Władek, który jeszcze w latach 90.,
zanim wszyscy z Łap ruszyli nie tylko na Sanżila,
ale także na Menczester i Dablin, no więc który ruszył na Anglię
na długo przed tą większością, wracać nie chciał w ogóle, bo
mu tam było jak u Pana Boga za piecem, mimo że na zwykłym zmywaku
robił. Kiedyś zjechał jednak do domu na święta, jak loty do Łap
wprowadzili, no i całe miasto się zeszło, żeby zobaczyć na
własne oczy, czy naprawdę mu się wiedzie, czy też tylko tak
starzy opowiadają, co by wstydu na parafii nie było. A Władek, jak
to zbiegowisko zobaczy! Jak się nie zamachnie! Jak nie wrzaśnie, by
się wynosić, bo co to on, małpa w zoo? I że jak do siebie nie
pójdą, nie przestaną mu z butami w życie wchodzić, to on zaraz
wraca na zmywak, bo jedno, czego nie ma w Szkocji, to gapienie się
po innych. Zaczął się rzucać normalnie, aż go matka z ojcem w
pokoju zamknęli i przepraszać zaczęli, że się taki nieobyty i
nieludzki zrobił, już nie pogadasz z nim, no ale co robić, niech
sobie wszyscy lepiej pójdą, bo on się taki nieswój zrobił, że
naprawdę zaraz gotów wyjechać. No i tak żeśmy sobie Władka nie
pooglądali, a w latach 90. taki ktoś z Anglii żywcem to był gość
prawdziwy, nie taki udawany, jak dziś, kiedy w Anglii to jak u
siebie w domu prawie, mała Polska A i B solidarnie razem mieszka,
więc było co oglądać i omawiać, no ale z hardym Władkiem się
nie dało.
Przypomniało mi się to
dzisiaj, znaczy to, jak się przed laty Władka nie dało obejrzeć,
ocenić, obgadać na gorąco do ucha sąsiada, no i dokładnie
skrytykować potem, jak żeśmy z Aną poszły do ambasady. To moje
kolejne wielkie wyjście, może nie tej rangi, co do opery, ale
zawsze to pałac, okolice parku, dostojnie, flagi przed nim łopocą,
jak się patrzy, brama zamknięta na cztery wypusty, byle kto się
nie dostanie, bo też ambasada nie dla byle kogo. Wejście tylko z
listy, ale Ana akurat nie zapomniała nas zgłosić, więc otworzyli
nam już za czwartym razem. Może dopiero, bo na obcinali już przez
kamerę, a że Ana zaprezentowała się, jak to ona, w różowych
tenisówkach, to nie wiedzieli, czy warto wpuszczać? Jednak dałyśmy
radę, chyba raczej bo ja ładnie na czarno, jak należy. Weszłyśmy,
nazwiska podałyśmy, od razu z Any i Kseni stałyśmy się paniami,
zdjęłyśmy okrycia wierzchnie i na salę. Na wykład feministyczny.
Gnamy po schodach, wpadamy
zziajane, i od razu dostajemy za swoje: pani na krzesełku ze
złoconym oparciem, pisząca smsy na ajfonie, syczy. Niby jej
przeszkadzamy, daje znać, choć ajfon w dłoni. Syk urywa jednak w
pół słowa, zamiera jej na ustach wręcz, bo pani dostrzega strój
Any, i na to już naprawdę nie ma słów, bym napisać gramatycznie
mogła, gdyby to wszystko nie działo się w jej wzroku, więc
niesemantycznie napisałam, potem poszukam odnośnika w internecie.
Pani w każdym razie
obcina nas chamsko i bezkarnie, jak niegdyś ci, co przyszli obgadać
Władka. Mnie to pani załatwia od razu, wspominałam, żem na
czarno, wpasowana w miejsce i klimat, okej, nie jestem może
wyczesana i umalowana, przy Iwonku czasu brak, ale w sumie daję
radę zmieścić się w średnią. Ana Martin za to nie, bo ona
pierwsze nie chce być średnią, po drugie - nie chce być też
elitą, chce być dołem społecznym jakimś. Na złość takim
paniom z ajfonem właśnie, i wszystkim, co bezkarnie obcinają i
osądzają. Bo dół jest w głowie, a nie w ubraniu, twierdzi.
Szkoda, że nie wszyscy o tym wiedzą w sumie.
Pani kończy ze mną i
zaczyna obcinać Anę, aż miło, z dołu do góry leci, mija
tenisówki, niebieskie sztruksiaki, żółtą bluzę, złotą torbę,
już jest na braku makijażu, a tam – niespodzianka! Bo tam już
czeka na nią Ana ze swoim najbardziej złośliwym uśmieszkiem,
przymilnie-wrednym, i pyta pani, czy można przy niej przysiąść i
czy byłaby uprzejma streścić, o czym mowa? Bo chyba nawet nagrywa
wykład, dokłada jeszcze, by ją pognębić, więc pani tylko coś
bąka i ma za swoje. W międzyczasie, kiedyś nie wolno było tak
pisać, ale już wolno, inni znudzeni, co to przyszli tylko, by się
pokazać, zauważyli strój Any, tak więc po chwili obcina nas
swobodnie z dziesięć osób. Ja się peszę, ale Ana w ogóle nie,
zadowolona macha trampkiem i rozdaje uśmiechy. I mówi do mnie na
ucho: założę się, że ci z najsurowszym wzrokiem pierwsi polecą
do darmowych kanapek.
Tak też się dzieje. Nie
wiem doprawdy czasami, skąd Ana ma takie przeczucie, jakby jakimś
medium była! Bo lecą, jedni przez drugich, tratują się, biorą po
dwa kieliszki wina, kanapki z ciasteczkami, bo wiadomo, dokładek nie
będzie, słyszę tu i ówdzie. Po dwudziestu minutach nie ma nic.
A Ana siedzi z obku, ogląda to wszystko i śmieje
się w kułak. Ja przy niej myślę o Władku i o tym, co zagranica
robi z ludźmi, że jakoś tak łatwiej się zbuntować przeciw temu,
co w sumie, w głębi duszy, zawsze przeszkadzało. Bo ja
nienawidziłam gromadnego gapienia się na mnie na ulicy, w kościele,
na przerwie, w autobusie. Mówię do Any, że na Sanżilu i w Belgii
ogólnie tego mniej, Ana przytakuje i dodaje, że po powrocie
będziemy miały w Polsce A i B wiele do zrobienia.
No comments:
Post a Comment