Stragany na Wanmenemie idealnie podpasowują się pod tę klasyfikację. O obgadywaniu i winie nie piszę, bo Ana jest niezadowolona, że tyle go wszędzie, o o szóstej już nikt nie reaguje na prośby o ustąpienie miejsca dla wózka, który przecież co rusz ryje w korzeń jakiś, więc my solidarnie z wina nie korzystamy też, znaczy się Roman i ja, bo nie Iwonek przecież. Za to w jedzeniu jesteśmy specjalistami. Sanżil zagraniczny całą gębą (nawet pasuje mi do tematu jedzenia, zostawiam, choć może i wulgarnam), więc na targu je się bardziej po zagranicznemu, ani nie po belgijsku, ani nie po polsku, tylko po egzotycznemu. A konkretnie: z dwóch kontynentów na A i nie są to dwie Ameryki, ani trzy, jeśli doliczyć centralną, która nie wiem, czy jest kontynentem. Mogę chyba powiedzieć, że to Afryka i Azja, mogę, Ana kiwa głową, więc zaczynam od Afryki, alfabetycznie, afrabetycznie wręcz.
W jadłospisie mają też rybę o śmiesznej nazwie tilapia chyba, co do której nawet Ana nie miała pojęcia, że to ryba, celowała bardziej w dziwaczne danie, a tu proszę, niespodzianka, zwykła rybka. Z Nilu, jak twierdzi Roman, ale zdaniem Any, z Nilu to może była jej praprapra...prababcia, a teraz jest z supermarketu, jak zresztą wszystko, czyli pewnie i koza, i banany, i ryż, i pseudoszafran E. Ale - najważniejsze, że smakuje, podsumowuje Ana, nie będziemy się zastanawiać nad jedzeniem, bo nic nie będziemy jeść. Ana gustuje w Azji, czyli je u Taja, to chyba nazwa w skrócie, nie wiem od jakiego kraju, ale wstyd mi pytać. U Taja kilka pań, bardzo niskich i miłych, jedna z nich to wielbicielka Iwonka, a on się jej boi, no ma w sobie coś diabelskiego, przyznać trzeba. Ale dobrze gotuje, padtaje, coś takiego z przezroczystymi kluskami, zieloną trawą i nibypietruszką, która gorzej smakuje, na k, o już mam, kolęda. Kolendra, poprawia Roman, a tak, kolęda to przecież coś innego. Nawet babci Iwonka smakowało, a ona naprawdę nie lubi eksperymentować z jedzeniem, nawet Ana przy niej wysiada.