Tuesday, 22 January 2019

porządek

Podobno gdzieś jest inaczej. To daleko, łatwo tam nie traficie. No ale Argentynka dała radę - kto, jak nie ona, ewentualnie nie licząc Any Martin oczywista bez dwóch zdań - i dlatego była skomentowała, com napisała była jeszcze wcześniej: to o formil w aromie.
Mianowicie, że po powrocie widzi, jak na Sanżilu, choć może bardziej w okolicznościach Szumana, bo tam zlądowała z tych włajaży - jak niska jest jakość usług w resto takich, by rzucić przykładem.
Fochy i olewanie kljentów, by nazwać to z grubsza, choć wcale nie dosadnie, mimo iż fejs by zniósł, niejedno wszak widział, Sanżilaków bez hejtu i spamu podobno w tym.
Skarży się nieco Argentynka, bo tak być nie powinno, więc szok jej nie mija.
Romanowi też już wiele lat nie mija, i mimo że Ana przypomina, że to ogólnie ludzkie i czy w Polsce B i A potem naprawdę było mu lepiej, bo Anie nie - to jednak i ona podskórnie czuje, że szkolenie narodu polone przez szefów korpo, umiłowanie ojców, bogów, tej tam to - hierarchii, podporządkowywanie się  - w resto i usługach wychodzi na dobre.
Widział to i w salonie harleja, a ostatnio - w resto libańskiej, w okolicznościach ikselskich, gdzie był zaciągnął Anę po oględzinach farb w warunkach bardzo belż, czyly maksiolewki kljenta.
E Roman, pani od tapet była miła.
Miła, bo nie belż de susz, ponuro stwierdza ślubny. Jak dla mnie - Hiszpanka lub Włoszka może wręcz. Resztę obsługi widziałaś?
Widziałam. No ale ja se umiem szacunek brzuchem wywalczyć, bez brzucha też, ale teraz to już w ogóle. Siadam i już. Żądam i już. Paczą na mnie jak na dziwaczkę, ale to znam od 40 lat bynajmniej. To i se siedzę.
Ale fakt, że potem w libańskiej - to był miód. Weszliśmy przed 12 - patproblem, madam, on e uwer, prene la plas. Może być tu?
Roman, że oczywiście, Ana - że nie, ale skoro pusto - to niech se Roman siedzi na tym niezbyt wygodnym.
Ana zastrzega, że tylko pije. Patproblem, madam, rozlega się z innych przystojnych ust.
Roman wybiera z ryżem, dostaje z soczewicą. Ojej, martwi się kelner i jedzie nie na Romana, tylko na kolegę, który źle wbił w kompie. Łagodnie niby jedzie, ale to na niby, będzie bura, obserwujemy z Aną. Zaraz zamienimy.
Patproblem, mówi tym razem Ana. Roman, to zdrowsze niż ryż. Jeszcze się z Ksenią o soczewicę pobijemy.
I już zabiera Romanowi jego sałatkę. Pyszną. Kwaśną.
Ja trochę zachowawczo jem toto z pietruchą, cebulą, pomidorem i cytryną. Sa wu wa, madam, rozlega się niespodziewanie znad mej głowy.
Łi, tre bjan, bąkam.
A panowie biegają.
Ale żeby nie było tak pięknie, usłużnie i na ładnie w ogóle, oznajmia Ana - zauważmy, że tam pracowali sami mężczyźni. Zauważmy, że wszyscy byli przystojni i młodzi. I wreszcie: że kobiety robiły za ozdobę menu i ścian. Z półgołą piosenkarką na czele.
Więc co powiemy Argentynce?
Że nie wiemy. Że chyba albo bjanseans i grzeczność, albo olewka. Albo porządek na wzór religii, albo luz. 
I co z tym zrobić?

Nic. Żyć dalej. Rządzić też się. Można. Wszystko można.

No comments:

Post a Comment