Jakby własnych królów i pałaców im mało było, można by powiedzieć w takiej sytuacji. Jakiej? Oto w Polsce, B chyba, ale nie za daleko od A, zawisła flaga belgijska. Jakim prawe, spytacie? Sama nie wierzyłam, ale jest, biało na czarno, choć to inne kolory. Koło Ostrowca gdzieś tam. Na pałacu łopocze.
Trochę się wzburzyłam, to prawda, ale co robić w takiej sytuacji, gdy ci napadają ojczyznę, i nawet to nie jest wojna, tylko wojna prawników? Bronić się bronią nie będę, swoje oburzenie wyrażę raczej i pewniej piórem. Przynajmniej zostanie jakiś ślad dla potomności i Iwonek będzie miał piękny przykład patriotyzmu, płynącego z polskiego serca, to co, że z Belgii, najważniejsze niewidoczne, zawsze uczą, nawet w darmowym podręczniku dla pierwszaków.
Przystąpię do rzezy. Bagnet na broń i naostrzone pióro. Wyjaśnię, skąd ci królowie. A właściwie nie, bo chodzi przecież o księcia. Księży czyli, bo ich dużo. Nie księży, tylko książęta - chyba, zastanawia się Ana Martin; mówiłam przecież, że same problemy z tą szlachtą! A o którą rodzinę chodzi, chce wiedzieć Ana. O naszą, polską, ale tylko z nazwiska, choć też jakieś takie nienasze, na mój rozum. Drucki-Lubelski, choć z Ostrowca. Oczywiście w formie męskiej tylko, bo w damskiej z a, zwyczajowym jak najbardziej, ale tylko w Polsce, okazuje się, bo tu kobieta zostaje w takim wypadku udokumentowana jako mężczyzna i nie ma chyba odstępstw. Traci też swoje imię często, zostając po prostu madame, e tylko na piśmie, wzdycha Ana, no ale tu nie w tym problem, prawda?
Prawda. Problem to też tylko dla mnie, przyznaję, taki mały, wewnętrzny. Mianowicie taki, że ci Drucki-Lubelski, że już nie odmienię, od czasów wojny są Belgami, a teraz wystarali się o swój pałac pod Ostrowcem, który jednak nie leży raczej koło Lublina. Latami trwała ta bitwa, głównie prawnicza, ale koniec końców - wygrali. I od razu wywiesili flagę. Dwie, znaczy się, dodam dla sprawiedliwości, bo polską i belgijską. Co lud chyba nie za dobrze przyjął.
Ksenia, chodzi ci chyba o przypadek Druckich-Lubeckich, tak? upewnia się Roman. Mówię przecież. Ach, ta jedna litera. Cztery by coś może zmieniły, ale tak nie, macham ręką. Znana historia, przypomina sobie Roman. Latami się ciągnęła. Pałac stoi w Bałtowie i zdaje się, że uciekając, rodzina wywiozła przytomnie wszystkie dokumenty świadczące o własności, ale w Polsce proces oddawania kuleje, a tu chyba szczególnie. Bo na tych ziemiach Polacy zdążyli wybudować park rozrywki. Jurajski. Nie byle jaki, czyli. Ameryka podobno. I kto ma za to oddać komu?
Ale widzisz, udało im się, tym Druckim. To cieszyć się i gratulować, czy nie, dopytuję niecierpliwie. Nie wiem, wzrusza ramionami Roman. E tam, że teraz sobie tam zbudują hotel za fundusze europejskie albo sprzedadzą wszystko za grube pieniądze? Nie rozumiem tego podniecenia, przecież to nie ich uczciwie zarobione pieniądze, tylko przodków, jeśli już, a też nie wiadomo, w jaki sposób. Na pracy innych zapewne. Piać z zachwytu? Żadna to sprawiedliwość. Nie podoba mi się to, kręci głową Ana. Radykalnie, widzę. Dezaprobata się to nazywa, podobno.
Ana, tak świat wygląda, uspokaja ją Roman. Kapitalizm. Pomyśl, że na tym parku rozrywki też ktoś zarobił, i to nieźle.
Dzieci mi żal więc, kończy Ana. Wiecie, co by było naprawdę szlachetne i szlacheckie? Jakby teraz w przypływie książęcej łaskawości wstęp do parku był za darmo, przynajmniej dla maluchów. I nie tylko w dzień dziecka. Wtedy bym może uwierzyła w dobre chęci. Tak to widzę tylko pieniądze pieniądze pieniądze. Czarno na białym, choć złote pod flagą belgijską.
No comments:
Post a Comment