Gdybym była uważała na chemii w podstawówce, to może lepiej bym na tym wyszła, niż na Brukseli. O życiu bym coś wiedziała. Ksenia, czas zaprzeszły ci wyszedł, skąd ty to znasz w ogóle? dziwi się na gorąco Ana Martin i spogląda na mnie z zadowoleniem. Czas jaki? Zaprzeszły, powtarza, tak jak napisałaś w pierwszym zdaniu, podgląda znowu. Nie znam i nigdy o tym nie słyszałam, niepolski jakiś widać, a bo co? Bo napisałaś, jakbyś całe życie go stosowała, śmieje się Ana, i dodaje: brawo! Nie muszę chyba przypominać, ile znaczy taka pochwała w ustach Any wszyscy, których kiedyś spotkał ten zaszczyt, wiedzą, że nie łatwo zasłużyć.
Ja o tej chemii, bo dziś zawstydziłam się, żem naprawdę niedouczona. Idę sobie po parku na Midach z Iwonkiem, patrzę: nasze dzieci, w sensie nie nasze, domowe, anino-romanowe, tylko nasze, łapsko-brukselskie, mówią do siebie naraz po polsku i francusku, ale ubrane jakoś tak znajomo. Podchodzę, wiem już, że instynkt mnie nie zawiódł, Polska B i A chyba też grają w nogę, już chcę kibicować i pokazać Iwonkowi, co go czeka za kilka lat, a tu słyszę: dziecko z probówki! dziecko z probówki! drą się do siebie maluchy. Odwracam się, rozglądam i szukam tego dziecka, i nic mi się nie kojarzy. Widzę za to, że jeden chłopczyk jakoś zmarkotniał, wziął swój plecak i wyraźnie nie chce być dzieckiem z probówki. Co robić? ha, ale zagwostka! Smutno mi się zrobiło, że nie umiem pomóc. Z różnych powodów: raz - że nie lubię smutnych maluchów, dwa - że nie pamiętam dokładnie, co to ta probówka. Znaczy się: świta mi, że chemia, ale co ma dziecko do probówki, to jak piernik do wiatraka czy kwiatek do kożucha.
Znowu mieszasz porzekadła, Ksenia, śmieje się Ana. Znalazła się; ciekawe, czy ona wie, co to dziecko z probówki i do czego to przyrównać? Zagnę ją, sobie myślę, niech poczuje, jak to jest, ale z Aną - sami wiecie, nie jest łatwo, zawsze znajdzie odpowiedź, nawet jak nie ma pojęcia, o co chodzi; tym razem jednak wie naprawdę! Ksenia, przecież ty masz tylko jakieś śmieszne dwadzieścia lat, a gdy się tak mówiło, to ja miałam nie więcej niż dziesięć, tak więc skąd znasz to przezwisko? dopytuje zaciekawiona i odwraca się do Stefana. Stefan, a u ciebie pod trzepakiem też się tak darło? Pod jakim trzepakiem, Ana, na to Stefan, u nas się to nazywała klopsztanga...jasne, że tak! Ksenia, czyli ja, nic nie rozumiem, i nie wiem doprawdy, dlaczego Stefan mówi na trzepak nie po polsku, ważne jednak, że i Stefan zna powiedzenie "dziecko z probówki", proszę, że też ja myślałam, że on młodszy? Chociaż łysieje, fakt, to musi mieć co najmniej trzydzieści trzy...albo i więcej!
Stefan rozczula się nagle na wspomnienie lat 80., młodości swej (no no Ksenia, dzieciństwa, już nie przesadzaj, grozi mi palcem), zdejmuje zaparowane okulary, więc wykorzystuję moment słabości, by dopytać, co to właściwie znaczy z probówki? A on na to, że inwitro. Ja oczy w słup, wybałuszam je, bo inwitro to przecież coś, czego w Polsce A, B i pewnie tej stefanowej nie ma, to znaczy podobno jest, ale nie na legalu, jak stałka na przykład, i stąd nie znam szczegółów. Skąd miałyby więc wiedzieć o tym, kto jest w probówce, a kto nie, dzieciaki w parku? Które najwidoczniej w probówce nie są? I w probówce czy z probówki, skoro in to po angielsku w, i po niemiecku też, zdaje się? Czy my wszyscy się z niej wzięliśmy?
No comments:
Post a Comment