Monday, 17 December 2012

(37) afryka

Jakby na Sanżilu było mało afrykańskich wpływów w postaci arabskich sklepów, kuskusu, wózków z doczepionym pięciorgiem dzieci, wyjazdów na Wyspy Kanadyjskie - do tego całego galimatiasu międzykontynentalnego dołożył się znienacka i mały Iwonek. Nie wiedząc o tym nawet. Lubią go wszyscy, bo się wdzięcznie uśmiecha, tak więc ma swoje grono lajkujące go od czterech miesięcy. Ana i Roman chodzą z nim tu i ówdzie, w miejsca, w które ja się w ogóle nie zapuszczam, jak Midy, ulica Ot, ale tylko w wymowie, w piśmie przez H, słowem - tam, gdzie swojego nie uświadczysz, chyba że wraca z kościoła, bo właśnie przez Hot wiedzie najkrótsza trasa. Może Włoch czasami jakoś przejdzie, ale jaśniejszych włosów prawie w ogóle nie widać.
Bredzisz Ksenia, podgląda Roman, sama masz kruczoczarne włosy, jak na moje oko, a Roman ma jak na faceta całkiem niezłe oko do kolorów, przyznaje Ana, co odnotowuję, bo rzadko jej się zdarza komuś przytaknąć, zazwyczaj jest protest. Przyznaj, żeś farbowana nie wiadomo ile razy, ciągnie Roman z miną, jakby w ogóle sam kiedyś się farbował; też mi ekspert. Dobrze, że jak to facet nie zdaje sobie sprawy, że nie wiadomo też, jaki mam kolor włosów, ale to już moje i matusi zmartwienie będzie, jak przyjdzie się wysztafirować na ślub kiedyś. Oby!
W sumie muszę sprostować: to nie Roman chce wszędzie chodzić, gdzie brudnawo, Ana go ciąga, a ponieważ lubi trafiać tam, gdzie chce, to zawsze skończą na kawie w najdziwniejszej kawiarni na Midach: prowadzi ją brodacz z Islandii, obsługuje dziewczyna z Sanżila, a kawę robi wielki, przystojny murzyn lub czarny, jak mi pisać kazali, z kraju o nazwie bliźniaczej do naszej dzielnicy, Sangal się nazywa. To nie koniec: wszyscy mówią w obcym języku, i żeby to przynajmniej był angielski, który dla wielu ludzi jest oficjalnym obcym językiem! Nie - nie zgadniecie: po włosku, jakby Włochy miały coś wspólnego z kawą! A espreso to po jakiemu niby, pyta Roman. Jak po jakiemu? Po tutejszemu przecież, belgijsku i francusku chyba też, patrzę na niego z politowaniem, co jak co, ale tego to się akurat zdążyłam nauczyć. A nie! tryumfuje Roman, po włosku właśnie! Dobra, odpuszczam mu, niech ma, w końcu ma z Aną ciężkie życie, może mu się pomylić ze zmęczenia.
Ale kawę robią dobrą, przyznam im, autentyczny fakt. Podobno ziarna są prosto z Afryki, ale nie z Sangalu, tylko Atopii. Ana mówi, że kawa stamtąd pochodzi, ale w to już się na pewno nie dam wkręcić, wszyscy wiedzą, że turecka i pod Wiedniem przez Polaków przejęta, przez samych huzarów. W kawiarni mili są, mimo że tak dziwni. I od słowa do słowa powstał właśnie ten afrykański pomysł, bo ten o dwóch nazwach, nie będę się powtarzać jakich, tak lubi Iwonka, że powiedział, że mu sprowadzi z Sangalu ubranko w kolorach Afryki, by mu było weselej pod szarym sanżilowskim niebem. Nie chciałam wtrącać, że Iwonkowi jest bardzo wesoło i bez egzotycznych łaszków, siedzę przy nim, to wiem, ile się nawierzga, ale potem pomyślałam: to dopiero będzie coś! Mały Polak w Belgii w ubraniu z Sangalu. Mam nadzieję, że nie będzie jednak końca świata i że zrobię zdjęcie, bo bez dowodu na fejsie nikt mi przecież w Łapach w takie coś nie uwierzy!

No comments:

Post a Comment