Monday, 12 November 2012

(29) padlina

Czy słyszeliście kiedyś, by ktoś się chwalił, że lubi jeść padlinę? Mnie to zszokowało, nie powiem, a w Łapach chyba by mnie powiesili na najbliższej brzózce, jakby jakiś życzliwy doniósł. Co tu jednak nie mówić, ci z miasta, urodzeni miastowi, są inni, bez żenady przechwalają się co gorszym hobby. Rita właśnie przykładowo bardzo lubi jeść padlinę. Nina też, choć nie zawsze dołącza do padlinożerców. Najgorsze, że padliną zaczęła zajadać się Ana Martin.
Już nie chodzi o to, że się martwię o Anę Martin, czy ona w ogóle przeżyje. Jest duża, swoje widziała. Swoją drogą podsłuchałam w ambasadzie, że namnożyło się w Brukseli firm oferujących przewóz truposzaczaków do kraju. Jeden bardzo elegancki pan, żywy, ani chybi kierowca zmarłych, mówił do panienki z okienka, że tego z Torunia to w niezłym stanie dowieźli, więc może i Anie udałoby się trafić na cmentarz w dobrej formie. Co mnie za to martwi, to jak przerobi w swoim żołądku padlinę Iwonek? Toż to takie małe, coraz bardziej rozumne co prawda, ale daleko mu jeszcze, by zrozumieć, że padlina zdecydowanie nie nadaje się do jedzenia, nie zapewnia zrównoważonego wzrostu i trwałego rozwoju.
Cha cha, zagląda przez ramię Roman, ale ci Ksenia zdanie wyszło, toż to żywcem przeniesione z unijnego tekstu. A co, nie potrafię? Że niby niemiastowa, choć teraz całkiem miejska, to nie umiem sobie przyswoić jakiegoś ciekawego zwrotu, tym bardziej, że widzę, że hula po sieci, wszędzie się zgrabnie wpasuje, a znaczenie każdy potem dopasuje we własnym zakresie?
Wracając do padliny: sprzedają ją dwie Włoszki, dziwnie obcięte, niesymetrycznie, i zawsze razem. Blisko razem, bo zdobyczną padlinę obrabiają w ciasnym, żółtym busiku, w którym chyba też śpią, myją się i nie wiadomo jeszcze co, nic nie sugeruję, ale podkreślam: zawsze razem, a że nie za ładne są wcale, to może i lepiej, bo jak wiadomo, z wolnymi mężczyznami krucho. 
Podejrzanie mi to wygląda, powtarzam, ale Ricie, Ninie ani Anie to wcale nie przeszkadza, co poniedziałek zajadają padlinę, aż im się uszy trzęsą. Co dziwne natomiast, to że Ana opowiadała Romanowi, że padlina pochodzi z Włoch i że można ją też robić z mąki orkanowej, czyli wyciągniętej z czeluści niepamięci zdrowotnej wersji pszenicy. Taką padlinę też robią na dzielnicy, w części bjoeko. I dziwi jeszcze, że je nią Nina, która mięsa nie tyka, ale mięso rybne tak, co trochę zdumiewa, ale niech jej tam będzie. Ja tam myślałam, że padlina pada pewnego dnia, i że to byłe mięso jest. Ze zwierza albo ryby właśnie, a tu mi Ana wmawia, że z mąki ją zagniatają i pchają do niej różne rzeczy jeszcze, tak że w rezultacie otrzymujemy kanapkę. Ja cię kręcę, zbrodnię wykryję tu, jak tak Ana z przyzwoleniem Romana, który jeszcze namawia, by ona tę padlinę jadła, przynajmniej tyle, powtarza, takie masz nóżki chude, to jedz, prawie że w nią wpycha werbalnie padlinę. W matkę karmiącą! No a jak już padlina znajdzie się w Anie, to niedługo potem trafia do Iwonka, który błogo ssie i nie wie, biedaczyna, co w niego wlewają. Naprawdę, myślałam, że takie historie to tylko na wojnie albo w partyzantce, a już na pewno nie wśród europejskich elit na Sanżilu...Ojej, ratunku!

No comments:

Post a Comment