Monday, 8 December 2014

(228) frytki z msz

Strajk za strajkiem. U nas, na Sanżilu, owszem. Jakiś taki trend nastał, że solidarność górą, no ale co w końcu może dziać się w grudniu, jak nie wszyscy święci, sylwestry czy generał w tiwi? Trzynastego coraz bliżej, ale że głupio strajkować w dzień wolny, czyli sobotę, to i się zorganizowali na dwa poniedziałki. Buch naród strajkiem w głowę.
A mówią, że Polska nie potrafi się sprzedać. No na pewno nie w tym temacie, strajkowym znaczy się. Tu promocja gwiazdkowa udała się wyśmienicie. Dwa w jednym, 8 i 15. Więcej tego tu, w Brukseli, Belgii i na Sanżilu, niż w Polsce ABiC razem. To się dopiero nazywa promocja kultury i tradycji za granicą i wiem, że są na to specjalne dotacje z rządu. Przez emeszet idą, ale sz czytamy oddzielnie, bo to s i z, co coś znaczą. Szkoda tylko, że poszły akurat na utrudnienie życia rodakom za granicą, bo przecież i Polacy, i nawet europolacy i posłowie, też muszą chodzić do pracy. Nawet ten, co nam na radzie nastał.
Moim zdaniem lepiej by było jednak, jakby ten emeszet, w skrócie napiszę: msz - przeznaczył swoje dotacje i fundusze na wspieranie czegoś bardziej wymiernego, niż strajk. Jadalnego, pijalnego, dotykalnego jednym słowem, i nie musi być od razu wódka czy bigos. Mogłyby być frytki. Tak jak robią lebelż. Nie to, by Polak i Polka, ukłon w stronę Any Martin, musiał i musiała od razu odgapiać, ale skoro to i smaczne, i ładne, i lubiane w całym świecie - to czemu by się nie podpiąć pod promocję?
Tym bardziej, że ostatnio zrobiło się w tej kwestii międzynarodowo, frytkarze wzięli się do roboty i już się nie zadowolą byle czym. Czym było niepromowanie frytki  - nie jednej, ale symbolicznej - jako produktu stąd. Z Sanżila np., z budki koło fontanny, szerzej zwanej barierą. Takich budek ostało się już na przestrzeni kraju nie za wiele, i to sprawiło, że na naród belż padł blady strach. Mianowicie, że dziedzictwo zostanie zagrabione przez zagranicę.
A konkretnie przez Francuzów, i to nawet nie ich, bo akurat tu są w porządku i nie żądają priorytetu, ale przez ich, jakby nie było, odwiecznych wrogów z południa, Anglii, którzy upodobali sobie nazywanie produktu belż produktem frencz. I tak się to rozniosło stopniowo po świecie po angielsku, jeszcze w czasach przed fejsem i instem, dodam, więc dłużej trwało, że nasza symboliczna frytka pochodzi z Francji. Niby obok, ale boli.
Najbardziej boli Flamanda, twierdzi Ana. Stąd te starania, by ratować, co się da, i czym prędzej wnosić do junesko, unesco się pisze Ksenia, wniosek o rejestracje frytki jako produktu belż. Pewnie co niektórzy by woleli, by zostało po flamandzku, czysta krew, ale na szczęście poszli po rozum do głowy, udali się do Walonii Niemców i jest sukces! Ogólnonarodowy konsensus, można by powiedzieć, śmieje się Roman, że frytka jest belgijska i jako taką należy ją chronić w całym świecie.
Do tego teraz napiszą na północ Francji, by i oni się dołączyli do wniosku. Podobno już tak było w sprawie beffroi  - wież strażniczych - i smoków procesyjnych, ogólnie mniej znanych w świecie, przyznacie mi chyba rację. Francuz się zgodził i zapadło porozumienie ponad granicami; bardzo cenione w Unii, dodaje Ana.
Czyli Francuz zapunktował tu na plus, podsumowuję. Ale czy zgodzi się na odjęcie z frenczfrajs słowa frencz? Hmm. Frajs jak hajs, myślę na głos, takie byle co. Krótkie. To już to podwójne smażenie w tłuszczu zwierzęcym trwa dłużej, niż wypowiedzenie tego słówka. Pewnie, że trwa dłużej, i tego właśnie bronią zjednoczone siły Flamandów, Walonów i Niemców. By frytką było tylko to, co dokładnie wymoczone w smalcu. Brr.
To brr to romanowe. I na pokaz, i na wyrost, bo frytkę lubi, owszem. Sama widziałam, jak Iwonkowi od ust prawie że odbierał, więc niech teraz nie udaje, że tradycja mu nie leży na sercu i że tylko będzie popierał polskie strajki. Ja tam popieram tu akurat tradycję sanżilowską, a nie solidarnościową. Frytka górą. 

No comments:

Post a Comment