Ana Martin już w pracy, a ja jak zawsze: śniadanie, zmywarka, ścierka, zakupy. Ana Martin zleciła mi, co kupić u Araba na rogu, ale ja i tak idę do Adriana, bo na ryżu to może się ten cały Ali czy Mustafa zna, ale na prawdziwym jedzeniu to ho ho! na pewno nie. Rany, ile ja się muszę codziennie nagimnastykować, by minąć niezauważona jego sklepik i nie narazić się na przymilne uśmiechy! A tego jego :Kśeńa! Kśeńa! to już nienawidzę najbardziej ze wszystkiego. Tak jakby mu nie wystarczały jego żony, jedna młodsza od drugiej, ale w sumie nie wiadomo, bo wszystkie trzy od stóp do głów w kolorowych szmatach. A nie, jedna na czarno, widziałam raz. I tylko oczyma łypią, wielkie te oczyska, brązowe, podkreślone na czarno. Jakby się przyjrzeć, to może one i by nawet ładne były, ale nie ma jak. Ali też nie wiem, czy im się przyjrzał kiedyś, ale mi to na pewno, obleśny jest z tym sumiastym wąsem, podkoszulkiem w serek na opasłym brzuchu i paskiem próbującym podtrzymac to wszystko. O nie, za nic tam nie pójdę.
U Adriana za to babka miła, akcent ma taki śpiewny, jak u nas w domu, a nawet bardziej, spytam Any Martin, czy to może aby nie Polka jest, tylko dalej ze Wschodu. I klienci się czasami trafiają całkiem całkiem, z naszych stron głownie, to i zagadać uprzejmie idzie, co w domu słychać, i na komplement można odpowiedzieć po ludzku, a czasem nawet i uśmiechnąć, nie zaszkodzi, bo co prawda Zbyszek esemesuje, że kocha i czeka, ale kto go tam wie, co on w sobotę po dyskotece wyrabia, trzeba bedzie zlecić Izce, by sprawdziła.
Ana Martin też czasami chodzi do Adriana, po kapustę kiszoną i ogórki, bo mówi, że te tutejsze do niczego się nie nadają, no ja nie wiem, ale na moje oko, to jak przychodzą do niej różni ludzie z pracy, nie nasi, to spokojnie można na stół dać, bo przecież i tak nie wiedzą, jak to ma smakować, a mniej zachodu. Tak więc u Adriana i ogórki są, i kapusta, i wszystko, co się zamarzy, nawet jaja mazowieckie ostatnio widziałam, no wiecie co, naprawdę nawet przez chwilę nie pomyślałam, ze ja w Brukseli będę zajadać krajowe jaja. Jak jej to pokazałam, to Ana Martin skrzywiła się, ona chyba nie tęskni za Polską, i powiedziała, że to już głupota, jaja wozić 1,5 tysiąca kilometrów, albo jeszcze więcej, i żebym się nie łudziła, że to jaja warszawskie, bo jej zdaniem to tutejsze, belgijskie, tylko zapakowane w foremki z polskimi naklejkami. Oj, ta Ana Martin to czasami naprawdę z czymś wyskoczy, przewróciło się jej w głowie od tych lat w Belgii, ona nawet już nie wie, jak takie polskie jajo smakuje, ale ja dobrze pamiętam, i to od Adriana smakowało właśnie tak, a arabskich jaj w życiu do ust nie wezmę i już!
No comments:
Post a Comment