Idąc Alsębergiem, zawsze sobie myślę, że chyba nie ma w Europie A drugiego kraju, gdzie na jednej ulicy sąsiadują ze sobą fryzjerzy: arabski, brazylijski, portugalski i polski. Polski to Marzena, arabski to chez Mohammed, a dwa pozostałe to homens, mulheres i czasami trzecie słowo a la kreatura, tylko że przez małe "c", bo to słowo zagraniczne. Ma to wpływ na to, kto mieszka na ulicy i wicewersa, jakby nie było kilentów, to fryzjerów też nie, bo kto by z nimi rozmawiał w tych wszystkich językach, które nie są belgijskim? Podaż czyni w końcu popyt, uczyli na wosiu.
Dobra, Ana Martin już patrzy krzywo, więc uściślę, że fryzjerzy nie sąsiadują ze sobą bezpośrednio, mogłoby to być niebezpieczne, rozdziela je nasz swojski Adrian, kilka pustostanów oraz dziwnych sklepów z napisem igreka, ale i tak salony są na tyle blisko siebie, że prowadzam tu wszystkich gości z Łap, by się osobiście zdziwili, jak to wygląda ten niby poukładany i czysty Zachód. Tyle się latami słyszało o porządku, wycinało z katalogów kolorowe fotografie, uczyło od starszych, jak to tu po niemiecku mówią i zamiatają ulice, a tu klops. Klops i kupy psie wszędzie, dodam jeszcze.
Ksenia, nie igreka, i nie sklepy, tylko igreźa i są to kościoły. Poza tym nie pisze się igreźa, słuchaj mnie, a nie uśmiechaj pod nosem, zauważa Ana, to się pisze igreja i oznacza kościół właśnie. Po jakiemu? Po portugalsku. A po brazylijsku jak to by było? Też igreźa, a może igreża, śmieje się Ana. Ale przecież Brazylia jest w Afryce, a Portugalia w Europie? W jakiej Afryce? No, ciemnoskórzy Afrykanie tam wchodzą, do tych kościołów, mówię. A co miałaś z gegry? Z geografii, podpowiada Roman, może w czasach Kseni nie mówiło się już gegra, Ana, poważnieje. No dobra, co miałaś? Nie miałam gegry, skończyła się się w gimnazjum, aha! No tak, biednaś, to ci podpowiem, że Brazylia leży w Ameryce i mówią tam po portugalsku, a czemu, to już doczytaj, wzdycha Ana.
Fakt, że na Alsębergu portugalskiego źźźźźź słyszy się od groma, ale dobrze, przynajmniej nie ma dominacji jednego języka. No i jednej wiary, jak widać, to przecież niemożliwe, by te sklepy to były kościoły; ale są, kłóci się Ana; nie chcę tego słuchać, Ana naprawdę się kiedyś doigra, a może nawet doigreja. Warto by było, napiszę od serca, choć nie należy być mściwym w stosunku do nikogo, nawet największych niedowiarków
Ana i Roman to bezbożnicy, wyduszę to wreszcie, szczególnie ona, i go przekabaca, i to nie tylko względem naszego kościoła, prawdziwego, mówiąc szczerze, ale i każdego innego; w cuda nie wierzą, nawet w te udokumentowane. Ale powiedzieć otwarcie, że te sklepy to kościoły? Czyli jak, kościół nie musi stać osobno, z krzyżem, może być parterem mieszkania? I są tam kobiety? Oj ta Ana...
Tak jest, Ksenia, potwierdza Roman, stając jednym frontem ze swoją żoną (urzędową, to bo ja wiem, czy się liczy w ogóle). To są kościoły, bo tak już w Belgii, a więc i na Sanżilu jest, że nie ma przymusu. W Polsce nawiasem mówiąc też nie, wtrąca z przekąsem Ana. Zostaw Ksenię, uspokaja ją Roman, ale ja już idę dalej: czyli jak, w katolickim kraju już nie wolno dominować katolikom? Nie tylko nie wolno, ale i kościoły im pod nosem stawiają, zamaskowane jakieś, by się łatwiej wynaradawiać z wiary? Oj, gdybym to ja wcześniej wiedziała, w życiu bym tu nie przyjechała, a nawet jakbym jednak przyjechała, to nie zgodziła na służbę u Any...
Ksenia, codziennie to czytasz i mogłaś wcześniej spytać, ucina Roman. A tak - trudno. Ale powiedz sama, co ci szkodzi, że te kościoły są po prostu? Między fryzjerami i sklepami mięsnymi? No co? No nic, ale głupio tak. Co głupio? No że nie widać księdza. Bo może go nie ma? Kościół bez księdza? I tym pytaniem rozbrajam Anę Martin, po swojemu macha ręką i idzie oporządzać z kupy kolejnego bezbożnika Iwonka.
No comments:
Post a Comment