Thursday, 2 July 2015

(313) belgyjskie lilyje

Nie, słońce na Sanżilu wcale jeszcze nie zaszło, choć ajfon podpowiada, że oficjalnie już tak. Prasa kłamie. Owszem, grzeje nadal tak, że Sahara może się schować z Gobim jednym czy drugim zresztą. I choć ramadanowi powoli mogą jeść, to komu jedzenie w głowie. Kto żyw, zlewa się wodą, albo nawiewa z Brukseni i okoliczności, bieguna gorąca. Niektórzy nawet daleko. Do samej Warszawy. I to wcale nie na wywczas od upału, tylko na zadymę.
Hę, co to za nowość? pyta spod prysznica Roman.
Ksenio, chodzi ci o dziewczyny slilit? chce wiedzieć Ana Martin, przedstawicielka grupy kobiet na ef.
Tak, ale nie slilit, tylko z lilii. Takie liliowe panienki. Takem wyczytała, że sześc lilii do Polski zjechało i szalało.
A to źle wyczytałaś, Ksenio. Nie slilit, tylko z Lilith. Z h na końcu, a całość jest kolektywem. Belgijskim. Na ef. W Polsce blady strach, ale no dobra, dam po całości. Feministyczno-kobiecym.
Piękne, co? zachwyca się Iwonek. Lilit. Ładnie, co, mamka? 
Ładnie synku, zgadza się Ana. 
A ładne te członkinie, chce wiedzieć Roman, nadal pod prysznicem. Seksistowska świnia maczo bym go nazwała i przezwała, gdyby nie był, jakby nie było - pracodawcą. No i wiem, że to na żarty. Bo czy lilit czy Lilith - te kobiety na ef robią sporo dobrego. Tym razem w Warszawie. Tak wywnioskowałam z opowieści Martinów.
Mianowicie w Warszawie lilyje pojechały od frontu na całego. Nie od frontu, na to Ana, tylko do fronteksu. Z wielkiej F dla odmiany. To agencja Unii; czyli oddział Romana w Warszawie, chcę wiedzieć? Tak jakby. Część Unii do walki z uchodźcami. Czyli taka przykrywka na złe uczynki białego człowieka. W sumie bardzo niefajne miejsce pracy.
Ale dlaczego? I po co one tam pojechały z samej Belgii, skro nie chłodzić się? Dlatego, bo w Warszawie jest siedziba Fronteksu, czyli organizacji wyznaczonej przez UE do zwalczania emigracji. Niby tej nielegalnej, a tak naprawdę - każdej. By chronić nasze bogactwo, tak Ksenio, nasze sanzilowskie też. By bez uszczerbku dla innych trwało na wieki wieków.
I lilie nasze, lilyje po polsku i litewsku wg Mickiewicza, o ile pamiętam, chciały zaprotestować przeciwko losowi migrantów pozostawionych samych sobie, odsyłanych do kraju, gdzie wojny, niewyławianych z morza, jak toną, jednym słowem - niechcianych w fortecy o nazwie Europa, tak? Ana gada i gada na bieżąco, a ja nie rozumiem. Gorąco mi dziury wypaliło.
Forteca o nazwie Europa? głowa mnie zaraz rozboli. To taka prześmiewcza, lecz niestety bardzo prawdziwa nazwa na Unię - czyli państwa dobrobytu, ale tylko dla swoich. Obcy nie mają wstępu, mimo pięknych zapewnień. Tyle w skrócie komisyjnym, tak to przedstawia Roman.
Hmm, a lilyje co mają do tego? To, że zrobiły performans przed siedzibą Fronteksu, spaliły paszporty, tańczyły i darły się. Sensu w tym może nie ma, choć one same twierdzą, że owszem - i to polityczno-magiczny. Podobno. Niech im będzie, zwał jak zwał. Jedno natomiast jest pewne - takie akcje podobają się w tiwi i na jutjubie, a co tam hula - o tym piszą na forach itepe itede. I kariera medialna gotowa.
Więc, zdaję się powoli łapać, one przysłużyły się emigrantom? Tego nie wiemy, ale na pewno nie zaszkodziły. Skoro piszą o nich nawet w Polsce, gdzie słowo na ef wciąż straszy - widać ktoś je zauważył. Sześć belgyjskich lilyj. Oby rosły w siłę.

No comments:

Post a Comment