubrania, chwalą się nimi wszem i wobec, prowadzają do barów, zamawiają im portrety, a po śmierci, czyli zdechnięciu zwykłym, nagrobki, sklepy takie mają futrzaki, że można się pomylić i dla siebie coś kupić; ale najłatwiejszego wyprowadzacze często nie potrafią, a mianowicie: schylić się po kupę.
Ana Martin zawsze twierdzi, że wariactwa biorą się z braku zmartwień, ale tu muszę jej wejść w słowo jakąś dygresją i powiedzieć swoje: nieschylanie się po kupę to chamówa przez duże H. Dostrzegam to szczególnie, od kiedy mamy Iwonka, do Iwonka wózek, a w nim rozłożoną budkę, zza której nie ma jak, wszystkich kup nie dojrzysz. I mimo że staramy się jak możemy, lawirujemy na prawo i lewo między kałużami, kostkami bruku i innymi zasadzkami, często nie da się inaczej, niż wjechać w produkt. Psi, rozumie się. Jak już wjedziesz, szukasz kijka. Naturalnie, gdy potrzebny, to go nie ma, albo tak rozmokły od deszczu, że się nie nadaje do skrobania. 
Skrobię, skrobię, końca nie widać, a tu idzie kolejna jedna czy druga wyfiokowana dama ze swoim buldogiem czy innym monstrum, myśli, że ja zajęta skrobaniem, to nie widzę, co się dzieje wokół, a ja przecież urodzona firma ucho oko, więc jużem czujna, i dobrze, bo ona najczęściej hyc! i już pod drzewem, psisko hyc! i już kupa, ona hyc! i odchodzi, a ja na to prostuję się zza wózka ha! i mówię, tak jak mnie Ana wyszkoliła: Pani, chyba pani nie zauważyła, że pies narobił! Ona najczęściej trzepocze rzęsami i źle udaje zdziwienie, ale sprząta. Gorzej z nastolatkami: te udają, że wyprowadzają psy znajomych. A faceci się kłócą, że można wyprowadzać, ale wzorem Any kłócę się bardziej, niż oni, i czasami wygrywam. Czasami nie, bo jak wiadomo, skrobię kółka, więc nie mogę dać z siebie wszystkiego. Ale krok po kroku, dojdę do perfekcji. Bo napisałam, że zwierząt nie kocham, ale jeszcze mniej kocham ich właścicieli. Ale z tego się spowiadać nie będę, bo oni mnie też nie miłują jak bliźniego swego.

No comments:

Post a Comment