Dziwię się sama sobie, że mieszkając z Aną Martin już tyle miesięcy, dopiero dziś piszę coś o feminizmie. (Chciałam napisać "feminiźmie", ale odkąd Ana położyła niby przypadkiem na biurku słownik, wszystko sprawdzam; pamiętam jednak, że w Łapach w takich wypadkach pisaliśmy przez "ź" i nikt nic nie mówił, ale może to było w ubiegłym wieku i reguły się zmieniły? Wszystko płynie, ktoś powiedział, spytam Romana, kto). Teraz też się waham, czy zostawić nawiasy, czy usunąć, bo chcę upiec dwie pieczenie na jednym ogniu i napisać, że muszę spytać Romana jeszcze o coś, a mianowicie, o co chodziło Anie Martin, jak wróciła wczoraj z kolacji i wzburzona opowiadała o przestarzałych, nieprzystających do życia opiniach Polek z Brukseli? Które od lat są feministkami, same o tym nie wiedząc? Pewnie nie chodziło jej o wszystkie, ale zaraz wypytam Romana, widzę, że zabiera się do naprawy żyrandola, więc ma czas. (A nawias na razie zostawię, i drugi wstawiłam, co mi szkodzi!).
To już wiem. Roman mówi, że Ana zawsze tak ma, angażuje się w rozmowy z niezbyt mądrymi osobami, co do których na kilometr widać, że nie myślą, tylko powtarzają zasłyszane w rodzinie, radiu, telewizji, szkole czy kościele frazesy (nowe słowo i nowy nawias). Roman próbuje co prawda ją powstrzymywać, ale Ana już gna, denerwuje się głupotą rozmówcy, pryncypialnym podejściem (kolejne nowe słowo, czwarty nawias, co to się dzieje!), wydymaniem warg świadczącym o dziecinnym obrażaniu się, ale najbardziej tym - tak twierdzi Roman - że świat idzie do przodu, a niektórzy nie. Że kobiety mogą osiągnąć już to samo, co mężczyźni, i że on zawsze powtarza Ana, że są same dla siebie przeszkodą. Choć mogą wiele zyskać. Choć, jak mówi Roman, który jest - przypominam! - a-dwo-ka-tem!!!- bodajże po raz pierwszy w historii mają wszystkie instrumenty prawne, by nie czuć się na straconej pozycji z racji płci. Jak to, wtrącam się, to ktoś mógłby nie chcieć z tego skorzystać? Ja tam bym pierwsza chciała! To już, mówi Roman, zapisz się na studia! E tam, ja? Skąd! Nie poradzę sobie, odpowiadam zażenowana. I o to właśnie chodzi, tryumfuje Roman. Żaden facet nie udzieli takiej odpowiedzi, bo tak się już od wieków utarło, że mężczyźni się uczą, by rządzić, a kobiety - by się czuć niegodne sprawowania funkcji publicznych. Tak więc ty Ksenia z góry zakładasz, że sobie nie poradzisz, a facet - że sobie poradzi. Jak to, odpowiadam, ja to może i tak zakładam, bom głupia, ale na przykład taka Ana Martin? O, Ana Martin to dopiero, macha ręką Roman, ta to w ogóle w siebie nie wierzy. Co??? wybałuszam oczy, nasza Ana w siebie nie wierzy? Nigdy bym nie powiedziała...Ja ci to mówię, uśmiecha się Roman: 2 dyplomy, doktorat, języki znane i nieznane i wciąż się jej wydaje, że nic się jej za to nie należy, że pracuje, bo miała niesamowite szczęście, że wszystko, do czego doszła to nie jej zasługa. A czyja, pytam ogłupiała. No właśnie, zrezygnowany podsumowuje Roman: tego nie wie ona sama, ale żle czuje się tak czy owak.
Jestem skołowana! Muszę pogadać z Aną.
No comments:
Post a Comment