Jest szósta rano. Jest bardzo ciepło. Już, a to poranne wstają zorze zaledwie. A będzie gorąco. 30? rzuca Roman. Jakie 30? 30 to może w jakichś Włochach lub Iszpanii. 35? próbuje Ana Martin? Jakie 35? tyle to może w Afryce. 38. tak. 38. U nas na Sanżilu. W cieniu.
A w cieniu upału - ramadan. Rozpoczął się jeszcze w zimno, czyli jak było tu włoskie lato. Na oko - w polskim roku szkolny. Co oznacza, że poniektórzy Sanżilowcy nie jedzą już ze dwa tygodnie. Ciekawe, ile to jeszcze potrwa.
Nie to, że nie jedzą Ksenio. Muzułmanie nie jedzą od wschodu do zachodu słońca, poucza Ana Martin. Czyli na okrągło, upieram się. Jakem o piątej wstawała, już jeść nie można było. Jakem sie wczoraj kładła, o 23, jeszcze świeciło. To co, po nocach się rzucają na karmę, jak krokodyle jakieś, nie przymierzając?
Owszem, przytakuje Roman. W ramadan je się nocą. Nie wiem, czy pod uwagę bierze się oficjalne wschody i zachody, czy takie umowne, powiedzmy 8-20, czy też wzrokowe: jasno - śpię, ciemno - jem.
Podpytam iwonkowe panie w kreszu, podpowiadam rozwiązanie. Zresztą te akuart chyba muszą jeść, jak inaczej cały dzień nosić maluchy w te i wewte po schodach. No i wytrzymać na głodniaka, karmiąc te wszystkie wygłodniałe, wybiegane maluchy?
Trzymać się w pionie, ot tak. Cud wiary to zdziała. A jak nie cud - odgórna decyzja. O tu patrzcie. Brukselski oddział ds. formacji, czyli szkoleń. Mieli mieć swój doroczny piknik 3 lipca, ale dyrektorka zorientowała się, że to w środku ramadanu. I jednym pismem przerzuciła obchody na wrzesień. By się wszyscy nażarli po równo.
To nie piknik przecież, zaglądam Anie przez ramię, tylko barbecue jakieś, sylabizuję, choć tego ostatniego nie da się wymówić. No tak, barbekju. Taki piknik z amerykańska. Mięsiwa i takie tam bogato oblewane piwem, z dodatkiem frytury i majonezu pewnie. Oraz czipsów, podpowiada Roman. No ale teraz bez żadnych dodatków, wręcz bez niczego.
Bo całkiem niezła awanturka o to barbekju wybuchła. Okazało się bowiem, że w brukselskiej formacji nie pracują jednak sami islamiści, tylko także jacyś inni. Przykładowo katolicy. Którzy w odróżnieniu do Polski A i B, gdzie powoli przejmują władzę, tu się wcale niezbyt nie narzucają i dotąd nie kazali rezygnować z żadnego posiłku, bo święta. I dlatego nie widzą żadnego powodu, by nagle rezygnować w imię islamu z dorocznej, darmowej porcji buletów, steków i frytury. Bo niby dlaczego? Skoro się już nastawili? Smakiem się mają obejść?
Też mi się to nie podoba, i to wcale nie dlatego, że liczyłam na buleta. Po prostu nie chciałabym, aby cokolwiek w moim życiu zależało od religii, ciągnie Ana. Nawet polskiej? dopytuję. Żadnej. Swojskiej, nieswojskiej, a nawet od tych jw, co krążą z walizą. Tylko problemy się tworzą.
I po co tej dyrektorce od formacji były te zmiany, z drugiej strony, dziwi się Roman. Przecież ci od ramadanu steku ze świni i tak nie zjedzą. Trzeba się było uczyć, proszę pani! A tak to tylko taki wewnątrzformacyjny dżihadzik powstał. Coś mi się wydaje, że to jeszcze nie koniec wojen religijnych na Sanżilu i pobliżu.
No comments:
Post a Comment