Sunday, 17 March 2013

(48) obcinanie

Władek, który jeszcze w latach 90., zanim wszyscy z Łap ruszyli nie tylko na Sanżila, ale także na Menczester i Dablin, no więc który ruszył na Anglię na długo przed tą większością, wracać nie chciał w ogóle, bo mu tam było jak u Pana Boga za piecem, mimo że na zwykłym zmywaku robił. Kiedyś zjechał jednak do domu na święta, jak loty do Łap wprowadzili, no i całe miasto się zeszło, żeby zobaczyć na własne oczy, czy naprawdę mu się wiedzie, czy też tylko tak starzy opowiadają, co by wstydu na parafii nie było. A Władek, jak to zbiegowisko zobaczy! Jak się nie zamachnie! Jak nie wrzaśnie, by się wynosić, bo co to on, małpa w zoo? I że jak do siebie nie pójdą, nie przestaną mu z butami w życie wchodzić, to on zaraz wraca na zmywak, bo jedno, czego nie ma w Szkocji, to gapienie się po innych. Zaczął się rzucać normalnie, aż go matka z ojcem w pokoju zamknęli i przepraszać zaczęli, że się taki nieobyty i nieludzki zrobił, już nie pogadasz z nim, no ale co robić, niech sobie wszyscy lepiej pójdą, bo on się taki nieswój zrobił, że naprawdę zaraz gotów wyjechać. No i tak żeśmy sobie Władka nie pooglądali, a w latach 90. taki ktoś z Anglii żywcem to był gość prawdziwy, nie taki udawany, jak dziś, kiedy w Anglii to jak u siebie w domu prawie, mała Polska A i B solidarnie razem mieszka, więc było co oglądać i omawiać, no ale z hardym Władkiem się nie dało.
Przypomniało mi się to dzisiaj, znaczy to, jak się przed laty Władka nie dało obejrzeć, ocenić, obgadać na gorąco do ucha sąsiada, no i dokładnie skrytykować potem, jak żeśmy z Aną poszły do ambasady. To moje kolejne wielkie wyjście, może nie tej rangi, co do opery, ale zawsze to pałac, okolice parku, dostojnie, flagi przed nim łopocą, jak się patrzy, brama zamknięta na cztery wypusty, byle kto się nie dostanie, bo też ambasada nie dla byle kogo. Wejście tylko z listy, ale Ana akurat nie zapomniała nas zgłosić, więc otworzyli nam już za czwartym razem. Może dopiero, bo na obcinali już przez kamerę, a że Ana zaprezentowała się, jak to ona, w różowych tenisówkach, to nie wiedzieli, czy warto wpuszczać? Jednak dałyśmy radę, chyba raczej bo ja ładnie na czarno, jak należy. Weszłyśmy, nazwiska podałyśmy, od razu z Any i Kseni stałyśmy się paniami, zdjęłyśmy okrycia wierzchnie i na salę. Na wykład feministyczny.
Gnamy po schodach, wpadamy zziajane, i od razu dostajemy za swoje: pani na krzesełku ze złoconym oparciem, pisząca smsy na ajfonie, syczy. Niby jej przeszkadzamy, daje znać, choć ajfon w dłoni. Syk urywa jednak w pół słowa, zamiera jej na ustach wręcz, bo pani dostrzega strój Any, i na to już naprawdę nie ma słów, bym napisać gramatycznie mogła, gdyby to wszystko nie działo się w jej wzroku, więc niesemantycznie napisałam, potem poszukam odnośnika w internecie.
Pani w każdym razie obcina nas chamsko i bezkarnie, jak niegdyś ci, co przyszli obgadać Władka. Mnie to pani załatwia od razu, wspominałam, żem na czarno, wpasowana w miejsce i klimat, okej, nie jestem może wyczesana i umalowana, przy Iwonku czasu brak, ale w sumie daję radę zmieścić się w średnią. Ana Martin za to nie, bo ona pierwsze nie chce być średnią, po drugie - nie chce być też elitą, chce być dołem społecznym jakimś. Na złość takim paniom z ajfonem właśnie, i wszystkim, co bezkarnie obcinają i osądzają. Bo dół jest w głowie, a nie w ubraniu, twierdzi. Szkoda, że nie wszyscy o tym wiedzą w sumie.
Pani kończy ze mną i zaczyna obcinać Anę, aż miło, z dołu do góry leci, mija tenisówki, niebieskie sztruksiaki, żółtą bluzę, złotą torbę, już jest na braku makijażu, a tam – niespodzianka! Bo tam już czeka na nią Ana ze swoim najbardziej złośliwym uśmieszkiem, przymilnie-wrednym, i pyta pani, czy można przy niej przysiąść i czy byłaby uprzejma streścić, o czym mowa? Bo chyba nawet nagrywa wykład, dokłada jeszcze, by ją pognębić, więc pani tylko coś bąka i ma za swoje. W międzyczasie, kiedyś nie wolno było tak pisać, ale już wolno, inni znudzeni, co to przyszli tylko, by się pokazać, zauważyli strój Any, tak więc po chwili obcina nas swobodnie z dziesięć osób. Ja się peszę, ale Ana w ogóle nie, zadowolona macha trampkiem i rozdaje uśmiechy. I mówi do mnie na ucho: założę się, że ci z najsurowszym wzrokiem pierwsi polecą do darmowych kanapek.
Tak też się dzieje. Nie wiem doprawdy czasami, skąd Ana ma takie przeczucie, jakby jakimś medium była! Bo lecą, jedni przez drugich, tratują się, biorą po dwa kieliszki wina, kanapki z ciasteczkami, bo wiadomo, dokładek nie będzie, słyszę tu i ówdzie. Po dwudziestu minutach nie ma nic.
A Ana siedzi z obku, ogląda to wszystko i śmieje się w kułak. Ja przy niej myślę o Władku i o tym, co zagranica robi z ludźmi, że jakoś tak łatwiej się zbuntować przeciw temu, co w sumie, w głębi duszy, zawsze przeszkadzało. Bo ja nienawidziłam gromadnego gapienia się na mnie na ulicy, w kościele, na przerwie, w autobusie. Mówię do Any, że na Sanżilu i w Belgii ogólnie tego mniej, Ana przytakuje i dodaje, że po powrocie będziemy miały w Polsce A i B wiele do zrobienia.

No comments:

Post a Comment