Cotygodniowy sezon targów (Ksenia, co to za nonsens, sezon targów, za dużo seriali oglądasz po nocach; podobnie zresztą jak szwedzki zegarek, no jaki kraj słynie z produkcji zegarków? strofuje Ana, i to dwa razy w jednej strofie nawet. No jaki? Szwecja przecież, odpowiadam ostrożnie. Nie Szwecja, tylko Szwajcaria, wzdycha Ana, i dalej czyta jak zwykle, chcąc wyczytać jak najwięcej, póki Roman z Iwonkiem zajmują się męskimi zajęciami, w rodzaju zakup śrubek); a więc cotygodniowy maraton targów, o to lepiej, chwali Ana, poetycko, rozpoczyna się w poniedziałek od Wanmenema, czyli placu pod ratuszem w Sanżilu, po tutejszemu zwanym hotelem miejskim, miasta nawet. Na placyku platany, cień, wino, tramwaje dwa, to się nazywa atmosfera!
Za to w środę czysta przyjemność: Szatlen. To po francusku, po belgijsku prawdziwym: kastel. Brzmi po włosku, nie pytajcie mnie, dlaczego. No, to jest targ dopiero. Na parkingu, brzydkim na co dzień, a targ taki ładny. Panowie z Afryki krzyczą na cały jarmark, że mają najtaniej. Owoce i warzywa. Gofry i tzw. galety, choć to gofry też, pachną na kilometr, aż można by zamknąć oczy i kierować się nosem, a też by się doszło. Na targu - tłumy. Nie wiem skąd się biorą, bo teoretycznie wszyscy pracują, no ale widać kryzys, choć jak kryzys, to nie powinni mieć pieniędzy...Ha! Ciężko jeździć czasami z wózkiem, bo korzenie wystają, a zawsze mamy takie szczęście, że mijamy się z innym wózkiem, którego wózkowa także próbuje jakoś przejechać, ale udaje się wszystko załatwić uśmiechem. Po bardzo słodkiej herbatce zarządzam odwrót i wracamy do domu.
Czwartek to dzień wahań, bo targi są dwa: na parwisie, co to słowo znaczy, nikt u nas nie wie, na parwisie, to od nas ostro w dół, i na albercie, czyli trochę w górę i w bok. Wahania zawsze te same: dokąd pójść? I w rezultacie zawsze zaliczam oba. Na pierwszym jem i przedzieram się z wózkiem przez bruki, na drugim kupuję warzywa i mięcho dla pasażera, by nieco krócej pchać ciężary. I tu, i tam, wszystkich znamy, a raczej nas znają, bo poznają po wózkach. Mądrzy ludzie sami, nie dali się zmylić, jak Iwonek zmienił wózek z pomarańczowego na różowy.
Piątek znów bez targu. Weekend też, ale nie dlatego, że nie ma, tylko dlatego, że Roman udomowiony, to i tyle miejsc, gdzie trzeba pójść, że na targi czasu nie starcza. A można by skoczyć na flagę albo na parwis, zamieniający się w marżę. Cztery targi na tydzień to i tak nieźle. I smacznie. I gadatliwie.
No comments:
Post a Comment