Ana Martin wie podobno wszystko, a jeśli nie wszystko, to przynajmniej najlepiej, ale czasami naprawdę można ją złapać na tak podstawowych brakach, że po prostu ze wstydu mogłaby schować głowę w piasek, i to na dłużej. A czasami zdarza się wręcz tak, że to ja, Ksenia, muszę jej pokazać świat. Wiem, dziwnie to wygląda może na papierze, jak tak daje wyraz swojej wyższości nad starszymi i jeszcze ją utrwalam na dowód, że mnie źle wychowano, można by zastanowić się, gdzie w tym wszystkim szacunek dla siwych włosów, których Ana miała dwa, ale wyrwała, a Roman miałby może więcej, ale wiecie, jak jest; w każdym razie dziś rano to już nawet nie wiedziałam, co zrobić z żenu, ręce opadają na taką niewiedzę, bo czy zdajecie sobie sprawę, że Ana Martin, lat 30 i dobrych kilka co najmniej, nie wiedziała, że jest patronką?
Muszę powiedzieć, że aż mi się przykro zrobiło, jak jej mówię, że z niej dobra patronka, nie wszystkie dziewczyny tak mają, słyszy się to i owo na placu zabaw i pod sklepem. Bo naprawdę nie ma się na co skarżyć i jest niczego sobie, tłumaczę, podając Iwonkowi okruszki bułki. Ana na to dziwnie patrzy, widzę, że nie rozumie, więc brnę dalej, że co, przecież i mieszkać mam gdzie, i jem, co chcę, i kiedy chcę w sumie też, albo i nie jem, bo Ana jest z tych, którzy uznają, że można nie jeść, jak się nie chce albo nie lubi czegoś, co jest pewną nowością w moim życiu, bo w Łapach nie szło wydziwiać, oj nie, zawsze był wóz albo przewóz, tak mówili ojce, ale w rezultacie zawsze wypadało na wóz, czyli zjedzenie wszystkiego do końca, nawet jeśli był to bób albo mortadela. A u Any nie trzeba, kolejny punkt dla patronki.
To już i tak kilka plusów Ana ma, a przecież sam fakt, że u Martinów mam stałkę, a odkąd jest Iwonek, to nawet stałkę niańkową, też się liczy. Dobra patronka z Any, bo wiem, że nie przypadnie mi w udziale czyszczenie stuletnich domów, ostatnio zamiatanych przed wojną; że nie trzeba się będzie tłuc o 6 rano do Szarlerua albo pod Mąs, gdzie dodatkowo powstałby problem językowy. Z belgijkim tym drugim. Że nikt mnie nie oszuka na czekach, ani ich nie podbierze z mojego pokoju, bo przecież mieszkanie dzielę co prawda, ale tylko z patronami, a nie z nie wiadomo kim. Że płacone będzie na czas, a nie po czasie, który jednakże może się rozwlec w nieskończoność, tak mówią.
Tego wszystkiego bym się bała pewnie, a tak, z dobrą patronką, nie mam trosk prawie żadnych, oprócz tych, że nie wiem czasami, czy Sanżil to już u mnie, czy jednak jeszcze nie.
Więc w końcu pytam Any, co jej przeszkadza, a ona, czy ja wiem, co to patronka. Że jej to święta Anna, teraz Ana i w innych krajach w rodzaju Brazylia też. Że moja to chyba Ksenia. Że Romana to Roman, męski patron co prawda, bez ka na kńcu, a Iwonka - Iwo. Dziwo. Oj.
Dla Any natomiast dziwo to fakt, że jest patronką. Chyba nie chce nią być, coś czuję ósmym zmysłem. Ale wyboru nie ma, bo przecież patronka brzmi bardziej ludzko niż pani, kierowniczka itp. To już tak zostanie. Ale żebym ja, o tyle młodsza, jej unaoczniała, jak świat wygląda, to bym się nie spodziewała.
No comments:
Post a Comment