Jezu, co mi się przydarzyło! W piątek Roman zaprosił mnie i Anę Martin do teatru na prawdziwy spektakl dla dorosłych! Bardzo mi się podobało, mimo że to w czterech obcych językach (amerykański i afrykański w mowie, a francuski i belgijski wyświetlany na ekranie), a ja radzę sobie tylko po francusku, tak więc nie dałam rady wszystkiego zrozumieć, ale co tam, ważne, że Ksenia z Łap, co rok temu pierwszy raz raz poszła do multipleksu w Warszawie, zasiadła w eleganckiej sali na pluszowym fotelu, obok ufryzowanych pań i panów, i aktorzy grali dla niej, zupełnie jakby była jakąś lepszą damą.
Przedstawienie zaczęło się od przedmowy bardzo śmiesznie uczesanego faceta w koszuli w ciapki i naszyjniku z kości dzikich zwierząt. Z tego, co Roman zdołał mi przetłumaczyć na ucho, zrozumiałam, że sztuki nie napisał stojący przed nami podstarzały punk, tylko autor Hamleta, chyba Anglik, a poprawiła to jakaś laureatka Nobla z Nowego Jorku, a może laureat, bo nazywa się Toni Morrison, ewentualnie Morrison Toni. Aby nie było nudno, do zespołu zaprosili śpiewaczki i muzyków z Afryki, i stąd wzięło się to całe językowe zamieszanie.
A potem zaczął się spektakl. Aktorzy byłi niepoprzebierani, mimo że Ana Martin wyjaśniła mi, że Desdemon żył dawno, tak więc na zdrowy rozum aktorzy powinni występować w bufiastych strojach i perukach. Tytułowego Desdemona w ogóle nie było na scenie, za to przez bite dwie godziny przemawiała jakaś babka, o ile zdołałam się zorientować, zmarła żona Desdemona Otella, a może Otylia, to by bardziej pasowało, jest przecież takie imię, o, nosi je nasza Otylia Jędrzejczak i u nas w Łapach też się powoli robi popularne, dobrze, bo ładne i książkowe, jak widać.
Roman twierdzi, że akcja się rozgrywa w Wenecji, czyli we Włoszech, ale chyba mu się coś pomyliło, tam przecież nie było ani jednego słowa po włosku! I nikt na Włocha nie wyglądał, wśród publiczności też raczej nie, wiem, bo się zdążyłam rozejrzeć po twarzach, nigdy nie wiadomo, jaka okazja się zdarzy. Więc ci niby-Włosi, Desdemon i Otylia, oraz zupełnie niewłoscy Murzyni, wszyscy są bardzo smutni, a potem chyba nawet umierają, myślę, że te lampki wszędzie na scenie to miały być znicze, ładnie to wyglądało i tradycyjnie. Ludzie klaskali jak nakręceni, niektórzy nawet na stojąco, ale moim zdaniem też dlatego, że chcieli szybciej wyjść. Wysiedzieć dwie godziny, to nie byle co! Mnie w każdym razie bardzo się podobało i mam nadzieję, że niedługo znowu pójdę coś obejrzeć, może tym razem coś spokojniejszego, bliższego życiu, bez diabłów, demonów i zaświatów, to i więcej zrozumiem i się jeszcze bardziej wzbogacę wewnętrznie.
No comments:
Post a Comment