Poszedłem do Włocha po kanapki, zaczyna reżyser, mało znany raczej na Sanżilu w okolicznościach polskich, za to niezwykle ceniony wsród lokalnego hipsterstwa z wypożyczalni diwidi, bo niszowy ci on, jak twierdzi Ana Martin, nawet bardzo, dodaje Roman, czyli nieznany - uznaję ja.
I nie po polsku ci on to mówi, bo lokals, a nie Sanżilak - więc oczywiście Włoch jest tu: sze italian. Co brzmi szik.
Czyly : że słizale sze litalian - tak to powinnam zacząć - bo tak on zaczął.
Kanapki to sandłicze.
Odwija te kanapki więc, co nie italian wcale a wcale, belż raczej, arcybelż nawet, a bułka to wręcz arab chyba, krytykuje do mnie Ana w polszczyźnie.
A czemu - to się wyjaśnia.
Bo u Włocha były przed nim czy osoby. 3. Tszy. I pierwsza kupiła dużo kanapek.
Miljo, spytałby pewnie Groch, szepcze Ana.
160! Druga - 140. Trzecia - dokładnie na dzień dzisiejszy 73.
I dla reżysera zabrakło tej jednej jedynej, po którą przyszedł.
Pękamy ze śmiechu. Bo nie z przejedzenia przecie.
No comments:
Post a Comment