Wednesday, 19 April 2017

wykupili

O rany, dopiero czwartek, a na Wanderkindere wykupili mi już wszystkie warzywa na zupę, rozpacza Ana Martin. Nie zdążyłam. I gdzie ja teraz dostanę seler, ale nie taki półkilowy, belgijski, którym można by całą klasę Iwonka nakarmić, albo i zabić, jakby z piętra rzucić, tylko taki polski, mały, pobrużdżony, a i pokręcony czasami?
Jak moje remautyczne palce zupełnie, nie przymierzając i nie skarżąc się, skarży się jednak nieco?
No gdzie?
Ana, spokojnie, są jeszcze inne polskie sklepy na Sanżilu oraz w okolicznościach. A tak w ogóle i wogle sama jesteś sobie winna, bo kto to wielkanocne zakupy zostawia na ostatnią chwilę?
No my.
Co za dom doprawdy. Zwariowane te okoliczności.
Ja nic wielkanocnego nie chciałam, broni się Ana Martin. Nie lubię od zawsze!
Ty może i nie, a szkoda zresztą wogle i wogóle, ale ludność polska miejscowa - to inna bajka. Od miesiąca trwały zapisy na listy smakołyków, co to je Paweł miał zwieźć na zamówienie, by się ekskluzywniej poczuć. Jak w kraju czyly. Za miedzą. Gdzie ty żyjesz Ana?
A gdzie Ksenio mamusia żyje? Nie w naszym domku? We Włochach na przykład? Tam gdzie lody?
Nie, mamusia mieszka na Sanżilu synku. Tak się mówi tylko.
Po co?
Dlaczego po polsku synku, poprawia Ana Martin z automatu. Ale pytanie dobre w sumie. Po to mieszkam na Sanżilu na przykład, by mieć pod nosem polski mały pokręcony i pobrużdżony seler. Po który zaraz się udam wózkowo-buzkowo z grochem na Alsemberg do Adriana.
Tylko uważaj, bo pod sklepem już piją. Wielkopiątkowo. Świątecznie.
Jak usłyszałam wczoraj: jeszcze z tatarem zdążymy na rezurekcję. Teraz się napij he he.

No comments:

Post a Comment