Sunday, 22 September 2013

(70) panda

Wydawałoby się, że misie panda, te czarno-białe, nie te brunatne ani polarne, nie pochodzą z Brukseli ani jej okolic, w rodzaju Lież albo Luksemburg, a jednak! Niezłe zamieszanie przez nie powstało, i to wszystko w kraju, gdzie właściwie nie powinny się w ogóle znaleźć, bo przecież tu nigdzie się nie uświadczy dzikiej puszczy czy innej dżungli, za las uchodzi park bładekambr, a tak w ogóle gdzie nie spojrzeć, to wszędzie zabudowa, ani jednej luki, gdzie by się wcisnęło zwierzę, nawet małe, o wielkim niedźwiedziu nie wspominając. Ale pandy znalazły inny sposób i weszły do przestrzeni publicznej, jak to ładnie wyczytałam w prasie, tylnymi drzwiami. 
Po bajbusie weszły, śmieje się Roman. Po jakim bajbusie? Od bejbi angielskiego, Iwonka takiego jakby? Bambusie, a nie bajbusie cha cha, kwiczy mi tu Ana Martin, nie na darmo córka biolożki, choć w domu żadnego zwierzęcia nie ma, a pluszowe nie wywołują entuzjazmu nawet u Iwonka; po bambusie Ksenia, bo pandy jedzą bambusy. Jak to, to co u nas próbuje rosnąć w doniczce? I to im starcza? Takim wielkim, ciężkim? Chyba że to włos im tyle waży? E nie, tam, skąd pochodzą, czyli z Chin, nie z żadnej puszczy, bambusy to drzewa, tłumaczy Roman, który z kolei na roślinach moim zdaniem naprawdę się nie zna, nawet ich by nie jadł, gdyby nie przymus Any; choć ciężko mi to sobe wyobrazić bez internetu, w Azji bambusy są wielgachne jak dęby, to nie rachityczne gałązki związane sznurowadłem, by się nie złamały w przeciągu, jak u Martinów, cha cha, mszczę się nieco za te bajbusy, choć nieładnie, a przy niedzieli podwójnie nieładnie nawet, za to można szybko i łatwo załatwić sobie odpuszczenie. 

Bajbus czy bambus, afera z pandami polega na tym, że w Belgii, nie w Brukseli jednak, jak doczytałam, pojawił się prezent w postaci pand. I zaczęły się kłótnie. Wszyscy je chcieli, bo takie ładne misie, to zawsze warto mieć: i Belgowie A, i B, i ci, co mówią po belgijsku, i ci drudzy, w tym nacjonaliści z miasta na A. Problem w tym, że w tym mieście zoo jest stare, takie jak w Polsce A Any Martin, czyli jeszcze sprzed 100 albo 200 lat, dawno przed narodzinami moimi i pand też. Czyli ciasne i niefajne, dla pand szczególnie, które przecież są przyzwyczajone do tych wielkich bambusów, a nie ciasnych klatek. Ktoś się ulitował i zabrał pandy do innego zoo, jakiegoś prywatnego i nowoczesnego, bilety drogie tam bardzo, mówią, no ale przynajmniej nazwa przypomina słowo raj, tak więc chyba i zwierzynie tam nieco lepiej. Powtarzam, nie tak, jak na bambusie wielkim w Japonii, ale lepiej, niż w mieście na A, zapomniałam nazwy doprawdy. Jednak Ci z miasta nie chcą o tym słyszeć, by pandy słuchały komend po belgijsku francusku, woleliby je szkolić w tym innym dialekcie. I powstał problem, prawie że ponadpaństwowy, podobno piszą o tym nawet w Azji, w tym dzwinym alfabecie. Co robić? Póki co, pandy chyba nie rozumieją, że waży się ich los i przynależność państwowa, spokojnie żują bambusy i gapią się na gości zoo aksamitnymi oczyma. Obiecałam Iwonkowi, że pojedziemy je pogłaskać, bo w końcu to takie duże psy bał bał.

No comments:

Post a Comment